banner

Czarnecki do zajawkiWiosną tego roku minęła 200. rocznica urodzin Karola Marksa. Była ona hucznie świętowana w Europie Zachodniej i …. Chinach.
W Polsce rozlegały się albo fejki zwierzęcych antykomunistów, albo napuszone, choć nie mniej intelektualnie mizerne, tyrady demoliberałów, niewiele różniących się w sposobie percepcji współczesnego świata od zwierzęcych ultraprawicowców i quasi-faszystów.

Można tylko zadumać się nad lichością debaty publicznej nad Wisłą, jej intelektualną degrengoladą wynikającą z ponad ćwierćwiecznej propagandy i manipulacji, oraz z poważnego obniżenia poziomu powszechnej edukacji.
Nie dziwi więc, że uznający się za poważnych komentatorów, czy intelektualnych guru osobnicy nie odróżniają teorii naukowej od ideologii, a praktyki od założeń teoretycznych.
Co ciekawe, to nader często osobnicy mający się za córki i synów Kościoła katolickiego (i to jest fenomen), którzy winni znać biblijną przypowieść o źdźble w oku bliźniego i belce w oku swoim.

Mitologia ma za zadanie uchronić nas przed historią
Roland Bartes



Ale zbiorowość pozostająca nadal w niewoli XIX-wiecznych schematów myślowych, oddająca się bałwochwalczo romantycznie rozumianej historii, wierząca w swoje mesjanistyczne posłanie (bo Jan Paweł II, Lech Wałęsa i „Solidarność”, obrona Europy przed bolszewizmem, czyli Bitwa Warszawska - tu paść może setka przykładów, jacy to byliśmy zawsze wspaniali, bojowi, chrześcijańscy, moralni i humanitarni) nie może po prostu inaczej funkcjonować. Z mitologii robi się realność, rzeczywistość, sznyt dowartościowania i podstawę mentalności.
To efekty ostatnich 25 lat manipulacji medialno-mainstreamowych, zabiegów stosujących pospolite kłamstwa, kulawej i fałszywej edukacji dzieci i młodzieży, narracji historycznej przedstawianej językiem IPN-u. Celnie na temat owych efektów pisze w formie samokrytyki Jacek Żakowski w artykule „Zemsta trzech kłamstw” (Polityka nr 13, 28.03-03.04.18).

Różnic między doktryną polityczną a nauką, ideologią a akademicką analizą nie trzeba chyba nikomu tłumaczyć. Chyba, że ma się do czynienia z publicystą „na zamówienie”, unikającym obiektywnych komentarzy dotyczących procesów społecznych, politycznych czy kulturowych. Bo jak można wiązać terror z czasów stalinowskich w ZSRR, rewolucji kulturalnej w Chinach oraz rządów Pol Pota i Czerwonych Khmerów w Kampuczy z autorem Manifestu komunistycznego, Kapitału czy Krytyki programu gotajskiego?
Owi namiętni krytycy dorobku Karola Marksa uzasadniają te ataki sprzeciwem wobec destrukcji, jakiej owa myśl dokonuje od ponad 150 lat w tradycjonalistycznym, de facto niewolniczym, stosunku tzw. ludu do tzw. jaśnie państwa - feudałów, arystokratów, duchowieństwa, kapitalistów, itd. Sprzeciwiają się, bo myśl ta burzy ich porządek świata - paternalistyczny, hierarchiczny, wiernopoddańczy, tradycjonalistyczny i konserwatywny.

Ale czyż per analogiam, taką samą miarą – i na takiej samej zasadzie - nie można obciążyć Jezusa z Nazaretu, autora Kazania na Górze (na którego uniwersalność owi krytycy tak lubią się powoływać), razem z Kościołem katolickim (czyli duchowieństwo i lud boży), wszystkimi zbrodniami, ludobójstwami, maltretowaniem inaczej myślących i inaczej wierzących (bądź niewierzących w ogóle), jakie były ich udziałem?
Toż to jeden z prominentnych przedstawicieli kultury zachodniej i chrześcijańskiej, pod murami Béziers w 1209 r. podczas krucjaty przeciwko albigensom (czyli chrześcijanom inaczej interpretującym Pismo Święte) opat Arnold Amalryk, cysters i legat papieski rzeczonej krucjaty, miał powiedzieć do mających wątpliwości rycerzy krzyżowych jak rozpoznać heretyków od prawowiernych: „Zabijcie wszystkich, Bóg rozpozna swoich”.

Bo jeśli - jak twierdzą owi krytycy - wszystko w kulturze Zachodu jest pochodną i funkcją religii chrześcijańskiej, wszystkie wartości, jakie dziś tworzą ową kulturę są takiej proweniencji, to te mordy, ludobójstwa i prześladowania też do nich przynależą i są ich spuścizną. Zresztą, jak twierdzi katolicka filozofka Chantal Delsol, to Europejczycy poczęli pierwsi prowadzić wojny nie w imię „praw bytowych”, a z tytułu „praw religijnych” (potem – kulturowych, ideologicznych, politycznych). Azjata buddysta, konfucjanista, sikh czy hinduista nie czuł powołania prozelityzmu w imię swej wiary, w imię swej prawdy.

Krucjaty krzyżowe, podbój obu Ameryk, epoka kolonializmu i nieodłącznie z nią związane niewolnictwo, masowe zbrodnie w Indiach, Afryce (warto tu przypomnieć Kongo – de facto prywatną posiadłość arcychrześcijańskiego króla Belgów Leopolda II), wojny np. w Algierii i Kenii, Indochinach i na Malajach, wszystkie przewroty wojskowe w imię powstrzymywania komunizmu i ZSRR (np. ponad 1 mln ofiar w efekcie zastąpienia Sukarno przez powolnego USA Suharto) itd. też się z tym bezpośrednio wiążą, nie wspominając ostatnich interwencji (teraz mówi się: humanitarnych) w byłej Jugosławii, w Libii, w Iraku czy Afganistanie. Więc może nad tymi wszystkimi trumnami ciszej, zwłaszcza w kontekście używanych uzasadnień etyczno-moralnych i praw człowieczych, skoro profanuje się wzniosłe, humanistyczne i uniwersalne wartości.
A wiec drodzy antymarksiści, atakujący dorobek Karola Marksa z takiej właśnie, irracjonalnej pozycji, zanurzeni we własnej ignorancji i zapyzieniu: trzeba wiedzieć, co się mówi, a nie mówić, co się wam wydaje, że wiecie.
Radosław S. Czarnecki