banner

Źródła triumfu tradycjonalizmu (3)

 

 

Demokracja to termin, którym kamufluje się wiele spraw: bezwzględną, kapitalistyczną eksploatację, medialną manipulację, cenzurę w imię korporacyjnego kapitalizmu, produkcję kłamstwa, nowoczesne niewolnictwo.
Dubravka Ugresič

Czarnecki do zajawkiW jednym ze swoich esejów chorwacka pisarka Dubravka Ugresič opisuje codzienność zagrzebskiego targu, tzw. Dolca, gdzie od dekad (a może i od wieków) „kumoszki” z okolicznych wsi przywoziły i sprzedawały swoje wyroby: ser, mleko, jajka, warzywa, owoce. Po uzyskaniu niepodległości i zakończeniu wojen bałkańskich, w związku ze staraniami o wejście do Unii Europejskiej i dostosowania prawa do norm unijnych, władze miasta rozpoczęły wprowadzanie nowych porządków, czyli… likwidację targu.
Ich efektem był okrzyk owych „kumoszek”, gdy się zjawiały służby porządkowe: „W nogi dziewczyny, nadchodzi demokracja”. I nie chodzi tu o wartościowanie czy ocenę, ale o pokazanie przyczyn tak masowej chęci powrotu do dawnych, może siermiężnych, ale przewidywalnych i znanych ludziom rozwiązań.

W tym kontekście warto przytoczyć jeszcze jedną z myśli chorwackiej pisarki: „Dlaczego pewna staruszka w Sarajewie każdego roku w rocznicę śmierci Tity zapala za jego duszę świeczkę? Otóż jest przekonana, że Tito przyczynił się do emancypacji kobiet w Jugosławii, bo zdjął muzułmankom hidżaby. Jej prawnuczka nosi hidżab i ma pretensje do prababki o jej wyemancypowaną przeszłość”.

Polskie feministki są niczym wspomniana prawnuczka z hidżabem na głowie (mimo, iż walczą o emancypację kobiet i najszerzej pojęte równouprawnienie). Ich polityczne uprzedzenia, oraz demokratyczno- (ponoć) neoliberalne afirmacje, jakim hołdują, nie pozwalają im wyjść poza opłotki antypeerelizmu i przyznać, iż to ustrojowe przemiany po 1989 roku, restauracja systemu gospodarczego w stylu laissez faire spowodowały w tej materii tak wyraźny regres.

Podobny przypadek jak sarajewskiej staruszki zanotowano w północno-syryjskim mieście al-Hasakah, jeszcze w latach 90-tych (czyli dawno przed wojną domową, jaka ogarnęła ten kraj). Powracający do miasta po latach nieobecności tak je wówczas opisali: „Widziałem wiele kobiet zakrytych od stóp do głów. Z uczelni wychodziły studentki w czadorach. Kilkanaście lat temu chodziły w minispódniczkach. Rodzina Abrahama handlowała przyprawami 30 lat temu; nikogo nie obchodziło czy Abraham był Ormianinem, Żydem czy Bułgarem. Był naszym sąsiadem. Al-Hasakah zmieniło się. Nie ma już kin. Komu by się chciało chodzić do kina, skoro można kupić satelitę. Kiedyś na trawniku rosła trawa, w parku palmy. Był nawet las. Teraz na miejscu lasu sterczy kilka kikutów, trawniki wyasfaltowano. Ktoś wyciął drzewa, nie wiadomo już kto i dlaczego” (p. „Trzech z paskudnego miejsca”, Gazeta Wyborcza, 31.01.97)

Chantal Mouffe, francuska filozofka, działaczka radykalnej lewicy i alterglobalistka, w jednym z wywiadów powiedziała: „Dziś wszystko co wiąże się z demokracją pojmowaną jako równość i suwerenność ludu, zostało zdewastowane przez hegemonię liberalizmu”.
Neoliberałowie w swym pędzie ku dekonstrukcji państwa socjalnego, zdobyczy ludzi pracy najemnej, nienawiści do oświecenia (które upodmiotowiło lud) i najszerzej rozumianego socjalizmu, bałwochwalczo oddani merkantylnym stosunkom (sądząc, że rynek załatwi wszystko), „tolerowali prawicowe przebudzenie i nie zrobili nic z indoktrynacją młodzieży prowadzoną przez instytucje religijne i szkoły”.

W Polsce dodatkowo dochodzi problem z patriotyzmem i ofiarą, bo „nasz patriotyzm jest przemocowy: dla ojczyzny trzeba albo umrzeć, albo zabić. Kto sieje wiatr, zbiera burzę” – mówi Jan Sowa („Będzie brutalniej”, Gazeta Wyborcza,16.08.16). To zagadnienie dotyczy wielu krajów z Europy Środkowej mających doświadczenia z flirtem ustrojowo-państwowym z ideologiami szowinistycznymi, ksenofobicznymi, faszystowskimi (p. Polska po 1926 roku, wojenne dzieje Chorwacji, Węgier, Słowacji, Ukrainy Zachodniej, Litwy czy Łotwy).

Presja religii globalizacji

Dochodzimy może do ostatniego, ale niewykluczone, że najważniejszego elementu, który spowodował nawrót tradycjonalizmu, plemiennego trybalizmu, nacjonalizmu i religijnego fundamentalizmu w nowoczesnym zdałoby się świecie. Wszystkie te pojęcia przybrały szaty modernistyczne, choć tak naprawdę to powrót do starych czasów.

Tym elementem jest globalizacja w neoliberalnych oparach rynkowych absurdów. Politycy różnych opcji (od lewicy po prawicę) i sprzęgnięty z nimi medialny mainstream, uczynili z niej słowo-wytrych tłumaczący - w sposób aprioryczny, niemalże religijny – wszelkie przypadłości współczesnego świata (w tle pozostawały zawsze megazyski międzynarodowego kapitału).

Na fali euforii, jaka zapanowała po upadku muru berlińskiego i implozji ZSRR - globalizacja stała się formą nowoczesnej, monoteistycznej religii, gdzie jedynym bóstwem okazał się zysk hiperkapitału światowego, który niczym Duch Święty u Augustyna Aureliusza „wieje, kędy chce”. Miało owo słowo-wytrych tłumaczyć wszystko, co dotyczyło rzeczywistości przełomu tysiącleci i panować już na wieki. Nadto czynić zbawienie, dawać pociechę, ale także strącać w nicość Tartaru nieprzystosowanych, wątpiących, słabszych, niewierzących w moc tej boskiej szczęśliwości.

Jeśli coś jest wszechogarniające, nie ma wobec tego jakiejkolwiek alternatywy (i tak te procesy prezentowano i objaśniano „ludowi”), podawane jest na dodatek w formie dogmatu, budzi wówczas totalną nienawiść i sprzeciw.
USA, hegemon światowy, jedyne mocarstwo pozostałe na światowym orbis terrarium po 1991 roku, posiadające największe zasoby kapitału i mogące zapewnić sprawczą moc swoim rodzimym firmom wykorzystało ten stan rzeczy do ofensywy także swoich wzorców kulturowo-cywilizacyjnych, które wraz z amerykańskim kapitałem rozpoczęły kolonizację całego globu. Lokalne kultury (często egzystujące w formie mikro), tradycje, obyczaje, kulty, przyzwyczajenia etc. idą tym samym do lamusa.
Jest to – jak określił owe procesy socjolog amerykański Georg Ritzer – makdonaldyzacja świata i światowej społeczności. A de facto to nowa kolonizacja świata.

Ów moloch pochłania wszystkie te elementy składowe światowego dziedzictwa kulturowego, by wypluć je za chwilę, lecz szykownie opakowane, wedle zwesternizowanego, konsumpcyjnego sznytu. Kanadyjsko-amerykańska dziennikarka i publicystka, inspiratorka dla współczesnych oddolnych ruchów miejskich, Jane Jacobs zauważyła, że jeśli mówimy, iż wszędzie jest tak samo, to wtedy mamy do czynienia z wielkim Nigdzie.

Kult obrazu

Świat jak z McDonalda, Hollywood, filmów prezentujących tylko akcję i przemoc z parków rozrywki i galerii handlowych – esencja amerykanizacji służącej niewyrafinowanej konsumpcji (ciesz się chwilą, raduj się rzeczami małymi, dziś i teraz etc.) – to świat holograficzny. W natłoku takich informacji życie staje się dla jednostki bytem otoczonym zewsząd ciągiem obrazów, zmieniających się w zależności od uczestnictwa w grze komputerowej, programie telewizji nasyconym reklamami. „Telewizja jest ośrodkiem dowodzenia także na inne, subtelniejsze sposoby. Na przykład nasze korzystanie z innych mediów jest w dużym stopniu organizowane przez telewizję. Za jej pośrednictwem dowiadujemy się po jaki system telefoniczny sięgnąć, jakie obejrzeć filmy, jakie kupować książki, płyty, magazyny, jakich programów radiowych słuchać. Telewizja aranżuje nam nasze środowisko komunikowania się, korzystając ze sposobów, które są poza zasięgiem innych mediów” - pisze Neil Postman w książce Zabawić się na śmierć.
Spełnia się wizja Aldousa Huxleya mówiąca, iż ludzie ulegną autodestrukcji poprzez rzeczy lubiane, oglądane, wygodne intelektualnie. One oduczą nas myśleć krytycznie i samodzielnie. I oto chodzi w globalizacyjnej wersji neoliberalnego porządku świata. Gdy więc rozum śpi, rodzą się demony przeszłości.

Homo videns to zjawisko zdefiniowane przez Giovanniego Sartoriego, polegające na zmianie myślenia ludzi spowodowanej współczesnymi mediami, kultem obrazu, a także wpajaniem oceny poprzez takie cechy jak: wygląd, stan posiadania, moda itd. Autor tego pojęcia podkreśla powolną utratę zdolności użytkowania pojęć abstrakcyjnych, czyli spłycanie refleksyjności. Dotyczy to zarówno przekazu jak i myślenia. Język staje się tylko narzędziem porozumiewania się.
Głównym powodem przekształcania się ludzi w istoty, które autor określa mianem homo videns, są media: telewizja, Internet, prasa. Jak pisze Sartori, telewizja (i media cyfrowe), będąca nachalną promocją wyłącznie holografii, osłabia naszą zdolność myślenia abstrakcyjnego i naszą zdolność rozumienia. Dawny Homo sapiens staje się Homo videns.

Władza dzisiejszych mediów powiązanych z elitą neoliberalnych właścicieli megakapitału to teledemokracja wmawiająca wszystkim, że świat dzieli się zawsze według następujących kategorii: „angeliczni” jedni (czyli nasi) i „diaboliczni” drudzy (czyli nie nasi, ci Inni). I tak przedstawia się wszystkie konflikty współczesnego świata. Te małe i te duże. Manipuluje, agituje, demonizuje, jednych napuszcza na innych, uznanych za obcych przez nas samych, przez kapitał, przez mainstream, autorytety, kapłanów dzisiejszego świata (nie tylko w sutannach, koloratkach, jarmułkach i tałesach, kaszajach, czy dżalabijach). Widać to w całości polityki, narracji publicznej, dyskursie medialnym, w których pełno manipulacji, agitacji, kłamstw i dezinformacji.

Fundamentalizm

Globalizacja w formie neoliberalnej kolonizacji polegającej na wulgarnej westernizacji (będącej esencją wspomnianej makdonaldyzacji) przyniosła także fundamentalizm religijny made in USA. Jest on bowiem wytworem czysto amerykańskim, powstałym już w XIX-wieku na gruncie zdobywającym od czasów konferencji w Niagara (tzw. credo z Niagara) coraz większe znaczenie i wpływ na życie Ameryki. Sojusz religijnych fanatyków, czcicieli biblijnego Armagedonu - zjawiska mającego zmienić świat i spowodować panowanie boskie na Ziemi, wyznawców judaizmu i amerykańskiej wersji ewangelikalizmu ruszył na podbój świata wraz z rozwojem telewizji satelitarnej i nachalnej promocji American Way of Life.
A wszelkie fundamentalizmy, mimo różnie skierowanych wektorów, zawsze się przyciągają, karmiąc się nawzajem. Wszystkie one walczą z wolnością wyboru i jakąkolwiek innością. Napędzają się wrogą retoryką wobec homoseksualistów, wolnej miłości, aborcji, antykoncepcji, używek, postępu i ewolucji, szczepionek, teorii Darwina, dorobku genetyki itd.

Warto przypomnieć, iż niekonsekwentne, utylitarne i polityczne działania ludzi Zachodu wspierały wielokrotnie rozwój i rozprzestrzenianie się purytańskich i ortodoksyjnych – czyli antymodernistycznych, antydemokratycznych i antypostępowych - idei w islamie (ale też i w innych religiach). Takim fenomenem, długo ukrywanym przed światową opinią publiczną, było szerzenie za wiedzą i zgodą USA saudyjskiego wahhabizmu czy islamizmu rodem z Pakistanu.

Wahhabizm, skrajna w swej ortodoksji odmiana islamu, będąca niegdyś marginalną w świecie muzułmańskim doktryną nie wykraczającą poza opłotki Płw. Arabskiego, przekształcona została na początku lat 80-tych XX wieku w dominującą i wiodącą w świecie islamu ideologię.
Saudowie, dzięki swym petrodolarom i politycznemu wsparciu części elit politycznych USA, utworzyli na świecie ponad 200 islamistycznych szkół wyższych, ponad 200 centrów religijnych tej doktryny, zbudowali prawie 1500 meczetów i ponad 2000 szkół koranicznych. Rozdano też prawie 140 milionów egzemplarzy Koranu (dane z 2004 r.).
Jest to – podobnie jak w przypadku Pakistanu i tamtejszego eksportu islamizmu à la taliban –przykład ofensywy na wskroś tradycyjnej, ortodoksyjnej i super konserwatywnej, a przede wszystkim – totalitarnej odmiany religii Mahometa stanowiącej bardzo poważne zagrożenie dla całego świata postępu i modernizmu.

Z drugiej strony to przykład, jak upolityczniona do granic możliwości religia może wpływać na życie codzienne obywateli. Trzeci aspekt tej sprawy ukazuje hipokryzję i brak perspektywicznego myślenia znacznej części elit zachodnich, traktujących zbyt dosłownie pojęcie tolerancji i politycznej poprawności.
Wreszcie ostatni element w tej układance – wahhabizm (jak i każdy purytanizm) był traktowany przez rządzące koła Zachodu jako antidotum na lewicowe i postępowe idee w świecie arabskim, w krajach islamskich na całym świecie. Miał być sojusznikiem (tak się tym sferom wydawało) w walce z obozem radzieckim.
Ale jak to wielokrotnie w historii bywało, wyhodowano przy okazji monstrum, które pożera swego dobrodzieja. Choć nie do końca: to zagrożenie można przecież wykorzystać do permanentnego ograniczania zdobyczy socjalnych, wolnościowych, demokratycznych, obywatelskich jakie społeczeństwa zachodnie lawinowo doświadczyły w II połowie XX wieku.

                                                                                            * * *

Zygmunt Bauman w jednej ze swoich telewizyjnych refleksji na temat Europy i podziwu dla owej idei, jaką posiadł na kanwie swych życiowych, ponad 80-letnich doświadczeń zauważył, iż różnorodność jest plantacją dla twórczości i to ten właśnie stan rzeczy jest tym Edenem, z którym ideę zjednoczonej Europy się utożsamia i wiąże nadzieje na lepsze, świetlane jutro (miał także nadzieję, iż w przyszłości Europa stanie się drogowskazem i wyznacznikiem dla reszty świata).
Mimo całego szacunku i atencji dla sędziwego myśliciela, przenikliwości i celności jego wielu wniosków czy tez, trudno się z tym dziś zgodzić. Tak, Unia Europejska może takim Edenem pierwotnie mogła być. Ale tak jak cały Zachód wraz ze szczytną i wzniosłą ideą praw człowieka (dziś pojecie to zostało wypaczone), tak i UE – synonim zjednoczonej Europy – są w stadium agonalnym, pogrążającym się w kryzysie.

Sprzeniewierzono się bowiem podstawowym pryncypiom, ośmieszono właśnie owe ideały, sprofanowano nadzieje i marzenia. Otwartość i przyjazność zastąpiono dyktatem, dialog – apriorycznym pohukiwaniem i nakładaniem kolejnych sankcji (z ominięciem forum ONZ, czyli pogarda wobec reszty całego świata), konwergencję – jednostronnym, obliczonym na kolonizację procesem mającym zapewnić zysk (a przez to – ekonomiczną hegemonię).

Unia, a tym samym Europa, mająca być gigantem, nową jakością – zwłaszcza w sferze polityki i kultury – stała się neoliberalnym klonem Wuja Sama, jego przedłużeniem, nieudolnie starającym urwać się z szeregu smyczy wiążących ją z Waszyngtonem. A na dodatek mającą w swych szeregach wielu nuworyszy grających na szachownicy amerykańskich, nie europejskich, interesów.
Nie dziwmy się więc, że tradycja, parafiańszczyzna, zaścianek, kołtun i religianctwo są traktowane przez coraz szersze rzesze ludzi jako zjawisko mrugające przyjaznym okiem i proponujące obronę oraz ucieczkę przed owym skandalicznym, wielowątkowym, nie do wytrzymania stanem rzeczy.
Radosław S. Czarnecki

Jest to trzecia, ostatnia część eseju Radosława S. Czarneckiego pt. „Źródła triumfu tradycjonalizmu”. Pierwsza - Misyjność Zachodu, tolerancja Wschodu, tolerancja Wschodu – ukazała się w SN Nr 10/18, druga - Ku wiekom ciemnym – w SN Nr 11/18.