Media obiegają co chwila newsy dotyczące ewentualnej dekanonizacji Jana Pawła II, do jakiej rzekomo się szykuje Kościół papieża Franciszka. Owa „dewojtylizacja” Kościoła powszechnego jednak postępuje. Przynajmniej w przestrzeni symbolicznej, jak również – strukturalno-decyzyjnej. U nas rok 2020 ogłoszono rokiem Jana Pawła II.
Katolicyzm ze swej istoty jest społeczny.
o. Pedro Arrupe
W latach 1979-80 wybuchł ostry konflikt na linii Rzym – zakon jezuitów. Był to konflikt dwóch osobowości: Karola Wojtyły i Pedra Arrupe, ówczesnego generała zakonu, tzw. czarnego papieża. Trzeba tu od razu dodać, iż szef Towarzystwa Jezusowego był zawsze „szarą eminencją” – od chwili założenia zakonu przez św. Ignacego Loyolę (1534) – w całej strukturze kościelnej. Do czasu…
Konflikt rozgorzał z powodu stosunku do teologii wyzwolenia. Ale miał też podłoże w osobowościach obu hierarchów. Pedro Aruppe - Bask, znający doskonale teologię, która doprowadziła do Vaticanum II, do chwili wyboru na generała TJ przebywał głównie na misjach i realizował zadania Towarzystwa w Azji. Zakon jezuitów pod jego kierunkiem stał się najbardziej progresywną i zaangażowaną społecznie wspólnotą zakonną. Jezuici stanowili forpocztę prądów, które z czasem nazwano „teologiami wyzwolenia”.
Karol Wojtyła zaś - jak to doskonale pokazał w swej książce Piotr Szumlewicz (Ojciec Nie-święty), ale i wielu zachodnich autorów i watykanistów, miał mentalność prowincjonalnego, zachowawczego proboszcza ze Wschodu Europy. Charakteryzował go skrajny antykomunizm, mesjanistyczna wizja Kościoła i kult bezrefleksyjnej, ludowej religijności w polskim, maryjnym wymiarze. Z filozofem i otwartym na świat jezuitą jakim był Arrupe wyraźnie mu było nie po drodze.
Pacyfikacja teologii wyzwolenia – teologicznie, personalnie i jurydycznie (tu Wojtyłę wspierał aktywnie kard. Josef Ratzinger, na XX-wieczny sposób watykański „wielki inkwizytor”) – rozpoczęła się od zakonu św. Ignacego Loyoli. W Towarzystwie Jezusowym od lat 50-tych rodziły się wspomniane „wywrotowe” idee bazujące na marksizmie i ideach socjalistycznych. Pedro Arrupe – osoba niezwykle popularna nie tylko w zakonie, ale w całym Kościele, charyzmatyczna i głęboko oddana idei postępu, rozwojowi ludzkości i sprawiedliwości społecznej (gorąco popierał dialog z marksizmem i współpracę z obozem realnego socjalizmu przeciwko prawicowym dyktaturom, zależnym i kreowanym z Waszyngtonu) został przez Papieża Polaka jawnie spostponowany, zlekceważony, zignorowany.
Papież manifestacyjnie pomijał w swych wszystkich enuncjacjach Towarzystwo, a przechodząc lub przejeżdżając obok stojącego „czarnego papieża” ostentacyjnie odwracał głowę, aby go nie pozdrowić. Ze względu na rozległy wylew, w wyniku czego został sparaliżowany, mając kłopoty z komunikacją, (a było to też wynikiem poniżenia, jakiego doznawał podczas uroczystości publicznych), Pedro Arrupe zrezygnował z urzędu (1983). Pacyfikacja jezuitów w tym momencie dobiegała końca. Następcy Arrupe, powolni papieżowi, narzucani niejako autorytetem biskupa Rzymu Towarzystwu (co wcześniej się nie zdarzało), konsekwentnie oczyścili zakon z jednostek niezależnych, samodzielnie myślących, nie ulegających autorytetowi Rzymu.
Uznanie dla Opus Dei i Legionu Chrystusa
Jan Paweł II formalnie Towarzystwo Jezusowe zepchnął na drugi plan. Jego poparcie dla świecko-klerykalnego bractwa Opus Dei (oraz jawna admiracja i ostentacyjna jego celebracja) miała podłoże w doświadczeniach i korzeniach polskiego konserwatyzmu, klerykalizmu i dystansu do wszystkiego, co trąciło jakąkolwiek lewicowością. To Opus Dei, Legion Chrystusa czy Ruch Odnowy w Duchu Świętym zajęły eksponowane miejsca, jakimi od czasów Ignacego Loyoli czy Dominika Guzmana cieszyli się jezuici, bądź dominikanie (czyli klasycznie pojmowana hierarchia i struktura Kościoła katolickiego przejawiająca wówczas skłonności do kontestacji konserwatyzmu, zachowawczości i wizji Kościoła Karola Wojtyły).
O jakiejś symbolicznej „dewojtylizacji” Kościoła można snuć rozważania na kanwie wypowiedzi papieża Franciszka, dotyczącej jakoby tuszowania przez Jana Pawła II spraw związanych z pedofilią, całokształtem wydarzeń mających miejsce w Legionie Chrystusa i najnowszej historii Kościoła katolickiego.
Warto jednak zwrócić uwagę na następujące aspekty tej sprawy, które nie są zresztą żadnymi rewelacjami. Cywilizowany, nieklerykalny świat wiedział i mówił o tych traumatycznych sprawach od dawna.
Tylko w Polsce, gdzie nie rozumie się terminu: wolność słowa i obowiązuje bałwochwalczy, feudalny stosunek do rozumienia pojęcia autorytet, a mainstreamowe media hodowały irracjonalny obraz Watykanu pod rządami Karola Wojtyły, basując jego bałwochwalczemu kultowi, prześcigając się w serwilizmie, ta wypowiedź Franciszka może powodować zaskoczenie. I nie lichą konfuzję. Bo oto teraz, już jawnie „umiłowany syn” Jana Pawła, który o mało co nie trafił na ołtarze świętości Kościoła, Marcial Maciel Degollado, założyciel admirowanego Legionu Chrystusa okazuje się zbrodniarzem-pedofilem. Masowym gwałcicielem nie tylko podopiecznych sierocińców prowadzonych przez ów zakon, ale i własnych dzieci, (których miał – dokładnie nie wiadomo ile – 7 lub 8), bigamistą, finansowym malwersantem, narkomanem i sadystycznym satrapą.
Jest to więc potwierdzenie całokształtu klimatu panującego w Kościele i tuszowania takich zachowań za czasów pontyfikatu – jakoby tysiąclecia.
Ujawnienie pedofilii
To pierwszy zwiastun „dewojtylizacji”, czyli przełamanie hipokryzji i milczenia, w jakiej tkwił Kościół Jana Pawła w tej mierze. Oskarżenia o zaniechanie i jawne ukrywanie owych przestępstw, wręcz zbrodni jak ma to miejsce w przypadku Degollado, dopadły głowy Kościoła katolickiego. Świętego, któremu postawiono tysiące pomników, napisano dziesiątki tysięcy panegiryków na jego temat i uznano w Polsce za „ojca narodu”, synonim wolności i demokracji. Bo święty w Kościele katolickim to osobowy wzór do naśladowania przez wiernych, drogowskaz moralny i etyczny ideał.
Po drugie, na przestrzeni ostatnich lat miały miejsce trzy znamienne wydarzenia. Oto w błyskawicznym procesie beatyfikowano, a następnie kanonizowano salwadorskiego abp. Oscara Romero, zamordowanego 24.03.1980 roku przez bojówkę mjr. Roberto D’Aubuissona. Warto przypomnieć, że D’Aubuisson przeszedł przeszkolenie w tzw. Szkole Ameryk, bazie treningowej organizowanej i finansowanej przez USA (Forty Gulick i Benning), szkolącej bojówkarzy w celu likwidacji ludzi z Ameryki Łacińskiej uznawanych za szkodliwych z punktu widzenia geopolityki Wuja Sama.
Romero był utożsamiany przez ludność latynoamerykańską z ideami teologii wyzwolenia (choć to jest sąd nie do końca prawdziwy i nie mający pokrycia w dokumentach). Jednak urzędujący wówczas papież z Polski, wrogi wszelkim ruchom w Kościele mającym rys lewicowości czy postępowości i związany politycznie z interesami USA rządzonymi przez Ronalda Reagana, oprócz typowo kościelnych gestów i słów, nic nie uczynił w tej sprawie. Przeciwnie, wielu watykanistów twierdzi, iż osobiście blokował proces beatyfikacji salwadorskiego hierarchy. Dlatego m.in. akta zebrane w Salwadorze potwierdzające męczeństwo Romero leżały bez żądnej decyzji od 1990 do 1999 roku w zakamarkach Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych. Dopiero po 2000 rok rozpoczęło się wokół tych dokumentów urzędnicze krzątanie. Od beatyfikacji do kanonizacji Romero minęło niespełna 3 lata (2015 do 2018). Porównania z analogicznym przypadkiem ks. Jerzego Popiełuszki cisną się same.
Do miana symbolu urosnąć może fakt, iż obecny papież wywodzi się z Towarzystwa Jezusowego i jest – podobnie jak Pedro Arrupe – Latynosem. Również pełniący od niedawna funkcję generała TJ Arturo Sosa Abascal pochodzi z Ameryki Łacińskiej (jest Wenezuelczykiem). Czyżby zemsta jezuitów?
Decyzje Franciszka
Wspomniany, aktualnie urzędujący, generał jezuitów w jednym ze swoich publicznych wystąpień w 2019 roku stwierdził, iż szatan jest tylko „konstruktem myślowym mającym symbolizować zło”. Na to dictum groźne pomruki oburzenia wydali z siebie egzorcyści na całym świecie, a zwłaszcza w Polsce. Doktryna Kościoła jasno i wyraźnie naucza, że zło nie jest abstrakcją, a szatan istnieje – twierdzą. Powołują się przy tym m.in. na encyklikę Wojtyły (Dominum et Vivificantem). To jawne zaprzepaszczanie dorobku nauki Jana Pawła II. Fakt, negacja istnienia diabła w materialnej rzeczywistości świata czyni ich obecność w Kościele zbędną.
Trzecim elementem procesu, o którym mówi ten materiał jest likwidacja decyzją papieża Franciszka Papieskiego Instytutu im. JP II dla Studiów nad Małżeństwem i Rodziną. Dokumentem likwidującym Instytut i powołującym w jego miejsce nową instytucję (pod nazwą: Papieski Instytut Teologiczny im. JP II dla Nauk o Małżeństwie i Rodzinie) było motu proprio >Summa familiae< (wrzesień 2017). Zmiana nastąpiła w 2019 roku.
To jedno słowo „dla Nauk” powoduje wzburzenie ortodoksów i bezkrytycznych zwolenników wszystkiego, co w jakikolwiek sposób może być wiązane z Karolem Wojtyłą. Prof. Stanisław Grygiel, filozof, filolog i dotychczasowy wykładowca Instytutu, bliski przyjaciel papieża z Polski, stwierdza, iż to zaprzepaszcza dorobek placówki naukowej i Jana Pawła II. Nie tylko zwalnia się całą kadrę, powołując wielu nowych, tzw. otwartych teologów i konsultantów.
Najgroźniejszym dlań jest to słowo „dla”. Grygiel boi się tego „dla”, gdyż to spowoduje jego zdaniem otwarcie na inne spojrzenia dotyczące rodziny, relacji płci, małżeństwa, in vitro, badań nad genetyką itd. „Jakich nauk? – pyta. - Nie ma przecież nauk o małżeństwie i rodzinie. Ten tytuł mówi tylko o tym, że socjologia, psychologia i tym podobne nauki będą decydowały jak i co należy myśleć o małżeństwie i o rodzinie”. Zatraca się jego zdaniem cały dorobek – w tej materii – Jana Pawła.
Antidotum na te prądy w Watykanie i Kościele ma być tworzenie w seminariach i na uniwersytetach w Polsce samodzielnych katedr zajmujących się tylko myślą filozoficzną Karola Wojtyły i nauczaniem Jana Pawła II. To jest jego zdaniem misja dla polskich środowisk naukowych.
Czyli wszystko co dotyczy Jana Pawła ma być dogmatem. Nieruchomą, zastygłą w hieratycznym bezruchu konstrukcją, czymś na wzór średniowiecznej scholastyki.
Grygiel i jemu podobni, liczni w naszym kraju tradycjonaliści i konserwatyści (różnych odcieni), absolutnie nie rozumieją tego, co się dzieje we współczesnym świecie. Ich próby obrony status quo (w wersji polskiego tradycjonalizmu i „wsobności”) noszą w sobie coś z Wesela Wyspiańskiego - „Niech na całym świecie wojna, byle polska wieś zaciszna, byle polska wieś spokojna”. W zglobalizowanym, ogarniętym przestrzenią wirtualną świecie, tak się nie da żyć. Co najwyżej można wegetować na peryferiach tego świata.
To są zasadnicze elementy postępującej „dewojtylizacji” Kościoła rzymskiego, a nie brak kapelusza kardynalskiego dla metropolity krakowskiego Marka Jędraszewskiego, czy spektakularne enuncjacje watykańskich kurialistów. O newsowych, medialnych doniesieniach nie wspominając.
Radosław S. Czarnecki