Większość filmów fabularnych traktuje o przemocy.
Piotr Ikonowicz
Wojna zanim wybuchnie naprawdę, w „realu”, kiedy ludzie zaczną się rzeczywiście zabijać, musi zagościć w ich głowach. Muszą się z nią oswoić. Że jest normalną sprawą między ludźmi. Że – mimo grozy, ludobójstwa, tortur, ran i dramatów – może być piękna, heroiczna, junacka, godna apologii. I towarzyszyć jej winna wzniosła śmierć – za ojczyznę, hymn i flagę, za wiarę religijną, za honor, za nasze wartości i cywilizację, za zyski tzw. „dobrodziejów przedsiębiorców” czyli właścicieli kapitału. Za to wszystko, co jest wytworem naszego języka, rozumu, kultury.
Jak od lat w filmowych obrazach wojna jest przedstawiana? A gry komputerowe, a zabawki, a przestrzeń publiczna przesiąknięta agresją, atakiem, nienawiścią do tego Innego? A wreszcie stosunki interpersonalne oparte o rywalizację, konkurencję, popularny „wyścig szczurów”? W biznesie, propagowanym przez neoliberalizm vel turbokapitalizm modelowym rozwiązaniem jest likwidacja, albo wchłonięcie (w najlepszym razie) konkurenta. Monopol jest bowiem rozwiązaniem idealnym. Kapitał dąży bowiem cały czas do koncentracji.
Gdy patrzy się na większość polskich filmów – tych o historii (bliższej czy dalszej) – to widzimy jak tworzy się historyczne zabawki, wydmuszki, które upiory wojny przedstawiają niczym harcerską przygodę, majówkę i piknik. Tylko grillów wtedy nie znano...
Poppatriotyzm, czy patriotyzm à la Hollywood, to bardzo niebezpieczna i zwodnicza szopka. Człowieka można przedstawiać jako bohatera, ale tylko w perspektywie śmierci „za ojczyznę”, „za ideę”, „za wiarę”, gdyż tylko taki czyn czyni zeń herosa. I tylko taka walka ma sens i jest czymś wzniosłym, a przygotowania do tej walki są czynnością taką samą jak oddychanie, jedzenie, wydalanie, uśmiechy, czy kopulacja. To upowszechnienie i spłycenie samego bohaterstwa i tego, co z nim się wiąże. Bo do bohaterstwa się nie dąży jak do pospolicie rozumianego dziś sukcesu. Bohaterem się zostaje często mimo woli. I jest to niezależne od chęci, czy pompatycznych zapowiedzi.
Filmowa, cybernetyczna, wirtualna wojna jest jak z żurnala. Krew się leje, śmierć „kosi niby łan” i się ściele gęsto trup, ale wszyscy są czyściutcy, pachnący, eleganccy. Stylowe koszule, marynarki, szykowne żakiety, kolorowe paznokcie (dziś – obowiązkowo tipsy), puder, szminka, brylantyna. I premier jeszcze powie, jak to dobrze jest umrzeć za ojczyznę.
Zgoda na zamordyzm
Jak ta militarystyczna mentalność odnajduje się w czasach pandemii, powszechnej kontroli, inwigilacji, zamknięcia i izolacji? Za militaryzacją musi iść coś, co jest charakterystyczne dla wszystkich struktur militarnych: bezdyskusyjne podporządkowanie, zgoda na rozkazy „z góry” i ich bezwzględne wykonanie, hierarchizacja organizacji społecznej na wzór struktur militarnych.
Ludzie w obliczu zagrożenia śmiercią, podstawowego strachu egzystencjalnej proweniencji, godzą się na daleko idące ograniczenia swej wolności, swych praw, swych zdobyczy. We wszystkich przestrzeniach. Widać jak w obliczu pandemii koronawirusa już się na to zgodzili - choć w różnym stopniu - obywatele Francji, Włoch, Polski, Czech, Słowacji, Rosji. Piszę o krajach europejskich, bo Azja – Chiny, Korea, Tajwan, Singapur itd. – to inna kultura, doświadczenia, tradycje i organizacja społeczeństwa.
Cyberbiznes na bazie pandemii już wietrzy kolejne przestrzenie dla zysków. Facebook zaproponował wprowadzenie nowych narzędzi nadzoru elektronicznego. Użytkownicy serwisu mieliby oznaczać swój status koronawirusowy - zdrowy, zarażony, wyleczony. Ponieważ aplikacja ma dostęp do naszej lokalizacji oraz kontaktów społecznych, tym samym Facebook mógłby bardzo precyzyjnie sprawdzać z kim się widzieliśmy, gdzie się spotkaliśmy, jakie były nasze drogi i miejsca pobytu. Zasugerowano także, z innej już strony, choć też na bazie epidemii, kolejną, uwarunkowaną wiekiem izolację: tym razem osoby 65+ miano by wywieźć do nieczynnych pensjonatów oraz sanatoriów i tam przetrzymywać do minięcia zagrożenia epidemiologicznego. I ten w swym wymiarze moralnym i ogólnoludzkim pomysł, będący formą ustaw norymberskich czy prawa Jima Crowe’a z USA, wzbudził zainteresowanie i poklask sporej grupy osób. Czy nie jest to stygmatyzacja związana z wiekiem połączona z jednoczesną ich pełną kontrolą?
W pewnym sensie zaordynowana wszystkim izolacja, której są poddawane całe społeczeństwa, jest jak eksperyment więzienny Zimbardo. Strażnikami na razie są głównie nasi przyjaciele, rodzina, sąsiedzi, znajomi. To oni pilnują tego, czy ty jesteś w należyty sposób uwięziony. To przykład, jak wieloletnie urabianie umysłów militarną narracją prowadzi do sytuacji, gdzie orwellowski literacki pomysł staje się realnym systemem. Totalna inwigilacja jest w nim samoczynnym procesem i formą społecznej presji.
Ludzie są podatni na zmiany, które mają im dać poczucie bezpieczeństwa. Kryzys ekonomiczny po I wojnie światowej wepchnął Niemcy w objęcia faszyzmu. Umberto Eco w eseju Wieczny faszyzm doskonale pokazuje relacje między kryzysem, militaryzacją przekazu i wychowania oraz „bohaterszczyzną” temu towarzyszącą, a popularnością faszyzmu. Uważa on, iż faszyzm jest immanencją europejskiej kultury, towarzyszącą jej na równi z cyklicznymi kryzysami.
Co gorsza, tamten kryzys prawdopodobnie był słabszy od tego, który nas czeka obecnie. Zmiany w świadomości oczywiście zachodzą powoli, latami i dekadami. Wieloletnia propaganda promilitarystyczna, poparta narracją patriotyczno-nacjonalistyczną, sprzyjać będzie tendencjom i trendom ujawniającym się w kryzysach. Kiedy zacznie brakować wody, żywności i pracy, a długi i rachunki trzeba opłacać, to podzielimy się radykalnie według takich granic społecznych, jakie stworzone zostały w minionych czasach i jakie zakonotowane mamy w umysłach.
Jesteśmy krajem co prawda narodowościowo jednolitym, ale nie wynika stąd jakakolwiek solidarność społeczna. Podzielimy się po liniach religijnych, politycznych (rządzący Polską już o to zadbali, aby nienawiść na tym polu kwitła bujnie i aby przeciwnik był jasno określony), społecznych, kulturowych. Potencjał wybuchu przemocy jest w takich kryzysach zawsze olbrzymi. Militaryzacja, „bohaterszczyzna”, szowinizm i ujednolicanie jako przykład jedności narodu sprzyjają temu szczególnie.
Elektroniczny kaganiec
Dziś w Polsce nikt w obliczu nadchodzącej katastrofy finansowej i kryzysu społecznego na niespotykaną skalę nie mówi o ograniczeniu lub zamrożeniu na minimalnym poziomie wydatków wojskowo-policyjnej inwigilacji i przemocy. Przed takimi dylematami stoi cały świat, niezależnie od tego, kto aktualnie jest u władzy. Lewica, prawica, liberałowie. Bo koronawirus uzmysławia nam wszystkim, że globalizacja to nie tylko uśmiechnięta twarz turysty, podróże, nieograniczona możliwość wymiany idei, towarów, usług, ale przede wszystkim – transfery finansowe oraz planetarne zagrożenie klimatyczne.
A pokusy z wydatkami na militarno- inwigilacyjne gadżety dotyczą wszystkich. W Polsce to przecież już w początkach drugiej dekady XXI zaczęto wdrażać różne rodzaje elektronicznego nadzoru będące de facto zwiększaniem kontroli nad społeczeństwem. To wtedy właśnie zlikwidowano anonimowe karty SIM na telefon, tworząc różne narzędzia kontroli społecznej. Każdy z nas ma dziś przy sobie indywidualne urządzenie śledzące, nieustannie meldujące o swoim położeniu, wyposażone w mikrofon i kamerę.
W gruncie rzeczy chodzi tylko o doprowadzenie społeczeństwa do miejsca, w którym uzna, że władza ma prawo korzystać z tych urządzeń. Jeżeli zgodzimy się na wprowadzenie takich rozwiązań dobrowolnie ze względu na walkę z pandemią to przecież zmienimy coś bardzo ważnego w świadomości społecznej, przesuwając granice tego, co uważamy za normalne i akceptowalne. Co będzie dalej, w obliczu tych wszystkich kolejnych zbliżających się kryzysów? Pokusa wykorzystania takich narzędzi będzie coraz większa.
Mamy bardzo dużą skłonność do poddawania się różnym zachowaniom zbiorowym, co pokazuje też reakcja na koronawirusa. To jest kolejny element sprzyjający zezwoleniu na powolne, uzasadniane różnymi sytuacjami nadzwyczajnymi, ograniczanie swobód i wolności obywatelskich. A z tym się wiąże coraz większa ingerencja Wielkiego Brata w naszą prywatność. Prawda jest taka, że jesteśmy do siebie niesłychanie podobni, a ewolucyjnie jesteśmy gatunkiem społecznym. Nieustannie szukamy potwierdzenia tego, że przynależymy do stada i nie zostaliśmy z niego wykluczeni.
Globalne zniewolenie
Ten trend obserwować można w kontekście pandemii na całym świecie. W Korei Płd. monitoruje się „komórki” obywateli zakażonych COVID-19 lub potencjalnych nosicieli. Można to oglądać na publicznie dostępnej mapie. Gromadzi się również – jak informował w kwietniu 2020 roku Onet - dane pochodzące z kart płatniczych czy domowych wywiadów lekarskich. Mapa z tego typu informacjami jest udostępniona publicznie i sukcesywnie aktualizowana.
Te metody nie są tylko charakterystyczne dla Azji. W Chinach od lat pracowano nad programem „pozycjonowania” obywateli dla zwiększenia kontroli nad społeczeństwem, lecz obecnie te prace w szybkim tempie wdrożyli Amerykanie, a w Rosji także są one mocno zaawansowane. W całym świecie zachodnim widać podobne trendy. Godzimy się z tym, że pewne swobody i prawa obywatelskie, którymi się cieszyliśmy, w obliczu epidemii muszą ulec zawieszeniu. Zwłaszcza w tej pierwszej fazie epidemii koronawirusa, kiedy główną emocją społeczną był strach przed nieznanym, bo spodziewaliśmy się najgorszego.
Ludzie, którzy się boją, są bardziej skorzy do tego, żeby próbować się chronić przed zagrożeniem za wszelką cenę. Właśnie dlatego większość Polaków tak łatwo poddała się restrykcjom, gdyż racjonalność nigdy nie była tu w powszechnej cenie. To było szczególnie widoczne na początku, kiedy realnych narzędzi egzekucji tych restrykcji przecież nie było. Policja nie miała wytycznych, w ogóle nie wiedziała co robić, a ludzie sami z siebie zamknęli się w domach. To była odruchowa reakcja związana ze strachem.
Szef nadzoru sanitarnego na Ukrainie Wiktor Liaszko oficjalnie w mediach stwierdził, że początkowe decyzje Kijowa w sprawie zagrożenia pandemią miały na celu przestraszenie społeczeństwa i przez to podanie go zwiększonej kontroli rządu. Podobne zamierzenia miał rząd austriacki (premier Sebastian Kurz miał usilnie lobbować za rozwiązaniami podobnymi do ukraińskich), ale przecieki do prasy spowodowały wycofanie się wiedeńskich polityków z takich przedsięwzięć. Te dwa – ujawnione oficjalnie przypadki – świadczą o powszechnym wykorzystaniu pandemii przez rządzących, bez względu na ustrój, kulturę, tradycje demokratyczne etc. do objęcia coraz szerszą i dogłębna kontrolą zbiorowości, którymi kierują.
Polskie wynalazki
Jeżeli chodzi o narzędzia cyfrowe, to w Polsce błyskawicznie pojawiła się kontrola mobilności społecznej w postaci aplikacji „Kwarantanna domowa”. Z niejakim zdumieniem można obserwować jak opinia publiczna, ale też i środowiska eksperckie - z pewnymi tylko wyjątkami - szybko uznały, że wykorzystywanie tego typu narzędzi kontroli społeczeństwa jest uprawnione.
Nikt nie mówił, że obrona naszych praw i swobód powinna polegać na tym, żeby takich narzędzi nie było, albo chociaż, żeby ich stosowanie było dobrowolne. Po prostu zagrożenie epidemiologiczne wykorzystano do sprawdzania, czy te narzędzia są adekwatne do założonego celu. Innymi słowy - czy rzeczywiście kontrolują jak się zachowujemy i czy przypadkiem nie robimy czegoś więcej.
Jeśli zmusimy obywatela do robienia sobie trzech selfie dziennie, to później te fotki muszą być skasowane. Po terminie ściśle określonym ustawodawczo. No i kontrola likwidacji tych zdjęć. Już sam fakt zmuszenia obywatela do tego, żeby robił sobie zdjęcia biometryczne i wysyłał je do kontroli, jest niesłychanie opresyjny i stresujący.
Co do zwiększonej kontroli, to tak naprawdę społeczeństwa już się na nią zgodziły, choć oczywiście w różnym stopniu. W Paryżu, żeby wyjść z domu, trzeba było wydrukować sobie oświadczenie, z jakiego powodu się wychodzi i mieć je przy sobie do kontroli. We Włoszech ludzie byli de facto zamknięci w aresztach domowych. O propozycjach Facebooka w tej mierze już tu wspomniano. Pokusa kontroli społeczeństwa dotyczy wszystkich - niezależnie od tego, kto aktualnie jest u władzy - lewica, prawica, czy liberałowie.
Na problemy związane z kwarantanną zwrócił też uwagę Rzecznik Praw Obywatelskich w Polsce. Przeciętny obywatel, który ma objawy grypy, musi zadać sobie pytanie, czy w ogóle z tym iść do lekarza, bądź zgłosić do sanepidu. Jeżeli się zgłosi, to może zostać objęty obowiązkową kwarantanną. Następnie może sobie wybrać czy chce, żeby kontrolował go dzielnicowy, czy woli zainstalować specjalną aplikację, robić sobie biometryczne zdjęcia w ciągu 20 minut od otrzymania SMS i także poddać nadzorowi swoje kontakty społeczne.
Naruszenie tych warunków de facto grozi mu bankructwem, bo mało kogo stać na to, żeby wyjąć z kieszeni 30 tys. zł i po prostu zapłacić. Co jest do zyskania - niewiele. Przecież nikt choremu nie pomoże, chyba że będzie w stanie wymagającym leczenia szpitalnego (a i to wątpliwe), nie pomoże mu zrobić zakupów, nie pocieszy rozmową, nie umożliwi bezpiecznego wyjścia na świeże powietrze. Czyli jest bardzo wiele argumentów za tym, by nie poddawać się kwarantannie i bardzo mało za tym, żeby się poddawać. Bo celem tak zorganizowanych akcji nazywanej dziś kwarantanną, nie jest pomoc osobie, tylko tzw. ochrona reszty społeczeństwa przed potencjalnym zagrożeniem, jakim jest ta konkretnie osoba.
Zmanipulowana przyszłość
Można z góry przyjąć, że wszystkie kolejne stosowane w przyszłości, a dziś jeszcze niewyobrażalne narzędzia nadzoru będą oparte na tej właśnie zasadzie. Dziś jest ona ćwiczona w skali planetarnej. I jak widać jest skuteczna. Jej podstawą jest dystrybucja strachu i stawianie w opozycji interesów jednostki i zbiorowości. I manipulacja nastrojami, uczuciami, emocjami tak, aby to zbiorowość kontrolowała siebie samą, a ci którzy zarządzają narzędziami tej inwigilacji i kontroli pozostawali w tle, podobnie jak nieeksponowane pozostają zyski i interesy wielkiego kapitału finansowo-bankowego i holdingów farmaceutycznych.
W zasadzie chodzi tylko o kolejne pozbawianie nas sfer wolności, intymności, naszego życia prywatnego. Tak stosowane nowoczesne wynalazki zawsze będą narzędziami działającymi na naszą osobistą szkodę w imię szerzej pojętego dobra społecznego. Tym dobrem dzisiaj jest walka z pandemią, jutro może nim być dobro polityczne, pojutrze stygmatyzacja i wykluczenie jakiejś grupy ludzi etc. Czasami trudno będzie odróżnić jedno od drugiego. Czy zapobieganie radykalnym niepokojom społecznym jest słuszne, czy nie? Z pewnego punktu widzenia może się okazać, że jako zbiorowość uznamy zamordyzm za dobry, bo to będzie lepsze od mordowania się nawzajem na ulicach. W tak funkcjonującej przestrzeni publicznej nie ma miejsca na jakiekolwiek respektowanie wolności jednostkowej. Jest tylko społeczeństwo, które spostrzegło określone i jednoznacznie nazwane zagrożenie.
Przygotowywanie przez lata - często nieświadomie, komercyjnie i beznamiętnie - społeczeństw do karności i swoistego sformatowania (mimo zapewnień i reklamy pluralizmu i wielości) poprzez militaryzm obecny w filmach, grach komputerowych, wojskowych gadżetach i modzie daje właśnie takie a nie inne efekty. Nie jest to optymistyczna wizja i perspektywa kolorowej przyszłości.
Radosław S. Czarnecki