Kontynuując rozważania nad politycznym realizmem polskiej polityki wschodniej (to nie tylko związek z polityką, ale i korelacja z mentalnością, mitologią narodową, społecznymi odczuciami i spojrzeniem na historię, edukacją i narracją medialną – czyli z kulturą) trzeba stwierdzić, iż niedopuszczenie do swej świadomości jakiejkolwiek normalizacji – na innych niż nasze wyobrażenia i fantazmaty - stosunków z Moskwą (a przez to – z cały Wschodem) to kolejna wersja powtarzana w historii wojen polsko-rosyjskich. Tym razem w konwencji zaproponowanej przez Huntingtona (Zderzenie cywilizacji). To - jak wskazują wspomniani Chwalba / Harpula (Polska-Rosja. Obsesja historii, historia obsesji) czy Walicki (O Rosji inaczej) próba uniemożliwienia normalizacji relacji Zachodu z Rosją.
Z upoważnienia Rady Obrony Państwa do Spa pojechał premier Władysław Grabski prosić Brytyjczyków i Francuzów o pomoc i pośrednictwo w rozmowach z Moskwą. To była Canossa. Polski premier został upokorzony. Sponiewierany. Alianci przypomnieli Polsce że to oni decydują o granicach. Ich zdaniem polska polityka jest awanturnicza, imperialna i musiała tak się zakończyć. Główne skrzypce w Spa grał premier rządu JKM Lloyd Georg. Warunki podyktowano dramatyczne. Wilno miało trafić do Litwinów, wycofano się z zamiaru plebiscytu na Śląsku Cieszyńskim, Spiszu i Orawie. Linia Curzona miała nie podlegać jakiejkolwiek dyskusji.
Andrzej Chwalba / Wojciech Harpula
Ale źródeł polskiej wrogości szukać można w historii i jej romantycznej oraz religijnej kotwicy, jaką na nadwiślańską kulturę, świadomość, obrzędowość, myślenie i postrzeganie historii rzucił katolicyzm w swej trydenckiej wersji. Kościół potrydencki sytuował się w pozycji „obleganej twierdzy”, obleganej przez złe, reformacyjne i obce feudalnemu Kościołowi siły. Pod rządami Zygmunta III Wazy II RP weszła w XVII wiek jako kraj nietolerancyjny, ofensywny, mający napięte stosunki i relacje, często wojujący z niekatolickimi sąsiadami (Szwecja, Rosja, Turcja, Prusy). Gdy jeszcze w imię imperialnych, religijnych i dynastycznych marzeń Zygmunta (purytańsko nastawionego wychowanka jezuitów) oraz litewsko-ruskich magnatów, a także interesów Rzymu i Kościoła, wplątała się Polska w awantury podczas „wielkiej smuty” w Rosji owoce musiały być opłakane. I zatruwają nawet do dziś relacje polsko-rosyjskie. I nie potrafimy – Rosjanie zresztą też – wyrwać się z tych efektów i cieni „długiego trwania”.
„Długie trwanie” to termin wprowadzony do humanistyki przez Fernanda Braudela, oznaczający perspektywę czasową, w której dokonują się wszelkie przemiany w kulturze. Z tej perspektywy większość wydarzeń politycznych, gospodarczych, militarnych jest nieistotna, czy wręcz niezauważalna. Najtrwalszymi, często dającymi o sobie znać w postaci dalekiego, bladego echa są fakty najgłębiej skryte w zbiorowej pamięci pod warstwami kultury, cywilizacji, religii. I to one często w postaci symboliki i obrzędowości przekazują informacje o tych wydarzeniach z przeszłości. Dając tym samym na podstawie analogii i przenośni odniesienia do współczesnych opisów wydarzeń czy ich interpretacji.
Tak zwana polityka wschodnia
Zachowujemy się – analizując całokształt polskiej tzw. polityki wschodniej (i nie tylko w dyplomatycznym, ale niemal w każdy wymiarze) - niczym rycerze krzyżowi, nietolerancyjnie, wrogo wobec wolności innych, wybiórczo traktując pojęcie demokracji i pluralizmu. Można odnieść wrażenie, iż cały Wschód (ale dotyczy to też Zachodu, choć w innym kontekście i płaszczyźnie rozumienia) ma przyjąć wyłącznie nasze pojmowanie historii, pochylać się ciągle nad naszymi ranami i bólem, współczuć nam i zarazem brać z nas przykład.
Cmentarna, zmitologizowana, irrealna polityka elit rodzi taką samą świadomość ogółu społeczeństwa. Liberalne z nazwy media sekundują od lat takim wersjom naszych dziejów. Mainstream stawia pieczęć i przepełnia ją goryczą porażek (choć jednocześnie udowadnia się, iż zawsze byliśmy moralnymi zwycięzcami, uwalniając się tym samym od analizy i dojścia do źródeł klęsk i katastrof). Wąsko, polocentrycznie i antymodernistycznie pojęta „idea swoistego misjonizmu i prometeizmu” - oprócz wspomnianej spuścizny kontrreformacji i ewangelizacyjnej pozycji, w jakiej ustawia się Kościół katolicki - jednoznacznie „determinuje postawę Polski wobec poradzieckiej przestrzeni ustrojowej i politycznej” (St. Bieleń, Polityka wschodnia Polski – między fatalizmem geopolitycznym a klątwą niemocy).
Zderzenie polskiej myśli prometejskiej z realną polityką, z pozycją – bez względu na sytuację wewnętrzną – Rosji, na tych obszarach budowaną i ugruntowywaną od kilkuset lat, musi zakończyć się porażką czy kompromitacją. Z tych mrzonek wynika brak jakiejkolwiek inicjatywy poprawy czy normalizacji stosunków z Rosją.
Wygląda na to, że marzenia, fantasmagorie i mity (brane za rzeczywistość) są esencją naszego spojrzenia na Wschód. Rosja ma być słaba, rozbita, przyjąć zachodni, a jeszcze lepiej – polski system wartości.
Takie rozumienie historii, polityki, zagadnień społecznych etc. jest życzeniowe, nierealistyczne. Po prostu razi ignorancją. Wedle takich koncepcji Rosja ma się stać na powrót terenem penetracji korporacji zachodnich, a obywatele winni „przeflancować się” na okcydentalizm. Symetrycznie do tych procesów w Polsce, w Rosji wzmaga się polonofobia i protekcjonizm – tak w enuncjacjach elit rządowych jak i kulturowych. Choć może i słuszna idea (realizowana w ramach UE wspólnie ze Szwecją) tzw. Partnerstwa Wschodniego, ale wykluczająca obecność Rosji w tym projekcie musiała spotkać się ze strony Moskwy z nieprzyjazną reakcją. Mogło się zrodzić uzasadnione podejrzenie, że chodzi tu nie o współpracę regionalną czy nawet ponadregionalną, lecz o wypychanie Rosji ze wszystkich możliwych sfer (także gospodarczych i kulturowych).
Okopy Świętej Trójcy
Mit wiecznego cierpienia (które uszlachetnia i stąd jesteśmy zawsze tymi „moralnymi zwycięzcami”) połączony z prometeizmem – a mamy z tym do czynienia w całej naszej tzw. polityce wschodniej (limitującej stosunki z naszymi wschodnimi sąsiadami) - im jest silniej akcentowany, im mocniej ugruntowany w publicznym przekazie (bez względu na polityczną i kulturową proweniencję podmiotów występujących w przestrzeni publicznej) tym bardziej odrywa się od rzeczywistych i oczywistych interesów Unii Europejskiej. Tym samym i Polski.
Ten mitologiczno-prometejski aspekt przenoszony jest też na dyskurs wewnątrzkrajowy. Zasada: „wszystko, albo nic” - czyli masz przyjąć tylko moje argumenty i rozwiązania, nawrócić na moje wartości, uznać moje prawdy i sposób myślenia - buduje kolejne obszary wzajemnych niechęci, niezrozumienia i wrogości. Efektem tego są „okopy Świętej Trójcy”, sprzeczne z zasadami społeczeństwa i wspólnoty. Ten INNY ma skapitulować. Poddać się. Polityka zewnętrzna i wewnętrzna polskich elit uzyskała po trzydziestu latach demokracji absolutną jednowymiarowość.
Byłoby absurdem wyobrażać sobie, że wspólnoty polityczne powstające na Wschodzie po upadku muru berlińskiego staną się repliką tych, które istnieją od dekad na Zachodzie. Odrodzenie dawnych cywilizacji czy kultur przybiera zawsze nowe, często niezrozumiale dla zadufanych w sobie ludzi Zachodu (widać też to u nas), formy.
Wycofywanie się państwa narodowego w łacińsko-atlantyckim kręgu cywilizacyjno-kulturowym (utożsamianym powszechnie z Zachodem) z kolejnych prerogatyw na rzecz dobrowolnych asocjacji ponadpaństwowych, czy mniejszych wspólnot, często nigdy nie posiadających pełnej suwerenności, nie musi przebiegać harmonijnie. Alternatywą takiej sytuacji są częste nawroty plemiennego trybalizmu, narodowych nienawiści i szowinizmu, co wyraźnie dziś widać. Dlatego zadaniem elit kierujących i nadających trendy rozwojowi społecznemu musi być uwzględnianie takich przypadków i sytuacji. Krytykowana inżynieria społeczna po raz kolejny pokazuje swą przydatność i potrzebę istnienia. Oczywiście w harmonijnej, spokojnej i zrównoważonej wersji.
Naiwność czy ignorancja?
Wracając do stosunków polsko-rosyjskich. Nasza opcja za zwiększaniem nacisku na Moskwę poprzez sankcje i blokadę obecności Rosji we wszystkich możliwych sferach na terenie Europy pokazuje jak polska elita (ale i część zachodniej także) nie rozumie Rosjan, ich uwarunkowań kulturowych, historii, tradycji, mentalności. Gdy będzie im gorzej - zbuntują się, obalą rządy Kremla (symbolu zniewolenia i wschodniej satrapii). W efekcie „przejdą gremialnie na wartości Zachodu”, będzie wolność, demokracja, a rzeki miodem i mlekiem popłyną.
Naiwność czy ignorancja motywują taki sposób patrzenia na ten kraj-kontynent? Kraj, którego obywatele różnych narodowości, religii, języków obojętnie o jakim rodowodzie uważają, że mieszkają na ósmym kontynencie świata.
I to jest osnowa tego niezrozumiałego przez nas „russkowo mira”. Przestrzeń poradziecka, zwłaszcza tam, gdzie po rozpadzie ZSRR pozostały miliony etnicznych Rosjan, ale także ludzi innych narodowości określających siebie jako „ruskich”, to miękka strefa tego kontynentu – a nawet cywilizacji, jak wielu - nie tylko jej obywateli - traktuje Rosję (m.in. Samuel Huntington, Zderzenie cywilizacji).
Mrzonki o „zaduszeniu ekonomicznym” i ich nieskuteczności wobec Rosji opisuje w niedawnym wywiadzie, udzielonym Alinie Doleckiej realizującej telewizyjny projekt „Master of Taste” Władymir Pozner. To opozycyjny wobec Kremla, o międzynarodowej pozycji, dziennikarz telewizyjny i publicysta. Uważa on samą ideę sankcji za skrajną głupotę, za absolutne niezrozumienie mentalności i sposobu organizowania się rosyjskiego społeczeństwa (on mówi – „russkowo naroda”, czyli obywateli Rosji różnych narodowości i kultur). Ma ono bowiem doskonałą umiejętność znoszenia zewnętrznych uderzeń, przeciwieństw losu. Naród jednoczy się wtedy przy państwie, a tym samym – przy władzy. I w takim działaniu Pozner widzi nieskuteczność wpływu na Rosję i Rosjan.
Polska znajomość Wschodu Europy, kreowanie się na przewodnika polityki Zachodu w strefie poradzieckiej, tym samym nawet wśród części opozycji antyputinowskiej musi uchodzić za humbug, wywoływać uśmiechy politowania. Kolejny fantazmat naszych elit mający być zmaterializowany w politycznej i kulturowej przestrzeni.
Polski Drang nach Osten
Omawiając nasze kolejne fiaska, trzeba dodać to, przed czym przestrzegał Jerzy Giedrojć - guru sporej części polskiej elity demoliberalnej. Coraz to słyszymy odwołania do jego dziedzictwa, ale są one jak zawsze nad Wisłą i Odrą czystą, bezrefleksyjną emisją słów mającą uwiarygodnić tego lub innego polityka w oczach odbiorców. Stworzyć wrażenie ważności, racjonalności, bliskości i zapoznania się z uznanymi autorytetami. Giedrojć napisał w swych notatkach, iż „możemy domagać się od Rosjan wyrzeczenia się imperializmu pod warunkiem, że my sami raz i na zawsze wyrzekniemy się naszego tradycyjno-historycznego imperializmu we wszystkich jego formach i przejawach”.
I jeszcze jeden cytat z notatek (1998) szefa paryskiej Kultury, tak często przywoływanego w politycznych enuncjacjach, jak ochoczo nie rozumianego lub interpretowanego wedle obowiązujących mitów i współczesnych paradygmatów. „Wszyscy ci politycy i dziennikarze polscy, którzy potępiają w czambuł Jałtę i Poczdam, którzy wypowiadają się tak, jak gdyby chcieli retroaktywnie wyprowadzić Polskę z koalicji antyhitlerowskiej, którzy zapominają, albo nie wiedzą, że udział w tej koalicji jest jedynym tytułem Polski do jej obecnych granic, wszyscy oni działają na szkodę Polski i oddalają perspektywę pełnej normalizacji stosunków między opinią polską a opinią sąsiadów ze Wschodu i Zachodu”.
I ten aspekt, na który zwraca i przed którym przestrzega w cytowanym fragmencie Jerzy Giedrojć jest jeszcze jednym elementem mającym zbudować polską obecność na Wschodzie Europy? Zarówno polityczną jak i kulturowo-cywilizacyjną. Dlatego też są te próby tak nieskuteczne, śmieszne by nie rzec – często kabotyńskie.
Czy jest szansa na zmianę choć w najmniejszym stopniu relacji Polska – Wschód Europy? Na razie nie widać możliwości i chęci po obu stronach tej barykady. I nawet nie chodzi tu tylko o Rosję. Podzielona dramatycznie kulturowo i cywilizacyjnie Ukraina (i ta polaryzacja ciągle tam postępuje), Białoruś rządzona twardą ręką przez Łukaszenkę, czy nawet należąca do UE Litwa nie mają jakiejkolwiek ochoty przytulić się, wejść w rolę „młodszych braci” III RP. Bez dogłębnej demitologizacji polskiej świadomości, oczyszczenia nadwiślańskiego imaginarium z kalek powstałych w latach czy wiekach minionych, a przenoszonych w realność XXI wieku nic się zmienić nie może.
W tej demitologizacji mieści się również dogłębna laicyzacja państwa i przestrzeni publicznej, gdyż nadmierna obecność Kościoła i jego funkcjonariuszy oraz czołobitność polityków wobec roli Watykanu (cień Jana Pawła ciągle jest żywy) sprawiają wrażenie, iż ów potrydencki, reewangelizujący wszystko co inne „Drang nach Osten” ciągle trwa. A w nim Polska pełni rolę rozgrywającego i moderatora. I to, o czym ten materiał mówi (wedle Puszkina) nie jest odwiecznym sporem w gronie Słowian, ani jak myślał Dostojewski nieprzekraczalna antynomia kultur Rosji / Wschodu (termin rosyjskiego sfinksa) i Zachodu. Choć tak myślało i myśli wielu zachodnich Europejczyków, np. Rudyard Kipling.
Sądzę, iż warto w podsumowaniu zacytować myśl wyrażoną przez dr. hab. Gracjana Cimka (Rosja – państwo imperialne?), iż przezwyciężyć można te uprzedzenia, fobie, wzajemne pretensje wyłącznie „dzięki interpretacji cywilizacyjnej i myśleniu holistycznemu, które mając na uwadze uwarunkowania globalne dostrzegają specyfikę rosyjskiej mentalności jako istotnego wyznacznika podejmowanych decyzji politycznych i wyborów światopoglądowych”. Ktoś musi wykonać ten pierwszy krok.
Radosław S. Czarnecki
Wyróżnienia i śródtytuły pochodzą od Redakcji.