banner

Czarnecki do zajawkiNaomi Klein w swoim słynnym dziele pt. Doktryna szoku podkreśla, że zasadniczym celem i założeniami polityki w końcu XX i na początku XXI wieku państw zachodnich, działających w imieniu swojego megakapitału, jest umożliwienie jego ekspansji i zależności wolnorynkowej krajów, które są poddawane takim terapiom. Dlatego zaprowadza się na tych obszarach chaos, prowadzący do dezintegracji społecznej, a w konsekwencji do sytuacji, gdzie rządzące klany, grupy przestępcze, mafie itd. w takich upadłych krajach zainteresowane są wyłącznie swoimi, utylitarnymi i prywatno-grupowymi zyskami.
Megakapitał najlepiej w takich sytuacjach – przystosowując się do takich warunków społeczno-politycznych – pomnaża swoje zyski, nie będąc kontrolowanym przez nikogo. Bo państwa jako takiego nie ma. Wystarczy się opłacać wspomnianym landlordom i umawiać się z nimi na czysto gangsterskiej – acz nader zyskownej – płaszczyźnie.

Atmosfera paniki i niepewności, zainteresowanie wyłącznie egzystencjalnymi sprawami oddziela zwykłych ludzi od spraw publicznych, od zainteresowania tym kto i jak rządzi, kto czerpie (i w jaki sposób) zyski w niecywilizowany i niemal feudalny sposób. Nie ma praw pracowniczych, nie ma swobód obywatelskich, nie istnieją przepisy BHP i inne zabezpieczenia uzyskane przez w wyniku XX-wiecznej rewolucji społecznej. Prawo jest tylko prawem siły. Taka jest konkluzja kanadyjskiej intelektualistki i oskarżenie późnego kapitalizmu w globalnym wymiarze.

Idee wolnego rynku są z definicji antydemokratyczne i muszą być narzucane społeczeństwom z góry siłą w momentach, gdy obywatele są zagubieni, bezwolni.
Naomi Klein


Forma panicznego odwrotu armii USA oraz koalicjantów z NATO z Afganistanu po 20 latach wojny – jak widać bezsensownej i toksycznej dla sytuacji globalnej - spowodowała, iż sytuacja w tym środkowoazjatyckim kraju, ogarniętego od dekad militarnym i społeczno-politycznym chaosem znów zainteresowała cały cywilizowany, zachodni, euroatlantycki świat. Objęcie władzy w Kabulu przez talibów jest różnie - najczęściej negatywnie i w formie bardzo jednostronnej – komentowane w mainstreamowych mediach. Podkreśla się ich krwiożerczość, antymodernizm, nieucywilizowanie (oczywiście wedle europejskich norm i wartości), mizoginizm i opresyjność systemu jaki niosą ich rządy.
Brak jest jednak logicznych i racjonalnych refleksji dlaczego tak się dzieje. Co jest przyczyną, że po 20 latach interwencji największego hegemona współczesnego świata (oraz jego sprzymierzeńców) sytuacja wraca do punktu wyjścia czyli lat 2001/02? I dlaczego światłe, uniwersalne, najlepsze i absolutnie słuszne – jak uważamy w Europie i Ameryce Płn.- wartości kultury Zachodu są jednak odrzucane przez obywatelki i obywateli Afganistanu.
Sytuacja w Afganistanie, ale nie tylko gdyż takie wnioski dają obserwacje dostrzegane w całym pozazachodnim świecie, coraz dobitniej pokazuje, że to my, Zachód, się mylimy. Bo nie rozumiemy na czym ma polegać pluralizm i wielobiegunowość świata i kanony wielokulturowości. I wszystkiego tego, co z tym się bezpośrednio wiąże.

Pewność nieomylności

Fundamentalistom wszelkiej maści zależy zawsze na oczyszczeniu przestrzeni publicznej ze wszystkich naleciałości, uzupełnień, dodatków, które zostały zmaterializowane w wyniku upływu czasu. To próba tradycyjnych kultur (a także doktryn i związanych z nimi wyznawców czy akolitów) powrotu do norm i wartości kultywowanych w przeszłości. Można to interpretować jako sprzeciw i bunt przeciwko hegemonii cywilizacji Zachodu. I hipokryzji, jakiej pozaeuropejskie wspólnoty i kultury doznawały ze strony tej cywilizacji w historii. Także tej najnowszej, po upadku bipolarnego podziału świata.

Zdaniem Bassama Tibi - profesora nauk politycznych i stosunków międzynarodowych, wykładowcy m.in. Harvardu, Princeton, Berkeley i Cornell University, niemieckiego uczonego syryjskiego pochodzenia - fundamentalizm jest ideologią alternatywną do modernistycznego, pooświeceniowego, euroatlantyckiego systemu wartości, norm, zachowań etc. Jest także sposobem patrzenia na świat i ludzi z perspektywy innej niż nasza kultura czy nawet cywilizacja (np. chińskiej, hinduskiej, islamskiej, latynoskiej, afrykańskiej czy rosyjskiej). To również przekonanie o swoich racjach, które zdaniem każdego fundamentalisty są bezalternatywne (B. Tibi, Fundamentalizm religijny).
Jest to więc wiara w doskonałość, w absolut, wiara w to, iż każdy problem musi być rozwiany tu i teraz. I to wedle naszych projektów. Gdyż one są bezalternatywne, bo najlepsze. Zakłada się tym samym istnienie jakiegoś autorytetu (cokolwiek pod tym terminem się rozumie – chodzi o ideę), który jest wyposażony w wiedzę doskonałą, nawet jeśli ta wiedza nie jest łatwo dostępna dla zwykłych śmiertelników, ale której oni muszą się poddać (G. Soros, Kryzys światowego kapitalizmu).

Georg Soros, agresywny finansista, gracz na rynkach światowej finansjery, filantrop (jak go niektórzy tytułują), pisząc te słowa przed laty pokazał swoim życiem, że to jest absolutna prawda. Bowiem sam jest przypadkiem i przykładem, który opisuje a który zacytowano. Jego podstawowa idea, którą nazywa społeczeństwem otwartym, czyli obywatelskim, ma zostać zaprowadzona na całym świecie. I jego działania, fundacje, rozdzielane granty i finansowane projekty społeczne ku temu cały czas zmierzają.

Socjolog i badacz zagadnień związanych z fundamentalizmem, szkocki naukowiec Steve Bruce, uważa, iż „ogólnie rzecz ujmując, fundamentalizmy opierają się na przekonaniu że pewne źródło idei, zazwyczaj jakiś tekst, jest nieomylne i kompletne” (S. Bruce, Fundamentalizm). To jest jego zdaniem punkt wyjścia do rozważań o każdym fundamentalizmie implikujący większość zagadnień z nim związanych. Ta absolutna pewność o swej nieomylności pochodząca z zadekretowanych źródeł i wartości niesionych przez wyznawaną ideę – bo tak to trzeba nazywać i nie jest to tylko immanencja religijnych ruchów czy takich doktryn - ostro deprecjonuje jednocześnie wszystko, co nie mieści się w tak nakreślonym kanonie. Ponieważ dotyczy to także absolutnie świeckich ideologii, (które przez to stają się parareligiami lub quasi-ruchami religijnymi) mówiących przy okazji o umiłowaniu, bądź admiracji pluralizmu, wolności obywatelskich, praw człowieka, swobody wyznania i politycznych poglądów, taka sytuacja jest wybitnie szkodliwa dla życia publicznego, gdyż jawnie promuje hipokryzję.
Rodzi się więc zasadnicza, podbudowana naszym (właśnie) oświeceniowym myśleniem wątpliwość: dlaczego pomysły i doświadczenia Zachodu mają być najlepsze, najbardziej uniwersalne, stanowić w rozwoju kultury i cywilizacji apogeum, czyli być szczytowym osiągnięciem ewolucji naszego gatunku? I dlaczego inne kultury czy cywilizacje mają te zasady, zgodnie z naszym, euroatlantyckim mniemaniem, przyjąć?

Wartościowanie demokracji

Żyjemy w epoce, w której można dyskutować o wszystkim. Pluralizm poglądów jest naczelnym kanonem współczesności. Ale dziwnie na jeden temat w ogóle się nie dyskutuje: to demokracja. Bo czy definicja, a co za tym idzie - jej pojęcie, jej rozumienie, nie mówiąc o funkcjonowaniu i praktyce - jest tylko jedna i sprowadzać się ma do wąskiego zakresu liberalnej demokracji postrzeganej i praktykowanej w nielicznych krajach Zachodu? Wynika to przecież z ich doświadczeń dziejowych oraz kultury. Elity tych nielicznych państw uzurpują sobie – na zasadzie jakiegoś dyktatu i przypisania sobie cnót oraz wartości najwyższych (bo ponoć uniwersalnych) – monopol nie tylko na definiowanie i określanie jak winno się rozumieć owe terminy, ale na wartościowanie realizacji demokracji (i wszystkiego co się z nią wiąże) w pozazachodnich kulturach, bądź cywilizacjach. Dziś i w czasach minionych (co jest oczywistą paranoją nie uwzględniającą zmienności w czasie i przestrzeni jak również lokalnych, kulturowych uwarunkowań).

Rodzi się pytane dlaczego tak się dzieje? Czym jest podyktowane, czemu i komu ma to służyć? I dlaczego uniwersalne, humanistyczne, ponadczasowe wartości i pojęcia sprowadza się do utylitarnej, politycznej i hegemonistycznej praktyki? Odpowiedź może być jedna: władza, podporządkowanie, eksploatacja, zyski. Czyli nowa forma kolonializmu i ekspansjonizmu. Nie tylko w wymiarze gospodarczym, ale przede kulturowym, który z czasem przekłada się właśnie na dominację w sferze ekonomii powodując potęgowanie owych zysków.

Taliban w euroatlantyckim przekazie to uosobienie ciemnogrodu, zacofania, skrajnego mizoginizmu i religijno-islamskiej opresji. To niejako clou religijnego fundamentalizmu, za którym idą określone rozwiązania i prawodawstwo w dziedzinie polityki, kultury, preferowanych wartości itd. Pewnie tak i jest z naszego, euroatlantyckiego punktu widzenia i wedle prawideł mających rządzić naszą cywilizacją. Jest jednak mały szkopuł. Otóż większość państw europejskich „nie chce uznać swej winy, jeżeli chodzi o wykorzystywanych przez długie wieki niewolników, czy też kolonializm jako taki” (G. Corm, Religia i polityka w XXI wieku). Tu też m.in. leży renesans islamu (a także i innych religii w integrystycznej, fanatycznej formie) owocujący takimi ruchami i ideologiami jak afgańscy talibowie. To próba obrony przed nowoczesnością, modernizmem, postępem i rozwojem, które wskutek błędów są odbierane jednak jako opresja i dyktat ze strony Zachodu.

Zderzenie fundamentalizmów

Zalążkiem ruchu talibów była grupa ok. 30 studentów medresy (szkoły koranicznej) w Kandaharze, skupiona wokół mułły Mohammada Omara.
Grupa ta w połowie lat 90. była jedną z wielu nieformalnych organizacji planujących zbrojne przejęcie władzy w kraju i wprowadzenie nowego ustroju opartego na prawie koranicznym. Wcześniejszych źródeł takich ruchów i trendów należy szukać w latach 80-tych, gdy pod Hindukusz ściągnięto za pieniądze transferowane przez Arabię Saudyjską (i osobiście rodzinę ibn Ladenów) dziesiątki tysięcy mudżahedinów – zazwyczaj wyznawców islamu w wersji wahabickiej, (czyli super ortodoksji rodem z państw Saudów) – którzy mieli walczyć z Armią Czerwoną na terenie Afganistanu w imieniu wolności, demokracji i liberalnych wartości Zachodu. Dało to m.in. takie oto efekty, iż w kilka lat po odwrocie ZSRR spod Hindukuszu, talibowie objęli władzę.

Bo w międzyczasie popularność talibów rosła, a do ruchu przyłączały się kolejne osoby. Wynikło to zarówno z powszechnego rozczarowania ówczesną rzeczywistością Afganistanu – po odwrocie ZSRR - i powszechnym zniechęceniem do rządu prezydenta Burhanuddina Rabbaniego, który nie potrafił rozwiązać problemów kraju, jak też z osobowości i zdolności organizacyjnych mułły Omara, a nade wszystko jego charyzmatycznych cech. Poza tym trzeba wspomnieć, że Afganistan jest zlepkiem wielu narodowości i grup etnicznych, mozaiką języków i wyznań (w ramach islamu). To równocześnie społeczeństwo oparte o silne, plemienno-klanowe związki i relacje. Tradycjonalistyczne, mocno konserwatywne i wsobne.

Ruch talibów - przede wszystkim na terenach wiejskich których ludność stanowi ponad ¾ populacji Afganistanu od początku cieszył się sporym poparciem. Uważa się, że do popularyzacji ruchu przyczyniły się też pakistańskie służby specjalne, które w sposób niejawny popierały Taliban, pragnąc zyskać większy wpływ na sytuację w Afganistanie. Nie ma też wątpliwości, iż przy tworzeniu i wspieraniu ruchu talibów (oprócz ówczesnych kuratorów z Pakistanu i tamtejszych służb specjalnych) uczestniczyli w jakimś sensie Amerykanie.
Świat oglądał w mediach przebieg ewakuacji wojsk interwencyjnych z Afganistanu, które odbywało się na mocy porozumienia zawartego jeszcze w 2020 roku przez prezydenta Donalda Trumpa z talibami. Widział też jak szybko umacniała się ich władza i jak pada bez jakiejkolwiek walki władza „demokratyczna” (jak ją określały płaczący dziś z tego tytułu politycy i media), utrzymywana dzięki pomocy wojsk interwencyjnych.

Wszystkie zachodnie oceny są obarczone tym stygmatem i błędem „zanurzenia w kulturze”, w jakiej od urodzenia pogrążony jest każdy człowiek. I nie chodzi o oceny, wartościowanie, potępienia – może i słuszne – ideologii Talibanu czy wartości, jakim talibowie hołdują. Wiele z nich rzeczywiście sprawia wrażenie odrażających, szpetnych i koszmarnych. Warto tu tylko wspomnieć, iż podobne w swym wyrazie prawa (i to państwowe) oraz praktyki, funkcjonują od lat w krajach będących ścisłymi sojusznikami Zachodu, a takie dramatyczne epizody z ich przestrzeni publicznej się przemilcza (np. Arabia Saudyjska).

Czy nie jest to więc konflikt dwóch fundamentalizmów, na podobieństwo tego, co Samuel Huntington wieści jako zderzenie cywilizacji? (S. P. Huntington, The Cash of Civilization and the Remaking of the Word Order). Fundamentalizm jest zawsze w jakimś stopniu częścią każdej kultury, każdej cywilizacji. Jako forma i sposób patrzenia na świat, na ludzi przez pryzmat swojego, lokalnego i personalnego „zanurzenia w kulturze”. Czy interpretując pojęcie wolności - naczelnej wartości jak od trzech dekad autorytarnie podkreśla mainstream - w zachodnioeuropejskim, utrwalonym historycznie, kulturowo, politycznie etc. formacie, nie zawęziliśmy aby wolności wyłącznie do gry rynkowej i wolności robienia interesów? Czyli mnożenia własnych zysków i neokolonialnej władzy? (B. Barber, Consumed: How markets corrupt children, infatilize adults and swallow citizens whole)
W takim kontekście nie może dziwić – choć to sprzeczne z wszechogarniającym przekazem w postzimnowojennej przestrzeni - zachowanie w wielu przypadkach Zachodu niczym kowboja z westernu: wchodząc do salonu wpierw strzela, a potem się rozgląda, zastanawiając się co dalej i dlaczego.
Radosław S. Czarnecki