Kryzysy są immanencją systemu wolnego rynku. Jednak mocny sygnał, jakim był kryzys 2008 roku, niczego nie nauczył elit globalnych, tzw. autorytetów moralnych i politycznie wziętych i cytowanych wciąż analityków (oczywiście głównego nurtu medialnego), celebrytów czy topowych dziennikarzy. Dziennikarzy i publicystów zawsze poprawnych wobec wspomnianych elit i systemu.
Powszechna narracja – mająca już absolutne cechy propagandy i manipulacji, by nie rzec megaoszustwa - o postępującej szczęśliwości i wzroście powszechnego dobrostanu, nijak się ma do rzeczywistości. Jeśli ponad 70% populacji światowej należy do najniższej kategorii majątkowej (w niej prawie połowa nie posiada nic w rozumieniu panującej doktryny rynkowego fundamentalizmu), a ostatnie dane (Forbes, Oxfam itd.) mówią, iż 26 miliarderów dysponuje majątkiem takim jak 3,8 mld ludności świata (i ta rozpiętość dramatycznie rośnie – w czasie pandemii zasoby tych najbogatszych pomnożyły się często wielokrotnie przy jednoczesnym wzroście obszarów biedy i nędzy), oznacza to toksyczność systemu, jego zaawansowaną chorobę i doktrynalną kompromitację.
Świat i ludzkość stoją przed globalnymi wyzwaniami. Nie da się zrealizować koncepcji planetarnej cywilizacji uniwersalnej, humanistycznej, proczłowieczej, z jednoczesną akceptacją takiego stanu rzeczy: takich rozpiętości majątkowych, w poziomie jakości życia, stratyfikacji społecznego usytuowania ludzi, grup, społeczeństw czy całych narodów. Nie może nam być obojętny program urządzenia świata wedle dobrostanu wszystkich (czy maksymalnej liczby) ludzi. W dobie globalizacji musi to być szczególnie istotny sposób widzenia ludzkich potrzeb. W sposób gatunkowy, globalny i ponadrasowy, językowy, kulturowy, religijny, państwowy itd. I zaspokojenia przynajmniej podstawowego poczucia sprawiedliwości i równości szans.
„Upadek Wall Street pokazuje światu, że pewien sposób funkcjonowania gospodarki jest nie do utrzymania.
Ludzie dochodzą do wniosku, że ten model nie działa. To co się dzieje, jest znakiem że nawoływanie do
liberalizacji rynków finansowych było błędne”.
Joseph Stiglitz
Trudności w rozwiązaniu tego problemu sytuują się w dwóch płaszczyznach. Jedna to fakt, że stan kryzysu tak się już pogłębił, iż można wieszczyć totalny kolaps systemu z tragicznymi konsekwencjami takiej sytuacji. Historia dostarcza wiele przykładów załamania się hegemonicznych (i trwałych zdawałoby się) systemów i tego, co po tym następowało.
Drugą sferą, czy raczej barierą, uniemożliwiającą systemowe zmiany, które by pozwoliły ominąć owe tragiczne scenariusze znane z dziejów jest to, co prof. Adam Chmielewski zawarł w „Polskich zjawach politycznych” („Politea” nr 4/67/2020), omawiając sytuację w Polsce, (choć jest to akurat problem uniwersalny, światowy): „Zjawa neoliberalizmu skutecznie przesłania dwa fakty. Pierwszy polega na tym, że elity działają w przekonaniu, że swoje bogactwo zawdzięczają wyłącznie własnym zdolnościom, nie dostrzegając wielkiego wysiłku społecznego, któremu zawdzięczają swoją edukację i pozycję, biedni zaś obwiniają za swoją porażkę samych siebie, mimo iż stworzony system odbiera im szansę na poprawę swojego losu.
Drugi polega na tym, że tradycja liberalna nie składa się wyłącznie z dzieł von Misesa, von Hayeka czy Friedmana głoszących idee indywidualizmu, konkurencji i wolności wyboru. Tradycja liberalna obejmuje bowiem również silny, współcześnie zapomniany nurt liberalizmu egalitarnego”. Tym samym szczytne, uniwersalne i niosące humanistyczne przesłanie zasady klasycznego liberalizmu zostały w wyniku tej dogmatycznej i antypluralistycznej narracji doszczętnie sprofanowane. Pisali i zwracali na ten dramat uwagę liczni pisarze, myśliciele, intelektualiści (m.in. Richard Rorty, Benjamin Barber, Lester Thurow, Joseph Stiglitz, John Gray czy w Polsce Andrzej Walicki i Bronisław Łagowski).
Droga w ciemny zaułek
Panowanie od ponad trzech dekad ideologii opartej o pazerność, wsobność, egoizm i widzenie świata jedynie przez pryzmat swoich utylitarnych interesów, a spojrzenie na ludzi ograniczono wyłącznie do perspektywy koniuszka swojego nosa i prywatnego sukcesu materialnego, okazuje się drogą w ciemny zaułek cywilizacji. Tego efektem jest rozpowszechniony model homo oeconomicusa, osobnika który ma właściwie tylko jeden cel polegający na zawężeniu posługiwania się rozsądkiem i racjonalnością do bezlitosnej precyzji w uzyskaniu maksymalizacji zysku i radosnego, bezrefleksyjnego – z tego tytułu – bycia.
Tykająca bomba zegarowa nierówności społecznych stanowi poważną groźbę, z której jednak niewielu zdaje sobie sprawę. Nie dopuszcza takiej alternatywy - czyli zawalenia się tej bańki dobrego samopoczucia i pozornego sukcesu otoczonego zasiekami i murami – nie tyle w realności, co wręcz do swojej świadomości. Alienacja i radość z posiadania ciągle czegoś nowego, przebywania w świecie zadowolenia, zabawy i uśmiechu oraz potrzeba (celebryctwo) zaistnienia choćby na chwilę w publicznej przestrzeni, (w czym pomagają środki masowej komunikacji i rozwój technologii), występuje masowo i powszechnie. Zwłaszcza wśród milionów sybarytów z klasy średniej oraz wyższej.
Ludziom się wydaje, że tak będzie zawsze i każde kolejne pokolenie będzie miało lepiej. I ich stopa życiowa i jakość życia też będzie stale rosła. Tak już nie będzie, to już nie funkcjonuje, choć niewielu zdaje sobie z tego sprawę. Teoria skapywania bogactwa po raz kolejny okaże się humbugiem i oszustwem. Tym razem jednak w wyjątkowo brutalnej i traumatycznej formie.
System ów spowodował globalne i grupowe „spustoszenie moralne, etyczną ślepotę i brak wrażliwości, przywyknięcie do ludzkiego cierpienia i krzywd wyrządzanych codziennie przez ludzi innym ludziom” (Z. Bauman, 44 listy ze świata płynnej nowoczesności). Stopniowo ludzkość tej zamożnej części świata od dekad (by nie rzec – od wieków, bo chodzi tu o Zachód jako cywilizację) została uodporniona na erozję tych wartości oraz zasad, które miały ją tworzyć: wolność, solidarność, równość, sprawiedliwość, wsparcie i empatia. Po prostu – oświeceniowy humanizm. I to są spustoszenia poparte powrotem imperialnego myślenia znajdującego źródła w starotestamentowej idei „narodu wybranego”, którą to ideę chrześcijaństwo doskonale zaadoptowało na grunt postrzymskiej cywilizacji. Z tym w niebyt odeszły autokrytycyzm, dystans do rzeczywistości, samodzielne i krytyczne myślenie. Bo – jak wynika z badań socjologicznych – dla większości współczesnej populacji „najważniejsze jest poczucie komfortu”. (The Throughtfull. FO/futureorientation [za]: Z. Bauman).
Wolność … posiadania i konsumpcji
Neoliberalizm i myślenie kolonialno-eksploatatorskie zniszczyły do dna również ideę wspólnej Europy, opartej przecież na solidarności, humanizmie, prawach człowieka i stabilizacji życia jej obywateli. Prawa człowieka – wedle Karty ONZ z 10.12.1948 roku – to nie tylko (o czym zapominają dzisiejsi liberałowie, de facto neoliberałowie, czyli neokonserwatyści) wolność, demokracja, swoboda przedsiębiorczości i zysków. To także podstawowe zabezpieczenia socjalne, prawo do odpowiedniej jakości życia, szczęścia, dostępu do kultury, nauki, wypoczynku (artykuły od 21 do 29 Deklaracji ONZ). I to jest również integralna część tego dokumentu. I co najważniejsze – artykuł 30 Karty mówi jasno i precyzyjnie o integralności wszystkich artykułów w niej zawartych: „Żadnego postanowienia niniejszej Deklaracji nie można rozumieć jako udzielającego jakiemukolwiek Państwu, grupie lub osobie jakiegokolwiek prawa do podejmowania działalności lub wydawania aktów zmierzających do obalenia któregokolwiek z praw i wolności zawartych w niniejszej Deklaracji”. O tym podsumowaniu Deklaracji milczą dziś media nie tylko nad Wisłą.
Z tym modelem funkcjonowania i świadomości jest też związane fetyszyzowanie – czy nawet parareligijny kult – jakim obdarzono własność prywatną. W związku z tym, kluczowe pojęcie klasycznego liberalizmu jakim jest wolność utożsamiono wyłącznie z wolnością posiadania, konsumowania i pomnażania kapitału. I czy po ponad 170 latach od ogłoszenia przez Karola Marksa i Fryderyka Engelsa Manifestu komunistycznego zawarta w nim sentencja o własności, z racji wspomnianych stratyfikacji społecznych istniejących (i pogłębiających się) we współczesnym świecie, nie jest znów aktualna? „Oburzacie się, że chcemy znieść własność prywatną. Ale w waszym dzisiejszym społeczeństwie własność prywatna jest zniesiona dla dziewięciu dziesiątych jego członków. Istnieje ona właśnie dzięki temu, że nie istnieje dla tych dziewięciu dziesiątych”.
Podstawowe idee wolnego rynku i jego głównego demiurga – tzw. niewidzialnej ręki (doskonale widzianej dla tych 9/10, o której piszą zacytowani wyżej klasycy filozofii marksowskiej) - są a priori antydemokratyczne (Naomi Klein, Doktryna szoku). Muszą być narzucane w różny sposób: siłowo i brutalnie (w Chile czy Rosji), poprzez jednostronną propagandę i bezalternatywność wyboru (jak w Polsce i innych krajach byłego RWPG), lub też niejako „tylnymi drzwiami” po upadku Muru Berlińskiego w krajach Zachodu. Wprowadza się te zasady i materializuje ów model funkcjonowania gospodarek – ale dotyczy to przede wszystkim kultury - w momentach, kiedy obywatele są zagubieni, bezwolni, porażeni chaosem (lub w stanie nadmiernej radości, w euforii itd., kiedy tracą zdolność krytycznego spojrzenia i dystansu wobec zaistniałej rzeczywistości).
Upadek klasy średniej
Ten model i sposób funkcjonowania człowieka, który jest niejako „zanurzony w kulturze” i odbiera z niej określone bodźce stymulujące jego działanie i myślenie, jest zabójczy dla klasy, która była twórcą, stała za funkcjonowaniem i niebywałym sukcesem systemu zwanego demokracją liberalną. Klasa średnia – bo o niej tu mowa - była jednocześnie beneficjentem tego systemu politycznego. Tego rozdziału dóbr, usług, szans i stałego, permanentnego wzrostu jakości życia. To Zachód po II wojnie światowej do chwili upadku dwubiegunowego podziału Europy był jedynym miejscem, gdzie ów eksperyment – bo tak to należy nazywać – funkcjonował i święcił triumfy. To był „złoty wiek kapitalizmu”. (Eric Hobsbawm, Wiek skrajności. Spojrzenie na krótkie dwudzieste stulecie).
Dramatyczny niedobór energii - gazu i ropy naftowej, ale także węgla kamiennego z racji „zielonego ładu światowego” i trendów mających urzeczywistnić ów ład - sygnalizuje nadchodzenie kryzysu o wiele bardziej poważnego niż miało to miejsce w roku 2008. Ów kolaps światowego systemu ekonomicznego oraz poszczególnych gospodarek krajowych majaczył na horyzoncie od jakiegoś czasu (ostrzegali i prognozowali go liczni analitycy i realistycznie patrzący na współczesny neoliberalny świat komentatorzy). Napędu i przyśpieszenia dodała pandemia CoV-19 i jej następstwa oraz towarzyszące zjawiska.
Dziś widać, jak szybko modele czystej energii, zielonego ładu itd. odkładane są ad calendas graecas, aby powstrzymać lawinowy upadek wielu gałęzi przemysłu, usług, rolnictwa. Braki gazu w Europie – tu wina po części leży w neoliberalizacji dostaw (przejście od umów długoterminowych na rzecz chaotycznych, doraźnych, zgodnych z działaniem „niewidzianej ręki rynku” zakupów na giełdzie w Rotterdamie) – odbiły się na całej gospodarce światowej. Cena „błękitnego paliwa” poszybowała do niebotycznych poziomów, do tej pory niespotykanych. Azja, a przede wszystkim Chiny - mające kolosalne nadwyżki zasobów finansowych – płacąc od ręki (zgodnie z popytem i podażą) za dostawy „błękitnego paliwa” – wyssały z Europy Zach. dotychczasowe dostawy skroplonego gazu z USA, Kanady i Meksyku. Koncerny zza oceanu poszły tam, gdzie płacą od ręki tyle, ile one zechcą.
Następstwem tego stanu rzeczy stały się niedobory, które - zdaniem wielu ekspertów - będą się pogłębiać. Dotyczyć to będzie innych kopalin, niezbędnych w dzisiejszych technologiach: przede wszystkim metali ziem rzadkich. Kryzys rysuje się w dostawach takich metali jak żelazo, molibden, tytan. Już Indie zamknęły możliwość eksportu niektórych kopalin, Meksyk z kolei nacjonalizuje poszukiwania i przyszłe wydobycie litu (wcześniej uczyniła tak Boliwia).
Degeneracja demokracji liberalnej
Jednak wielu znawców i analityków problemu zwraca uwagę na coś innego, niż tylko na widoczne, namacalne, gospodarcze symptomy nadchodzącego kolapsu o zwielokrotnionej sile i w absolutnie światowym wymiarze. Niektórzy z nich twierdzą, że ten kryzys trwa w zasadzie od 2008 roku. Został jedynie przygaszony dodrukiem dolarów i wrzucenia ich w globalną przestrzeń, bez podjęcia społeczno-kulturowych przedsięwzięć i politycznych decyzji mających przeciwdziałać jego pogłębianiu i w efekcie rozszerzaniu.
Zakorzenione myślenie z lat minionych, że wolny rynek i jego niewidzialna ręka same sobie uporządkują sytuację, że dadzą radę z ekonomią i gospodarką, przywracając „stare dobre czasy” (lata 90. i początek XXI wieku) są przejawem dogmatyzmu, krótkowzroczności i zasklepienia elit. To przede wszystkim przejaw kryzysu społecznego, kulturowego i politycznego. Oczywiście, w skali globalnej. Różnie w różnych krajach, regionach czy kontynentach przebiegającego, ale gdy wnikliwie się przyjrzeć zachodzącym przynajmniej od dwóch dekad zjawiskom w różnych częściach świata, można łatwo wyłowić pewne uniwersalności.
Nie jest tajemnicą, że to rozwój, umacnianie wpływów (tak jakościowe jak ilościowe) oraz wartości niesionych przez tzw. klasę średnią spowodował sukces systemu zwanego demokracją liberalną. Zwycięstwo w końcu XX wieku nad konkurencyjnym - a de facto stymulującym pogłębianie się demokracji w krajach zachodnich wraz ze wzrostem jakości życia tamtejszych społeczeństw – systemem radzieckim niesłusznie zwanym komunistycznym (choć werbalnie można tak w przybliżeniu uważać), stało się w zasadzie początkiem końca wspomnianego złotego wieku demokratycznego kapitalizmu. I tym samym – demokracji liberalnej opartej o wpływy tzw. klasy średniej. Właśnie to był ten kreator, jakim jawi się konkurencja, a o którym mówi cały czas doktryna liberalna, zawężając wolność wyłącznie do „wolnego rynku”, nie widząc stymulującej roli rywala w progresywnym i postępowym sposobie myślenia i rozwiązywania społecznych zapotrzebowań klasy średniej - klasy rządzącej.
Upadek znaczenia w wyniku załamania cywilizacyjnego, megakryzysu czy zwyczajnego - wielokrotnie znanego z historii – wyczerpania sił postępowych i prorozwojowych (na rzecz pospolitego sybarytyzmu i ogólnej mentalności w niej zakorzenionej) tej klasy rządzącej musi się skończyć degeneracją demokracji liberalnej. Dotychczasowa praktyka była tej klasie potrzebna: raz z tytułu obaw przed „rosyjskim niedźwiedziem” (po 1945 r. dawne uprzedzenia zakorzenione w kulturze Zachodu zostały wzmocnione tzw. komunistycznym zagrożeniem i odrazą ideologiczną), dwa – wspomnianym permanentnym wzrostem poziomu życia coraz szerszych warstw społecznych i przechodzeniem ludzi z warstw i klas niższych w szeregi klasy średniej. Klasy rządzącej, zabezpieczającej swe interesy poprzez kartkę wyborczą i swoich, klasowych reprezentantów w sferze polityki.
Radosław S. Czarnecki
Jest to pierwsza część eseju "Cień kolapsu" dr. Radosława S. Czarneckiego. Drugą zamieścimy w następnym numerze SN.