Na przełomie wieków XX i XXI dwóch francuskich filozofów: Phiplippe Petite i Jean Baudrillard w wydanej wówczas książce Rozmowy przed końcem starało się rozstrzygnąć kiedy, w jakiej formie oraz dlaczego nastąpi koniec ich zachodniego, będącego wtedy u szczytu dominacji, jednobiegunowego świata.
Warto przypomnieć, iż już prawie 100 lat wcześniej Oswald Spengler wieszczył Zmierzch Zachodu. Zresztą, w języku niemieckim funkcjonuje pojęcie Abendland tłumaczone jako kraj, region, terytorium „wieczorne”, położone geograficznie tam, gdzie „słońce zachodzi” (czyli pod wieczór). Odnosi się to rozumienie terminu Zachód do sfery cywilizacyjno-kulturowej. I jest niesłychanie bliskie temu, co w tle sygnalizował Spengler. A także rozważaniom Petita i Baudrillarda, choć oczywiście w kontekście rzeczywistości zaistniałej po upadku muru berlińskiego i nowej, technologicznej i społecznej, sytuacji w Europie oraz na świecie.
Jednak rys postmodernizmu po upadku muru berlińskiego i zmianach politycznych, jakie były tego efektem nabrał nowej energii. Stąd też powstała moda na różne „post-”(postindustrializm, postprawda, postsztuka itd.). A „post-” znaczy tyle, co minione, niebyłe, upadłe. Dlatego też m. in. Francis Fukuyama ukuł swą nietrafną i karykaturalną diagnozę o końcu historii. Powszechnie i po wsze czasy miała zapanować demokracja liberalna sprzęgnięta nieodzownie z neoliberalnymi poglądami na wszystkie wymiary życia. No i oczywiście dominacja absolutna kultury Zachodu tym samym miała być zadekretowana.
„Społeczności zachodnie zostały przesiąknięte zarówno swym technologicznym uprzywilejowaniem, jak i okrutnym, prawomyślnym ewolucjonizmem, który zakazuje im myśleć o czymś innym
niż o globalnej supremacji ich modelu”.
Jean Baudrillard
Baudrillard, jako klasyczny przedstawiciel postmodernizmu, ucieka jednak w retorykę i konstrukcje myślowe stające się abstrakcją, sprawiającą wrażenie oderwania od praktyki życiowej problemów społecznych, choć opis i analiza są często nader celne i głębokie. Warto dziś po dwóch dekadach zdobyć się na krótką refleksję nad tezami poruszonymi przez dwóch Francuzów w tej książce. Spojrzeć na te zagadnienia z innej strony. Zwłaszcza z punktu widzenia zagadnień społecznych. Bo kryzys systemu nabiera coraz to nowych wymiarów, gwałtownie się pogłębia. A wydawało się, że demokracja liberalna i euroatlantycka, która w chwili rozmowy wymienionych filozofów była u szczytu rozwoju, po gigantycznym zdawałoby się sukcesie (zwycięstwie nad groźnym konkurentem systemowym w 1991 r. i zapowiadanym przez Francisa Fukuyamę „końcem historii”) będzie dominować wiecznie.
Przede wszystkim wspominana supremacja we wszystkich zdawało się dziedzinach życia, absolutna dominacja militarna tej formacji cywilizacyjno-kulturowej, utwierdziła znaczną część społeczeństw Zachodu (a na pewno elity najszerzej rozumiane), iż zwycięstwo nad socjalizmem i rozkład systemu radzieckiego, który zakończył się rozczłonkowaniem ZSRR jest niezbitym dowodem na to, że zachodnia liberalna demokracja jest najlepszym, jedynym i absolutnie prawidłowym systemem w dziejach ludzkości. Z tego tytułu owa hegemonia mu się należy, a reszta świata powinna zaaprobować reguły i kanony immanentne temu systemowi.
Tak samo miało to dotyczyć stosunku do osiągnięć cywilizacyjno-kulturowych oraz doświadczeń historycznych Zachodu. To miało być nowe imperium, miękkie, jak nazwali tę formę dominacji m.in. Antonio Negri, Jim Garrison czy Alejandro Colas. Co prawda, niektórzy z nich ten termin odnosili do USA, ale w wyniku globalizacji oraz coraz wyraźniejszego prymatu Ameryki nad Europą Zachodnią, Zachód należy w tej mierze traktować jako jedną strukturę cywilizacyjno-kulturową.
To nowe imperium miało od 1989 r. sprawować władzę nad światem dzięki przykładowi, głównie w efekcie cnót oraz kanonów demokracji. Potem dodano wspomniany już przymiotnik „liberalna”, który to termin gros społeczeństw niezachodnich, miliony wykluczonych ekonomicznie i pozostających w formie ludzkich odrzutów cywilizacyjnych (Z. Bauman, Życie na przemiał) odebrało jako nową formę kolonizacji oraz ukłon w stronę brutalności neoliberalizmu. Do XXI w. w tle pozostawała siła militarna USA, ale po 11.09.2001 i powtarzających się permanentnie amerykańskich interwencji wojskowych, to właśnie ona wyrosła na główny element utrzymywania owej supremacji. Zwłaszcza, iż do powszechnego użycia weszło wspomniane już pojęcie - wytrych: globalizacja.
Nowe, współczesne imperium, a dziś to jasno widać, to przede wszystkim nie tylko (czy wyłącznie) terytorium, zdolność sprawowania władzy (czyli narzucania żądań politycznych nawet przy użyciu – jak dawniej - siły), ale przede wszystkim „koordynowanie bytów politycznych i gospodarek oraz ich regulacje prawno-instytucjonalne” (A. Colas, Imperium), a także narzucanie systemu wartości.
Kolonialne resentymenty
W tym kontekście stykamy się z brutalną prawdą i istotą tej cywilizacji. „W 1989 r. istniało złudzenie perspektywy, jednak okazało się bardzo szybko, iż protagoniści tego happy endu nie mają czym grać. Więc zabrali się do zawracania historii. Zaczęli wyświetlać film od końca” (J.Baudrillard, Rozmowy przed końcem).
Globalizacja, będąca de facto westernizacją, bądź nawet amerykanizacją, stanowiła tego tylko potwierdzenie. Ponadto ujawniła, że resentymenty kolonialne i imperialne nie wygasły w świadomości społeczeństw Zachodu. Powróciły one w nowej neokolonialnej wersji wzmocnione przez high-tech i planetarne media (podlegające coraz większej koncentracji i uzależnieniu od megakapitału). Złudzenia i nadzieje na zrównoważony rozwój oraz postęp ludzkości, jakie istniały w początku ostatniej dekady XX w. brutalnie rozwiały się po raz pierwszy – choć mało kto na to zwracał uwagę, traktując Bałkany jako nie Europę, ale coś gorszego, mało cywilizowanego – podczas rozbijania Jugosławii i wojny domowej, jaka tam wtedy, przy inspiracji i pomocy z zewnątrz, wybuchła. Oczywiście, było to preludium do wspomnianych wydarzeń po 11.09.2001.
Trzeba stwierdzić, iż argumenty o harmonijnym rozwoju, o postępie czy „końcu historii” (obojętnie, co sądzić o tym infantylnym, ahistorycznym i tym samym nierealistycznym stwierdzeniu) pozwalają skonkludować, że ziarna kryzysu i to bardzo głębokiego (cywilizacyjno-kulturowego) tkwiły w niebywałym i niespodziewanym zwycięstwie Zachodu nad systemem radzieckim. Zachłyśnięcie się takim niespodziewanym sukcesem, euforia granicząca z amokiem oraz określone trendy, jakimi poczęła podążać demokracja (zwana teraz liberalną) zawsze niosą sobą owe „ziarna klęski”.
Poczucie niebywałego i absolutnie niespodziewanego triumfu (żadne instytucje zajmujące się sowietologią na Zachodzie nie zakładały implozji systemu radzieckiego) w starciu dwóch systemów, dwóch kultur, dwóch odrębnych modeli rozwoju cywilizacji zachodnio-europejskiej musiało wyzwolić w zwycięzcach pokłady pychy, zarozumialstwa, hardości i absolutyzacji wartości wiązanych ze zwycięskim systemem. Dodać trzeba, iż marksizm traktować należy bezwzględnie jako tradycję zachodnio-europejskiej myśli oświeceniowej a on – przynajmniej teoretycznie – stanowił osnowę systemu radzieckiego.
Efektem wspomnianej euforii po 1989 r. niebywale wzrosło przekonanie, a z czasem i dogmatyczna pewność, iż zachodnia kultura to wspólnota uniwersalnych reguł, zasad i wartości oraz wynikających stąd elementów systemowych: demokracji, praworządności, sprawiedliwości społecznej, wolności obywatelskich „odmienianych przez pryzmat odmiennych tradycji i historycznych doświadczeń” immanentnych wyłącznie kulturze Zachodu (Marek A . Cichocki [w]: Rzeczpospolita, 7.05. 2018).
Redaktor naczelny Rzeczpospolitej Bogusław Chrabota w napisanym suplemencie do rozważań Cichockiego oddał doskonale to, co myślą i czują wszystkie elity zachodnie (w tym polskie) od lewa do prawa, które ten model potraktowały otwarcie jako najlepszy, jedyny i absolutnie wszechstronny dla całej ludzkiej cywilizacji: „Korzenie tej aksjologii są oczywiste i nie trzeba nieskończenie powtarzać, że są dziedzictwem trzech porządków: greckiego, judejskiego i rzymskiego, które po raz pierwszy zintegrowało ostatecznie schrystianizowane przez Teodozjusza Imperium Romanum”.
I właśnie metody - o których Chrabota milczy, pisząc o owej unifikacji – leżą cały czas u fundamentów tej kultury: przemoc, nietolerancja, niszczenie wszystkiego „co inne”. Teodozjusz Wielki ostatecznie zlikwidował – praktycznie i prawnie – wszelkie pozostałości kultury opartej o panteon bogów w rzymskich. Zamknięcie Igrzysk Olimpijskich (393 r. n.e.), likwidacja wyroczni w Delfach (390 r. n.e.) zakaz odbywania misteriów eleuzyńskich (391 r. n.e.) czy masakra w Thesalonikach (390 r. n.e.) to tylko niektóre przejawy admirowanych jako tradycja chrześcijańska leżąca u źródeł kultury Europy a tworzona przez chrześcijańskiego cesarza Teodozjusza. I zapewnienia, iż współcześni Europejczycy - odwołujący się do tradycji, której źródła wspomina się wcześniej - „nie cierpią krwawej dyktatury jakobińskiej” są tyle nieszczere, co zakłamane (B. Chrabota, dz. cyt.).
Wartości, czyli przemoc i zysk
Wartości, aksjologia, cnoty i zasady to rzeczy niezwykle niedookreślone i jak pokazała historia – płynne, zależne od wielu uwarunkowań, sytuacji, kontekstów. O różnych kulturach i tożsamościach nie mówiąc. Spinoza zauważył, iż „dążymy do czegoś, pragniemy, pożądamy czegoś nie dlatego, że uważamy to za dobre, lecz przeciwnie, dlatego poczytujemy to za dobre, że do tego dążymy, tego chcemy, tego pragniemy” (B. Spinoza, Etyka).
Gdy wartości z którymi Zachód – i Bruksela jako uosobienie Unii Europejskiej powiększającej się ciągle po 2000 r. o kolejne kraje środkowej i wschodniej części Starego Kontynentu - stały się jedynie fasadą, a główną praktyką jawić się poczęła właśnie siła militarna (vide Libia, Syria, Afryka Subsaharyjska) stosowana pod rosnące dyktando Waszyngtonu (Afganistan, Irak, Somalia). Niezwykle prorocze stają się tu słowa Baudrillarda o „zezowaniu wartości”. One „przeświecają przez siebie nawzajem – dobro prześwieca przez zło, fałsz przez prawdę, brzydota przez piękno, męskie przez żeńskie i na odwrót. Każda zezuje zza innej. Powszechny zez wartości. Daleko do napięcia i kolizji wartości, którym towarzyszy przypływ mocy, tak jak w zderzeniu materii i antymaterii towarzyszyłoby ostateczne wyzwolenie materii” (J. Baudrillard, Rozmowy przed końcem).
Ale obaj francuscy myśliciele – jako nieodłączni reprezentanci intelektualnej elity Zachodu, na których cień położyła dekadencja postmodernizmu, a następnie wybuchła euforia po obaleniu muru berlińskiego – nie mogą wyjść z jednej strony poza bariery entuzjazmu i sukcesu, a z drugiej strony – powszechnej dekonstrukcji i owego „zezowania wartości”.
Jak w takiej sytuacji można być wzorem cnót i nowym - starym władcą świata? A okazało się, iż owi nowi - starzy władcy naszej świadomości, wolnego już świata, umiejscowieni w elitach politycznych oraz mediach i szeroko rozumianym mainstreamie, podając nam informacje o rzeczywistości w formie jedynej i absolutnej prawdy – bo to ich prawda i ich wersja - mają w tym konkretny interes. To sformatowanie człowieka wedle określonych wzorców. A środki masowej komunikacji, skomercjalizowane na kanwie mody i neoliberalnych paradygmatów stały się tym samym pasem transmisyjnym idei płynących ze strony owych elit politycznych i stojących w tle: megakapitału i hiperkorporacji. Media, mainstream, elity polityczne Zachodu stały się prokuratorem, sędzią i katem.
A o winie, karze czy odpowiedzialności decydować winne powołane do tego specjalistyczne, profesjonalne, opierające się o kodeksy (oczywiście po dogłębnym i zgodnym z procedurami procesie) organy. Warto więc - choćby dla psychicznej higieny - wyrwać się z bańki jednoznacznych i dogmatycznych, królujących dziś powszechnie i doktrynersko definicji, terminów czy pojęć serwowanych nam przez media i mainstream. Odłączyć sieć i przejść do informacji, źródeł, tekstów czy obrazów (takich jak np. film A. Kurosawy Rashomon) pokazujących ulotność i chwiejność naszych ocen świata wokół nas i spojrzeć na rzeczywistość bez emocji, uprzedzeń, fobii i manierystyczno-poszufladkowanych klasyfikacji.
Ustrój do obsługi elit
Jak mydlana bańka na naszych oczach pękła ostatecznie – po doświadczeniach XX wieku i dwóch światowych wojnach oraz wojnie zwanej zimną - humanistyczna i optymistyczna idea ludzkości, która „zgodnie maszeruje drogą postępu”. Odnowienie tej idei po 1989 r. było krótkie i dodatkowo rozczarowujące, tym bardziej, że towarzyszyły mu niezwykle pompatyczne, unisono głoszone z najwyższych ambon, zapewnienia i tezy. „Zza złudnej oświeceniowej wizji harmonii rodu ludzkiego wyłania się obraz społecznych konfliktów, wykluczenia i nieprzystosowania miliardów ludzi zarówno w skali globu jak i w obrębie społeczeństw poszczególnych krajów” do tej pory uważanych za bogate i stabilne. Dla nich słowo postęp, demokracja, wolności i swobody obywatelskie nie mają jeszcze nie tak dawnej i powszechnej otoczki optymizmu, nadziei i wizji na lepszą przyszłość (S. Opara, Tyrania złudzeń. Studia z filozofii polityki).
Nowa forma imperium, planetarnego, ograniczona wyłącznie do ponadnarodowych hiperbogatych elit i ludzi stanowiących ich bezpośrednie zaplecze, mające służyć wyłącznie obsłudze elit, nie może zostać zrealizowane bez masowych i krwawych konfliktów pochłaniających setki tysięcy, a może i miliony, istnień ludzkich. Kończący się stary świat, umierające imperium, które już w chwili swego cywilizacyjnego sukcesu z racji nie zrozumienia wymogów chwili, czy „znaków czasu”, wbrew temu co głosiło i co wpisało na sztandary owego zwycięstwa, popadło w dawno minione koleiny, znane z praktyki Zachodu przynajmniej od 500 lat, czyli od chwili dopłynięcia Kolumba do Nowego Świata. Czyli rozpoczęcia epoki kolonizacji. Zachód, mówiąc o wartościach i cnotach, których miał być emanacją - demokracji, swobodzie i prawach człowieka - kopał swój grób, działając wedle starych kolonialnych i imperialnych drogowskazów. Stąd rozczarowanie w świecie poza zachodnim jest wielkie. Bo „ludzie nie wierzą w system demokratyczny, gdyż nie dotrzymuje obietnic” (Z. Bauman, Ei Pais,16.01.2016).
Radosław S. Czarnecki
Wyróżnienia i śródtytuły pochodzą od Redakcji.