Mody popkultury są wszechogarniające i totalne. Zwłaszcza, jeśli chodzi o reklamę i wciskanie odbiorcy obrazków bezrefleksyjnych, wywołujących czysto konsumpcyjne skojarzenia. Masz kupić, masz konsumować (dosłownie i w przenośni), masz dać się „skonsumować” przez tę kulturę zakupizmu. I nie myśl, nie zastanawiaj się, nie zadawaj pytań. Idź za głosem instynktu, za odruchem „skonsumowanego” przez system elementu. Bądź biomasą. Biomasą pochłaniającą nas, glajchszaltującą naszą osobowość, nasze obywatelstwo, nasze człowieczeństwo. Kupuj, żryj, defekuj. I nie myśl samodzielnie pod żadnym pozorem. Bo to niebezpieczne dla systemu i mainstreamu go wspierającego.
"Wikingowie to nie jest lud, dlatego nie piszemy tej nazwy dużą literą. Wikingowie to zawód – kupiec, pirat, osadnik. Zazwyczaj byli to uczestnicy wypraw zamorskich organizowanych głównie przez Skandynawów, ale mieszkańcy innych ziem też się do nich przyłączali".
Przemysław Urbańczyk
(Polskie tropy wikingów)
Reklama na autobusie miejskiej komunikacji sławiąca dietę skandynawską trochę mnie zaskoczyła swą przewrotnością. Obok tego hasła „Bądź wikingiem”, wyeksponowano olbrzymiego burgera czy McChickena (nieistotne – chodzi o fast foody). Ze wspomnianą dietą skandynawską a’la wikingowie nie ma to jakiegokolwiek racjonalnego znaczenia.
„Bądź wikingiem” to de facto promocja sposobu odżywiania mieszkańców Skandynawii w epoce ich wypraw, przeważnie łupieżczych (czasami handlowych) zarówno do Europy Zachodniej jak i nad Morze Śródziemne czy na Wybrzeża Morza Bałtyckiego. Rzekami na wschodnioeuropejskim Niżu spływali również, aż do Morza Czarnego. Kijów (Kanugård) był ich faktorią handlową. Docierali tym szlakiem do Konstantynopola, utrzymując kontakty handlowe (handel futrami i niewolnikami pochodzącymi głównie ze Słowiańszczyzny) z Grekami i Arabami. Przez pewien czas przyboczny odział Cesarza Bizancjum – tzw. gwardia wareska – była złożona z wojowników / najemników skandynawskich (oddział liczył ok. 6000 specjalnie wyposażonych i odzianych wojaków).
Pierwsza wyprawa wikingów odbyła się w 793 r. Zdobyto i złupiono wtedy brutalnie klasztor Lindisfarne na wyspie o tej samej nazwie u południowo-wschodnich wybrzeży Wielkiej Brytanii, mordując bezwzględnie mieszkańców wyspy. Wikińskie „roje”, jak ich wówczas nazywano, złupiły potem m.in. Hamburg, Bordeaux, Paryż Nantes. Wojownicy z północy zachowywali się bardziej jak rabusie czy piraci niż jako zdobywcy. Pożądali głównie bogactw i nie mieli żadnych wyrzutów sumienia ani nie okazywali powściągliwości w mordach tych, którzy stanęli im na drodze rabunku. Młodych i silnych woleli jednak wziąć w niewolę, by korzystnie ich sprzedać Arabom lub Grekom. Mieli doskonałe kontakty handlowe, które służyły im jednocześnie do prowadzenia penetracji terenów pod kątem kolejnych łupieżczych wypraw wzdłuż wybrzeży całej Europy. Stali za założeniem kilku dynastii królewskich w Europie – tak wschodniej jak i zachodniej. Miało to już miejsce wówczas, gdy osiedli na zdobytych terenach, tworząc organizmy państwowe w oparciu o dotychczas istniejące administracyjne struktury postrzymskie i postkarolińskie.
Co sobą jednak niesie próba skojarzenia współczesnego fast fooda z dietą wikingów? To reklamowy, bezrefleksyjny i absolutnie irracjonalny chwyt marketingowy, bazujący na popularności od paru lat mitów, legend i różnego rodzaju produkcji o historii z epoki wikingów. Najczęściej nieprawdziwych i mocno lukrowanych dla potrzeb popkultury.
Ten przykład pokazuje z jednej strony jak powszechna reklama – zgodnie z zasadami stworzonymi w tej przestrzeni przez klasyków (Bernays czy Lipmann) i jak to wdrażano do praktyki m.in. wg założeń propagandy Goebbelsa – deracjonalizuje i odmóżdża, tworzy nierzeczywiste zbitki pojęciowe i takie skojarzenia. Zamula i zaśmieca racjonalność spojrzenia na świat i na człowieka en bloc. Powoduje, iż patrzy się na rzeczywistość w sposób mityczny, legendarny czyli nierealny.
Totalna reklama działa niczym megaodkurzacz. Wciąga on wszystko wokoło i produkuje z tego szarą, bezrefleksyjną biomasę, idącą wyłącznie za instynktem niczym pies Pawłowa. Tu - przetwarza wszytko na potrzeby konsumpcji, czyli zakupizmu (jak nazwał tę kulturę znawca zagadnienia Benjamin Barber). To system od przynajmniej dwóch dekad królujący powszechnie na świecie i wmawiający nam, iż to jest szczęście, clou życia i wolności – czy nabędziesz kolejne, reklamowane nachalnie „dobro” – i że już będzie tylko „constans” i nie trzeba myśleć, zastanawiać się, snuć jakichkolwiek refleksji, być krytycznym. Trzeba tylko zdać się na Autorytety i systemowe prawdy dekretowane przez media i mainstream. U nas to albo TVPiS, oficjalny przekaz idący od władzy i Gazeta Polska (jako symbol tzw. prawej strony naszej sfery publicznej), lub – lustrzane spojrzenie – TVN, Gazety Wyborczej i to, co związane z tzw. szeroką opozycją wobec aktualnych rządów Zjednoczonej Prawicy.
Bądź wikingiem czyli – napadaj, rabuj, bądź brutalny, wierz tyko w swoje plemienne prawdy i siłę swego oręża. Fast food nie ma tu – racjonalnie i realnie (poza symbolicznym i reklamowym chwytem) – żadnego znaczenia.
PS: Drodzy polscy „zieloni”: jak to jest, że sprzymierzając się (idąc w zaprzęgu politycznym) z klasycznymi neoliberałami mającymi zakupizm na swych programowych (bo systemowych) sztandarach, staracie się nadal przekonywać, że wasze idee i programy są szczere, a nie tylko wydmuszką mającą pokryć ochotę zasiadania w ławach sejmowych i rządowych?
Radosław S. Czarnecki