banner

 

Kiedy patrzę na narcyza przez pryzmat wrażliwości, widzę oparty na wstydzie strach przed byciem zwyczajnym.
Widzę strach, że nigdy nie poczuję się na tyle nadzwyczajnie, aby zostać zauważonym, być
kochanym, należeć lub pielęgnować poczucie celu.
Casandra Brené - Brown

Czarnecki do zajawkiSegmentacja współczesnej zbiorowości – zarówno w wymiarze globalnym jak i w poszczególnych krajach, regionach czy mniejszych strukturach - przybiera karykaturalne formy. Ma to efekt taki, jak z „Panem Bogiem” u Durkheima. Według niego Bóg istnieje w taki sposób, jak istnieją fakty społeczne. Można dojść do przykrego wniosku, iż w obliczu globalnych wyzwań zagrażających całej wspólnocie ludzkiej, planetarnego Armagedonu, znów wracamy do epoki zwalczających się plemion, wrogich sobie klanów, grup i wspólnot coraz bardziej „wsobnych” i egotycznie pojmujących swój byt.

Czym jest plemię? Plemię to grupa spokrewnionych rodów, wywodzących się od wspólnego przodka (w odróżnieniu od szczepu), zamieszkujących jeden obszar i połączonych wspólnymi związkami społecznymi oraz ekonomicznymi. Plemię ma świadomość bliskiego pokrewieństwa, posługuje się tym samym językiem (lub dialektem) i jest połączone wyznawaniem tego samego kultu. Najczęściej religijnego. Tyle definicja.

Plemię posiadać musi swój totem. Czym jest z kolei totem? To w pierwotnych wierzeniach religijnych przedmiot, zwierzę lub roślina otoczone sakralną czcią. Uważa się go w pierwotnych formach religii za mitycznego przodka, bądź opiekuna. Najczęściej symboliczne wizerunki – przedmiot w postaci rzeźby lub innego namacalnego przedstawienia totemu - są godłem, bądź atrybutem zbiorowości oddającej się tak pojmowanemu kultowi, zwanemu totemizmem.

Totemizm musi mieć jakieś tabu, święty lęk, sakralną wzniosłość, o której można mówić w pokorze, darzyć je miłosnym i czołobitnym uczuciem. To takie mzimu (z języka suahili) otaczane czcią, po części lękiem, ale i podziwem. Ograniczenia tabu są zakazami same przez się, nie da się ich włączyć w jakiś system. Uważa się je za zakazy konieczne. Zakazom tym brak jakiegokolwiek usprawiedliwienia, a geneza ich nie jest znana. To zakazy nieformalne. Np. nie można powiedzieć czegoś negatywnego i skrytykować nieprzystojne, będące pospolitym chamstwem, wypowiedzi i postawy zaangażowanej feministki, bo chór plemiennie myślących akolitów oskarża od razu takiego człowieka o mizoginizm, paternalizm i antydemokratyczne ciągoty.

Ale jednocześnie ci sami akolici krzyczą pod niebiosa o wolności słowa i pluralizmie.
Dotyczy to nie tylko zwolenników płaskiej Ziemi, wrogów nowoczesnej medycyny i szczepionek (bez względu na argumentacje czy źródła owej wrogości – często uzasadnionej opresyjnością, chciwością i totalizmem big pharmy), członków bojówek pro-life etc. Tu również kwalifikują się nader często przedstawiciele wielu ruchów alternatywnych, uznających się a priori za progresywne. Stanowią oni widoczną opozycję nie tylko wobec społeczności i zbiorowości do tej pory uznawanych za normę (nie mieszczących się w ich widzeniu świata i ludzi). Używają najczęściej wobec oponentów retoryki i podejmują działania namierzone na pozbawienie ich głosu w przestrzeni publicznej. Czasami nawet ma się wrażenie, iż chcą totalnego zniszczenie oponentów, bądź adwersarzy. I to wszystko w oparach solennych zapewnień o wolności słowa, swobodach obywatelskich i prawach człowieka. Często retoryka, grymasy czy gesty uczestniczącego w debacie publicznej reprezentanta owych neoplemion – i co gorsza: admirowanego i obdarzanego protekcją mediów - same w sobie już są dehumanizujące i odczłowieczające interlokutorów.

Współcześnie prezentowana plemienna i zarazem totemistyczna tożsamość przekonuje, iż reprezentanci takiej obecności w debacie publicznej wierzą nie tyle w owego „bałwana”, czyli w totem będący przedmiotem kultu, co w swoją doskonałość, a tym samym unikatowość. To z kolei namaszcza ich do posiadania jedynej prawdy. Ta genialność owego neoplemienia, która nakazuje czcić i wynosić ponad wszystko swoje JA oraz wartości z nim związane często zapomina, iż najważniejszym winien być człowiek. I właśnie wobec planetarnych zagrożeń, jakie niesie ludzkości przyszłość taka segmentacja jest kolejną oznaką zbliżającej się cywilizacyjnej katastrofy. Zapominamy, że musimy ze sobą rozmawiać i okazywać sobie minimum szacunku. A swoją ważność, pewność siebie i absolutyzację swoich racji choć trochę poskromić.

Wiele tych neoplemion postępuje jak naród wybrany opisywany w Starym i Nowym Testamencie. Jednak owo wybranie nie może stać ponad innymi narodami, innymi plemionami, innymi ludźmi. Bo wtedy mamy do czynienia z czymś takim jak ludobójstwo i masowe mordy, których doświadczył Kanaan podczas zdobywania go przez plemiona Izraelitów uważających siebie za „naród wybrany” i działających „w imieniu swego Boga”.

Ta neoplemienność jest formą zbiorowego narcyzmu uważanego do tej pory przez psychologię za stan rzadki i niebezpieczne odstępstwo od normy. Dzisiejszy cyfrowy kapitalizm w wersji turbo – funkcjonujący według neoliberalnych kanonów – jest odpowiedzialny za tę epidemię postaw narcystyczno-egoistycznych, tworzącą ową neoplemienność. Permanentne tornado informacji (często bezsensownych i toksycznych), w których jedynym kryterium jest aktualna moda i popularność mierzona oglądalnością ma na celu związanie narcyza z ciągłym ruchem informacyjno-reklamowym.

Tak prof. Andrzej Szahaj (filozof i psycholog z Torunia) widzi związki narcyzmu – zbiorowego i indywidualnego – z interesem globalnych korporacji medialnych. Każde klikniecie i potwierdzenie przez to swej obecności w przestrzeni wirtualnej jest ich zyskiem. I tak ten turbokapitalizm hoduje i wydobywa najgorsze cechy człowieka: próżność, brak skromności, pogardę dla cnoty umiaru, deptanie dyskrecji, wścibskość i podglądactwo, predylekcję do szyderstwa, nihilizm, znieczulicę na zło i cierpienie i egoizm (brak wrażliwości). A potem to się przekłada na sferę publiczną.

Dramatem narcyza – i współczesności zderzającej się coraz bardziej z epidemią neoplemion, czyli narcyzmu zbiorowego (p. dr hab. Magdalena Szpunar) - jest to, że kocha się przede wszystkim siebie. I chce się to rozszerzać na otoczenie, na świat. To potrzeba uznania, absolutnego kultu, powszechnej miłości. Tu właśnie następuje sprzężenie z tym, o czym mówi prof. Andrzej Szahaj: kompatybilność interesu internetowych korporacji i dążeń narcyza (obojętnie w jakiej wymiarze – indywidualnym bądź zbiorowym). Narcyz funkcjonuje w dwóch płaszczyznach: jest ona zarówno arogancka, nadmiernie pewna siebie, uważająca siebie za centrum wszechświata, a z drugiej – niepewna, lękliwa, depresyjna. I ten klincz powoduje, iż narcyz to de facto gigant na glinianych nogach. I łatwy do zniewolenia, do poddania niewoli, do wykorzystania tak, by nie widział zasadniczych zagrożeń czających się w opanowanej przez turbokapitalizm internetowo-inwigilacyjny rzeczywistości.
I to jest problemem dzisiejszej rzeczywistości, stającej przed planetarnymi zagrożeniami, w obliczu których te neoplemienne czy nawet narodowo-państwowe problemy staną się pyłkiem czy ziarenkiem piasku na pustyni.
Radosław S. Czarnecki