banner

Kapitalizm to przedziwna wiara, że działania najbardziej pazernych ludzi, motywowane najbardziej ordynarnymi pobudkami przyniosą korzyści całemu społeczeństwu.
John Maynard Keynes


Czarnecki do zajawkiMa rację cytowany John M. Keynes. Ale to nie tylko wiara, która jest sprawą irracjonalną, lecz również sposób jak tę wiarę hodować, pielęgnować, przekonywać do niej, a jak trzeba – brutalnie (jak np. współcześnie we Francji, onegdaj Chile, czy nie tak dawno w Iraku) narzucać.
Trzeba tu odwołać się do Edwarda Louisa Bernaysa (1891-1995), austriacko-amerykańskiego pioniera nowoczesnej reklamy i propagandy, określanego „ojcem public relations”. Połączył on bowiem idee Gustave’a Le Bona i Wilfreda Trotlera dotyczące psychologii tłumu z dorobkiem swego wuja, Sigmunda Freuda.Uważał on, iż manipulacja jest konieczna w społeczeństwie. Jego zdaniem jest ono z gruntu nieracjonalne i niebezpieczne w wyniku działania tzw. instynktu stadnego, opisywanego przez Trottera.

W wielokrotnie nagradzanym dokumencie Adama Curtisa zrealizowanym w 2002 roku dla BBC pt. The Century of the Self również wskazano na Bernaysa jako twórcę tej formy medialnej propagandy. Bernaysa uznano jednym ze 100 najbardziej wpływowych Amerykanów XX w. (magazyn Life). Jego zdaniem, ludzie są ze swej natury głupi i można ich łatwo przekonać nie za pomocą racjonalnych argumentów, ale przez odwołanie się do ich emocji. Ponieważ ludzie są źli, nieracjonalni i rządzi nimi mentalność tłumu, należy ich kontrolować, a demokrację kształtować lub przynajmniej przycinać i ograniczać dla potrzeb elit.
Podstawą zysk

Jak powiedział Arystoteles - „nie poznamy prawdy, nie zgłębiając przyczyn”. Sam system kapitalistyczny, oparty na podstawowych kanonach gospodarki rynkowej odzianej od ponad 4 dekad w neoliberalne szaty, retorykę i uzasadnienia jest na pewno wiarą parareligijną – przynajmniej werbalnie – w sensie zacytowanej myśli Keynesa. A metody opisane przez Bernaysa są do tego znakomitym narzędziem.

Podstawą tego systemu i związanego z nim bezpośrednio modelu człowieka zwanego homo oeconomicus jest zawsze i wszędzie materialny, dziś na dodatek natychmiastowy zysk. Celnie scharakteryzowała go w latach 90. XX w. „czerwona hrabina”, Marion Dönhoff, naczelna redaktorka Die Zeit: „Homo oeconomicus ma właściwie tylko jeden cel: z bezlitosną precyzją i kierując się niezawodnym, neoliberalnym rozsądkiem dążyć do osiągnięcia jak największych korzyści”.

Jest to więc koncepcja osoby ludzkiej zakładająca, iż człowiek zawsze w swych działaniach i dążeniach kierować się musi maksymalizacją osiąganych zysków. A dokonywane przezeń wybory generowane są wyłącznie względami komercyjnymi. Wielka w tym rola, niestety, mediów. Od ponad 30 lat preferują zarówno poprzez reklamy, jak i różne formy medialnego przekazu - debatę, felietony, artykuły, literaturę, wywiady, rozrywkę - wyłącznie neoliberalną wersję funkcjonowania świata. Reklamodawcy, sponsorujący takie treści medialne, czerpią z tego korzyści jako właściciele kapitału.
Znamienny jest tu przekaz, że nie było, nie ma i nie będzie jakiejkolwiek alternatywy dla tak rozumianego funkcjonowania gospodarki, a szerzej – ekonomii i życia publicznego. Tym samym kreowany jest określony wizerunek świata i człowieka, uległego narzuconym, dogmatycznym paradygmatom.

Nasze dogmaty

Owe niepodważalne, głoszone z uczelnianych i medialnych ambon dogmaty to: prywatyzacja, outsourcing, re-engineering, ograniczenie zdobyczy socjalnych z równoczesną fetyszyzacją własności prywatnej jako jedynej, dopuszczalnej i najlepszej formy własności. Tak rozumiana doktryna ekonomiczna stała się formą religii, a gros ekonomistów – kapłanami jej kultu. Gdy coś nie podlega dyskusji, jest ogłoszone raz na zawsze i pozostaje wzorem, przenosimy się w otchłanie mistyki i transcendencji. Dotyczy to także Polski.

Taka propaganda i usilna stygmatyzacja wszystkiego, co się kojarzyło z Polską Ludową oraz jej dorobkiem – nieważne, czy były to konotacje pozytywne, czy zasługujące na odrzucenie, bądź napiętnowanie - musiała zaburzyć poczucie wspólnoty, kolektywizmu czy społecznych więzi, a wydobyć z głębi polskiego imaginarium obecne od zawsze pokłady egoizmu, egotyzmu, pazerności, anarchii, predylekcji do tandety i ludycznej, bezrefleksyjnej wiary religijnej.

Owo myślenie reprezentuje m.in. ocena PRL przez byłego premiera RP, przedstawiciela nurtu neoliberalnego, Jana Krzysztofa Bieleckiego, który stwierdził, iż „PRL zniszczył Polskę bardziej niż okupacja hitlerowska”. Tak prowadzona polityka poparta retoryką ze strony władz i medialną propagandą zachwiała poczuciem wiary w swoje wartości życiowe i dorobek wielu ludzi, dla których Polska sprzed 1989 r. była jedyną ojczyzną, a ich trud i wysiłek – fizyczny, intelektualny, zawodowy, kulturowy itd. – stanowiły jak zawsze wartość najwyższą i niepowtarzalną.

Zniszczenie oświaty

Poza tym permanentne obniżanie poziomu publicznej oświaty – medialne „michałki” o wyższości prywatnej edukacji, na odpowiednim poziomie i z odpowiednim czesnym, są tego najlepszym dowodem (tylko kogo na nią stać przy stratyfikacji i prekaryzacji polskiego społeczeństwa postępujących od czasu zmiany ustroju). To owocuje właśnie irracjonalizmem, wrogością do Oświecenia najszerzej rozumianego i podatnością na różnego rodzaju intelektualne szamaństwa.

Do tego dochodzi degenerujący model edukacji i wychowania (oddzielenie edukacji od wychowania to główna przyczyna upadku intelektualnego) - tzw. system boloński, fatalny w skutkach zarówno dla edukowanych jak i edukujących. Produkuje on, nie wychowuje i kształtuje, konsumentów, nie samodzielnych, krytycznych twórców. W efekcie powstaje społeczeństwo bierne, infantylne, prymitywnie konsumpcyjne, hedonistyczne i leniwe intelektualne. Tym samym zbiorowość pozbawiona jest krytycyzmu, daje się łatwo manipulować i ulega irracjonalnej propagandzie. Ale te procesy są obecne nie tylko w Polsce. To przypadłość cywilizacji porażonej neoliberalnymi mitami.

Upupiona inteligencja

Przy okazji trzeba odwołać się – a jest to na pewno „znak czasu” i stempel nie tylko na współczesnych, ale na wszystkich powojennych dekadach – do opinii Witolda Gombrowicza, będącej uniwersalną opinią w tej mierze. Odnosi się ona do polskiej mainstreamowej inteligencji, mającej bardzo wysokie mniemanie o sobie – zawsze, jako coś wyjątkowego i niemalże mistycznego – prezentującej siebie jako zbiorowość, która „obaliła komunizm”, (którego nota bene w Polsce nigdy nie było). To oni mieli tym samym przywieźć - niczym Mojżesz Izraelitów do Kanaanu - Polki i Polaków „ponownie do Europy”. Gombrowicz polską inteligencję z tą jej napuszonością, predylekcją do pompatyczności, uniżonością wobec silnych i bezwzględnością wobec słabych, ograniczonością horyzontów, a przede wszystkim – z klerykalizmem, określał mianem „upupionych”. Upupionych intelektualnie.

Zarzucając ludowi ciemnotę, zacofanie, ksenofobię, tkwienie w fantazmatach średniowiecza nie widzą, iż często sami są – choć w innym wymiarze cywilizacyjno-kulturowym – obdarzeni tymi samymi cechami i przypadłościami co krytykowany lud. Zjawisko to zwane długim trwaniem dokładnie opisał francuski historyk, Fernand Braudel.

Infantylizacja świadomości

Taka narracja, atakująca postpeerelowską zbiorowość ze wszystkich stron, a jednocześnie przywiązana do egalitaryzmu i solidarności, musiała przynieść określone efekty. Czy natrętna, wszechogarniająca reklama, zaburzająca granice między rzeczywistością a światem wykreowanym jest formą propagandy i manipulacji? Obraz reklamowanego świata, preferującego zabawę, konsumpcję, dojutrkowość bez głębszej refleksji i przy całej swej totalności, buduje w świadomości odbiorców bierną zgodę na życie złudzeniami.

O tych zagadnieniach pisali od dawna tak różni myśliciele, naukowcy czy literaci z Zachodu jak Neil Postman (Zabawić się na śmierć), Benjamin Barber (Skonsumowani), Aldous Huxley (Nowy, wspaniały świat) czy twórca terminu „globalnej wioski” - Marshall Mc Luhan (Zrozumieć media). Znali bowiem doskonale dorobek ojca public relations Edwarda L. Bernaysa, na polu manipulacji ludźmi w jego mateczniku: w Ameryce.

To władza kapitału i pozostających na jego smyczy mediów, pracujących dla pomnażania jego zysków (a nie będących już w żadnym wypadku IV niezależną władzą obok sądowniczej, wykonawczej i ustawodawczej) właśnie powoduje tę infantylizację świadomości, banalizację myślenia, karnawalizację codzienności (przede wszystkim politycznej i kulturowej). To zysk, dochód, władza (która się łączy bezpośrednio z objętością konta i portfela) - które są utożsamiane z sukcesem życiowym - ponad wszystko. Więc komu ma zależeć na świadomym, sceptycznym, racjonalnie i logicznie myślącym społeczeństwie?
Zatem trudno się dziwić, że współczesne społeczeństwo nie jest zainteresowane refleksją, a triumfy święcą specjaliści od wciskania kitu. Czego uczy świat reklam i przekazu lejącego się do nas z ekranów, monitorów czy stron gazet? Czego od odbiorcy - bądź klienta - wymaga?
Radosław S. Czarnecki