banner


Współczesną, rozpoczętą, w dwudziestym wieku historię Izraela i Palestyny można przyrównać w wielu aspektach do dziejów tego, co się zwało outremer. Ten twór, czyli szereg państewek feudalnych, funkcjonował na Bliskim Wschodzie przez blisko dwa stulecia (XI-XII w.). Po francusku – outremer znaczy dokładnie „zamorze". Tak określono w epoce wypraw krzyżowych tereny zajęte przez zachodnich wielmoży i rycerstwo w wyniku I wyprawy z 1099 roku. Tworzyły je cztery państwa: Hrabstwo Edessy, Księstwo Antiochii, Hrabstwa Trypolisu i Królestwa Jerozolimskiego. W tej nazwie nie tyle chodzi jednak o zasięg terytorialny (dziś ogranicza się konflikt palestyńsko-izraelski do tego, co wówczas było Królestwem Jerozolimy), co o uogólnione, podobne aspekty początków tych zmagań, w których tle czai się cień kolonializmu oraz monoteistycznych religii. Wierzeń – chodzi zarówno o judaizm, chrześcijaństwo jak i islam – niesłychanie do siebie podobnych i wywodzących się z tego samego kulturowo-cywilizacyjnego pnia.

Może rozprawimy się z wami, tak jak potraktowaliście mieszkańców Jerozolimy, gdy ją zajęliście w 1099 roku przy pomocy morderstw, zniewolenia i innych podobnych okrucieństw.
Salah ad Din Jusuff ibn Ajub (Saladyn)

Czarnecki do zajawkiKrucjata w swym najogólniejszym archetypie jest nieodłączną częścią składową cywilizacji Zachodu. Wyprawy krzyżowe do Palestyny były pierwszą tego typu eskapadą większości społeczeństw średniowiecznej Europy w celu szerzenia wiary, kultury, zwyczajów, idei. Wówczas pokryte to zostało płaszczem wiary religijnej. Kościół rzymski – jako największy feudalny suweren w tamtejszej epoce – przejął kierownictwo nad tym przedsięwzięciem. Abstrahując od szczegółów historycznych i ich późniejszych interpretacji – wraz z uwalnianiem się kultury Zachodu od wpływów religii (a tym samym Kościoła) elementy wiary były coraz mniej widoczne w argumentacji przy dokonywaniu kolejnych podbojów czy interwencji zbrojnych - nietrudnym stało się uwiarygodnienie kolejnego podboju, wyprawy, agresji czy inwazji cywilizacyjną wyższością. Instynkt podboju, chęć poszerzania swego kręgu cywilizacyjnego, stały się odtąd nieodłączną częścią kultury Zachodu. Religia i wiara – w tym przypadku chrześcijańska - legły na zawsze (od epoki wypraw krzyżowych) u podstaw kolejnych europejskich zdobyczy jako wygodne i wzniosłe wytłumaczenie zysków, władzy i politycznych wpływów.

Jeśli kultura Zachodu od wieków uważa się za „najsubtelniejszy i najznakomitszy wytwór człowieka służący głównie do dominacji nad drugim człowiekiem, której obca jest pokora, tolerancja, wolność i równość - a więc te idee, które tę kulturę wytworzyły” (Z. Stachowski, Dyktat, protest i integracja w kulturze) trudno się dziwić, iż twórcy państwa żydowskiego i emigranci – a takimi stali się osadnicy żydowscy w Palestynie od początków XX wieku – zachowywali się jak zachodnioeuropejscy kolonizatorzy w tzw. III świecie podczas epoki kolonialnej.

Ponadto idea „narodu wybranego” – obecna w narracji rabinicznej przez cały czas, a będąca de facto czynnikiem spajającym i utwierdzającym tożsamość wyznawców judaizmu pozostających w diasporze – była dodatkowym czynnikiem wzmacniającym te tendencje. Zresztą, chrześcijaństwo przejęło koncepcję narodu wybranego właśnie z judaizmu – tzw. Nowy Izrael – ochoczo ją stosując w całej swojej historii wraz ze sprzęgnięciem religijno-instytucjonalnym (Kościół rzymski) z systemem politycznym.
Przypomnieć warto, że twórcy Izraela byli w dużej części zeuropeizowani i nasiąknięci wartościami tej cywilizacji. Większość wspólnot żydowskich wywodzących się z Europy, z wyjątkiem regionu Morza Śródziemnego, to tzw. wspólnoty aszkenazyjskie. Nazwa „aszkenazi” wywodzi się od Aszkanaza, postaci ze Starego Testamentu (Księga Rodzaju).

Muzułmanie i krzyżowcy

Gdy muzułmanie po raz pierwszy wkroczyli do Jerozolimy – w lutym 632 r. n.e. pod wodzą kalifa Omara - zachowali się niezwykle honorowo i po ludzku, choć „była to armia prymitywna i niechlujna”, a sam kalif „odziany był w szaty zniszczone i brudne”. W triumfalnym wjeździe towarzyszył mu patriarcha Sofroniusz, najwyższy dostojnik zdobytego miasta. Udali się wzgórze, gdzie kiedyś stała świątynia Salomona, a skąd wedle przekazów prorok Mahomet – przyjaciel i współtowarzysz Omara – wzniósł się do nieba. „Potem kalif zażyczył sobie zaprowadzenia do świętych przybytków chrześcijańskich. Patriarcha powiódł go do kościoła św. Grobu i pokazał wszystko, co się znajdowało w świątyni. Kalif zapytał, gdzie może rozłożyć swój modlitewny dywanik. Sofroniusz odpowiedział, że może to uczynić tu, gdzie stoi. Omar wyszedł z kościoła i udał się do portyku Martyrion, ponieważ obawiał się – jak rzekł Sofroniuszowi - że jego gorliwi współwyznawcy zażądają oddania islamowi miejsca uświeconego jego modlitwą. I miał rację. Muzułmanie zabrali portyk, kościół pozostał jak dawniej najświętszym miejscem chrześcijaństwa” (S.Runciman, Dzieje wypraw krzyżowych).

Jakże inaczej postąpili ze zdobytą Jerozolimą w 1099 r. zachodnio-europejscy, chrześcijańscy rycerze Zachodu. Tak ono wyglądało wedle ówczesnych relacji: „Krzyżowcy pijani zwycięstwem odniesionym po tylu udrękach rozbiegli się po ulicach, wdzierając się do domów i meczetów zabijając każdego, kto im wpadł w ręce, nie wyłączając kobiet i dzieci. Masakra trwała całe popołudnie i całą noc. Proporzec Tankreda (jednego z wodzów I wyprawy krzyżowej) nie uratował życia ludziom, którzy schronili się w meczecie Al-Aksa. Wczesnym rankiem gromada krzyżowców wdarła się do meczetu, nie szczędząc nikogo. Kiedy kilka godzin później Rajmund z Aguillers (także jeden z prominentnych dowódców I wyprawy) wszedł na teren świątyni, musiał przedzierać się przez stosy trupów i brodzić we krwi sięgającej po kolana. Żydzi schronili się w głównej synagodze (....) Budynek podpalono. Wszyscy zginęli w płomieniach”(S.Runciman, tamże).

Karl Heinz Deschner – pisarz i kronikarz chrześcijańskich zbrodni - ocenia liczbę ofiar po zdobyciu Jerozolimy na 60 – 70 tys. (K.H.Deschenr, I znów zapiał kur). O podobnej liczbie ofiar wspomina brytyjski historyk Michael Billings, opierając się na źródłach muzułmańskich. Potwierdzają one stosowanie w zdobytej Jerozolimie masowych morderstw i grabieży przez krzyżowców. Paul Johnson, brytyjski mediewista, jednoznacznie konkluduje: „od samego początku nieodłącznym elementem krucjat były grabieże oraz przemoc, u podłoża których leżały uprzedzenia tyleż rasowe co religijne” (P.Johnson, Historia chrześcijaństwa). Świat islamu te obrazy zachował głęboko w pamięci.

„Mój Bóg powierza mi misję”

Masakra w stolicy Ziemi Świętej wywołała (i ta trauma trwa po dziś dzień w zbiorowej pamięci muzułmanów i chrześcijan bliskowschodnich, którzy ucierpieli w wyniku nietolerancji krzyżowców) jak najgorsze reperkusje. Cynizm i swoiste pojmowanie chrystianizmu przez zwycięzców zmaterializowały się mszą świętą (sic!) z udziałem rycerstwa Zachodu w świątyni Grobu Pańskiego tuż po masakrze ludności Jerozolimy. Wznosili gorące dziękczynienia do Boga, który w Kazaniu na Górze nauczał o miłości Innego. Ten nieludzki i barbarzyński fanatyzm, ukierunkowany określoną religijnością, zaślepieniem i umiłowaniem własnego Ja (mój Bóg powierza mi misję), orgia krwi i hekatomba niewinnych ofiar wzbudziły żądzę odwetu wśród wyznawców islamu oraz pchnęły liczne zbiorowiska chrześcijan bliskowschodnich w objęcia czcicieli Mahometa. Woleli niewolę muzułmańską niż obecność wyznawców Chrystusa w Ziemi Świętej. To wtedy poczęła się formułować idea dżihadu jako wojny z chrześcijanami zachodnimi zwanymi „krzyżowcami”.

Pozostaje niezbitym faktem że „od 1099 do 1291 roku – kiedy w ręce mameluckich Turków wpadła ostatnia twierdza krzyżowców: Akka – ziemia Izraela przekształciła się z muzułmańskiej prowincji w wysunięty posterunek kultury europejskiej, zwany Outremer” (G. Lermer, Krucjaty, tysiąc lat nienawiści). Przyczółkiem, będącym pierwszym etapem kolonializmu w dziejach zachodniej, chrześcijańskiej Europy. Izrael dziś przez wiele kręgów zachodnio-europejskich jest prezentowany jako element kultury Zachodu, mający zmienić Bliski Wschód na taką właśnie modłę. A to jest czysto kolonialne myślenie, dające tragiczne owoce.

Samobójstwo kultury Zachodu

Po raz kolejny, w sposób niezwykle dobitny i tragiczny, dn. 11.09.2001 czyli ataku na WTC, weryfikacji i falsyfikacji uległy podstawowe wartości i schematy przypisywane kulturze Zachodu. Nie sposób jest po tym dniu nadal zachowywać się w sposób hegemonistyczny i optymistyczno-pretensjonalny, przy świadomości multikulturowej istoty naszego świata, w zgodzie z podstawowymi prawdami (dotąd głoszonymi właśnie przez prominentnych reprezentantów formacji cywilizacyjno-kulturowej Zachodu) dotyczącymi wolności, demokracji i swobody człowieka do samorealizacji, samostanowienia, decydowania o sobie i swojej kulturze. No chyba, że w sposób bezwarunkowy uznamy kulturę zachodnią za najsubtelniejszy i najznakomitszy wytwór człowieka służący głównie do dominacji nad drugim człowiekiem. Kulturę, której obca jest pokora, tolerancja, wolność i równość - a więc te idee, które ją wytworzyły. Zwłaszcza wówczas, gdy wartości te i wzory zechciano by urzeczywistniać w innych realiach kulturowych, lecz bez naszej, zachodnioeuropejskiej akceptacji i wpływów.

Dlaczego to tak ważne dla realistycznego i obiektywnego spojrzenia na dzisiejszą sytuację w Palestynie, gdzie toczy się zdawałoby się konflikt nie do rozwiązania dwóch zbiorowości, narodów, kultury, religii? Ano dlatego, gdyż człowiek jest zanurzony w kulturze. I ona go determinuje do takich a nie innych rozwiązań, czy decyzji. Nie, nie mówię o determinizmie historii czy fatum minionych dziejów. Zwracam uwagę na mechanizmy i prawidłowości rządzące ludzkim dziejami i człowieczą naturą. Z ich powtarzalnością, choć w innych, zmienionych na wskutek rozwoju i historii, warunków. Bez porzucenia kolonialnego oraz imperialnego myślenia nic się nie może zmienić.

Błędem elit izraelskich – obecnym od samego początku istnienia ich państwa – jest dogmatyczna wiara w to, iż współczesny Izrael jest sukcesorem żydowskich państw z tekstów biblijnych. Naród żydowski współczesnego Izraela kształtuje się dopiero dziś, od chwili powstania państwa na terenie Palestyny. Emigranci żydowscy przybyli do Ziemi Świętej – w której żyli od wieków autochtoni, wyznający z racji dziejów różne od judaizmu religie – z różnych stron świata, przynosząc różne przyzwyczajenia, kultury, języki, obrzędy i rytuały. Często dalekie od tradycji rabinicznej kojarzonej z europejskim judaizmem (zwłaszcza ze Wschodu Europy, ale też i z Afryki czy z Azji). Tradycji, która ma być jedyną obligującą kulturę i przestrzeń publiczną w Izraelu. To jest nawiązanie do prozelityzmu,(który podczas wieków diaspory wygasł z różnych - często politycznych i kulturowych – przyczyn) z czasów Proroków oraz wielkich władców starożytnej Judei, kojarzonych z biblijnym złotym wiekiem państwa żydowskiego. To ponowna chęć szerzenia siłą i przemocą, a w efekcie narzucenia, swych praw i obyczajów.

Drugi aspekt to swoiste rozumienie etnocentryzmu, bazującego zarówno na idei narodu wybranego, jak i zachodnioeuropejskiej tradycji kolonialnych podbojów i ekspansji. Tym samym zatraca się wielowątkowość multikulturalizmu, pluralizmu, złożoności tego, co rozumieć można pod pojęciem żydostwa, immanencji tej kultury, jej bogactwa. I opiera go od początku istnienia państwa Izrael – pomijając wszystkie rezolucje ONZ od 1947 r., w sprawie dwóch państw na terenie Palestyny – na istocie judaizmu, mówiącego że „jednostka jest albo żydowska, albo nieżydowska” (U.Huppert, Izrael w cieniu fundamentalizmów). Nagminne podkreślanie, iż państwo Izrael jest państwem żydowskim (nuta wybitnie nacjonalistyczna i religijnie fundamentalistyczna) jest tezą a priori wykluczającą tych Innych.

Kto jest kim?

Shlomo Sand, izraelski historyk z uniwersytetu w Tel Awiwie, zwraca w swych pracach uwagę właśnie na ów nacjonalistyczny zwrot, jaki nastąpił w przestrzeni publicznej i polityce Izraela, a który postępował od początku jego istnienia. W oparciu o takie racje, czysto nacjonalistyczne, importowane do żydowskiej kultury i politycznej narracji z tradycji europejskiej (XIX w., czyli tworzenie narodowych państw i nacjonalizmów tym procesom towarzyszących), zaczęto postrzegać Palestyńczyków jako zagrożenie dla etnicznej i biblijnej tożsamości współczesnych Izraelczyków. Według tej tradycji, np. nielegalni osadnicy żydowscy na Zachodnim Brzegu winni być traktowani jako bezpośredni potomkowie starożytnych synów Izraela.
Nacjonalizm wszędzie ma zawsze taką samą twarz i tworzy analogiczne konstrukcje oraz projekcje. Często prowadzi do rasizmu, apartheidu i faszyzmu. Idea „Erec Israel” („Wielki Izrael” - od Morza Śródziemnego po Eufrat) ma być tego zwieńczeniem i materializacją.

Koncepcja traktująca obecnych Izraelczyków jako synów Izraela i spadkobierców tradycji starotestamentowej nie wytrzymuje w wielu miejscach krytyki. Bo to właśnie owi autochtoni, mieniący się współcześnie Palestyńczykami, mogą być postrzegani jako bezpośredni potomkowie owych biblijnych synów Izraela. Tylko z racji historii wyznają islam. Podobnie jak dzisiejsi Grecy, którzy tylko mitycznie mogą być uznawani za potomków etnicznych, antycznych Hellenów.
Powtarzające się przez wieki najazdy na Bałkany: Słowian, Awarów, Bułgarów (przed zeslawinizowaniem był to lud turecki), Pieczyngów, Gotów, Ilirów, Arabów, Madziarów, a potem okupacja osmańska, wytworzyły mieszankę etniczną zwaną dziś Grekami. Taka jest historia i trzeba z tym się pogodzić. Świat bowiem, a tym bardziej kultury, nie jest biało-czarny. Normą jest mieszanie, irenizm (nie tylko w religiach), synkretyzm.

Tu moim zdaniem leży gros problemów związanych z konfliktem palestyńsko-izraelskim. Perspektywa elit Izraela, od samego początku istnienia tego państwa, oparta o wspomniany etnocentryzm, zaprawiany zachodnioeuropejskim rozumieniem nacjonalizmu i narodu, na dodatek podparta religijnymi i mitycznymi de facto argumentami, zawsze były nakierowane na takie rozwiązania. Te koncepcje są wypisz wymaluj wzięte z XIX wieku, gdy w Europie tworzyły się państwa narodowe. Gdy do nacjonalizmu dodaje się jeszcze religijną otoczkę, efekty muszą być dramatyczne. Powtarzanie historii Outremer może się skończyć, gdyż współczesny Izrael jest jak owe kolonie zachodnich możnowładców rządzących siłą oręża, lecz odciętych od kultury i codzienności otaczającego ich morza wyznawców islamu i wschodniego chrześcijaństwa.
Radosław S. Czarnecki