banner


Zastosowanie w tytule terminów pochodzących z astronomii ma swój cel tyle symboliczny co rzeczywisty. Zjawiska towarzyszące we Wszechświecie tym dwóm terminom można swobodnie przenieść na procesy zachodzące aktualnie (i które obserwujemy) w globalnej, ogólnoludzkiej zbiorowości.

Państwa pogrążone w liberalizmie, których ludność nie jest gotowa do walki o swą przyszłość, nie będą w stanie niczemu się przeciwstawić.
Paweł Szczelin (rosyjskojęzyczny filozof z Ukrainy)

 

Czarnecki do zajawkiSagittarius A* (w skrócie Sgr A*) to obiekt astronomiczny, który jest jasnym i bardzo zwartym źródłem radiowym zlokalizowanym w centrum Drogi Mlecznej. Źródło zawiera supermasywną czarną dziurę cięższą od Słońca o ok. 4,31±0,06 mln razy. Jej promień oszacowano na 13-krotność promienia Słońca. Wiemy, że czarna dziura zwiększyła swoją masę 2 do 4 razy w ciągu ostatnich kilku miliardów lat, pochłaniając pobliską materię (w tym gwiazdy z ich układami).

Natomiast Betelgeza jest czerwonym nadolbrzymem w gwiazdozbiorze Oriona i dziewiątą pod względem jasności gwiazdą na nocnym niebie odległą od Słońca o około 640 lat świetlnych. Według naukowców setki lat temu eksplodowała jako supernowa, pozostała po niej gwiazda neutronowa, ale jej zgliszcz nie widzimy z racji odległości. Zastanawiają się oni jak długo jeszcze będziemy mieli taki widok. Być może zniknie jeszcze za naszego życia.Sugeruje to analiza, którą udostępnił w sieci zespół astronomów pod kierunkiem Hideyuki Saio (z państwowego, japońskiego i prestiżowego uniwersytetu w Sendai). Skonstruowali oni model Betelgezy, który odtwarza jej pulsacje, czyli okresowe kurczenie i puchnięcie, które odbija się w zmianach jej jasności i rozmiaru.
Model, który jest zgodny z obserwacjami, mówi, że Betelgeza jest już w późnym stadium spalania węgla w swoim wnętrzu. Tym terminem w astrofizyce określa się termojądrowe przemiany tego pierwiastka i oznacza to, iż w ciągu najbliższych kilku dziesięcioleci gwiazda powinna eksplodować jako supernowa. Jeśli mają rację, Betelgezy już nie ma. Gwiazda znajduje się bowiem w takiej odległości, że obecnie obserwujemy jej obraz sprzed 650 lat. Jeśli gwiazda wtedy spalała węgiel to wybuchła w ciągu kolejnych kilkudziesięciu lat, a obraz tej katastrofy właśnie leci z prędkością światła w kierunku Ziemi.

Ostatnie supernowe, które rozbłysły w Drodze Mlecznej widział Tycho Brahe w 1572 r. oraz Johannes Kepler w 1604 r. Jednak wybuch Betelgezy będzie o wiele bardziej spektakularny. Gwiazda powinna osiągnąć jasność Księżyca w pełni i byłaby widoczna na niebie także w dzień.

Czarna dziura neoliberalizmu

Współcześnie królujący od upadku muru berlińskiego i dekompozycji ZSRR system zwany neoliberalizmem, a przez mainstream określany demokracją liberalną jest de facto emanacją hegemonii Zachodu jako wiodącej cywilizacji w świecie na równi z epoką kolonialnych podbojów z końca XIX wieku.
I tak jak czarna dziura pożera materię, gdy ta przekroczy tzw. horyzont zdarzeń, poza którą to granicę nic z objęć tego żarłocznego obiektu już się nie wydostanie, tak samo neoliberalny kapitalizm totalnie opanował wszelkie możliwe przestrzenie ludzkiej działalności, a nawet myślenia. Stało się to poprzez kolonizację kultury – nazywaną często westernizacją, bądź amerykanizacją - upowszechniającą, wszczepiającą w świadomość kody i wartości charakterystyczne dla owych trendów i mód. Kulturowa dominacja przejawia się przez sztukę filmową, modę, muzykę, angielski język dominujący w imperium popkultury, makdonaldyzację jedzenia pod względem form i jakości itd.

Benjamin Barber sformułował pojęcie disnejowskiej kolonizacji kultury w anglosaskim formacie i za pomocą globalizacji rozprzestrzeniania wartości cywilizacyjnych Zachodu, pod takim właśnie kulturowym parasolem. To swoista wersja kolonizacji (B. Barber, Dżihad kontra MacŚwiat, Skonsumowani). Bo od czasów Antonio Gramsciego wiemy, że hegemonia to nie tylko przewagi militarne, ale może przede wszystkim szerzenie kulturowych standardów (A. Gramsci, Zeszyty filozoficzne).

Na taki niszczycielski i totalny, a jednocześnie powodujący kulturową kolonizację, charakter zza oceanicznej kinematografii i produkcji audiowizualnych zwrócił uwagę Stephen M. Walt w artykule „Hollywood prowadzi i rujnuje amerykańską politykę zagraniczną” (Przegląd Nr 38/2023). Prostackie, zero-jedynkowe, manichejsko-westernowe przedstawianie świata nie ma nic wspólnego z rzeczywistością realną. Tak zredukowany do biało-czarnych schematów obraz przy jednoczesnym totalnym wymiarze „kultury obrazka” (jaka dziś panuje niepodzielnie) to narzędzie uwodzenia ludzi wedle romantycznego paradygmatu i narzucania im optyki rozumienia problematyki świata i procesów w nim obiektywnie zachodzących. Masowa komercja musi się żywić płaskim, bezrefleksyjnym romantyzmem, budując w świadomości odbiorców pożądane wzorce i pseudoautorytety.

Właśnie m.in. w taki sposób, niczym żarłoczny Sagittarius, cywilizacja Zachodu prasowała i prasuje poprzez globalizację kulturę ogólnoludzką. Takie dążenie do homogeniczności z jednej strony rodzi spychanie w nisze lokalnych kultur, powodując zanik pluralizmu kulturowego (równolegle z tymi procesami następuje komercjalizacja owych kultur przez co tracą one autentyczność), po drugie – powoduje to swoiste podporządkowanie różnych regionów, państw czy całych kontynentów jednemu ośrodkowi dyrygującemu całością życia. Głównie chodzi o możliwości takiego ustawienia optyki społecznych zainteresowań, by omijały one zasadnicze, węzłowe sprawy socjalne, bytowe, z dziedziny gospodarki, zarządzania, ekonomii. Ma to być rozkoszny, uśmiechnięty, zakochany i zadufany w sobie świat, infantylnych, ciągle pozostających w stadium „piaskownicy i beztroskiego dzieciństwa” osobników. Komercja preferowana przez medialno-kulturowego, neoliberalnego Sagittariusa daje takie właśnie efekty.

Dogmaty wypraw krzyżowych

Tego typu pomysły na dominację kultury Zachodu - choć w innej skali i wedle innych zamierzeń – były głoszone już od dawna. To pokłosie historii i poczucia wyższości oraz idącej za tym misji Zachodu jako cywilizacji a priori lepszej, skuteczniejszej, mającej wymiar starotestamentowego „narodu wybranego” . Niejako jest to przedłużeniem wypraw krzyżowych, epoki odkryć geograficznych a potem – kolonizacji. W jakimś sensie oddaje ten trend i zamiary nauka Jana Pawła II dotycząca inkulturacji, czyli ewangelizowania pozakatolickich kultur wedle doktryny Rzymu. Najpełniej widać to w takich dokumentach jak Redemptoris missio, Slavorum apostoli, czy Catechesi tradendae.

Wizję świata homogenicznego, globalnej wioski, będącej wspólnotą wartości według zachodnich standardów (jak wieszczył Marshall McLuhan w Galaktyce Gutenberga) sprowadzono z pomocą doktryny i praktyki neoliberalnej do wąskiej, plemiennej, czysto utylitarnej wersji władania światem i ludźmi.

Ekonomia – i nie tylko ona, gdyż taki obrał azymut narracji mainstream w ostatnich dekadach – jest tym samym „złudzeniem zbliżonym raczej do astrologii niż astronomii i bardziej do zmatematyzowanej religii niż matematycznej fizyki, stając się dyscypliną reprezentującą w naszych czasach najwyższą formę ideologii” – jak pisze Janis Warufakis (Globalny Minotaur). Warto dodać, iż jest to ideologia wybitnie zdogmatyzowana, apriorycznie podawana i ukryta właśnie pod niewinnym (zdawałoby się) parasolem kultury.
Paul Krugman, noblista z dziedziny ekonomii, zauważył, iż tak realizowana neoliberalna polityka (a za nią idąca mentalność i kultura indywidualizmu), przejawiająca się obniżaniem podatków najbogatszym, redukcją programów socjalnych, pogłębianiem deficytu, deregulacją gospodarki oraz tzw. outsourcingiem, doprowadziły państwo do stanu „postmodernistyczno-neoliberalnej impotencji”. Co siłą rzeczy musi wywierać wpływ na świadomość ludzi: nie zbiorowość i interpersonalne więzi, ale jednostka, indywiduum są najważniejsze. Będziesz dobrze sytuowany, dasz sobie radę. Usługi, zdrowie, wypoczynek, wszystko sobie kupisz. Tylko i wyłącznie egotyczna i egoistyczna persona jest kowalem swego indywidualnego losu, bez oglądania się na historię, kulturę, miejsce urodzenia czy pozycję na drabinie w społecznej hierarchii. Prezentowane tu trendy i procesy, realizowane zamierzenia często niosące sobą dozę inercji, miały i mają stale (choć to temat przemilczany) wymiar klasowy.

Kanibalistyczny porządek świata

Tak jak Sagittarius jest kosmicznym kanibalem, tak system królujący od kilku dekad, którego skuteczność i totalizm wzmocnił rok 1991, stworzył wielopłaszczyznowy kanibalistyczny porządek świata. Czyli – jak mówi Jean Ziegler – „obfitości dla nielicznych i śmiertelnego niedostatku oraz zgryzot dla większości” (J. Ziegler, Kapitalizm tłumaczony mojej wnuczce). Tym samym zdeprecjonowano wzniosłe, uniwersalne, humanistyczne wartości oświecenia, stawiające na człowieka świadomego, nie jako egoistę i sobka, spolegliwego (T. Kotarbiński, Medytacje o życiu godziwym) obywatela zanurzonego w zbiorowości z której pochodzi, z którą się utożsamia na różne sposoby.

Kiedy współcześni liberałowie, władający niepodzielnie publiczną przestrzenią (zwani bardziej adekwatnie neoliberałami), mówią o swoim liberalizmie, przywiązaniu do wartości liberalnych, to zdaniem Maxa Blumethala, znanego blogera i dziennikarza amerykańskiego, prezentują stanowisko obowiązujące w wąskich kręgach funkcjonariuszy korporacji, sfer bankowo-finansowych, wielkiego biznesu, środowisk akademickich, mainstreamu medialnego. Streścić to można passusem, iż „miłość jest miłością, a nasza nauka jest prawdziwa”. Wypływa to ze wspomnianego poczucia wyższości i posiadania prawdy, niemal boskiej, absolutnej. I to są owe „różowe okulary” na nosie oraz infantylizm niesione przez mass media kontrolowane przez te środowiska, narzucone wraz z globalizacją. To też wymiar absolutnego kanibalizmu Sagittariusa, którym stała się współczesną kultura kolonizacji świata. Będąc jednocześnie karykaturą wartości i kanonów, o jakich stale mówiono (i nadal się mówi).

Upadek demokracji

Dlatego też demokracja stała się prostacką demokraturą, szerzoną i i narzucaną wprost przez globalizację. Poprzez działania na podświadomość i opisane procesy inkulturacyjne prowadzące do kulturowej kolonizacji udało się wmówić wielu środowiskom i osobom, że głoszona ideologia oraz wartości z nią związane są w ich interesie. Wszelkie ujmowanie postępu, demokracji, wolności i swobody obyczajowo-intelektualnej w sposób talmudyczny, narzucający innym swój styl myślenia i interpretacji rzeczywistości, jest niezgodny z podstawowymi zasadami wiążącymi się z rozumieniem tych terminów.

Filozof, prof. Adam Karpiński już w końcu XX w. skonstruował pojęcie demokratologii (opisującej to zagadnienie i definiującej aktualny stosunek popkultury oraz masowych mediów elektronicznych do pojęcia kultury w ogóle, a tym samym narzucających funkcjonalne określenie tego pojęcia): „koniec historii wyraził tylko stanowisko zajmowane przez darwinistów społecznych, które uznaje, iż treści demokracji wypracowane przez społeczeństwo amerykańskie są już ostateczne. Społeczeństwo amerykańskie rozpoznało już treści demokracji i wystarczająco je urzeczywistniło. Teraz nastał czas wdrażania demokracji przez inne narody i społeczeństwa. Dlatego demokratologia stała się prostacką ideologią przybraną w szaty nowoczesności udekorowanej elementami kultury ponowoczesnej” (A. Karpiński, „Treści demokracji współczesnej. Możliwości i zagrożenia procesów integracyjnych”, Wschód – Zachód. Płaszczyzny integracji). Tym samym w sposób bezwarunkowy uznajemy kulturę zachodnią za najsubtelniejszy i najznakomitszy wytwór człowieka służący głównie do dominacji nad drugim człowiekiem, której obca jest pokora, tolerancja, wolność i równość, a więc idee, które tę kulturę wytworzyły.

Metody narzucenia form, w jakich realizuje się kultura, dziś przy technologicznych możliwościach cywilizacji mogą być o wiele skuteczniej i bardziej totalnie zastosowane niż kiedykolwiek w historii. Ale nie są nowymi trendami i zamierzeniami, jakie dążący do dominacji Zachód przedsiębrał w dziejach (zwłaszcza w minionym tysiącleciu, rozwijając je do niebotycznych wymiarów współcześnie). I dlatego ten system, opierający się o totalne rozumienie swojej doktryny, chcąc przez to kontroli nad narracją w przestrzeni publicznej stał się XXI-wieczną wersją fundamentalistycznej religii - z dogmatami, liturgią, świętymi księgami i dokumentami oraz egzegetami, którzy w mediach i sieciach socjalnych objaśniają „ludowi bożemu” prawdy i kulturowe aksjomaty. I tym procesom zawsze w historii towarzyszył swoisty, europejski (a teraz jest to euroatlantycki) eskapizm.

Zamiast globalizacji – globarytaryzm

W wyniku takich działań cywilizacyjno-kulturowego i demoliberalnego Sagittariusa deprecjacji uległa obok demokracji - jej wartości i znaczenia -także idea globalizacji. Miała ona początkowo znaczenie egalitarnej i partnerskiej wymiany nie tylko towarów, ale i myśli, ludzi, kodów kulturowych, przenikania się mentalności, równoznaczność różnorakich tradycji itp. Współpracy i koegzystencji na zasadzie partnerstwa, ale nie dyktatu, dominacji i przekonania „galaktyki Zachodu” o swej doskonałości i wynikającej stąd wiecznej hegemonii (świetnie charakteryzuje panujący aktualnie stan rzeczy prof. Gracjan Cimek -
https://www.youtube.com/live/1ERox3515FE?si=2l9wVsfefNLH44wd


Globalizacja stała się tym samym dusznym i opresyjnym globarytaryzmem (Z. Bauman, Społeczeństwo w stanie oblężenia), czyli „przymusem planetarnego udziału, wymuszonej wszechobecności” i wynikającej z nich powszechnej zgodności na taki stan rzeczy. Jego zdaniem nie ma już parceli, gdzie byłoby miejsce na ucieczkę spod tego parasola kontrolnego, rozciągniętego przy pomocy technologicznych nowinek przez globalne siły neoliberalnego kapitalizmu.

Życiowa filozofia, jaką narzuciły ludzkości elity Zachodu (niektórzy mówią o nich jako o „grupie Davos”, inni o korporatokracji i korporatokratach) jest unikatową, totalną iluzją, tak różną od utopii znanych nam z historii. Zakłada ona, niczym tradycja judeochrześcijańska – i de facto jest jej hybrydą, choć tak mocno się od religii odżegnuje - swą absolutną finalność i niepodzielne, nie podlegające dyskusjom poczucie prawdy i dobra. A porzucenie, jak to się nagminnie czyni, jakichkolwiek odnośników społecznych, kolektywnych i pluralizmu, z góry uchyla możliwość powrotu (czy myślenia o powrocie) do kotwic określających niegdyś to, co zbiorowe i wartości oraz relacji kojarzonych z tym terminem. Człowiek jest jednak przede wszystkim „zwierzęciem społecznym” i to, co do tej pory stworzył jest głównie efektem działań wspólnych, kolektywnych, zbiorowych.

Taka wersja utopii McLuhana, która przerodziła się w klasyczny fundamentalizm materializujący się ową czarną dziurą pochłaniającą wszystko i wszystkich, wzbudzić musi poza kryzysem gospodarczym i ekonomicznymi perturbacjami, protesty i bunty. Taki efekt dają „łże-neoliberalne dogmaty” i polityka oparta na emocjach, frustracjach, uprzedzeniach i stereotypach (często wielowiekowych) z równoczesnym ubóstwieniem własnego JA.

To jest XXI-wieczna materializacja stanu, do jakiego zmierza ów system, a który opisali – choć swoistym, charakterystycznym dla epoki językiem i pojęciami (gdyż w tamtych czasach była inna wiedza i rozwój technologiczny, a co za tym idzie stosunki produkcji oraz relacje społeczne) – Karol Marks i Fryderyk Engels (wstęp F. Engelsa do pracy K. Marksa – Praca najemna i kapitał). Zamknięta w konstatacji obu klasyków marksizmu, iż ostatnim stadium systemu kapitalistycznego jest imperializm.
Radosław S. Czarnecki

Jest to pierwsza część eseju Radosława S. Czarneckiego „Sagittarius A* i Betelgeze”. Część drugą zamieścimy w następnym numerze SN Nr 6-7/24.

Śródtytuły i wyróżnienia pochodzą od Redakcji.