banner


Czarnecki do zajawkiW zamierzchłych czasach zapłodnienie matki króla przez bliżej nieokreśloną siłę wyższą było dowodem czystości i zarazem boskości władzy. Już w 2850 r. król Akadu (pierwszego imperium na terenie Mezopotamii) Sargon I Wielki ogłosił, że jego matka pozostała dziewicą, mimo jego urodzenia.
W starożytnej Persji synem dziewicy był założyciel tamtejszego systemu religijno-filozoficznego, Zaratustra. Podobne historie znamy z mitologii greckiej, wierzeń egipskich czy innych kultów agrarnych z rejonu Morza Śródziemnego.

Według koncepcji długiego trwania, które koncentruje się na mitologii, wierzeniach religijnych, epizodach zapadłych przed wiekami w zbiorową świadomość – doskonale to zdefiniował Fernand Braudel (Historia i trwanie) – przemiany cywilizacyjne i religijne budują najgłębszy poziom w ludzkiej świadomości. I jest on zarazem najważniejszy dla zrozumienia całości dziejów.
Dziewictwo i przekonanie o czystości za nią idącej stało się więc synonimem wzniosłości, dobra, piękna, a jednocześnie argumentem, iż za tymi wartościami i pojęciami idzie absolutna, bo pochodzenia boskiego, Prawda. Stąd czystość intencji jednej prawdy rozciągnięto na całość przekazu, nauk idących od tych, którzy uważają się za predestynowanych, lepszych, mądrzejszych niż lud, plebs. Tylko gdzie w tym wszystkim są demokracja, obywatelskość, liberalne (czyli prowolnościowe) wartości?

 

Warunkiem nieodzownym demokracji jest swobodna dyskusja nad sprawami publicznymi, w szczególności kwestii sprawiedliwości .społecznej i etycznej jakości życia
Zygmunt Bauman

 

Rozkład kapitalizmu to także rozkład społeczny i kulturalny.
Lew Trocki

 

 

Gdy w debacie publicznej padają ze strony jednej grupy uzurpującej sobie hegemonię sformułowania niosące przesłanie: „wam wolno mniej”, to można mówić o karykaturze, a nawet końcu demokracji, skoro dotychczas dekretowane i uznane w społeczeństwie wartości liberalne nic nie znaczą. Ów hegemon stawia się tym samym na pozycjach Sanhedrynu, sądów inkwizycyjnych, bądź podąża śladem znamiennej wypowiedzi Hermanna Göringa stwierdzającej: „o tym, kto jest Żydem decyduję ja”.

Warto przypomnieć, iż Sanhedryn był wysoką radą czyli najwyższą instytucją religijną, sądowniczą, społeczną i polityczną w starożytnej Judei (po raz pierwszy wspomnianą w 208 r. p.n.e.). I tak jak w antycznej Palestynie jego wyroki czy dekrety były czymś niepodważalnym, tak dziś trendy wiodące ku coraz większemu autorytaryzmowi przypominają owe praktyki. Mimo zapewnień, że wartości demoliberalne zdobywają coraz szerszy społeczny zasięg i akceptację. Sprzyjają temu niewątpliwie techniczne wynalazki w sferze masowej komunikacji, cyfryzacja oraz umacnianie się tzw. medialnego gułagu tworzącego panopticon informacyjny. Doskonale te kierunki rozwoju naszej cywilizacji opisała Shoshana Zuboff w Wieku kapitalizmu inwigilacji.
Sanhedryn określał co jest dobre a co złe, interpretował prawo wynikające ze świętych pism judaizmu, wskazywał, co jest godne szacunku, a co należy odrzucić, kogo należy bojkotować, a kogo z racji bluźnierstwa czy odstępstwa należy osądzić i poddać represjom.

Współczesny Sanhedryn

Współczesny, demokratyczny i liberalny Sanhedryn, wzmocniony wspomnianym panopticum informacyjnym i „medialnym gułagiem”, też idzie tą samą drogą. Wydając oświadczenia, czy nieformalne dekrety będące zasadami postępowania z racji swych uzurpatorskich hegemonistycznych przewag działa według tezy Benedykta Spinozy sformułowanej już w XVII w. (Etyka): „Dążymy do czegoś, pożądamy czegoś nie dlatego, iż uważamy to za dobre, lecz dlatego poczytujemy owo coś za dobre, gdyż tego my pragniemy”. A tym samym uważamy to coś za naszą uniwersalną Prawdę, która winna być zaakceptowana przez ogół, gdyż te wartości, taka interpretacja świata wynika raz: z naszej niepodważalnej pozycji, a dwa – uznaniu nas za esencję piękna, dobra, mądrości, cnót wszelakich, a przede wszystkim posiadania Prawdy.

To jest wniosek wywiedziony z tradycji antycznej i judeochrześcijańskiej, stawiający za prymat dziewictwo (rozumiane jako cnota etyczności postępowania i tym samym reprezentującego wartości wyższe). Z tym powiązany jest splendor przynależny boskości, idealizmu. Jest to również kompatybilne z helleńską koncepcją kalokagatii stanowiącej odzwierciedlenie szlachetnego i etycznego postępowania. Autorstwo rozumienia tego terminu przypisuje się Ksenofontowi.

Te idee w swych dziełach rozwinęli potem Platon i Arystoteles. Dopiero czasy nowożytne, przede wszystkim oświecenie ze swoim hołdem składanemu rozumowi ludzkiemu (racjonalności), rozerwało ów duopol poprzez separację etyki od estetyki. Klasycznie rozumiany liberalizm w jakimś sensie musiał pogłębić te tendencje. Współczesność zdaje się świadczyć o powrocie do antyczno-średniowiecznej i romantycznej tradycji emocjonalnego spojrzenia na rzeczywistość. Tym samym wartości oświecenia i jego zasadnicze przesłanie – człowiek jako wolna jednostka posiadająca w związku z tym określone atrybuty i prawa – muszą ulegać deprecjacji i poddać się swoistemu uwiądowi.

O tych trendach może też świadczyć dzisiejsza popularność wegetarianizmu / weganizmu promowana przez część środowisk związanych z najszerzej rozumianym ekologizmem. Jeśli te ruchy i środowiska uznały, iż w naszym świecie każde życie jest warte tyle samo i nie wolno go w jakikolwiek sposób klasyfikować, bądź hierarchizować, a nasz świat jest jednym bytem i cała fauna (a w dalszej kolejności będzie także i flora, zgodnie z owym kierunkiem myślenia) jest tak samo ważna i godna admiracji, to tym samym upada podstawowy paradygmat oświecenia: człowiek jako wolna i rozumna jednostka jest najważniejszy, szczególny i osobliwy w swym człowieczeństwie. Tym samym jego oświeceniowe atrybuty jak racjonalizm, realizm, optymizm poznawczy zostają zanegowane.

Rezultaty owych trendów i tendencji widać na co dzień aż nadto. Krytyka przesady i radykalizmu w tej mierze nie jest przyzwoleniem na niehumanitarne stosunki wobec fauny, znęcanie się nad czworonogami, wielkoprzemysłową hodowlę drobiu, trzody chlewnej i bydła, polowania (w tym safari) jako rozrywki czy admirację starotestamentowej frazy mówiącej, by człowiek czynił Ziemię sobie poddaną (Księga Rodzaju 1-11, Stary i Nowy Testament). Humanizm i empatia wynikają z samych rudymentarnych kanonów racjonalizmu.

Powrót do neolitu

Dzisiejszy ekologizm– za Albertem Schweitzerem, do którego dorobku nawiązuje wiele nurtów – czerpie inspirację z przekonania, że nasze poznanie zostaje nasycane w coraz większym stopniu „tajemnicą życia, przejawiającą się wszędzie wolą życia”. I nie mają tu znaczenia świadomość, kultura, obyczaje czy racje rozumu, które same z siebie w ewolucji naszego gatunku w jakimś stopniu nas humanizują. Właśnie emocja, afekt, zauroczenie, jak w przypadku „nieuczonego, który patrząc na kwitnące drzewo przejmie się tajemnicą wokół woli życia” mają grać zasadniczą rolę.

Ten ckliwy zachwyt, poparty wspomnianym panopticum i „medialnym gułagiem” przechodzi z czasem do świadomości jako paradygmat quasi-racjonalny, choć Schweitzer negował kartezjańskie cogito ergo sum. Jest to efekt interpretacji świata wedle zasady „jestem życiem, które pragnie żyć pośród życia, które pragnie żyć”. (Ilja Lazari-Pawłowska, Schweitzer). Schweitzer w Cywilizacji i etyce zauważył, że cywilizacja zachodnia od Kartezjusza do Kanta chciała nieskutecznie objaśnić w obiektywnym świetle świat z umiejscowieniem w nim ludzkości jako bytu o szczególnym znaczeniu. Nie ma jego zdaniem takiej możliwości, więc racjonalny, afirmujący życie optymizm epoki oświecenia jest nierzeczywisty.

Zgadzając się z takim pojmowaniem kryzysu i ostatecznego uwiądu cywilizacji zachodniej, trudno jednak podzielać poglądy Schweitzera i jego akolitów odnośnie przyczyn takiego stanu rzeczy. By nie wgłębiać się w istotę, trzeba jedynie zaznaczyć, iż ten proces precyzyjnie zdiagnozowali Karol Marks i Fryderyk Engels. Koncentracja kapitału oraz jego przewaga, a często dyktat, nad najszerzej rozumianym człowieczeństwem jest właśnie źródłem regresu i degradacji tej cywilizacji. Fascynacja wspomnianymi tezami, budowanymi m.in. na dorobku Schweitzera, jest echem dawnych kultów agrarnych, takich jak Matki Ziemi, Wielkiej Macierzy, Pachamamy, Gai itd. Czyli powrót do początków ludzkiej cywilizacji z okresu rewolucji neolitycznej (przejście od koczowniczo-zbierackiego trybu życia do osiadłego i rozpoczęcia uprawy roli).

Wbrew temu co twierdzą coraz bardziej radykalni i agresywni zwolennicy tych tez, jest to proces niosący sobą elementy dehumanizacji. I wynika to, raz - z samej istoty tych procesów, dwa - z racji, iż jak pokazał Friedrich Dürrenmatt w Nocnej rozmowie z człowiekiem, którym się gardzi z „niemożności i braku chęci zrozumienia Innego z sobą samym”, (czyli odniesienie do głoszonych wartości). To prowadzi właśnie do dehumanizacji, a w dalszej kolejności do składania na ołtarzu naszych Prawd - kozłów ofiarnych przeczących promowanym przez nas wartościom. Można tak stwierdzić, gdyż owe środowiska ochoczo stosują praktykę monopolu na Prawdę i czystość przekazu (ograniczając się wyłącznie do swoich poglądów na ten temat).
Z racji innego sądu na temat śmierci ludzi i zwierząt, czyli nie podporządkowania się politycznej poprawności, jakiej żądają fanatyczni miłośnicy czworonogów takie niewybredne ataki spotkały znanego językoznawcę prof. Jerzego Bralczyka.

Postępująca plemienność

I to jest przykład postępującego trybalizmu, który z racji deprecjacji osiągnięć oświecenia i deracjonalizacji ludzkich działań skolonizował praktykę i myślenie w pierwszych dekadach XXI w. Doskonale metodę kastrowania dyskursu, stanowiącego osnowę demokracji i wolności obywatelskich, przedstawia prof. Bronisław Łagowski w Fałszywej historii, błędnej polityce.

Etyczno-moralna maczuga stworzona przez wąskie grupy kontestatorów, pozbawionych obiektywizmu i skupione wyłącznie na sobie, nie rozróżniających złożoności świata realnego z subiektywnymi (bądź grupowymi) namiętnościami, marzeniami czy rojeniami jest właśnie metodą realizowania owej kastracji. To co ich drażni i nie zgadza się z ich ciasnym światopoglądem od razu powoduje u nich cierpienia, traumę, a w dalszej kolejności – agresję. Jak zauważa Łagowski, „uprawiają estetykę kontestacji” i negacji wszystkiego co inne od ich wyobrażeń.
A przecież na oświeceniowych wartościach miała opierać się demokracja, będąca jednocześnie motorem tworzenia tzw. obywatelstwa. Obywatel - świadomy, krytyczny, zdystansowany do wszelkich autorytetów bez względu na ich proweniencję – w takich warunkach nie jest tym hegemonicznym środowiskom (zapewniającym gorąco o swej miłości i przywiązaniu do demoliberalnych zasad i wartości), do niczego potrzebny. Bo zaprzecza ich czystości i niepokalanemu dziewictwu. A ten aspekt jest niszczący dla istoty demokracji.

Zauważył to w Męstwie bycia Paul Tillich: „Nie zawsze wątpienie jest tym, co podważa i pustoszy jakiś system wartości. Naprawdę może być tak, że nie przemawiają już one do rozumu swą pierwotną mocą wyrażania ludzkiej sytuacji i udzielania odpowiedzi na ludzkie egzystencjalne pytania”.

Nie przemawiają do rozumu… Ale rozum odprawiono obecnie na boczny tor. Ważniejsze są emocje i chwilowe afekty. W takich układach ani uwaga Tillicha, ani sentencja Karla Poppera – guru społeczeństwa otwartego czyli obywatelskiego, autorytetu dla współczesnych demoliberałów - nie mają racji bytu. Sanhedryn i obywatel stoją bowiem na antypodach
„Sądzę że mam rację, ale być może się mylę i może rację masz ty. W takim razie poddajmy to dyskusji, bowiem w ten sposób znajdziemy się prawdopodobnie bliżej prawdziwego zrozumienia niż wtedy, gdyby każdy z nas upierał się, że to on ma rację” (Karl R. Popper, Droga do wiedzy. Domysły i refutacje).

Ci, którzy nie poddają się tej tyranii, gdyż uważają, iż to karykatura demokracji, pluralizmu, wolności słowa, swobód obywatelskich i chcą ową niezgodę publicznie głosić, spotyka los wspomnianego prof. Bralczyka. Nikt ich dziś nie pali na stosie, nie łamie kołem ani nie zakuwa w „buty hiszpańskie” czy dyby. Ale śmierć publiczna, stygmatyzacja i wykluczenie są często – z racji świadomości i intelektualnych doświadczeń – bardziej bolesne niż wspomniane tortury i śmierć. Tak jak prof. Bralczyka, dotyczy to tych, którym nie spodobała się (z różnych przyczyn) forma rozpoczęcia Igrzysk Olimpijskich AD ’24, podważających sens retorycznych manipulacji wokół płciowości, którzy odrzucają tyranię narracji kultury woke i mają inne zdanie na temat imperialistycznych wojen w dzisiejszym świecie. Spada na nich hejt, są obiektami agresji słownej.

Przypomina to hiszpańską praktykę auto-da-fé, czyli pochody przez miasta hiszpańskie (XVII-XVIII w.), do jakich zmuszano podsądnych inkwizycji. Piętnowano uznanych za heretyków w taki sposób, iż ubierano ich w spiczaste, ośmieszające, stożkowate czapki zwane coroza. To był widoczny symbol gorszości i społecznego wykluczenia. Napiętnowania i zarazem ostrzeżenia dla ewentualnych naśladowców. Dziś tę rolę w przestrzeni publicznej spełniają pozostające na smyczy mainstreamu media społecznościowe. A tym praktykom i akcjom towarzyszy obfita argumentacja prodemokratyczna, prowolnościowa, prorównościowa. Tym samym upada, degradowany jest etos tych znaczeń i ich uniwersalizm. I tak przejawia się również wspomniana

dehumanizacja.

Na podstawie dorobku Dürrenmatta, wnikliwego obserwatora i rejestratora życia najbardziej rozwiniętych społeczeństw Zachodu (Szwajcaria i Niemcy), można sformułować następujące, ciągle aktualne cechy charakterystyczne dla najszerzej pojętej dehumanizacji (mimo, iż twórczość helweckiego myśliciela i dramatopisarza przypada na II połowę XX w.). One, jak sądzę, są również immanentne uzurpacji przez określone środowiska monopolu dla głoszenia swojej Prawdy, dla trybalizacji, która za tym stoi oraz mniemania, że ich Prawdy istnieją realnie i są jedyne, czyste, stanowiąc tym samym najwyższe dobro. To:

- polaryzacja zbiorowości na tle majątkowym i kult wartości materialnych
- narkotyczne uzależnienie od posiadania dóbr (konsumpcja)
- ścisłe połączenie władzy i kapitału
- wojny imperialistyczne w imię posiadania
- postępująca komercjalizacja życia.

Dziś możemy do tych elementów dodać wspomniane: informacyjny panopticon i medialny gułag, które zawężające granice, narzucają kierunki dyskursu i koncesjonują zakres swobód obywatelskich.

Daleko od prawa

Warto na zakończenie w kontekście tych rozważań zwrócić uwagę, na podstawowy dokument – Powszechna Deklaracja Praw Człowieka przyjęta przez ONZ 10.12.1948 r. – stanowiący podstawę i genezę praw człowieka, na które powołują się gorąco te środowiska, ten współczesny Sanhedryn, ci akuszerzy dziewictwa w życiu publicznym. Deklaracja, zgodnie z intencją jej twórców, jest niepodzielna i niedopuszczalnym jest wybiórcze stosowanie niektórych artykułów, a innych nie. Oto artykuł 19 mówiący że:
- „Każdy człowiek ma prawo wolności opinii i wyrażania jej. Prawo to obejmuje swobodę posiadania niezależnej opinii, poszukiwania, otrzymywania i rozpowszechniania informacji i poglądów wszelkimi środkami, bez względu na granice” (Problemy etyki. Wybór tekstów).

Tu od razu na kanwie dzisiejszych praktyk nasuwa się szereg wątpliwości i pytań. Kto np. spoza niezależnych organów sądowych może blokować, zabraniać rozpowszechniać, uznawać za kłamliwe i niezgodne z prawdą – głoszonej przez jedno tylko uzurpujące sobie to prawo środowisko - informacje, dane, interpretacje faktów etc? Dlaczego wartości oraz aksjologia charakterystyczne dla kultury tego środowiska mają być uznawane za najlepsze, absolutne i będące clou rozwoju ludzkiej cywilizacji? Co to ma wspólnego z demokracją, wolnościami i swobodami obywatelskimi (będącymi zdobyczami humanizującymi byt ludzkiego gatunku) i podstawowymi Prawami Człowieka sformułowanymi w 1948 r. przez ONZ?
Radosław S. Czarnecki