banner

Pojęcie kundlizmu zastosował po raz pierwszy Melchior Wańkowicz poruszając tematykę zachowań Polaków na emigracji podczas II wojny światowej w wydanym (1974) zbiorze felietonów. Wzbudziło to ogromne wzburzenie i kontrowersje w środowiskach emigracyjnych. W wyniku tego zamieszania kilka czasopism spoza Polski zerwało współpracę z Wańkowiczem.

Typowa nasza, narodowa postawa: gdy ktoś ma inne zdanie, czy wyraża przeciwstawny sąd, to się nadymamy, obrażamy i wyniośle odcinamy od naszym zdaniem nieprawdziwych i obrażających nasze ego enuncjacji. By przy tej – i innych okazjach - zapewniać solennie o naszym umiłowaniu wolności słowa, szacunku dla demokracji, admiracji godności innego człowieka czy respekcie dla pluralizmu. Megahipokryzja to czy forma schizofrenii? To też jest jedna z cech kundlizmu, nadal obecnego w naszej nadwiślańskiej przestrzeni publicznej.


Szkoda tylko, że z tej polskiej lekkomyślności nieuchronnie wypływa dużo fanfaronady, blagi i niepotrzebnego wypinania piersi tam, gdzie się ledwo na trójczynę spełniło obowiązek. I tym jak to tyle rzeczy u nas jest lepiej niż gdzie indziej, jak to Anglicy nas podziwiają etc. A z tego wszystkiego jaka polska lekkomyślna synteza wojny...Siądę na konika, podkręcę wąsika, dobędę pałasza, Wiwat Polska nasza.
Melchior Wańkowicz



Czarnecki do zajawkiKundlizmem Wańkowicz nazywa cechę powszechną i charakterystyczną dla tzw. polskości, a stanowiącą absolutne przeciwieństwo szlachetności, godności, prawości i wiarygodności. Czyli te cechy, jakie lubimy podnosić, opisując nasz narodowy charakter. Zwłaszcza robią to nader chętnie elity polityczne i sprzężone z nimi środowiska zwane mainstreamem oraz tzw. influencerzy i celebryci różnych maści, którzy kreują się w przestrzeni medialnej jako niezłomni guru, egzegeci prawd wszelakich i wzorce do naśladowania.
Wańkowicz zauważył przy opisie tego terminu i ludzkich zachowań (ze swoistą swadą), jak jego rodacy na emigracji, na skróty, na cudzej krzywdzie (często wskutek pomówień, kłamstw i manipulacji) budowali własne szczęście i pomyślność. A przy tym kreowali się na niezłomnych, ideowych i szczerych patriotów, ludzi honoru przepełnionych cnotami.
Legendy, mity, fantasmagorie zawsze są w takich przypadkach niesłychanie pomocne w budowie pseudoautorytetów i kreowaniu swej niezłomności. Z ilości takich autorytetów właśnie słyniemy. Praktyka ostatnich dekad pokazuje to dobitnie.


Scheda po feudalizmie

Kundlizm nie jest postponowaniem, wyszydzaniem czy poniżaniem skądinąd sympatycznego kundelka, ale synonimem „niskiego urodzenia” w wymiarze etyczno-moralnym (jak to było w polskiej tradycji postsarmackiej, do której mimo wszytko Wańkowicza można zaliczyć). „Pan” miał w tej tradycji zawsze przyrodzoną urodzeniem i byciem „herbowym posesjonatem” przewagę nad przysłowiowym ”chamem”. Kundel kojarzyć się więc winien z „nierasowością”, niewiadomym czy poślednim pochodzeniem. W przeciwieństwie do „rasowości”, wyższej klasy, elitarności, swoistego „wybrania”.

Kundlizm zdaniem Wańkowicza zawsze występuje tam, gdzie przedkładane są własne interesy kosztem innych ludzi, nie tylko jednostek, lecz przede wszystkim dobra publicznego, społecznego, państwowego. Czyli nasze, zbiorowe, wspólne. Czyni się tak zazwyczaj poprzez poniżenie, podeptanie godności innych ludzi, jednocześnie szermując godnością własną. Skundlony osobnik jednak o tym, że szkodzi nie tylko wspólnocie, ale zwłaszcza sobie, nie wie, nie zdaje sobie sprawy. Zwłaszcza, gdy na szalę rzuca tak wzniosłe i uniwersalne wartości jak prawda, wolność, swoboda myśli i słowa, czy najogólniej rzecz biorąc – demokracja. I czyni tak właśnie z powodu swojego wrodzonego kundlizmu.
Polski, ułomny i oceniany coraz gorzej stan demokracji, obywatelskich wolności, swobody słowa i podstawowych wartości demokratycznych – bez względu na wyniki wyborów oraz politycznej proweniencji rządzących elit partyjnych oraz system bałwochwalstwa rynkowego najszerzej pojmowanego - temu najwyraźniej sprzyja.
Zaordynowano u nas w czasie tzw. transformacji ustrojowej najdzikszą wersję, pierwotnego, XIX wiecznego kapitalizmu, który w syntezie z postsarmacką świadomością „Panów herbowych braci”, brakiem etosu mieszczańskiego o protestancko-kalwińskiej immanencji, czyli: skromności, pomocy uboższym (lecz nie na zasadzie jałmużny jak to preferował od zawsze katolicyzm, tylko najszerzej pojętej wspólnotowości i solidarności) wytworzył kolejne pola dla wzrostu i poszerzenia zakresu kundlizmu.

Postszlacheckie urojenia

Wiele napisano u nas o ewolucji szlachty, czy raczej postszlachty, w XIX w. w tzw. charakterystyczną dla Europy Środkowej, inteligencję. Zbiorowość, warstwę społeczną (bo nie klasę), która miała niby decydujący wpływ na losy narodu i jego odrodzenie tak w 1918 jak i w 1989. O czasach 1945-89 się w tych środowiskach nie mówi inaczej jak nowa okupacja, poddaństwo, niesuwerenność itd., jakby ich dziecko - III RP - było absolutnie wolnym, suwerennym państwem, co w zglobalizowanym i neoliberalnym świecie jest niemożliwe, a niezauważanie tego jest oszustwem i manipulacją.
Mimo uzurpacji dla siebie przez najgłośniejszą część tej zbiorowości wszystkiego co najlepsze i co winno być utożsamiane z polskością, przeniesiono jednak – właśnie z racji romantycznych rojeń, postszlacheckiego sznytu, a tym samym i pogardy „dla niżej urodzonych i gorzej sytuowanych” - do demokracji i liberalnych porządków, jakie zapanowały w III RP po 1989 r. - ów stosunek „pana” do „chama”. Dziś emanuje to niechęcią, nienawiścią, agresją tych niby oświeconych do wszystkiego co inne, co ma odmienne zdanie, co myśli krytycznie i nie poddaje się naciskom „jaśnie oświeconych inteligentów i domorosłych demokratów”. Czyż to nie jest klasyczny, niczym z Wańkowicza składnik nadwiślańskiego kundlizmu?

Przykładów jest całe mnóstwo. A to wybitna aktorka, jako osoba publiczna i starająca się zabierać głos w „najważniejszych sprawach narodu i państwa” jako nasze „zbiorowe sumienie”, objawia w mediach, że ona jako inteligentka nie może grać „matki narkomana”. Bo jakoby obniży to jej rangę jako narodowego sumienia? Będzie taka rola czymś gorszącym dla wzniosłości ducha moralnego autorytetu?
A popatrzmy wstecz, do klasyki literatury tak celebrowanej u nas: jak Henryk Sienkiewicz pokazuje w Ogniem i mieczem stosunek imć Pana Zagłoby do tych gorzej urodzonych, gdy patrząc na rebeliantów Chmielnickiego mruczy pod nosem: „Boże, taki miód chamy piją”.
A treść i przesłanie „dzieła” Waleriana Nekandy Trepki Liber chamorum nie jest czasem egzemplifikacją tego stosunku pobrzmiewającego ciągle w polskiej, już ponoć demokratycznej, przestrzeni publicznej? Bo jak rozumieć sytuację, gdy po sukcesie decyzji o przyznaniu ludowi zasiłku 500 + głośno rozbrzmiało święte oburzenie celebrytów, medialnych włodarzy naszych umysłów, iż na plażach w Łebie czy Kołobrzegu „chamstwo” zalegnie „ze swymi bachorami” i będzie defekować na okolicznych wydmach? Czy demonów paternalizmu i poczucia wyższości nie dostrzegamy w tych przypadkach? A za Immanuelem Kantem wiemy, że paternalizm to najgorsza z niewoli, jaką człowiek gotuje drugiemu człowiekowi.

Pogarda dla inności

Kundlizm to również pogarda dla inności, dla tego kto nie „jest z nami”, nie z naszej „bańki”. I na dodatek ma swoje zdanie, odmienne od naszego, wygłaszanego przez „sumienie narodu” - tych „lepszych”, namaszczonych przez „Boga i historię”. I potrafi to racjonalnie argumentować.
A przy tym kundlizm, niejako równolegle, gorąco zapewnia o swym przywiązaniu do demokracji, do liberalnych zasad i nowoczesnych wartości immanentnych człowiekowi XXI w. Powołuje się na Deklarację Praw Człowieka ONZ z 1948 r. i podnosi swą znajomość owych praw wyłącznie wedle własnych interpretacji, które są jedyne i absolutnie dopuszczalne do publicznego upowszechniania. Doskonale opisał i wyjaśnił funkcjonowanie tego trendu Georg Orwell (Folwark zwierzęcy).
Nie do pomyślenia dla osoby zanurzonej w kundlizmie jest, iż ktoś inny osiąga sukces, jest autentycznie niezależny. Ten aspekt zauważał już w swych esejach Wańkowicz, pokazując ów rys jako kolejny element kundlizmu. Wzbudza w tych oświeconych „sumieniach narodu”, szczerych demokratach i wzorcowych liberałach ogrom bezinteresownej zawiści, która materializuje się obrzucaniem takiej osoby potwarzami, wylewaniem na nią wiadra pomyj oraz insynuacji najgorszych intencji nią kierujących.

Rys anarchii, wsobności grupowej, wzmocnionych romantycznymi, a nie pragmatycznymi i realistycznymi tendencjami, poraził całość nadwiślańskiej zbiorowości. Doskonale prezentują te procesy autorzy wydawanych ostatnimi czasy książek, tacy jak Jan Sowa (Fantomowe ciało króla), Andrzej Leder (Prześniona rewolucja), Kacper Pobłocki (Chamstwo), Adam Leszczyński (Ludowa historia Polski) czy felietoniści jak Ludwik Stomma czy Bronisław Łagowski. Zwłaszcza dotyczy to najszerzej rozumianego mainstreamu i wspomnianej inteligencji.
Charakteryzuje doskonale tę postawę i popularne myślenie, emanujące absolutnym „chciejstwem” powiedzenie „chcieć to móc” - bez oglądania się na okoliczności oraz uwarunkowania, nie mówiąc już o tym, że może ono innym przynieść szkody, kłopoty. Admiracja, a nawet kult takiej formy egzystencji jest emanacją egoizmu i egotyzmu, tak charakterystycznego dla szlachty, jako zbiorowości rządzącej przedrozbiorowym państwem.
Kundlizm przejawia się więc także w absolutyzacji jednostki (nie osoby, gdyż ona ma zawsze świadome uwarunkowania społeczne), fetyszyzacji JA i moich zachcianek, moich preferencji i prymatem własnych sądów.

Kundlizm intelektualny

Współczesne elity, owa inteligencja, „sumienie narodu” zasłużone w walce o wolności i demoliberalne wartości, wybrały izolację. Jest ona efektem wielopłaszczyznowych „fumów” (neologizm stworzony przez Stefana Kisielewskiego na określenie turbulencji drążących stale polską mentalność) obecnych w nadwiślańskim imaginarium od wieków. I z którymi elity nie chcą, nie potrafią, nie umieją się tak mentalnie jak i praktycznie sprawić.
Elity z wysokości swych ambon udowadniają że „ta reszta”, która nie jest „z nami”, która „nie podziela naszego stylu życia” i której się nie powiodło musi „ponosić koszty ich izolacji, koszty psychologiczne, kulturowe, polityczne, ekonomiczne” (Z. Bauman, Globalizacja). Ci, którzy z wielu względów nie mogli wybrać izolacji, nie załapali się do pociągu zysków i splendoru przemian demokratyczno-liberalnych są podobni do ofiar grodzenia gruntów w Anglii u progu nowoczesności. Nie pytając ich o zdanie, ogrodzono pewnego dnia przestrzeń w której funkcjonowali, deprecjonując ich wartości, tego co lubili, kochali, co ich kształtowało i co było ich tożsamością, choć z tego nie zdawali sobie do końca sprawy. I powiedziano im, że wszytko to było złe i nic niewarte. I teraz wy, jeśli nie jesteście z nami też niewiele lub nic nie jesteście warci. Jesteście niczym mówią elity. (Z. Bauman, Życie na przemiał).
Te elity kulturowe, ekonomiczne, polityczne, biznesowo-menadżerskie przekształciły się w elity instytucjonalne, administracyjne, medialne. Dyktujące i kreujące rzeczywistość oraz normy postępowania, a nawet sposób myślenia i interpretacji świata. A za tym idzie totalne wartościowanie wszystkich i wszystkiego. I tu kundlizm ma kolosalne, dzięki współczesnym możliwościom technologicznym, pole do działania. Po prostu kwitnie.

Przykładem alienacji tych środowisk w dawnym sarmackim stylu z jednoczesną ilustracją dzisiejszego kundlizmu intelektualnego elit - czyli tzw. klasy średniej na kredyt, nie tej z klasyki liberalizmu wg Milla, Smitha czy nawet Walickiego – jest miasteczko Wilanów. Oto jeden z licznych wpisów znalezionych w sieci na ten temat: „Jak tu się żyje? Zaje….cie. Gdy przyjeżdżam tu z innej części Polski lub zza granicy, to czuję się szczęśliwy. Jestem z pokolenia wychowanego na amerykańskich filmach, serialach oglądanych w latach 90. Czuję się jak w takim zachodnim miasteczku, z takiego filmu” (napisał w sieci Grzegorz, reżyser i pracownik ITI). I czuje się tym samym lepszy, odgrodzony szlabanami, ochroną i monitoringiem od plebsu, od problemów ludu, od codziennego życia rodaczek i rodaków. Zwykłych ludzi, niczym XVIII-wieczny posesjonat od ludzi z folwarku, od swoich poddanych. Z takiej formy egzystencji rodzą się myśli zamykające się stwierdzeniem, że jak nie ma chleba to należy jeść ciasteczka …

To z takiego spojrzenia na rzeczywistość wzięła się uwaga Stanisława Lema o polskiej „duszy narodowej” i „czepiania się przywilejów” przynależnych masie szlacheckiej. Jego zdaniem, „Polak pochodzący ze wsi (…) na uniwersytecie już z czasem zaczyna małpieć. Ale po ukończeniu uniwersytetu małpieje na pewno. (…) Inny człowiek się robi. Już siadł z tamtej strony okienka, już odwala uprzywilejowanego dygnitarza, już strzeże godności urzędu i jak się tam nazywają te żałosne przywileje, których się dochrapał. Chłop dochrapujący się stanowiska za okienkiem małpował ten styl, bo biurokratyzm był jedyną formą wyżycia się jako człowieka uprzywilejowanego”. Sarmata postawił stempel swej chorej mentalności i sposobu życia na świadomości ludu.
Ten rozpowszechniony ludowy kundlizm jest pokłosiem kundlizmu warstw oświeconych, elit, tego „sumienia narodu”, który się absolutnie sprzeniewierzył, nie tyle sobie samemu, lecz temu co – nieważne, wierząc lub nie – publicznie ex cathedra głosił i głosi.

Niewolnictwo mentalne

Jest coś takiego jak niewolnictwo mentalne. Doskonale to opisał w swych pracach Frederic Douglass, afroamerykański abolicjonista (XIX w.), bojownik o prawa obywatelskie w Ameryce, wskazując drogę do autentycznego wyjścia z niewolnictwa: edukacja, krytycyzm, zdystansowanie do autorytetów. To chodzi nie tylko o niewolnictwo formalne, administracyjne, jurydyczne, ale o mentalne. O ludzką predylekcję do mimikry wobec istniejącej rzeczywistości, poglądów, idei, mód, opinii z zewnątrz itd. To zaprzeczenie racjonalnego, nonkonformistycznego, świadomego bytu, potrafiącego mieć własne zdanie, twardo go broniącego.

Podobnie ów problem przedstawiony jest w książce Dawida Barsamiana Mocénske systémy (rozmowy z Noamem Chomskym). Już we wstępie Chomsky stwierdza: „.mentalne niewolnictwo istniało zawsze, od dawien dawna jako wyraz czci okazywanej królom, książętom, przejaw posłuszeństwa wobec autorytetów religijnych. Dzisiaj mentalność niewolnicza jest cechą postaw, które są kształtowane systemowo przez władze w wyniku uruchamianych przez nie propagandowych akcji, by obywatele okazali swoją uległość i bierność w relacjach z władzą”. Kundlizm to również intelektualna nieuczciwość oświeconych, wykształconych, przypisujących sobie pozy „sumienia narodu”, a utrzymujących (poprzez swe działania) rodaków w mentalnym niewolnictwie.

Tak preferowany elitaryzm jest antydemokracją, gdyż wiedza i dostrzeganie procesów społecznych, ewolucji wszystkich bytów (materialnych i niematerialnych) winna iść z ich zrozumieniem oraz w zgodzie z głoszonymi hasłami o demokracji, pluralizmie, wolnościach obywatelskich i godności każdej osoby. Nie może stanowić to tajemnej wiedzy zastrzeżonej dla mainstreamu, dla rządzących, dla środowisk oświeconych i a priori z tej racji mądrzejszych. Bardziej godnych wysokich ambon dla swej egzegezy wartości, zasad i codziennej praktyki. Bo są lepiej sytuowani i umiejscowieni na społecznej drabinie uznania.

Gdy tak rozumiemy elitaryzm, nasuwa się od razu synonim starożydowskiego Sanhedrynu (sprzed 70 r. n.e., kiedy Rzymianie burzą tzw. II Świątynię na Wzgórzu Jerozolimskim). Tworzyli go przedstawiciele arystokracji, będący radą przy arcykapłanie, potem kolegium wyższych kapłanów, które wydawało niepodważalne wyroki i stanowiło prawa dla ludności Izraela zarówno w przedmiocie religii jak i zagadnień społecznych (najszerzej rozumianych).

W naszej przestrzeni, dzięki wyrokom miejscowego „sanhedrynu” medialno-elitarnego, pojawiło się całe mnóstwo agentów obcych państw czy ośrodków władzy. A przy tym ludzie tak ochoczo szermujących tymi oskarżeniami, które de facto są formą mowy nienawiści. Owe oskarżenia są nader poważne, gdyż stanowią retoryczną formę przemocy symbolicznej, która stygmatyzuje i wyklucza ze wspólnoty osoby naznaczone takim piętnem.
Ci nadwiślańscy arcykapłani dzierżący rząd dusz i umysłów, uważają siebie za promotorów walki z mową nienawiści, szczerych demokratów i zwolenników społeczeństwa obywatelskiego. I jeśli ich interlokutor czy osoba spoza ich mentalnego kręgu łamie stworzone przez nich stereotypy i zadekretowane prawdy, stwierdzając przy okazji, że po piątku nadchodzi sobota, to muszą oni temu głośno i autorytatywnie zaprzeczyć. A następnie powiedzieć ludowi, że po nim jest niedziela. Czysty przykład intelektualnego, jakże dziś powszedniego, kundlizmu.
Radosław S. Czarnecki

Jest to pierwsza (z dwóch) część eseju zatytułowanego „Rozważania o kundlizmie” – drugą opublikujemy w następnym numerze, SN 1/25.