Z prof. Leszkiem Kuźnickim, byłym wieloletnim prezesem PAN, rozmawia Anna Leszkowska
- Sejm ogłosił rok 2013 rokiem Jana Czochralskiego, ale chyba po raz pierwszy się zdarza, że postać patrona budzi ciągle - 60 lat po jego śmierci - kontrowersje. Zwłaszcza w środowisku naukowym, w którym prof. Czochralski miał zawziętych oponentów - zarówno przed wojną, jak i później, co pokazują choćby Wspomnienia Michała Śmiałowskiego wydane w 1995 r. Czy spory w środowisku naukowym ujawniają się głównie w momentach trudnych historycznie, czy są niezależne od nich?
- Spory naukowe są niezależne od czasów i wydarzeń historycznych. One są tym, co dodaje uroku uprawianiu nauki. Ale co do Czochralskiego – on z najróżniejszych powodów był i musiał być osobą kontrowersyjną dla wielu ludzi. Z opowiadań i wspomnień tych, którzy go znali wynika, że był człowiekiem sympatycznym w kontaktach, natomiast w jego zachowaniu było coś z polskiego szlachciury, tzn. pana, który z jednej strony czuje się pewnie, a z drugiej traktuje innych z pewną wyższością. Druga sprawa, zasadnicza, to fakt, że nie miał nawet podstawowego wykształcenia akademickiego. Przed wojną, co prawda, brak takiego wykształcenia odgrywał mniejszą rolę, bo byli przecież wybitni praktycy, którzy okazywali się znakomitymi profesorami akademickimi, niemniej była to zawsze jakaś skaza w życiorysie.
- Tak, jak dzisiaj – kto nie ma doktoratu, dla środowiska naukowego się nie liczy.
- Tak. Natomiast jego pozycja i wielkość były doskonale dostrzegane – zarówno w Niemczech, jak i w Polsce, po jego przyjeździe w 1928 roku. Na tragedię Czochralskiego po 1945 rzutowało to, że w czasie okupacji był rozpoznawany przez Niemców jako wybitna postać. Od Niemców nie zaznał bowiem w Warszawie żadnej przykrości. Może nie była to opieka, ale z pewnością starali się mu w niczym nie przeszkadzać.
- Czochralski miał jednak silną pozycję w Niemczech – był właścicielem patentu na bezcynowy stop, tzw. metal B, z którego korzystała m. in. niemiecka kolej, pracował jako konsultant w przemyśle wojennym, przewodniczył Niemieckiemu Towarzystwu Metaloznawczemu, był zamożnym człowiekiem. Sukces w Niemczech okazał się jednak kosztowny w Polsce...
- Był wybitnym inżynierem o bardzo wysokiej pozycji, powszechnie znanym. Ponieważ mu zazdroszczono, więc uważano, że nie wszystko, co ukazało się pod nazwiskiem Czochralski, sam Czochralski zrobił. M. in. wątpliwości budziła jego podstawowa książka - Technologische Schluesse aus Kristallographie der Metalle (z czasów, kiedy był asystentem prof. Wicharda von Moellendorffa, 1911-14). Pisze o tym Śmiałowski – czy to aby on sam ją napisał, czy to jest praca samodzielna? (Czochralski napisał zresztą później dwie inne, doskonałe książki – Lagermetalle und Ihre Technologische Bewertung - Metale łożyskowe i ich technologiczne zastosowanie (wspólnie z G. Welterem w 1920 r.) i Moderne Metallkunde in Theorie und Praxis - Nowoczesne metaloznawstwo w teorii i praktyce ,1924). Wątpliwości, co do autorstwa wzbudził fakt doskonałego wykładu i znakomitego języka, w jakim została ona napisana, mimo braku formalnego wykształcenia akademickiego autora. Do dzisiaj książka ta uchodzi za klasyczną w kwestii praktycznego uzyskiwania kryształów i technik, które można zastosować w przemyśle.
- Zarzut dobrej znajomości języka jest śmieszny, skoro Czochralski urodził się na terenach byłego zaboru pruskiego...
- Oczywiście, posługiwał się przecież biegle językiem niemieckim jak i polskim. Te zarzuty pokazują, że od początku starano się zmniejszyć jego wielkość, mimo że był i praktykiem, i człowiekiem, który umiał dbać o własne interesy. Nie był to przecież biedny uczony. To był człowiek o postawie wielkopańskiej, który przyjeżdżając do Polski był już zamożny, mógł sobie pozwolić na gest w stosunku do wielu ludzi. Jednocześnie miał wyjątkowo rozległą wiedzę i umiejętność dostrzegania rzeczy istotnych. Prawdopodobnie wielu ludzi widziało to, co jest istotą jego osiągnięcia, ale nikt nie umiał tego opisać i wprowadzić do praktyki. On miał to, co charakteryzuje geniuszy – nie tylko widział to, czego inni nie dostrzegają, ale i umiał przewidzieć tego konsekwencje. Pomagały mu z pewnością szerokie zainteresowania i chęć doskonalenia wszystkiego. To był naprawdę genialny człowiek w tym sensie, że na każdą rzecz, którą zauważał, starał się patrzeć pod kątem ewentualnych zastosowań.
- Ale o ile nikt z jego przeciwników nie kwestionował jego zasług w dziedzinie krystalografii, to już jeden z jego największych oponentów, prof. Witold Broniewski zarzucał mu sabotaż - sprzedaż polskiemu wojsku w przededniu wojny stopu B gorszej jakości niż ten dla Niemiec.
- To jest zarzut śmieszny, bo Czochralski wrócił do Polski w 1928 roku, a Hitler do władzy doszedł w 1933. Poza tym, nawet jeśli Czochralski zaczynał swoją pracę w niemieckiej metalurgii, tam rozwijał swoje badania i tam wprowadzał je do praktyki, to przypisywanie mu działania szkodzącemu państwu, w którym mieszkał już kilka lat było niepoważne.
- Zarzuty w stosunku do prof. Czochralskiego z płaszczyzny najpierw naukowej, potem gospodarczej, przechodzą na płaszczyznę etyczną. I pokazują ciągły dylemat pojawiający się w Polsce przy każdym nieszczęściu narodowym. Czy trzymać się razem w oporze, bez względu na koszty, czy umiejętnie współpracować z wrogiem, chroniąc ludzi i majątek narodowy? Senat Politechniki Warszawskiej, który w 1945 r. wykluczył prof. Czochralskiego ze swojego grona (i podtrzymał tę decyzję w 1993 r.), stał na stanowisku, że nie należy w żadnym przypadku kontaktować się z wrogiem. Tymczasem prof. Czochralski uzyskał zgodę okupanta na utworzenie Zakładu Badań Materiałów na bazie (zamkniętej wówczas) PW (nb. takich zakładów utworzono na PW 10). Prof. Stefan Weychert uważał, że ze strony Czochralskiego było to „naruszenie wspólnego frontu polskiego”.
- Ale dzięki temu Czochralski dał pracę wielu ludziom i pod tą przykrywką można też było wykonywać prace dla walczącego podziemia. Choć czy Czochralski był na tyle odważny, żeby na samym początku zakładać współpracę z podziemiem – nie wiadomo. Może uważał, że okupację należy jakoś przetrwać nie zagrażając sobie, ani swojej rodzinie, a jednocześnie dając innym ludziom pracę. Sądzę, że to na tym polegało. Natomiast na pewno świadomie wykorzystywał to, że Niemcy wyjątkowo dobrze go traktowali – jako człowieka genialnego. Możliwe, że liczyli na wykorzystanie go do swoich celów.
- Do zakładu przez niego prowadzonego trafiły części rakiety V1 i V2, które przebadał zatrudniony tam prof. Janusz Groszkowski.
- Obaj znali się jeszcze sprzed wojny. Na Groszkowskim, pracującym w latach wojny w Instytucie Politechnicznym we Lwowie, też zresztą ciążą najróżniejsze zarzuty, które nie zostały do końca wyjaśnione. Środowisko polskie o poglądach antyrosyjskich twierdziło, że pracował na rzecz ZSRR. Kiedy tuż po wkroczeniu Niemców Groszkowski przyjechał do Warszawy, twierdzono, że to okupanci go przywieźli. Inni z kolei mówili, że Niemcy mogli się u niego dopatrywać pochodzenia żydowskiego, a w Warszawie mógł się czuć pewniej. Podejrzenia były najróżniejsze, ale Groszkowski nie miał żadnych oporów, żeby pracować u swojego kolegi. Nikt chyba nie opisał pełnej złożoności tamtych czasów, skomplikowanych sytuacji, tego, że aby przetrwać tamten czas, należało nauczyć się żyć dniem dzisiejszym.
- Konspiracja rodziła w dodatku trudne do przewidzenia skutki w odległej nawet przyszłości. Z powodów oczywistych brakowało dokumentów, często nie żyli też świadkowie, trudno było jednoznacznie ocenić działania konspiratorów. Można tu przypomnieć spór o działalność prof. Rudolfa Weigla, czy krakowskich profesorów z Instytutu Niemieckich Prac na Wschodzie (Institut für Deutsche Ostarbeit).
- Konspiracja polega na tym, że się komuś ufa bądź nie. Zatem związana była ze środowiskiem, w jakim się ktoś obracał, kontaktami, jakie miał. Czochralski – według mnie - był człowiekiem ostrożnym. Możliwe, że chciał spokojnie przeżyć okupację.
- Jak w takim razie wytłumaczyć jego powroty z Milanówka do Warszawy po upadku powstania? Miał specjalną przepustkę od Niemców, wywoził, ratując przed zniszczeniem, części aparatury instytutu, ale mówiono, że na zlecenie wywoził też mienie i kosztowności warszawiaków, za co brał pieniądze. Pisał o tym prof. Weychert.
- Sprawę etyki oddzieliłbym, bo trudno mi się tu wypowiadać. Wydaje się, że Czochralski był człowiekiem, który tak bardzo norm nie przestrzegał, ale generalnie był przyjazny ludziom. Trzeba tu jednak oddzielić dwie rzeczy: Czochralski, jeśli idzie o te sprawy nie był osobą kryształową, co nie zmienia faktu, że był geniuszem. W czasie okupacji różnie się ludzie zachowywali. Według mnie Czochralski był barwną postacią, człowiekiem sukcesu gospodarczego.
- Mieliśmy w tym okresie też innego wpływowego naukowca i praktyka gospodarczego, prof. Mościckiego, za którego sprawą, prof. Czochralski powrócił do Polski.
- Prezydent Mościcki też budził kontrowersje. Po wybuchu wojny znalazł się w Szwajcarii, miał zresztą obywatelstwo tego kraju. Był tam kiepsko opłacanym profesorem, potępianym przez całe ówczesne londyńskie kierownictwo.
- Trudno ocenić, w jakiej mierze mamy tu do czynienia z tzw. polskim piekłem, a w jakim z różnicami ideologicznymi, czy światopoglądowymi.
- Wielokrotnie źródłem niechęci i wielu sporów są poglądy polityczne. Podam przykład dzisiejszy: Komitet Nauk Pedagogicznych PAN zajmuje stanowisko w sprawie posyłania dzieci 6-letnich do szkoły uznając, że jest to niekorzystne, a nawet szkodliwe dla zdrowia. To jest dowód, że w tym gronie jest wiele osób, które głosują tak ze względów czysto politycznych. Żyjemy w takich czasach, gdzie te sprawy stają się bardziej mieszaniną zarówno poglądów merytorycznych jak i ideologicznych. Wróciliśmy zatem do tego, co było za PRL, tyle, że dźwignia przesunęła się w przeciwną stronę.
Wojna była tak skomplikowana pod każdym względem, że osądzając ludzi – z wyjątkiem spraw zupełnie oczywistych, np. zdrady – trzeba się zawsze dobrze zastanowić, jak to mogło wyglądać w konkretnej sytuacji. W tej chwili np. trwa obrona Piusa XII, jako człowieka który w czasie wojny pomagał antyfaszystom. Tymczasem np. w Łodzi, gdzie spędziłem całą wojnę, i gdzie żyło oficjalnie 350 tys. Polaków, czynne były tylko dwa kościoły rzymsko-katolickie, w których w dodatku nie wszystkie msze były odprawiane po polsku. Ogromna większość księży polskich została na początku wojny wywieziona do obozów koncentracyjnych. I nikt na ten temat nic nie mówi. To przykład jak trudne są oceny etyczno-moralne.
- Akurat w przypadku Piusa XII dość dobrze udokumentowano jego niechlubną rolę podczas II wojny, zwłaszcza na Bałkanach. W maju 1941 r., w czasie największych rzezi Serbów, błogosławił Pavelicia, przywódcę Ustaszowskich zbrodniarzy. Pod przywództwem duchowym Stepinaca, arcybiskupa Zagrzebia i prymasa Chorwacji, wymordowano prawie milion ludzi, a dwa miliony Serbów przymusowo ochrzczono. W 1953 roku Pius XII nie tylko ukrywał zbrodniarzy, ale mianował Stepinaca kardynałem, którego Jan Paweł II uznał za „kardynała męczennika” i beatyfikował, mimo ogromnych protestów ze strony prawosławia, Serbów i Żydów. Tutaj nie ma wątpliwości, to są fakty.
- Trzeba widzieć to, jak ideologia, sytuacja polityczna może deformować postępowanie ludzi.
- Wróćmy jednak do nauki. Pan w swojej Autobiografii pisał m. n. o Łysence i o tym, jak jego poglądy rzutowały i na postawy ludzi, i stan nauki.
- Faktycznie rzecz biorąc, za rządów Stalina było wielkie parcie na rozwój, a sam Stalin ogromnie wspierał rozwój nauki – niezależnie od tego, że wielu uczonych straciło życie z jego rozkazu. A Łysenko, który był geniuszem w nabieraniu ludzi, nabrał Stalina i jego otoczenie. I skompromitował całą radziecką naukę, nie ponosząc z tego powodu żadnych konsekwencji. Z Łysenką miałem jeden, długi, bo 5-godzinny kontakt. To był człowiek, który potrafił działać magicznie na otoczenie. Kiedy się go słuchało, wydawało się, że ma rację. W nauce rzadko się tacy ludzie zdarzają, bo naukowcy to z reguły ludzie skromni.
My do końca nie wiemy i pewnie nie będziemy wiedzieć o wielu rzeczach. Wspomnienia prof. Michała Śmiałowskiego, w których autor opisuje m.in. prof. Czochralskiego, to ostra ocena nie tylko jego, ale i środowiska naukowego. (np. ze wszystkich prezesów PAN najbardziej cenił Tadeusza Kotarbińskiego). Trzeba jednak pamiętać, że z jednej strony, Śmiałowski bardzo wiele zawdzięczał Czochralskiemu, a z drugiej – cierpiał na kompleks niższości, że nie jest tak genialny, choć zdawał sobie sprawę z tego, że może przewyższa Czochralskiego intelektualnie.
- Czy zawirowania ideologiczne mają wpływ na naukowców?Spotkałam się z poglądem, że naukowcy gotowi są do współpracy z każdą władzą, która da im pieniądze na badania...
- Tak było i jest – zawsze i wszędzie. Nikt nie żyje poza społeczeństwem. Jesteśmy tymi zwierzętami, które przeżyły tylko dzięki temu, że potrafiły się przystosować do środowiska. U człowieka oznaczało to nie tylko dostosowanie się do zewnętrznych warunków, ale i umiejętności współpracy. Kultura to znacznie późniejsza sprawa, rozwijana przez ok. 200 pokoleń. Na dobrą sprawę jesteśmy tacy sami jak te 50 tysięcy lat temu.
- Dziękuję za rozmowę.