Historia el.
- Autor: Leszek Stundis
- Odsłon: 3172
O historii edukacji (1)
Ktoś dowcipny powiedział, że ci którzy wiedzą - działają, a ci, którzy nie wiedzą - uczą. Patrząc na meandry edukacji z perspektywy dziejów, powiedzenie to wydaje się zawierać sporą dozę prawdy.
W ciągu tysiącleci szkoła zmieniała swoje oblicze, przywdziewając niejednokrotnie karykaturalne maski, rodem z greckiej komedii.
We wspólnocie pierwotnej edukacja opierała się na przekazie bezpośrednim - z ojca na synów, z matek na córki. Uprzywilejowaną pozycję miał szaman, któremu podlegały obrzędy inicjacji. Ten typ nauczania podlegał szybkiej weryfikacji. Młodzieniec, który nie przysłuchiwał się pilnie wykładom na temat sztuki łowieckiej stawał się najczęściej ofiarą. Podobnie jak chłopiec, czy dziewczynka, którzy złamali tabu. Wówczas kary za brak pilności egzekwowali współplemieńcy.
Ex Oriente lux
O tym, że „światło pochodzi ze Wschodu” archeolodzy przekonali się już w drugiej połowie XIX wieku, przy okazji wykopalisk w Egipcie i Mezopotamii. Obok ruin wspaniałych pałaców i świątyń, natrafili na malowidła ścienne i liczne archiwa glinianych tabliczek, traktujących o szkole.
W Egipcie najbardziej popularne były szkoły przyświątynne, gdzie uczono trudnej sztuki pisania przyszłych urzędników i kapłanów. Wprawdzie żadne przepisy nie regulowały, kto może dostąpić dobrodziejstwa nauki, jednak najczęściej w mury szkolne trafiali synowie z przysłowiowych dobrych rodzin.
Nauka była dość ciężka. Już w okresie Starego Państwa przyszły adept musiał zapamiętać ok. 1,5 tys. hieroglifów, a także nauczyć się na pamięć pewnej liczby magicznych formuł i tekstów prawnych. Dopiero po szkole trafiał do urzędu, gdzie rozpoczynał terminowanie, które przypominało dzisiejszą aplikację po ukończeniu prawa. Wówczas uczył się redagowania pism i biurokratycznych procedur obowiązujących w państwie.
W Sumerze szkoły nawiązywały bardziej do tradycyjnej rodziny. Dyrektor nosił tytuł „ojca”, a nauczyciele - „starszych braci”. System ten częściowo przejęli Babilończycy, których władcy postanowili kształcić również dziewczynki. Program szkolny obejmował spośród przedmiotów teoretycznych arytmetykę, geometrię, mechanikę i astronomię, z której później słynęli chaldejscy mędrcy.
Osobne szkoły istniały dla prawników, lekarzy i muzyków. Dwie ostatnie kategorie zawodowe cieszyły się taką estymą, że historycy oświaty uznali kształcące ich ośrodki za najstarsze szkoły wyższe.
Szkoły żydowskie przejęły wiele z tradycji babilońskiej, jednak niechętnie odnosiły się do naukowych nowinek. Ponadto kapłani uznali, że zły wpływ na młodych Izraelitów wywiera nauka grecka, więc ograniczyli program do zgłębiania Tory. Przyjmowano wszystkich chłopców po ukończeniu 6. roku życia, a jedynym wymogiem była znajomość na pamięć kilku psalmów i jakie takie obycie podczas religijnych ceremonii.
Chińska dyscyplina
Historia Chin tonie w mrokach legendy. Również początki oświaty w Państwie Środka znane są z legend. Wspominają one o najstarszych chińskich szkołach, a nawet o akademii cesarskiej, która miała istnieć w połowie III tys. p.n.e.
Od samego początku chiński system edukacyjny był zhierarchizowany oraz poddany brutalnej ingerencji władz. Tak więc istniały szkoły niższe, średnie, wyższe, państwowe i gminne, miejskie i wiejskie.
Za pierwszego mędrca przez stulecia uchodził Laozi. Według tradycji, jego biedna matka nosiła go w łonie przez lat 60, a gdy już je opuścił miał siwą brodę i był powszechnie poważanym mędrcem. Sam jednak poza pogardą dla doczesności i holistycznymi koncepcjami medycznymi niewiele przekazał swoim uczniom.
Znacznie większy wpływ wywarł Konfucjusz, żyjący na przełomie VI i V wieku p.n.e. Jego Pięcioksiąg wprowadzał moralny ład oparty na posłuszeństwie, co było bardzo na rękę panującym. Przez wiele wieków był niepodważalnym autorytetem w zakresie etyki. Nawet po tym, jak nieprzychylni mu cesarze wydawali jego dzieła na pastwę płomieni, powracał niczym odrodzony Feniks.
Rewolucja w zakresie edukacji nadeszła wraz z dynastią Han (206 p.n.e.- 220 n.e.). Ich panowanie to okres chińskiej prosperity militarnej i poważnych nabytków terytorialnych. Władcy dążyli zatem do unifikacji państwa i wzmocnienia władzy centralnej zakładając, że może to nastąpić tylko poprzez właściwe kształcenie obywateli. Jako, że nie ufali starej arystokracji (sami się szczycili dobrym, chłopskim pochodzeniem), stworzyli system szkolnictwa i morderczych egzaminów dostępny dla każdego.
Egzamin, który gwarantował karierę był trzystopniowy. Pierwszy stopień można było zdawać w każdym większym mieście. Trwał 3 dni i polegał na opracowaniu przez kandydata 3 tematów z zakresu filozofii konfucjańskiej, zagadnień moralnych oraz obowiązujących rytuałów, jak pogrzeby czy śluby. Był na tyle trudny, że na 35 kandydatów jeden tylko zdawał pomyślnie. Szczęśliwiec uzyskiwał tytuł „kwitnącego talentu” i mógł podjąć pracę np. jako nauczyciel. Zazwyczaj jeśli na tym poprzestał, powiększał grono sfrustrowanych Chińczyków, bowiem zarabiał mało, a perspektyw na dalszy awans nie miał.
Drugi stopień odbywał się przed wyznaczonymi komisjami w stolicach prowincji i trwał 9 dni. Liczba zadań była znacznie większa, a kandydata przez cały czas pilnowano, aby ktoś nie zakłócił jego samodzielnej pracy. Selekcja była znacznie ostrzejsza – zdawał jeden na 120. Uzyskiwał wówczas tytuł „promowanego uczonego” i miał prawo przy swoim domu wywieszać flagę państwową. Oznaką jego godności była również specjalna czapka i ozdobna tabliczka. „Promowani uczeni” byli w znacznie lepszej sytuacji, bowiem niejako z urzędu gwarantowano im pracę na państwowej posadzie w ciągu 2 lat od złożenia egzaminu.
Co trzy lata w Pekinie odbywał się najcięższy egzamin – trzeciego stopnia. Trwał 13 dni, podczas których kandydaci zamykani byli w celach, a pożywienie podawano im przez małe, zamykane okienka. Nadzorowała go komisja składająca się z członków akademii cesarskiej, zwana „Lasem Ołówków”. Egzamin był trudny, kandydat musiał wykazać się nie tylko znajomością prawa, historii, filozofii i ekonomii, ale także umieć przewidywać panujący trend na dworze, aby wiedzieć co i jak pisać. Wielu kandydatów nie wytrzymywało napięcia i mocno zapadało na zdrowiu, a niektórzy, widząc jak dworska kariera umyka im sprzed oczu, umierali zupełnie jak urzędnik w sztuce Gogola.
Ten jednak, kto przeszedł przez egzaminacyjne sito otrzymywał tytuł „zdolnego do urzędu” i od razu mógł ubiegać się o wysokie urzędy w państwie. Egzaminy te przetrwały w niezmienionym kształcie przez ponad 2 tysiące lat. Dopiero w 1902 roku cesarzowa Cixi uznała, że nadszedł czas, aby je zmienić.
Ojcowie nauki
Za twórców nauki w powszechnym pojęciu uchodzą Grecy. Tales jako pierwszy miał formułować twierdzenia ogólne. Dzięki licznym przekazom znamy dość dobrze spartański i ateński system kształcenia młodzieży.
W Sparcie od 7 roku życia chłopcy przebywali na „nieustającym obozie wojskowym”. Z dala od rodzin ćwiczyli się w biegach, skokach, zapasach, a w „starszych klasach” we władaniu bronią. Przez cały rok chodzili z ogolonymi głowami, na bosaka, za jedyne odzienie mając szorstką szatę. To miało ich zahartować. Od czasu do czasu ich wychowawcy fundowali im głodówki, aby uodpornić ich na głód. Obowiązkowo raz do roku byli chłostani w świątyni Artemidy, aby nabrać pogardy wobec bólu. Rytuał ten nadzorowała specjalna kapłanka, do której należała ocena, ile jeszcze razów można wymierzyć kandydatowi. Takie wychowanie młodzi Spartanie otrzymywali przez 10 lat.
Później, pomiędzy 17, a 20 rokiem życia wiedli iście męski żywot w efebiach. Tu pobierali lekcje fechtunku i szkolili się w sztuce zabijania. Nocami wyprawiali się do osad helotów i zabijali każdego napotkanego poza domem niewolnika.
Ateński system kształcenia wydawał się bardziej humanitarny i wszechstronny. Naród kupców i rzemieślników nie potrzebował maszynek do zabijania. Szkoły ateńskie kładły nacisk na naukę pisania, wymowy i rachunków. Przedmioty te wykładał gramatysta. Obok nich istnieli również nauczyciele muzyki - kitaryści (lub lutniści).
Dopiero od 13 roku życia do akcji wkraczał srogi nauczyciel od kształtowania tężyzny fizycznej - pedotriba. Już wówczas obok biegów, skoków i rzutów dyskiem czy oszczepem, chłopcy wiedli na stadionach polityczne dysputy godne mędrców.
Po ukończeniu 18. roku życia młodzi Ateńczycy kształcili swe ciała i umysły w gimnazjonach. W czasach nowożytnych ich rola była często opacznie rozumiana. Na podstawie opisanych w Uczcie Platona zażyłych stosunków między starszymi i młodszymi mężczyznami, potraktowano je jako pogańskie przybytki rozwiązłości.
W V wieku p.n.e. nad grecką edukacją zapanowali sofiści ze swoim relatywizmem poznawczym. Wśród nich wybijał się Protagoras, który dowodził, że nie istnieje poznanie obiektywne. Pochodzi ono bowiem od zmysłów, a zmysły każdego człowieka mogą odbierać świat inaczej. Podobnie traktował dobro moralne. Uważał, że co dla jednego jest dobre, dla drugiego - zdecydowanie złe. Jako przykład podawał chorego i lekarza. Chory skarży się, bo cierpi, ale lekarz dzięki jego cierpieniu żyje.
Przeciw sofistom występował niestrudzony obrońca cnoty i prawdy Sokrates, ale jego smutny koniec może tylko wskazywać, że już wówczas nikczemność często brała górę.
Platon i Arystoteles stworzyli prawdziwe ośrodki myśli, ale sami popadli w nadmierną spekulację i odeszli od empirii. Dopiero Szkoła Aleksandryjska przywróciła właściwą pozycję naukom przyrodniczym i przekazała swój dorobek Rzymianom. Jej twórcy stworzyli również podstawy dydaktyki. Zamiast uczyć wymowy za pomocą odpytywania z zapamiętanych tekstów, uczyli artykulacji poszczególnych głosek i składania ich w wyrazy, a także dowcipnych ćwiczeń mnemotechnicznych. Z tego okresu pochodzą np. nazwy części mowy.
Rzym- miasto epigonów
Rzymianie początkowo ślepo zwierzyli Grekom. Najmłodsze dzieci były uczone gramatyki i wymowy przez literatorów, rachunków zaś kalkulatorów. Ci ostatni byli zresztą na tyle uniwersalni, że wykładali również w klasach starszych.
Wpływ kultury greckiej raził jednak wielu zacnych Rzymian. Katon Starszy demonstracyjnie odsunął od wychowania swego syna -słynnego greckiego nauczyciela Chilona i sam podjął się nauczania, byle tylko wyeliminować wszystko co greckie. Był pierwszym znanym z imienia ksenofobem.
Podobnie jak w Grecji, sytuacja nauczycieli w Rzymie nie była najlepsza, choć w czasach Cesarstwa usiłowano ją poprawić. Na ich barkach bowiem spoczywało utrzymanie szkoły, tak więc musieli wprowadzać czesne i sami je egzekwować.
Niektórzy cesarze usiłowali ustanowić urzędowe stawki ich zarobków, jak choćby Dioklecjan. Według dekretu z 301 roku n.e., literator mógł pobierać 50 denarów miesięcznie od jednego ucznia. W tym czasie było to niewiele. Aby zarabiać tyle, co średnio wykształcony rzemieślnik, musiałby mieć przynajmniej 30 uczniów regularnie płacących. Kalkulator w tym samym czasie mógł pobierać 75 denarów od głowy, nauczyciel gramatyki greckiej, lub łacińskiej 200, a „profesor” retoryki - 250.
Cesarz Gracjan dekretem z 376 roku zapewnił nauczycielom dochody równe najniższemu żołdowi. Było to jednak w okresie ciężkich wojen, skarb państwa świecił pustkami i nikt nie miał głowy do nauki.
Inaczej sytuacja wyglądała w Cesarstwie Bizantyjskim. W 425 roku cesarz Teodozjusz II powołał w Konstantynopolu prawdziwy uniwersytet. Miał dziesięć katedr gramatyki greckiej, tyleż samo łacińskiej i po trzy katedry retoryki w każdym z tych języków. Zatrudniał najlepszych wykładowców, zapewniając im sute apanaże. Jednak wybrańcy muzy Uranii byli niemal całkowicie pozbawieni swobody. Nawet najznamienitszy uczony zatrudniony w cesarskiej akademii nie mógł opuścić miasta bez zezwolenia odpowiedniego urzędnika.
Leszek Stundis
- Autor: Leszek Stundis
- Odsłon: 3991
Szwajcaria jest symbolem dobrobytu, neutralności, liberalnej gospodarki i banków słynących na całym świecie ze swej dyskrecji. Na jej obecną pozycję wpłynęło jednak wiele czynników, zarówno uwarunkowania historyczne i jak i bardzo korzystne położenie geograficzne.
W czasach kształtowania się Imperium Romanum obszar dzisiejszej Szwajcarii przemierzały tajemnicze plemiona celtyckie. Jedno z nich, Helweci, na przełomie II i I wieku p.n.e. osiedliło się w górzystych rejonach dorzecza Aare. Niewiele o nich wiemy poza tym, iż dorównywali pod względem technologii swoim południowym, „cywilizowanym” sąsiadom. I równie skutecznie opierali się przez długi czas ich zakusom. Nic zatem dziwnego, że po dziś dzień w europejskiej świadomości przetrwała oryginalna, łacińska nazwa kraju, Helwetia.
Pod rzymskim panowaniem
Mimo swojej waleczności, Helweci nie byli w stanie pokonać Juliusza Cezara. Wybitny wódz rzymski, po dokonaniu podboju Galii, zajął również ziemie przez nich zamieszkałe.
W 22 roku p.n.e. Oktawian August podzielił zdobycze Cezara na trzy prowincje: Galia Lugdunensis, Aquitania i Belgica. Protoplaści Szwajcarów znaleźli się w południowo-wschodnim rogu tej ostatniej i bezpośrednio podlegali namiestnikowi rzymskiemu z Reims. Aby zapewnić spokój na obszarze „trzech Galii”, Oktawian zarządził, aby na stałe stacjonowało tam osiem legionów.
Stosunki pomiędzy Rzymianami, a rdzenną ludnością górzystej krainy układały się różnie. Zdarzało się, że ci pierwsi dopuszczali się nadużyć i gwałtów na miejscowej ludności, chociaż na ogół jedni i drudzy nie mieszali się wzajemnie do swoich spraw, a nadto prowadzili ożywiony handel. Dopiero w 69 roku n.e., w czasie zaciętej walki pomiędzy Galbą, a Witeliuszem o cesarską spuściznę, doszło do krwawego zatargu pomiędzy Helwetami a żołnierzami 21 legionu. Helweci chwycili za broń, ale rozjuszeni legioniści okazali się bardziej skuteczni- zamordowali przeszło 1000 powstańców i tym samym złamali ich opór.
Za czasów następnych cesarzy Helweci właściwie się nie buntowali. Jednak niechętnie ulegali romanizacji, zwłaszcza w trudno dostępnych górskich osadach. W 260 roku po raz pierwszy germańscy Alemanowie przerwali system umocnień pomiędzy Renem i Dunajem i wdarli się na ich ziemie. Od tamtej pory podobne najazdy powtarzały się dosyć często. W początkach V wieku obszar dzisiejszej wschodniej Szwajcarii znalazł się całkowicie pod panowaniem Alemanów, a w 451 roku jej rubieże północno-zachodnie zostały podbite przez Burgundów.
We władzy Germanów
Burgundowie dość szybko na opanowanym terytorium utworzyli królestwo ze stolicą w Genewie. Wywłaszczyli dawnych helweckich właścicieli z części ich majątków, ale jednocześnie przyjęli ich obyczaje, język i łaciński alfabet.
Z tego okresu pochodzi pierwsza kodyfikacja prawna, która objęła także Helwetów- Lex Romana Burgondiorum. Składała się na nią suma plemiennych casusów (konkretnych rozwiązań prawnych), a także regulacje stosunków własnościowych i prawa do wspólnych wypasów na łąkach. Nieco później „kodeks” ów został zreformowany przez burgundzkiego króla Gundobada i wówczas otrzymał nazwę Lex Gundobada.
Alemanowie nie zdołali zbudować scentralizowanej struktury państwowej. Na przeszkodzie bowiem stanęli im Frankowie, którzy systematycznie ich podbijali. W 496 roku ich ziemie zajął frankijski władca Chlodwig, po czym rozpoczął ekspansję na tereny Burgundów. W efekcie w latach 534-35 cały obszar Burgundów - a więc i przyszła Szwajcaria - zostały włączone w obręb państwa Merowingów. Dzięki temu jej ludność dość szybko powiększyła rodzinę narodów chrześcijańskich. Kolejnymi właścicielami tego obszaru stali się w 568 roku Longobardowie, a w dwa wieki później został on podbity przez Karola Wielkiego.
W kręgu wielkiej polityki
Rok 843 przyniósł ponownie podział Szwajcarii. Słynny traktat w Verdun, zawarty przez trzech synów Ludwika Pobożnego - Ludwika Niemieckiego, Karola Łysego i Lotara I - doprowadził do rozpadu spuścizny Karola Wielkiego na trzy części.
We wschodniej powstało państwo niemieckie, w zachodniej zaś francuskie. Pomiędzy nimi powstało królestwo Lotara I. W kształcie wąskiego pasa - od wybrzeży Morza Północnego aż po granice Państwa Kościelnego w Italii - było najmniej jednolite etnicznie i dość szybko rozpadło się. Wprawdzie cesarz Otton I, wzorem Karola Wielkiego, uznał, że przysługuje mu również władza zwierzchnia nad Italią (a więc i nad krajami leżącymi po drodze), ale dopiero pierwszy cesarz z dynastii frankońskiej i zarazem zięć kolejnego księcia burgundzkiego, Konrad II, ziścił (przynajmniej częściowo) jego marzenia. Będąc prawnym dziedzicem Królestwa Burgundii, złamał opór miejscowych wielmoży i w ciągu zaledwie dwóch lat, 1032-34, zmusił ich do uznania go za władcę. Dzięki temu Szwajcaria została ponownie zjednoczona, tyle że w ramach Cesarstwa Rzymskiego Narodu Niemieckiego.
Kantony i federacja
Pierwszym zwiastunem rozbudzonych dążeń do niezależności Szwajcarów była emancypacja miast. W 1243 roku, w obawie przed zakusami feudałów, Berno, Fryburg i Morat zawarły przymierze o wspólnych działaniach na rzecz obrony swych praw. Powołano milicje miejskie, a rady uchwaliły wzmocnienie fortyfikacji.
Wkrótce przyłączyły się do nich inne miasta, a w 1291 kantony samozwańczo proklamowały swoją niepodległość. Było to możliwe, gdyż wywodzący się ze Szwajcarii Habsburgowie, po przejęciu Austrii skupili się głównie na jej sprawach. Władzę nad posiadłościami szwajcarskimi przekazali w ręce różnej maści urzędników, wójtów, intendentów i sędziów, którzy mieli pobierać podatki, cła, wymierzać kary i organizować rozmaite prace, jak budowa dróg, czy przepraw.
Cieszący się dotąd dużą samodzielnością szwajcarscy chłopi, a zwłaszcza pasterze, zaczęli popadać w konflikt z królewskimi urzędnikami. Z tego okresu wzięła swój początek legenda o Wilhelmie Tellu, który został zmuszony przez wójta Gesslera do zestrzelenia z kuszy jabłka z głowy własnego syna. Gdy tego dokonał, zabił Gesslera, co zapoczątkowało okres wieloletnich wojen z Habsburgami.
Przez cały wiek XIII i w początkach XIV w alpejskiej krainie trwała wojna. Przełomowy okazał się rok 1315, kiedy książę Leopold Habsburg przeprawiał się z wojskiem wąskim przesmykiem pomiędzy górami, a jeziorem Ägeri, koło Morgarten. Jego kolumny zostały zaatakowane przez Szwajcarów. Ciężkozbrojni rycerze nie mieli żadnych szans, gdy ze zboczy posypał się na nich grad strzał, ogromnych głazów i drewnianych bali. Z pogromu zdołał się tylko uratować niefortunny arystokrata i garstka rycerzy. Na fali zwycięstwa, 9 grudnia, przedstawiciele trzech kantonów potwierdzili swój związek w miejscowości Brunn. Narodził się zalążek Związku Szwajcarskiego.
W XV wieku kantony zaczęły prowadzić bardziej samodzielną politykę. W 1415 roku na wezwanie Zygmunta Luksemburskiego oddziały Szwajcarów wystąpiły przeciwko arcyksięciu Fryderykowi Habsburgowi. W efekcie odebrały Habsburgom Argowię.
Stan permanentnej wojny Związku z Habsburgami rozpoczął się w roku 1438, gdy królem Niemiec został Albrecht II. Od tego momentu niemal nieprzerwanie Habsburgowie zasiadali na cesarskim tronie aż do roku 1806. Jednak w 1499, po kolejnej klęsce Habsburgów - tym razem na wzgórzu Gempenfluch - król Maksymilian I (od 1508 cesarz) musiał podpisać pokój w Bazylei i uznać na zawsze niepodległość Związku Szwajcarskiego.
Na drodze do izolacji
W latach 1501-13 do Związku przyłączyła się Bazylea, Appenzell i Szafuza. W tym okresie (do roku 1515) wojska szwajcarskie brały udział w wojnach włoskich, dzięki czemu stan posiadania Związku powiększył się o Lugnano, Locarno i Valtellinę.
Coraz częściej piechota szwajcarska brała udział w rozmaitych wojnach w charakterze wojska zaciężnego, a jej najlepiej wyszkoleni żołnierze weszli w skład gwardii papieskiej, powołanej do życia przez papieża Juliusza II.
W okresie reformacji Związek uległ podziałowi na kantony protestanckie (m.in. Berno, Bazylea, Zurych i Konstancja) i katolickie (Lucerna, Schwyz, Uri, Unterwalden i Zug), ale w latach 1527-29 zawarły one porozumienia przewidujące militarną współpracę.
Pomimo tego, między jednymi i drugimi dochodziło do konfliktów, które zakończyła krwawa bitwa pod Kappel w październiku 1531 roku. Protestanci zostali pokonani, a na polu chwały padł ich duchowy przywódca - Ulrich Zwingly. Przez jakiś czas ich sytuacja była nie do pozazdroszczenia, jednak uległa zmianie pięć lat później, gdy do Genewy przybył twórca jeszcze surowszej odmiany protestantyzmu, Jan Kalwin.
I choć stosy płonęły po obu stronach „wyznaniowej barykady”, większość Szwajcarów czuła potrzebę izolacji od zwaśnionej Europy i współpracy gospodarczej między kantonami.
W 1618 roku wybuchła najkrwawsza wojna religijna w Europie zwana trzydziestoletnią. W obawie przed przemarszem obcych wojsk i naciskami różnych władców, po raz pierwszy kantony zastosowały zasadę ścisłej neutralności. Wprawdzie szwajcarscy katolicy deklarowali sympatie dla Ligi Katolickiej, a protestanci dla Unii Protestanckiej, jednak ani jedni, ani drudzy nie przyjęli propozycji przystąpienia do którejkolwiek z koalicji. Dzięki takiej postawie, ich federacja została jednak uznana za niepodległą na mocy pokoju westfalskiego w 1648.
Ciężkie chwile Związek przeżywał również w czasie wojen napoleońskich. Kantony zmuszono bowiem do opowiedzenia się po stronie Napoleona I. Dopiero w 1813 roku, na miesiąc przed jego klęską pod Lipskiem, Szwajcarom udało się ogłosić neutralność. Zasadę tę potwierdził Kongres Wiedeński w 1815, zatwierdzając jednocześnie nowy ustrój Związku Szwajcarskiego jako federacji dwudziestu dwóch kantonów.
Od tamtej pory Związek przestrzega swej neutralności, nie bierze udziału w żadnych wojnach. Ostatni konflikt w tym niewielkim kraju miał miejsce w… 1847 roku, kiedy w walkach protestantów z katolikami zginęło ogółem 100 walczących. Rok później została uchwalona pierwsza konstytucja Federacji, dwukrotnie nowelizowana. Ostateczny kształt otrzymała w 2000 roku.
Obecnie Szwajcarzy nieufnie patrzą na międzynarodowe organizacje polityczne. Ich kraj nie należy nawet do Unii Europejskiej, której propozycję członkostwa odrzucił w referendum, w 1992. Z wielkimi oporami, w powszechnym głosowaniu, Szwajcarzy zgodzili się na wstąpienie do ONZ w 2002 roku, a wielkim sukcesem okazała się ratyfikacja układu z Schengen w 2008.
„Złota wolność”
Szwajcaria to jeden z niewielu krajów, w którym ważne decyzje w sprawach polityki międzynarodowej i wewnętrznej podejmuje ogół mieszkańców poprzez referendum. Jej mieszkańcy traktują je bardzo poważnie, toteż zazwyczaj osiągają znacznie lepszą frekwencję, aniżeli w innych państwach. Wolność nie jest jednak udziałem wszystkich. Przez długi czas praw wyborczych nie posiadały kobiety, a i cudzoziemcy - zwłaszcza emigranci z Azji i Afryki - nie są tam mile widziani.
Przysłowiowa uczciwość szwajcarska także niejednokrotnie okazywała się mitem. W latach II wojny światowej banki szwajcarskie pomagały nazistowskim notablom lokować w swoich sejfach dewizy i złoto zrabowane Żydom, a władze współpracowały z III Rzeszą, odsyłając do niej z granicy wszystkich obywateli posiadających w paszportach złowieszczą literę „J”, więc określających ich przynależność narodową („Jude”- Żydzi).
Najlepiej pewien rys mentalności Szwajcarów obrazuje dowcipny eksperyment, jaki miał miejsce w Europie w latach 90. Otóż w połowie europejskich krajów pozostawiono na ulicy po dziesięć portfeli, sprawdzając, ile nich zostanie zwróconych przez znalazców. Wyniki były zaskakujące. Norwegowie oddali wszystkie, Polacy cztery, a Szwajcarzy… ani jednego. Oczywiście, taki wybiórczy test nie może być podstawą do krzywdzącego uogólnienia.
Leszek Stundis
- Autor: Leszek Stundis
- Odsłon: 3276
„Afryka byłaby rajem, gdyby nie ci przeklęci Afrykańczycy” - tak przez kilka stuleci czarny ląd oceniali biali kolonizatorzy. Nienawiść rasowa podyktowana atawistycznymi emocjami na długo wyprzedziła próbę unaukowienia problemu.
Rasizm nie jest religią ciemnogrodu. Rasistami bywali wielcy uczeni i artyści. Wśród nich poczesne miejsce zajmuje Rudyard Kipling, laureat literackiej Nagrody Nobla w 1907 roku, autor romantycznej opowieści o pewnym chłopcu - Księgi dżungli.
Na początku była pogarda
Rasizm jest zjawiskiem stosunkowo nowym. Starożytność nie znała pojęcia rasy, ani hierarchii ras, ale rozróżniała ludzi oświeconych, Greków i Rzymian, i nieokrzesanych barbarzyńców, z którymi - jeśli się ich schwytało - można było robić wszystko.
„Niewolnik to mówiące narzędzie” - tak definiował go Katon Starszy, surowy rzymski cenzor. W ten sposób tłumaczono instrumentalne traktowanie niewolnic, gwałconych w domach prywatnych i na arenie, często przez zwierzęta. Gwałtem zostały ukarane córki królowej Brytów Boudiki za bunt przeciw Rzymianom podniesiony przez jej matkę. Relacja pan- niewolnik była jednoznaczna i tylko akt wyzwolenia mógł poprawić los osoby niewolnej.
Niewolnik nie był jednak zdeterminowany rasowo. Mógł nim zostać nawet Rzymianin, o ile został pojmany przez barbarzyńców nierzadko o czarnym kolorze skóry. Królowie Numidii, kraju z którym Rzym toczył wojny, często posiadali rzymskich niewolników, chętnie oddawanych rodzinom za sowity okup.
Troska o losy świata
Thomas Malthus (1766-1834) jako pierwszy zauważył problem przeludnienia. A raczej kwestię zbyt wysokiego przyrostu naturalnego w stosunku do produkcji żywności. Gwałtownie rozwijająca się populacja nie zdoła, zdaniem Malthusa, utrzymać wysokiego poziomu życia i będzie stopniowo ubożeć, aż w końcu znajdzie się na krawędzi nędzy i upadku.
Brytyjski uczony, który w 1805 roku otrzymał jako pierwszy w historii wyspiarskiego imperium tytuł profesora ekonomii, sformułował słynne prawo, w myśl którego przyrost naturalny rozwija się w postępie geometrycznym, a żywności zaledwie arytmetycznym.
Z tej zależności wyciągnął prosty, acz kontrowersyjny wniosek, że pomoc najuboższym prowadzi do … klęski głodu. Nic nie wskazuje, że Malthus był rasistą, ale jego katastroficzna wizja pogrążającego się w chaosie i nędzy świata była później wykorzystywana przez „rasę panów” do uzasadniania kolonialnego wyzysku.
Szlachetne intencje pana Darwina
Twórca teorii ewolucji Charles Darwin (1809-1882) był wnikliwym obserwatorem otaczającego go świata. Dość szybko dostrzegł związki pomiędzy gatunkami i ich pochodzenie od wspólnych przodków. Płynąc na statku „Beagle” do odległych Wysp Galapagos, miał sporo czasu na przemyślenia, czego owocem było opublikowane niemal dwie dekady później sztandarowego dzieła O powstawaniu gatunków drogą doboru naturalnego (1859). Szczególny akcent kładł w nim na pojęcie doboru naturalnego i dominacji silniejszych osobników nad słabszymi, które skazane są na wyginięcie.
Dość szybko poglądy Darwina znalazły entuzjastów, także wśród tych, którzy dostrzegli w nich pewne analogie do życia ludzkiego w warunkach bezdusznego kapitalizmu i bezpardonowej konkurencji na wolnym rynku. To niosło za sobą poważne konsekwencje, gdyż podważało wszelką działalność filantropijną i charytatywną jako szkodliwą dla doboru naturalnego.
Nic nie wskazuje jednak, że Darwin był skłonny teorię doboru naturalnego rozciągnąć na stosunki społeczne. Dostrzegał wprawdzie fakt genetycznego uwarunkowania inteligencji i uzdolnień, ale nie widział w nim podstawy, by jednych ludzi postrzegać lepszymi od innych, a tym bardziej dawać im prawo do decydowania o tych innych.
Chemia ras i teologia moralna
Zupełnie inaczej podchodził do sprawy francuski dyplomata i pisarz Arthur de Gobineau (1816- 1882), uważany za ojca „naukowego” rasizmu. Uznając dobór naturalny za decydujący czynnik pomyślności społeczeństwa dowodził, że im czystsza rasa je tworzy, tym więcej jej przedstawicieli będzie reprezentować „pożądane cechy i wrodzone uzdolnienia”, a tym samym wzrośnie „poziom cywilizacyjny w danym państwie”. Odrzucił więc uwarunkowania geograficzne jako determinanty ewolucji społeczno- kulturowej, a skupił się na czynnikach antropologiczno- rasowych.
Konsekwencją jego przemyśleń było nowe spojrzenie na trzy podstawowe odmiany rasowe człowieka. Rasę białą, aryjską, której najdoskonalszymi przedstawicielami byli wysocy, dobrze zbudowani blondyni o niebieskich oczach, miała cechować wysoka inteligencja, wojowniczość, bezinteresowność i doskonała organizacja „otoczenia i swojego wnętrza”. Jej reprezentanci mieli myśleć racjonalnie i powściągać swoją zmysłowość, dzięki czemu stawali się kandydatami na idealnych władców.
Ludzie rasy żółtej, średniego wzrostu o ciemnych włosach i oczach byli, zdaniem Gobineau, praktyczni, stąpający mocno po ziemi, ale pozbawieni wybitnej inteligencji i fantazji. Typowa rasa kupców.
Czarni natomiast, to ludzie pobudliwi, uczuciowi, skłonni do oddawania się fantazjom, skupieni na zaspakajaniu swoich zachcianek jak dzieci. Byli fatalnymi władcami, gdyż słaba wola i brak zdolności organizacyjnych uniemożliwiały im stworzenie i utrzymanie silnego państwa. Potrzebowali zatem opieki, którą mogli im zapewnić … oświeceni biali.
„Chemia ras” miała zapobiegać mieszaniu się białych z innymi, a „teologia moralna” nakazywała zachowanie czystości rasowej jako daru danego od Boga.
Nauka w służbie… rasizmu
Z poglądami francuskiego myśliciela zgodziła się część ówczesnego świata nauki. Przyrodni brat Darwina, twórca daktyloskopii, prekursor badań statystycznych w psychologii i entuzjasta testów psychologicznych Francis Galton (1822-1911), stanął na stanowisku, że to geny kształtują człowieka, a nie wychowanie.
Geny miały odpowiadać za poziom inteligencji, a także za predyspozycje, czego miały dowieść testy rozsiewu uzdolnień w populacji, które w XX wieku pośrednio przyczyniły się do utrwalenia stereotypu wyższości białej rasy nad innymi.
Galton był typowym brytyjskim dżentelmenem, przekonanym o wyższości białej rasy, choć do własnej służby odnosił się z pobłażliwą życzliwością.
Rasistą okazał się także słynny biolog i podróżnik niemiecki Ernst Haeckel (1834-1919), twórca teorii rekapitulacji, w myśl której każdy osobnik w rozwoju zarodkowym nosi cechy ewolucyjnej przeszłości. Jako przykład podawał występowanie szpar skrzelowych w życiu płodowym człowieka.
O ile sformułowane przez niego prawo głoszące, iż ontogeneza jest skróconą filogenezą nie budzi większych zastrzeżeń, o tyle porównanie państwa narodowego do żywego organizmu już tak. Twierdzenie, iż lepiej amputować chory narząd, aniżeli dopuścić do gangreny toczącej cały organizm zostało później przytoczone w sztandarowym dziele Adolfa Hitlera (1889- 1945) Main Kampf (Moja walka), a ową gangreną mieli być… Żydzi.
Swoją cegiełkę do budowy rasistowskiego światopoglądu dorzucił wybitny skądinąd włoski psychiatra Cesare Lombroso (1835-1909), twórca pierwszej pełnej teorii kryminologicznej. I on również okazał się zwolennikiem poglądu o genetycznej determinacji zachowań. Wyróżnił bowiem pięć kategorii przestępców, wśród których na poczesnym miejscu znaleźli się zbrodniarze z urodzenia. Mieli stanowić aż dwie trzecie wszystkich odpowiedzialnych za czyny karalne.
Pozostałe grupy to przestępcy „z nawyknienia”, którzy bezkrytycznie przyjęli wzorce patologicznych rodziców, z namiętności, powodowani zazdrością lub chorobliwym pożądaniem, pseudoprzestępcy, dopuszczający się zabronionych czynów pod wpływem okoliczności i wreszcie kryminaloidzi - osoby podatne na złe wpływy.
Aby dowieść swych racji, Lombroso dokonywał pomiarów czaszek skazanych i na ich podstawie kreślił profil przestępcy. Zapewne wtedy w jego rozumowaniu pojawił się efekt Pigmaliona i swoje wyniki kraniometryczne dopasowywał do „jedynie słusznych wniosków”.
Nie był jednak rasistą w dzisiejszym rozumieniu tego słowa, choć nadmierne skłonności do występku przypisywał… m.in. Polakom.
Koncepcje Lombrosa zostały wypaczone w XX wieku. W Stanach Zjednoczonych „dowiedziono”, że zbrodnicze upodobania mają Murzyni, a także Latynosi. Przy owych „badaniach” nie uwzględniano jednak ani warunków życia, ani tzw. punktu startu młodych ludzi z tych środowisk.
Bratanek Wagnera i Teutoni
Najwybitniejszym brytyjskim rasistą przełomu XIX i XX wieku był niewątpliwie Houston Stewart Chamberlain (1855-1927). Doskonale wykształcony, absolwent studiów botanicznych w Genewie i geologicznych u samego Kurta Vogla, syn brytyjskiego admirała i … zięć Richarda Wagnera. Za pochwalne hymny pod adresem Cesarstwa Niemieckiego Wilhelm II odznaczył go żelaznym krzyżem, a w 1916 nadał niemieckie obywatelstwo.
Chamberlain kochał nie tylko Niemców. W 1923 wyraził swój podziw dla Adolfa Hitlera i jego programu oczyszczenia Rzeszy z „niepożądanych elementów rasowych”.
Historiozofia Chamberlaina wyróżniała cztery formacje kulturowe mające zasadniczy wpływ na losy świata. Dwie pierwsze, Grecy i Rzymianie, byli twórcami filozofii, poezji, sztuki, prawa, państwa i społecznego ładu. Żydzi, wprawdzie zdolni, mieli jednak odgrywać destrukcyjną rolę w cywilizacji, a ich skłonność do „talmudycznej spekulacji” miała być zagrożeniem dla świata, czego przykładem mogą być teorie Marksa, Freuda czy … Einsteina. Natomiast spuściznę dwóch pierwszych przejęli Teutoni (Germanie, Celtowie i… zachodni Słowianie), którzy winni wziąć odpowiedzialność za losy świata, aby zapobiec jego degeneracji.
Pewna pani feministka
Bodaj najbardziej barwną postacią pośród teoretyków rasizmu była pewna pani feministka z USA, Margaret Sanger (1879-1966). W młodości sufrażystka i socjalistka, wierna czytelniczka Karola Marksa dość szybko zajęła się sprawami planowania rodziny oraz uległa fascynacji eugeniki negatywnej.
Przyjęła bowiem pogląd, że eliminując pewne geny można poprawić ogólny poziom moralny populacji, stąd stała się gorącą zwolenniczką przymusowej sterylizacji „jednostek niepożądanych”. A za takie uważała przestępców, osoby psychicznie chore, a także upośledzone, w tej liczbie - niewidome i głuchonieme. Jednocześnie ostro występowała przeciwko akcjom dobroczynnym, postrzegając je jako „sentymentalny patriarchalizm”.
W 1932 roku w „The Birth Control Review” opublikowała swój Plan for peace (Plan pokojowy), w którym zaproponowała … obowiązkową segregację, sterylizację i aborcję „dysgenicznego inwentarza”.
Największe kontrowersje wzbudził jednak jej Negro Project (Projekt Murzyn), w którym nakreśliła wizję sterowanej przez państwo akcji ograniczania liczebności populacji czarnych obywateli USA.
Pod wpływem fali krytyki zamilkła w sprawach rasowych i powróciła do swojej dawnej „działalności misyjnej” na rzecz planowania rodziny. Ponoć w pewnym momencie swej kariery przyczyniła się do powstania tabletek antykoncepcyjnych.
Program przymusowej sterylizacji nie był jednak wymysłem pani Sanger. Najwcześniej na „drogę postępu” wkroczyły Stany Zjednoczone. W 1897 na mocy uchwały lokalnej Izby Reprezentantów zabiegom takim miały być poddawane osoby upośledzone umysłowo w stanie Michigan. W ślad za nim poszła Pensylwania, a potem kolejne stany, aż wreszcie to nieludzkie prawodawstwo zaczęło obowiązywać w 33 stanach.
Pokłosie
Trudno oszacować skalę ofiar przymusowych sterylizacji. W nazistowskich Niemczech była to operacja kierowana odgórnie, podobnie jak eliminacja chorych psychicznie w ramach akcji T-4. Liczba ofiar w tym kraju wynosi ok. 400 tysięcy.
W USA wiele zależało od podejścia władz lokalnych do problemu. W niektórych stanach objęci „programem” nie byli nawet informowani o zabiegu, który przeprowadzano po cichu przy okazji innych badań czy drobnych ingerencji chirurgicznych. Tak więc i Amerykanie mają na swoim sumieniu przeszło 100 tysięcy wysterylizowanych. W ich przypadku czynnik rasowy był równie istotny co w państwie Hitlera.
Niechlubne miejsce w czołówce państw stosujących negatywną eugenikę zajmuje Szwecja, ojczyzna przeszło 60 tysięcy okaleczonych. Dopiero w 1976 Sztokholm zaniechał podobnych praktyk, a procesy o odszkodowanie toczą się po dziś dzień.
Idea „lepszego społeczeństwa” czy narodu oczyszczonego z etnicznie obcego elementu raz po raz odżywa w historii, a skutki jej odrodzenia bywają katastrofalne.
Ksenofobia rodzi nienawiść i niekończącą się spiralę przemocy, czego dowodem są planowe akcje neofaszystów i innych grup nacjonalistycznych wymierzane przeciwko imigrantom.
Rasizm, zdeterminowany błędną interpretacją Pisma Świętego, głosi odrodzony po raz kolejny Ku Klux Klan czy rozmaite bractwa aryjskie. Zgodnie z ich rewelacjami, czarni (choć nie tylko, gdyż może to dotyczyć to również innych „kolorowych nacji” i Żydów) wywodzą się od Chama, syna Noego który wyśmiał śpiącego nago ojca po nadużyciu wina.
Bez względu na to, jakie oblicze przyjmuje współczesny rasizm, odpowiedzialność za jego powstanie spoczywa na barkach tych uczonych, którzy dali do ręki fanatykom naukowe narzędzia do apologii nienaukowej ideologii.
Leszek Stundis
- Autor: Leszek Stundis
- Odsłon: 12714
Tajemnica materii intrygowała człowieka od zarania dziejów. Już jońscy filozofowie przyrody odnajdywali w żywiołach takich jak woda, powietrze czy ogień pierwotny składnik świata przenikający wszystkie znane jej postacie.
Zwłaszcza ogień jako symbol wiecznej przemiany uważany był w większości starożytnych kultur za święty. Płonący w mrocznych cellach świątyń był przedmiotem nabożnej czci, a kapłani stale pilnowali by płonął, bowiem jego zgaśnięcie oznaczało koniec odwiecznej przemiany, jaka dokonuje się w świecie.
Metalurdzy i szarlatani
Od samego początku opanowania technologii wytopu metali metalurgowie i kowale cieszyli się poważaniem w swoim otoczeniu, które z zabobonnym lękiem podziwiało efekty ich okrytej tajemnicą pracy. Owi dawni mistrzowie pracujący w swych rozgrzanych warsztatach tworzyli bardzo często tajemne stowarzyszenia, których celem była ochrona sekretów obróbki metalu, przekazywanych z pokolenia na pokolenie tym, którzy okazywali się godni, aby być w nie wprowadzonymi.
Trudno dziś odpowiedzieć jak dawno narodziła się alchemia i co pierwotnie oznaczało owo pojęcie. Współcześni badacze kultury najczęściej przyjmują dwa znaczenia tego słowa. W wąskim, najbardziej rozpowszechnionym rozumieniu tego terminu alchemia oznacza wszelkie praktyki zmierzające do przemiany, czyli transmutacji jednych substancji w drugie, a zwłaszcza pospolitych metali w szlachetne kruszce, głównie złoto.
Istnieje jednak pogląd, że alchemia to cały filozoficzny sposób patrzenia na świat, wyrosły na gruncie najstarszych dociekań nad istotą natury. Pierwsze filozofie bowiem zakładały, że świat w naturalny sposób dąży do doskonałości, którą pojmowano jako mniej lub bardziej sprecyzowaną harmonię. Proces wytapiania, a następnie obróbki metali był przez starożytnych postrzegany jako przyspieszona przemiana od prymitywnych, bezładnych kawałków rudy do form coraz bardziej doskonałych. Przenosząc wyniki tych najstarszych obserwacji dotyczących metalurgii na całą rzeczywistość, łatwo sobie wyobrazić jak narodził się pogląd, który zakładał możliwość przyspieszenia owej ewolucji w kierunku wspomnianej harmonii. W chwili, kiedy pierwsi anonimowi twórcy rozpoczęli świadome eksperymenty zmierzające do przemiany jednej substancji w inne, narodziła się alchemia.
Praojciec alchemii
Tradycja uważa za ojca alchemii legendarnego, pierwszego z wielkich mędrców starożytności, Hermesa Trismegistosa, żyjącego ponoć około 3000 roku p.n.e. Od jego imienia utworzony został stosowany powszechnie po dziś dzień przymiotnik „hermetyczny”, oznaczający ni mniej ni więcej jak „szczelnie zamknięty”. W odniesieniu do wiedzy znaczy on tylko jedno: wiedzę niedostępną ogółowi, a zrozumiałą dla wtajemniczonych.
O wydawanych w średniowieczu traktatach alchemicznych zwykło się mówić jako o księgach hermetycznych, co podkreślała zresztą zawarta w nich bogata symbolika i pozornie niezrozumiały zapis treści.
Pierwsze historyczne wzmianki o rytuałach towarzyszących wytapianiu i przeróbce miedzi pochodzą z II tysiąclecia p.n.e. i związane są z semickimi kultami bóstw ognia, jak choćby Molochem. Grecy mieli osobnego patrona metalurgów i kowali w postaci niezbyt urodziwego syna Zeusa i Hery, Hefajstosa, który prawie nigdy nie opuszczał swej podziemnej kuźni. W Rzymie Hefajstos przybrał imię Wulkana i po dziś dzień słowo to oznacza kapryśną górę mogącą zalać mieszkających u jej podnóża ludzi deszczem ognia i lawą.
Te początkowe przekazy naukowo-religijne trudno zaliczyć do dzieł alchemicznych, choć, niewątpliwie, arystotelesowska koncepcja samodzielnego bytu, zwanego „substancją” oddziałała na wyobraźnię późniejszych alchemików. Dopiero jednak rzekome odnalezienie traktatów Hermesa Trismegistosa w pierwszych wiekach naszej ery przyczyniło się do ponownego zainteresowania tajemną wiedzą metalurgów.
Najstarsze, typowe zapiski alchemiczne zawarte zostały w tak zwanym papirusie z Lejdy pochodzącym z III wieku n.e. Głównymi jednak inicjatorami odrodzenia alchemii stali się Arabowie, którzy stworzyli ów termin. Zajmując ogromne połacie Azji Mniejszej i Afryki, mieli dostęp do mnóstwa pism starożytnych zapomnianych przez średniowieczną Europę. Jeden z największych uczonych arabskich z przełomu X i XI wieku, Awicenna, napisał w dziele „Księga wiedzy” (Kitab asz szifa), że „alchemia jest darem boga”.
Między magią, a nauką
Alchemicy przez cały czas poszukiwali tajemniczego proszku, zwanego poetycko kamieniem filozoficznym, który wsypany do dowolnego metalu byłby w stanie zainicjować proces transmutacji. Przez wiele stuleci sądzono, że jest on mieszaniną siarki, rtęci i arsenu, lub jak podają niektóre traktaty alchemiczne - bliżej nieokreślonej, „soli”.
Przez wieki bezskutecznie przeprowadzano tysiące eksperymentów, w wyniku których odkrywano najrozmaitsze związki chemiczne, tyle, że nie poszukiwany kamień.
W średniowieczu do grona wybitnych alchemików należeli Albert Wielki i Roger Bacon. Choć Kościół katolicki niechętnym okiem patrzył na praktyki alchemiczne, oficjalnie nigdy ich nie potępił.
W okresie renesansu wykształcił się cały przemysł alchemiczny, skupiający zarówno rzeczywistych badaczy, jak i nieprzebrane rzesze oszustów.
Wizja możliwości „produkowania” złota rozniecała wyobraźnię władców, którzy gotowi byli zapłacić każdą sumę za zgłębienie tajemnicy alchemicznej przemiany.
Do legendy przeszedł cesarz Rudolf II Habsburg. Choć rzymskokatolicka wiara nie pozwalała mu przyznawać się oficjalnie do zainteresowania alchemią, Rudolf II posiadał całą kolekcję przyborów potrzebnych alchemikom, tudzież magiczne kamienie z wygrawerowanymi znakami kabalistycznymi, korzenie mandragory, a nawet postać diabełka zamkniętego w kryształowym puzdrze. Jego zainteresowania nie kończyły się na transmutacji metali.
W XVI wieku pojawia się specyficzna odmiana alchemii, zwana jatrochemią, lub inaczej alchemią lekarską. Jej twórcą był szwajcarski lekarz Paracelsus, przemierzający w pierwszej połowie XVI wieku kraje europejskie i głoszący konieczność nowego spojrzenia na człowieka.
Paracelsus piętnował wprawdzie tradycyjnych alchemików i otwarcie wyśmiewał ich kamień filozoficzny, jednak jego metody również nie były pozbawione elementów magii.
Głoszony przezeń witalizm przyjmował istnienie w każdej żywej istocie niematerialnej siły życiowej niepoddającej się fizykalnemu badaniu. Choć zalecał medykom dokładną obserwację pacjentów i badanie procesów chemicznych zachodzących w ich organizmach, stosowane przez niego preparaty niewiele różniły się od związków popularnych wśród alchemików. Miedź, żelazo, antymon, sole rtęci i siarki były jego ulubionymi lekami. W wielu przypadkach okazywały się zresztą skuteczne, co nadało mu przydomek „cudotwórcy”.
Sławę Paracelsusa rozprzestrzenili w Europie jego uczniowie, a zwłaszcza jeden z nich - Martin Ruland, autor skompilowanego dziełka alchemicznego „Leksykon”. To właśnie on znalazł się na dworze Rudolfa II i zaraził go nowymi prądami w alchemii. Przede wszystkim wmówił władcy, że Paracelsusowi udało się wynaleźć eliksir wiecznej młodości i „laboratoryjnie” stworzyć miniaturowego człowieczka - homunculusa.
Trudno przyjąć, że Rudolf wierzył w podobne brednie. Nie ulega jednak wątpliwości, że jego nadwornemu alchemikowi żyło się dość wygodnie u boku władcy przepełnionego miłością do wszystkiego co miało diabelski posmak.
Mniej szczęścia miał jego „uczony” kolega Edward Kelley, który przez długi czas twierdził, iż zna sekret transmutacji. Rudolf II nigdy nie otrzymał obiecywanych mu przez sprytnego Anglika gór złota i w końcu nakazał uwięzić go w wieży. Keely’ego zgubiła prawdopodobnie zbytnia chciwość i obnoszenie się z łatwo zdobytym majątkiem. Niewykluczone też, że pozostawał na usługach dworu angielskiego w charakterze szpiega.
Podobny los spotkał wielu szarlatanów, z których najsłynniejszy był żyjący w drugiej połowie XVIII wieku włoski lekarz, podający się za „cudotwórcę”, Giuseppe Balsamo, znany lepiej jako Alessandro Cagliostro.
Trzeba jednak powiedzieć, że właśnie alchemicy przyczynili się do rozwoju współczesnej chemii. Ich pracom przypisuje się odkrycie fosforu, a także wyjaśnienie procesu produkcji porcelany. Wiele związków chemicznych, jak sole rtęci, arsenu, kwasy mineralne, czy woda królewska, także zawdzięcza swe „istnienie” ich dociekliwości. Współczesna chemia dowiodła zresztą możliwości uzyskania sztucznie złota, choć jej metody daleko odbiegły od stosowanych w średniowiecznej alchemii.
Leszek Stundis
Kalendarium:
III wiek n.e. - powstają najstarsze zapiski ściśle alchemiczne na Bliskim Wschodzie i w Egipcie (tzw. papirus z Lejdy)
VIII wiek - do Europy przedostają się pierwsze pisma alchemiczne za pośrednictwem arabskiego uczonego Gebera
X/XI wiek - Awicenna w swojej „Księdze wiedzy” zawiera wiele przepisów alchemicznych, choć nie dotyczą one transmutacji
XIII wiek - Roger Bacon w swoich dziełach Opus maius, Opus minus i Opus tertium zawiera całą ówczesną wiedzę, a wśród niej wiele informacji dotyczących przemian alchemicznych
1597 - Andreas Libavius wydaje słynny traktat Alchymia
1604 - najsłynniejszy alchemik polski, Michał Sędziwój, publikuje słynne dzieło Cosmopolitani novum lumen
1612 - umiera najwybitniejszy spośród władców, „mecenas” alchemików, cesarz Rudolf II Habsburg
XVII wiek - większość koncepcji alchemicznych upada, choć jeszcze w następnym stuleciu działają sprytni, sławni szarlatani; działają także jatrochemicy, którzy cieszą się nadal dużym powodzeniem
XX wiek - pojawia się moda na „alchemię współczesną”, doszukującej się nieznanej natury świata.