W 1957 roku sześć zachodnioeuropejskich krajów- Francja, RFN, Włochy, Luksemburg, Belgia i Holandia ratyfikowały traktaty rzymskie, powołując do życia Europejską Wspólnotę Gospodarczą (EWG).
Któż wówczas mógł przypuszczać, że w niespełna pół wieku później prawie wszystkie kraje europejskie, owładnięte ideą integracji, znajdą się we Wspólnocie Europejskiej, w której swobodny przepływ kapitału, ludzi, towarów i usług stanie się na tyle powszechny, iż granice będą jedynie umownymi liniami na mapie o znaczeniu historycznym.
Sama koncepcja nie była jednak nowa. Jej echa można odnaleźć w każdej epoce, choć ówczesna wizja europejskiej wspólnoty znacznie odbiegała od proponowanej dzisiaj.
Rzym, imperium otwarte
W minionych czasach najczęściej spotykaną formą integracji i, co by nie mówić, dosyć skuteczną, był podbój. Mistrzami w tej dziedzinie byli Rzymianie, którzy w okresie świetności Cesarstwa zajęli cały basen Morza Śródziemnego, ustanawiając swoją północną granicę na rzekach Dunaj i Ren, na wschodzie docierając do Eufratu i Tygrysu, a w północnej Afryce opanowując cały pas żyznego w owym czasie wybrzeża. Dalej ich ekspansja nie przebiegała tak łatwo. Wprawdzie za rządów Trajana (98-117 n.e.) opanowali przejściowo kraj Daków (obszar dzisiejszej Rumunii), a za czasów Marka Aureliusza (161-180) ziemie Kwadów i Markomanów (dzisiejsze Morawy), jednak były to nabytki chwilowe i ludność tych terenów w minimalnym tylko stopniu poddała się romanizacji.
Konieczność asymilacji podbitych ludów była jednak dość życzliwie postrzegana przez rzymskich władców. Rozumiał to już Juliusz Cezar, który po podboju Galii dosyć hojnie rozdawał rzymskie obywatelstwo, a także jego następcy z dynastii julijsko- klaudyjskiej.
I tak znamienitym Rzymianinem został władca Judei Herod Agryppa I, przyjaciel Kaliguli i Klaudiusza, który przybrał rzymskie imię i nazwisko Marcus Iulius Agrippa Herodes, a w późniejszym okresie najznakomitszy lekarz starożytności- Galen, dla współczesnych Claudius Galenus.
Brakowało jednak rozwiązań systemowych, których nie mogły zastąpić pojedyncze gesty i akty dobrej woli. Dopiero cieszący się złą sławą cesarz Karakalla (211-218) wpadł na pomysł, aby wszystkim wolnym obywatelom swego imperium przyznać status rzymskich obywateli. Na mocy wydanego przez siebie dekretu, Constitutio Antoniana, wielonarodowa mozaika Imperium Romanum stała się jednym, zwartym, organizmem państwowym.
Następny krok na drodze integracji uczynił Konstantyn Wielki. W 313 roku wydał bowiem edykt mediolański, który uprawomocnił religię chrześcijańską i tym samym umożliwił jej szybkie wyparcie innych wierzeń. Kolejni władcy także docenili jej rolę i uniwersalny charakter, tak, że szybko stała się jednym z instrumentów władzy.
Nic zatem dziwnego, że prawo rzymskie i religia chrześcijańska są dwoma bardzo istotnymi filarami, na których powstała i po dziś dzień z nich korzysta współczesna Europa.
Ogniem, mieczem i … krzyżem
Imperium Rzymskie nie przetrwało próby czasu. Jednak idea integracji żyła w pamięci potomnych, którzy raz po raz usiłowali ją reaktywować. Karol Wielki (768-814) usiłował naśladować swoich rzymskich poprzedników. Toczył boje z Sasami, zlikwidował państwo Longobardów, a nawet pokusił się o podbój Słowian połabskich, ale nie zjednoczył zajętych ziem, które traktował jako zdobycz, a zamieszkującą ją ludność jak niewolników.
W 800 roku papież Sylwester II włożył na jego skronie koronę cesarską i dzięki temu, jako najwyższy suweren w Europie, mógł sobie rościć prawo do zwierzchności nad kontynentem.
Monarchia Karola Wielkiego rozpadła się niepełna 30 lat po jego śmierci.
W 843 roku, na mocy traktatu z Verdun spuścizna Karola Wielkiego i jego następcy Ludwika Pobożnego została podzielona pomiędzy Ludwika Niemieckiego, który objął wschodnią część monarchii (odpowiadającą dzisiejszym Niemcom), Karola II Łysego, króla Franków i władcy zachodnich rubieży państwa oraz Lotara I, iluzorycznego władcy Italii i pasa ziem wzdłuż Rodanu i Renu, rozgraniczającego posiadłości braci.
W latach 881-888 na krótko skupił całość ziem karolińskich w jednym ręku Karol III Gruby, ale dopiero jego daleki potomek, Otton I z dynastii saskiej, który w 962 roku przyjął tytuł cesarza rzymskiego narodu niemieckiego, zdołał podporządkować sobie, oprócz ziem niemieckich, także Italię i Lombardię. Zapoczątkował również system marchii, a więc zmilitaryzowanych okręgów nadgranicznych, które oprócz funkcji obronnych pełniły również rolę baz wypadowych na terytoria sąsiadów.
Jego wnuk, Otton III, analizując niepowodzenia swoich poprzedników, dość szybko zrozumiał, że jednoczenie przez podbój nie ma większego sensu, a konieczność utrzymywania licznej armii w gotowości bojowej jest zbyt kosztowna nawet dla cesarza. Jako pierwszy z europejskich monarchów opracował „federacyjny” model ustrojowy Europy, który przedstawił na słynnym zjeździe gnieźnieńskim w roku 1000.
Według tej koncepcji cywilizowana Europa miała obejmować cztery etnicznie różne części kontynentu: Sclavinię (obejmującą szeroko rozumiane ziemie Słowian), Germanię (kraje niemieckie), Galię (Francję wraz przyległościami) i Italię. Pomysł, jak na owe czasy, bardzo nowatorski, ale niemożliwy do realizacji ze względu na zbyt duże różnice gospodarcze i kulturowe pomiędzy proponowanymi „dzielnicami” i zbyt mały autorytet cesarza. Sam Otton III zmarł zresztą w wieku 22 lat, dwa lata po swoim słynnym wystąpieniu w Gnieźnie.
Uniwersalistyczne koncepcje przejawiał również Kościół. Koncepcja jednej, chrześcijańskiej Europy jako duchowego fundamentu dla jej mieszkańców i teza o prymacie władzy duchowej nad świecką znalazła szczególne odbicie w działaniach dyplomatycznych i politycznych papieża Innocentego III (1198-1216), ale i on w niewielkim stopniu przyczynił się do integracji kontynentu.
Przez ponad 800 lat, od czasów Ottona III, Europa targana wojnami daleka była od zjednoczenia. Dopiero wiek Oświecenia przyniósł nowe idee i nowe spojrzenie na tę kwestię.
Fenomen Oświecenia
Jeszcze nie ucichły działa na frontach wojny trzydziestoletniej, gdy książę Sully (Maximilien de Béthune, markiz de Rosny, 1560-1641), ważny minister i doradca króla Henryka IV, w swoim, dziś już zapomnianym pamiętniku Economics royales zawarł wizję nowej, „wczesnokapitalistycznej” gospodarki, opartej na rozwoju rolnictwa i wolnej grze rynkowej.
W następnym stuleciu podobne poglądy wyznawali fizjokraci wskazując, że do ich realizacji niezbędne jest wolność osobista i brak ograniczeń w podejmowaniu działalność gospodarczej, a motorem działania jednostki jest korzyść własna. Dość ciekawie wyprowadzali swoje rozumowanie z prawa naturalnego, do którego zaliczali prawo własności.
Ta zmiana w postrzeganiu ekonomii, którą dotąd regulowały m.in. zwyczajowe prawa cechowe, czy też monarsze przywileje, pozwoliło spojrzeć również inaczej na polityczny wymiar Europy i dotychczasowych regulatorów stosunków międzypaństwowych. Wojna przecież nie przynosiła korzyści, a wzajemna współpraca i wymiana tak.
Wprawdzie średniowieczne „konsorcjum” Hanza chyliła się wówczas ku upadkowi, jednak czasy jej świetności miały dowodzić słuszności nowego podejścia do ustroju Europy.
W latach 1713- 17 francuski ksiądz i dyplomata (m.in. uczestnik negocjacji w Utrechcie, kończących hiszpańską wojnę sukcesyjną) Charles- Irénée Castel de Saint- Pierre napisał trzytomowe dzieło Projekt pokoju wieczystego, w którym zawarł ideę takiego ułożenia stosunków politycznych w Europie, aby zapobiegły one wojnie. Ich osnową miała być większa współpraca państw na kontynencie, zarówno w dziedzinie gospodarczej jak i politycznej.
Jednak najbardziej rewolucyjne dzieło „zjednoczeniowe” wyszło spod pióra pechowego monarchy polskiego Stanisława Leszczyńskiego (1677-1766). Ów mąż stanu znany jako teoretyk- reformator i autor słynnej rozprawy Głos wolny, wolność ubezpieczający napisał wiele innych, dziś niestety zapomnianych, pism politycznych. W dwóch z nich, Liście pewnego Szwajcara do korespondenta w Holandii (1743) i Memoriale o zabezpieczeniu (wg innej wersji ustanowieniu) pokoju powszechnego (1748) zawarł wizję federacji siedmiu państw europejskich pod przewodnictwem Francji. Była ona dość naiwna, ale na tle sarmackości polskich elit wyjątkowo postępowa.
Leszczyński proponował, aby Francja, Polska, Anglia, Holandia Szwecja, Wenecja, Genua i kantony szwajcarskie powołały wspólny Sejm Europejski, który stanowiłby o ich polityce zagranicznej oraz własną siłę zbrojną, której trzon stanowiłaby armia francuska. Rzecz jasna, monarcha tego kraju sprawowałby urząd „prezydenta” takiej unii. Co ciekawe, Leszczyński, mimo dwukrotnego zasiadania na tronie, opowiadał się za ustrojem… republikańskim, który francuski król musiałby w odniesieniu do sprzymierzonych respektować.
Poglądy owe gorąco poparł filozof z Królewca Immanuel Kant (1724-1804), ale nadał mu nieco inny wymiar w swojej książce Do wiecznego pokoju- projekt filozoficzny. Był mimo wszystko bardziej myślicielem, aniżeli politykiem.
Szczytne koncepcje oświeceniowe przekreślił Napoleon I, który błyskawicznie podbił niemal cały kontynent, osadzając swoich krewnych i popleczników na opustoszałych tronach.
Wiek XX- odrodzenie
Po pierwszej wojnie światowej koncepcję Stanów Zjednoczonych Europy wysunął wielokrotny premier francuski Aristide Briand (1862-1932), który chętnie widział w europejskiej federacji Turcję i Rosję. Na jej czele miał stać Stały Komitet Polityczny, pełniący rolę „parlamentu”, a nad wykonywaniem jego uchwał miała czuwać Konferencja Polityczna. Projekt przewidywał również istnienie sekretariatu koordynującego ich działania.
Briand przewidział kształt przyszłej UE, ale w jego czasach ta idea była niemożliwa do realizacji. Po pierwsze, nad Europą zaczęły się gromadzić czarne chmury. Po drugie, Rosja Radziecka miała zupełnie inną wizję zjednoczonej Europy. Zgodnie z leninowską interpretacją nauk Karola Marksa (1818- 1883), u podstaw powodzenia rewolucji i ustanowienia dyktatury proletariatu leżał eksport komunistycznych idei na bagnetach Armii Czerwonej i wykorzystanie wrzenia rewolucyjnego w innych krajach. Pomysł nie był bezzasadny, zważywszy, na rewolucyjne wrzenie w Niemczech i podobne wystąpienia na Węgrzech, które Bela Kun ogłosił republiką rad. Na przeszkodzie stanęła jednak Polska, której wojska w słynnej bitwie warszawskiej zatrzymały pochód czerwonoarmistów, a w Niemczech górę zaczynały brać poglądy podważające upokarzający dla nich traktat wersalski.
Adolf Hitler nie miał uniwersalistycznych ambicji. Postrzegał Europę jako zlepek narodowości, z których tylko niektórym przyznawał oprawo do istnienia i rozwoju. Opierając się na koncepcjach Georga F. W. Hegla uznał, że po czasach greckiej i rzymskiej dominacji nadszedł czas na wiodącą rolę ludów germańskich, które winne są wywalczyć dla siebie odpowiednią pozycję.
Szczególnie ostro akcentował potrzebę „przestrzeni życiowej” (Lebensraum) dla przeszło 60- milionowej rzeszy Niemców. Jedyny kierunek ekspansji widział na Wschodzie, na ogromnych obszarach Rosji i Ukrainy, na drodze do których znajdowała się Polska. Hitler godził się na zjednoczenia południowej Europy „pod berłem” Mussoliniego, jak również kolonialną dominację Wielkiej Brytanii. Dla Niemiec pragnął Europy Wschodniej z jej żyznymi ziemiami i stepami, na których zamierzał wznieść kwitnące miasta. Miasta te miałyby początkowo pełnić funkcję wspólnot obronnych, skierowanych przeciwko niedobitkom „barbarzyńców”.
Tych ostatnich, a więc i Słowian, zamierzał zresztą wysiedlić za Ural, powierzając nad nimi władzę Stalinowi, którego cenił za „charakter i metody”. Część ujarzmionych ludów była przewidziana do asymilacji, jednak większość miała stać się niewolniczą siłą roboczą. II wojna światowa zakończyła się klęską Niemiec, które od ostatecznego upadku ocalił plan Marshalla.
Quo vadis Europo
Kościół katolicki, niechętny początkowo idei integracji, przyjął obecnie stanowisko pojednawcze. Biskupi polscy w większości zgadzają się na zjednoczenie, ale pod pewnymi warunkami. Ich obawy są głównie natury moralnej i kulturowej. Po pierwsze, we wszystkich krajach UE, z wyjątkiem Irlandii i Polski, dopuszczalna jest aborcja na życzenie. W wielu krajach zostały zalegalizowane małżeństwa homoseksualne, a nawet przyznano im prawo do adopcji dzieci. Duży sprzeciw Kościoła wzbudza legalizacja eutanazji, w której pionierem okazała się Holandia.
To wszystko budzi niepokój Kościoła, który stoi na stanowisku, że małżeństwo jest sakramentem, a więc „instytucją nierozerwalną”, a życie należy chronić od poczęcia. Stąd walka duchowieństwa i partii chadeckich o „godne miejsce” Boga w europejskich zapisach konstytucyjnych czy podejmowanych uchwałach.
Europa nie jest wolna także od nacjonalizmu. I to nie tylko jej wschodnia część, której jaskrawym przykładem jest „kocioł bałkański”, (wojna w byłej Jugosławii okazała się najkrwawszym konfliktem od czasów II wojny światowej), ale i jej „cywilizowana zachodnia połowica”.
W kraju Basków nadal są zwolennicy oderwania go od Hiszpanii, a także jej północnej części od Francji. W Irlandii żywe są tradycje irredenty, podobnie jak na Korsyce, która wcale nie czuje się bardzo francuska. Nacjonaliści węgierscy roszczą sobie pretensje do Siedmiogrodu, części Słowacji i Rusi Zakarpackiej, a bułgarscy Turcy chcieliby większej autonomii.
Za nimi dziarsko kroczą Szkoci i Katalończycy, usiłujący wybić się na niepodległość, a w krajach skandynawskich Szwedzi, Norwegowie i Finowie po prostu nie chcą imigrantów, zwłaszcza tych „kolorowych”. Widać to wyraźnie, gdy palącym problemem stali się nielegalni przybysze z Afryki Północnej, z przyjęciem których nie dają sobie rady nasi śródziemnomorscy sąsiedzi.
Podział na strefę euro i państwa posługujące się walutą narodową również nie sprzyja integracji. Jednak obawa przed wspólną walutą w wielu krajach, w tym w Polsce, wydaje się uzasadniona ze względu na dysproporcje w wysokości dochodów obywateli.
Trudno zatem odpowiedzieć, jak będzie wyglądała przyszłość Europy. W dużej mierze będzie ona zależeć od jej wzajemnych relacji z Rosją, wspólnego stanowiska w sprawie Ukrainy i jednoznacznej postawy wobec najsilniejszego partnera w NATO, USA.
Leszek Stundis