... czyli świat na krawędzi wojny
Rok 1959 przebiegł pozornie bardzo spokojnie. Wprawdzie na samym jego początku oddziały Fidela Castro obaliły rządy uległego wobec USA Fulgencia Batisty, ale początkowo nic nie wskazywało, że Kuba wkroczy na drogę budowy socjalizmu.
Administracja waszyngtońska jako pierwsza uznała nowy rząd w Hawanie, a 3 sierpnia 1959 roku we wszystkich doniesieniach prasowych na świecie pojawiła się informacja, że przywódcy obu mocarstw USA i ZSRR zdecydowali się na złożenie sobie wizyt przyjaźni.
Pozory odprężenia
Jako pierwszy przybył, we wrześniu 1959 roku, do Waszyngtonu przywódca radziecki, który został entuzjastycznie przyjęty przez społeczeństwo amerykańskie. Jednostronnie zadeklarował zakończenie „zimnej wojny”, a jego bezpośredni sposób bycia i rozdawane wszędzie przyjazne uśmiechy zjednały mu przychylność milionów prostych Amerykanów.
Rzeczywistym celem jego wizyty była jednak sprawa Berlina Zachodniego. Chruszczow domagał się przekazania zachodnich stref okupacyjnych tego miasta Niemieckiej Republice Demokratycznej. Strona amerykańska była temu zdecydowanie przeciwna, jednak prezydent Stanów Zjednoczonych przyjął zaproszenie sekretarza generalnego do złożenia rewizyty w ZSRR. Ustalono, że rokowania na temat statusu Berlina Zachodniego odbędą się w drugiej połowie maja 1960 roku. Wcześniej jednak doszło do incydentu, który pokrzyżował „szlachetne” zamiary obydwu stron.
Nowa odsłona „żelaznej kurtyny”
1 maja 1960 roku nad terytorium Związku Radzieckiego zestrzelony został amerykański samolot U-2, wykonujący misję szpiegowską nad zachodnią Syberią. Głównym jej celem było wykonanie serii zdjęć zakładów zbrojeniowych i jednostek wojskowych stacjonujących na trasie przelotu.
W niektórych kręgach polityków amerykańskich lansowana była bowiem teza, że ugodowa postawa Chruszczowa może być tylko kamuflażem przed planowanym atakiem nuklearnym na Stany Zjednoczone.
Kilkanaście dni później Chruszczow spotkał się w Paryżu z prezydentem Eisenhowerem. Do rozmów na temat Berlina nie doszło. Na pierwszym spotkaniu szef radzieckiego państwa zażądał publicznego potępienia przez prezydenta USA szpiegowskich lotów amerykańskich samolotów nad ZSRR.
Eisenhower nie dał mu tej satysfakcji. Strona radziecka zerwała rokowania, a wizyta prezydenta Eisenhowera w Związku Radzieckim nigdy nie doszła do skutku.
W listopadzie 1960 roku nowym prezydentem USA został wybrany 43-letni John F. Kennedy. Stany Zjednoczone podjęły wzmożony wysiłek zbrojeniowy, nie chcąc dopuścić do militarnej przewagi Rosjan. Jednocześnie znów paląca stała się sprawa Berlina Zachodniego, do którego - mimo licznych utrudnień ze strony reżimu komunistycznego - nadal przenikali uciekinierzy.
W maju 1961 roku rząd NRD, pod naciskiem Moskwy, rozkazał wybudowanie muru, który skutecznie odizolowałby Berlin Zachodni od terytorium NRD. Prezydent Kennedy natychmiast przyleciał do Berlina Zachodniego z zapewnieniem o amerykańskiej pomocy w razie zagrożenia ze strony komunistycznych Niemiec czy stacjonujących na obszarze ich państwa Rosjan.
Mur jednak pozostał, a ci którzy próbowali go sforsować najczęściej ginęli na rozciągniętych nad nim zasiekach od kul enerdowskiej straży granicznej.
Nieco wcześniej, w kwietniu 1961 roku, Rosjanie wysłali pierwszego kosmonautę, Jurija Gagarina, na orbitę okołoziemską. Dla Amerykanów był to szok. Cztery lata wcześniej Związek Radziecki wyprzedził stany Zjednoczone w badaniach przestrzeni kosmicznej, wysyłając pierwszego satelitę. Teraz znów pierwszy człowiek w kosmosie dystansował kosmiczne programy USA. Amerykanie mogli liczyć tylko na to, że gospodarka radziecka nie wytrzyma tych kosztownych, prestiżowych eksperymentów. Należało zatem zmusić Rosjan do jeszcze większego wysiłku finansowego, którego, jak zakładano, ich ekonomia nie wytrzyma.
Rząd Stanów Zjednoczonych podjął więc decyzję o rozmieszczeniu, w ramach NATO, broni nuklearnej w Europie Zachodniej. Dyplomatyczna kontrakcja Rosjan nie przyniosła rezultatu. Władze radzieckie zdecydowały wówczas o zainstalowaniu na Kubie, położonej zaledwie o 90 mil od wybrzeży USA, wyrzutni rakietowych dla pocisków uzbrojonych w głowice nuklearne.
22 października 1962 roku prezydent Kennedy zarządził ścisłą blokadę Kuby. W odległości 500 mil od wyspy 180 okrętów marynarki wojennej USA utworzyło kordon, blokujący do niej dostęp jakimkolwiek jednostkom.
Chruszczow początkowo zaprzeczał istnieniu na Kubie radzieckich wyrzutni. Kiedy jednak przedstawiciel USA przy ONZ Adlai Stevenson pokazał na forum Rady Bezpieczeństwa zdjęcia tych instalacji, nikt nie miał wątpliwości, że groźba konfliktu światowego stała się realna.
Zarówno w Europie Zachodniej jak i w Stanach Zjednoczonych wybuchła panika. Półki sklepowe zaczęły w oka mgnieniu pustoszeć, zwłaszcza z artykułów długoterminowych jak mleko w proszku, czekolada, mąka, cukier czy konserwy.
W krajach socjalistycznych propaganda wywołała poczucie powszechnego zagrożenia. Kubańczycy zaś, spodziewając się rychłej inwazji Amerykanów na wyspę, powołali pod broń kilkaset tysięcy rezerwistów.
W obliczu impasu obaj przywódcy mocarstw rozpoczęli zakulisowe negocjacje, w wyniku których osiągnęli kompromis. Związek Radziecki zobowiązał się do demontażu wyrzutni i wycofaniu rakiet z Kuby, Stany Zjednoczone zaś publicznie wyrzekły się inwazji na wyspę. Nieco później Chruszczow wymógł na Kennedym usunięcie amerykańskich rakiet z Turcji.
Było to jego ostatnie zwycięstwo dyplomatyczne. W łonie kierownictwa KPZR od początku lat 60-tych narastała opozycja przeciwko niemu. Zarzucano mu ekstrawagancję w polityce międzynarodowej, zbyt swobodny sposób bycia podczas oficjalnych wizyt zagranicznych, a także samodzielne podejmowanie niektórych decyzji bez uprzedniej konsultacji z Biurem Politycznym KPZR. W 1964 roku zastąpił go Leonid Breżniew.
Niepokoje w królestwie Kalibana
Rok 1960 przeszedł do historii jako rok Afryki. Kilkanaście państw tego kontynentu, dotychczasowych kolonii brytyjskich i francuskich, uzyskało niepodległość. Wśród nich znalazły się tak znaczące kraje jak Nigeria, czy oba Konga: francuskie i belgijskie (przemianowane później na Zair).
Proces dekolonizacji doprowadził w końcu lat 60-tych do całkowitego niemal wyzwolenia Czarnego Lądu. Ale niepodległość nie przyniosła Afrykanom ani pokoju, ani dobrobytu. Wytyczone sztucznie granice nowo powstałych państw nie uwzględniały rzeczywistych podziałów etnicznych kontynentu.
Ich autorzy nie wzięli również pod uwagę aspiracji terytorialnych poszczególnych plemion i grup narodowościowych. Doszło do paradoksalnej sytuacji, w której jedne, spokrewnione ze sobą etnicznie grupy ludności znalazły się nagle w granicach kilku państw, podczas gdy inne, dotychczas wrogo do siebie nastawione, zmuszone zostały do tworzenia wspólnego społeczeństwa.
Niemal od samego początku swej niepodległości kontynent afrykański stał się widownią krwawych wojen międzyplemiennych i waśni na tle rasowym. Gdy w lutym 1960 roku brytyjski premier Harold Macmillan w swoim słynnym przemówieniu „Wiatr przemian” wygłoszonym w Pretorii przewidywał przejęcie władzy w Afryce przez czarną większość, mało kto przypuszczał, że miejsce dawnych białych rasistowskich ideologów zajmą nie mniej szowinistyczni czarni przywódcy nowej Afryki.
Niemal we wszystkich wyzwolonych państwach afrykańskich od samego początku istnienia odbywały się w majestacie prawa prześladowania mniejszości narodowych. Rządy krajów Maghrebu (arabskiej Afryki północnej) zmusiły do emigracji większość Żydów, a tych, którzy pozostali zapędziły do gett.
W Kongu belgijskim dyskryminacji poddano Arabów, w Ugandzie zaś rozpoczęto prześladowania Azjatów. Na to wszystko nakładały się dawne waśnie międzyplemienne, przetrwałe tu i ówdzie niewolnictwo oraz niezaspokojone apetyty afrykańskich przywódców, z których każdy dość szybko rezygnował z „niewygodnej” demokracji.
Utworzona w 1963 roku w Addis Abebie Organizacja Jedności Afrykańskiej nie zapobiegła konfliktom na Czarnym Lądzie. Nic w tym zresztą dziwnego. Słabo wykształcone elity polityczne Afryki, nafaszerowane mieszanką plemiennych mitów, ideologii marksistowskiej i prymitywnym nacjonalizmem nie potrafiły inaczej patrzeć na kierowane przez siebie państwa, jak poprzez wąsko pojęty interes swoich najbliższych krewnych i własnej grupy klanowej.
Na tym tle doszło w 1967 roku do wybuchu najkrwawszego konfliktu w Afryce w latach 60-tych w jednym z najbogatszych państw kontynentu - Nigerii. Plemię Ibo, zamieszkujące roponośne obszary we wschodniej części kraju, proklamowało niezależne państwo Biafrę. Po trzech latach walk rząd federalny (złożony z koalicji etnicznie „obcych” Joruba i Hausa) zdusił rewoltę Ibo, w wyniku czego prawie dwa miliony Nigeryjczyków straciło życie.
Dyktatury i junty wojskowe opanowały w latach 60-tych także „wzorcowe” państwa neokolonialne: Ghanę, Tanzanię czy Kongo.
W Tanzanii prezydent Julius Nyerere wymyślił najbardziej oryginalną, pełną pruderii i zakłamania ideologię zwaną ujamaa. Z jednej strony, zakazał działalności wszystkich partii politycznych, oprócz swojej własnej Tanu. Z drugiej - stworzył system wiejskiej „samokontroli”, przy pomocy którego lokalni funkcjonariusze partii Tanu nadzorowali kolektywizację ziemi. W sprawach obyczajowych zakazał noszenia przez kobiety minispódniczek i spodni, zaś mężczyznom nakazał kompletny ubiór. Dotyczyło to zwłaszcza skąpo odzianych Masajów, wobec których agitatorzy Tanu odwoływali się do Biblii, tłumacząc że to sam Bóg kazał odziać się Adamowi i Ewie kiedy pozbywał się ich z raju.
Plagą Afryki okazała się również korupcja i całkowity zanik praworządności. Celował w niej Sese Seko Mobutu, który poprzez zamach w 1965 roku przejął władzę w Kongu belgijskim. Już w pierwszych latach jego dyktatorskich rządów oceniano, że zgromadził na swym prywatnym koncie setki milionów dolarów.
Podobnie działo się w Ghanie, gdzie prezydent Kwame Nkrumah nie cofnął się przed usunięciem nieprzekupnego sędziego Arku Korsaha, który w imię ideału równości wszystkich wobec prawa „odmówił” skazania trzech przeciwników głowy państwa.
Afryka zapłaciła ogromną cenę za swą niepodległość, o czym świadczą żywe wciąż etniczne konflikty na tym kontynencie.
Świat moralnego niepokoju
Sobór Watykański II zainaugurowany przez papieża Jana XXIII w październiku 1962 roku miał być odpowiedzią Kościoła na wyzwania współczesnego świata. Narastające konflikty w Afryce, Ameryce Łacińskiej, a zwłaszcza w Azji skłoniły głowę Kościoła do określenia na soborze zasad nowej ewangelizacji w duchu tolerancji i moralnej odnowy.
Sobór zakończył się w 1965 roku za pontyfikatu następcy Jana XXIII Pawła VI, kiedy świat wkraczał w nową fazę kryzysu. Najważniejszym przesłaniem uchwał soborowych była deklaracja o wolności religijnej i życzliwym stosunku do innych wyznań ze strony Kościoła katolickiego. Podjęcie dialogu z wierzącymi i myślącymi inaczej miało zapobiec zbrojnemu rozstrzyganiu sporów i narzucaniu siłą ideologii.
O ile dla organizacji życia kościelnego sobór miał znaczenie przełomowe, o tyle w niewielkim stopniu wpłynął na postawę decydentów politycznych na świecie.
W 1964, po incydencie w Zatoce Tonkińskiej, Amerykanie zdecydowali się wysłać pierwsze oddziały do Wietnamu, co zapoczątkowało trwającą osiem lat krwawą wojnę.
W 1966 roku w Chinach rozpoczęła się rewolucja kulturalna, która swym rozmachem w niszczeniu tradycji i ubezwłasnowolnianiu elit intelektualnych przerosła Związek Radziecki.
W czerwcu 1967 roku otoczony przez wrogie państwa arabskie Izrael, w odpowiedzi na zablokowanie jego jedynego portu nad Morzem Czerwonym, Ejlatu, przez marynarkę wojenną Egiptu, uderzył na sprzymierzone kraje arabskie i w ciągu sześciu dni opanował Synaj, zachodni brzeg Jordanu i syryjskie Wzgórza Golan.
W styczniu 1968 roku nowym sekretarzem Komunistycznej Partii Czechosłowacji (KPCz) został Aleksander Dubček, który zadeklarował gotowość do zreformowania socjalizmu w duchu liberalnym („socjalizm z ludzką twarzą”). W czerwcu tegoż roku w Czechosłowacji zniesiona została cenzura, co spowodowało masowe pojawienie się literatury opozycyjnej, piętnującej system komunistyczny narzucony w 1948 roku. W dwa miesiące później, w sierpniu 1968, wojska pięciu państw Układu Warszawskiego: ZSRR, Bułgarii, NRD, Polski i Węgier wkroczyły w ramach „bratniej pomocy” na terytorium Czechosłowacji, „ratując” zagrożoną demokrację. Miała to być poglądowa lekcja dla innych krajów socjalistycznych, jaki mają rzeczywisty zakres suwerenności.
Bunt młodych
Niezadowolenie z istniejącego porządku nie ominęło również demokracji zachodnich i USA. Lata 60-te były wprawdzie okresem pomyślnej koniunktury gospodarczej dla świata kapitalistycznego, jednak skostniały, mieszczański, często pełen bigoterii wzorzec zasad moralnych budził sprzeciw, zwłaszcza młodego pokolenia.
Angielski zespół „The Beatles”, minispódniczki, pierwsze pigułki antykoncepcyjne stały się w krótkim czasie symbolami wolności obyczajowej.
W Zachodniej Europie nasiliła się frustracja wśród absolwentów szkół i wyższych uczelni bezskutecznie poszukujących pracy. Brak wiedzy o krajach bloku wschodniego powodował, że wielu młodych ludzi ulegało spłyconej ideologii marksistowskiej i naiwnej koncepcji „społeczeństwa nie represyjnego” sformułowanej przez Herberta Marcuse.
Dla wielu niezadowolonych państwo jako instytucja jawiło się jako zło samo w sobie. Stąd koniec lat 60-tych przyniósł odrodzenie anarchizmu w jego najgorszej postaci, wyrażającej się podejmowaniem przez zdeterminowane bojówki działań terrorystycznych.
W Stanach Zjednoczonych zamieszki na uczelniach i ulicach miast wynikały w dużej mierze z niezgody części społeczeństwa amerykańskiego na kontynuowanie wojny w Wietnamie. W dodatku południowe stany były raz po raz wstrząsane zamieszkami na tle rasowym.
Zabójstwa polityczne w 1968 roku: czarnoskórego przywódcę ruchu na rzecz obrony praw obywatelskich Martina Luthera Kinga oraz cieszącego się dużym uznaniem kandydata na prezydenta Roberta Kennedy’ego wywołały falę protestów przeciwko przemocy w całych Stanach Zjednoczonych.
Burzliwe lata 60-te stworzyły krańcowo różne postawy człowieka wobec świata. Technokratyczni piewcy postępu widzieli triumf nauki uwieńczony lądowaniem człowieka na Księżycu w lipcu 1969 roku. „Dzieci kwiaty” (hippisi) nie widziały żadnego sensu życia i celu przed sobą. Coraz bardziej pogrążały się w narkotykowej autodestrukcji, a w następnej dekadzie pojawiły się pierwsze, przesiąknięte ideologią lewacką organizacje terrorystyczne jak Czerwone Brygady czy Frakcja Czerwonej Armii.
Leszek Stundis