O historii edukacji (1)
Ktoś dowcipny powiedział, że ci którzy wiedzą - działają, a ci, którzy nie wiedzą - uczą. Patrząc na meandry edukacji z perspektywy dziejów, powiedzenie to wydaje się zawierać sporą dozę prawdy.
W ciągu tysiącleci szkoła zmieniała swoje oblicze, przywdziewając niejednokrotnie karykaturalne maski, rodem z greckiej komedii.
We wspólnocie pierwotnej edukacja opierała się na przekazie bezpośrednim - z ojca na synów, z matek na córki. Uprzywilejowaną pozycję miał szaman, któremu podlegały obrzędy inicjacji. Ten typ nauczania podlegał szybkiej weryfikacji. Młodzieniec, który nie przysłuchiwał się pilnie wykładom na temat sztuki łowieckiej stawał się najczęściej ofiarą. Podobnie jak chłopiec, czy dziewczynka, którzy złamali tabu. Wówczas kary za brak pilności egzekwowali współplemieńcy.
Ex Oriente lux
O tym, że „światło pochodzi ze Wschodu” archeolodzy przekonali się już w drugiej połowie XIX wieku, przy okazji wykopalisk w Egipcie i Mezopotamii. Obok ruin wspaniałych pałaców i świątyń, natrafili na malowidła ścienne i liczne archiwa glinianych tabliczek, traktujących o szkole.
W Egipcie najbardziej popularne były szkoły przyświątynne, gdzie uczono trudnej sztuki pisania przyszłych urzędników i kapłanów. Wprawdzie żadne przepisy nie regulowały, kto może dostąpić dobrodziejstwa nauki, jednak najczęściej w mury szkolne trafiali synowie z przysłowiowych dobrych rodzin.
Nauka była dość ciężka. Już w okresie Starego Państwa przyszły adept musiał zapamiętać ok. 1,5 tys. hieroglifów, a także nauczyć się na pamięć pewnej liczby magicznych formuł i tekstów prawnych. Dopiero po szkole trafiał do urzędu, gdzie rozpoczynał terminowanie, które przypominało dzisiejszą aplikację po ukończeniu prawa. Wówczas uczył się redagowania pism i biurokratycznych procedur obowiązujących w państwie.
W Sumerze szkoły nawiązywały bardziej do tradycyjnej rodziny. Dyrektor nosił tytuł „ojca”, a nauczyciele - „starszych braci”. System ten częściowo przejęli Babilończycy, których władcy postanowili kształcić również dziewczynki. Program szkolny obejmował spośród przedmiotów teoretycznych arytmetykę, geometrię, mechanikę i astronomię, z której później słynęli chaldejscy mędrcy.
Osobne szkoły istniały dla prawników, lekarzy i muzyków. Dwie ostatnie kategorie zawodowe cieszyły się taką estymą, że historycy oświaty uznali kształcące ich ośrodki za najstarsze szkoły wyższe.
Szkoły żydowskie przejęły wiele z tradycji babilońskiej, jednak niechętnie odnosiły się do naukowych nowinek. Ponadto kapłani uznali, że zły wpływ na młodych Izraelitów wywiera nauka grecka, więc ograniczyli program do zgłębiania Tory. Przyjmowano wszystkich chłopców po ukończeniu 6. roku życia, a jedynym wymogiem była znajomość na pamięć kilku psalmów i jakie takie obycie podczas religijnych ceremonii.
Chińska dyscyplina
Historia Chin tonie w mrokach legendy. Również początki oświaty w Państwie Środka znane są z legend. Wspominają one o najstarszych chińskich szkołach, a nawet o akademii cesarskiej, która miała istnieć w połowie III tys. p.n.e.
Od samego początku chiński system edukacyjny był zhierarchizowany oraz poddany brutalnej ingerencji władz. Tak więc istniały szkoły niższe, średnie, wyższe, państwowe i gminne, miejskie i wiejskie.
Za pierwszego mędrca przez stulecia uchodził Laozi. Według tradycji, jego biedna matka nosiła go w łonie przez lat 60, a gdy już je opuścił miał siwą brodę i był powszechnie poważanym mędrcem. Sam jednak poza pogardą dla doczesności i holistycznymi koncepcjami medycznymi niewiele przekazał swoim uczniom.
Znacznie większy wpływ wywarł Konfucjusz, żyjący na przełomie VI i V wieku p.n.e. Jego Pięcioksiąg wprowadzał moralny ład oparty na posłuszeństwie, co było bardzo na rękę panującym. Przez wiele wieków był niepodważalnym autorytetem w zakresie etyki. Nawet po tym, jak nieprzychylni mu cesarze wydawali jego dzieła na pastwę płomieni, powracał niczym odrodzony Feniks.
Rewolucja w zakresie edukacji nadeszła wraz z dynastią Han (206 p.n.e.- 220 n.e.). Ich panowanie to okres chińskiej prosperity militarnej i poważnych nabytków terytorialnych. Władcy dążyli zatem do unifikacji państwa i wzmocnienia władzy centralnej zakładając, że może to nastąpić tylko poprzez właściwe kształcenie obywateli. Jako, że nie ufali starej arystokracji (sami się szczycili dobrym, chłopskim pochodzeniem), stworzyli system szkolnictwa i morderczych egzaminów dostępny dla każdego.
Egzamin, który gwarantował karierę był trzystopniowy. Pierwszy stopień można było zdawać w każdym większym mieście. Trwał 3 dni i polegał na opracowaniu przez kandydata 3 tematów z zakresu filozofii konfucjańskiej, zagadnień moralnych oraz obowiązujących rytuałów, jak pogrzeby czy śluby. Był na tyle trudny, że na 35 kandydatów jeden tylko zdawał pomyślnie. Szczęśliwiec uzyskiwał tytuł „kwitnącego talentu” i mógł podjąć pracę np. jako nauczyciel. Zazwyczaj jeśli na tym poprzestał, powiększał grono sfrustrowanych Chińczyków, bowiem zarabiał mało, a perspektyw na dalszy awans nie miał.
Drugi stopień odbywał się przed wyznaczonymi komisjami w stolicach prowincji i trwał 9 dni. Liczba zadań była znacznie większa, a kandydata przez cały czas pilnowano, aby ktoś nie zakłócił jego samodzielnej pracy. Selekcja była znacznie ostrzejsza – zdawał jeden na 120. Uzyskiwał wówczas tytuł „promowanego uczonego” i miał prawo przy swoim domu wywieszać flagę państwową. Oznaką jego godności była również specjalna czapka i ozdobna tabliczka. „Promowani uczeni” byli w znacznie lepszej sytuacji, bowiem niejako z urzędu gwarantowano im pracę na państwowej posadzie w ciągu 2 lat od złożenia egzaminu.
Co trzy lata w Pekinie odbywał się najcięższy egzamin – trzeciego stopnia. Trwał 13 dni, podczas których kandydaci zamykani byli w celach, a pożywienie podawano im przez małe, zamykane okienka. Nadzorowała go komisja składająca się z członków akademii cesarskiej, zwana „Lasem Ołówków”. Egzamin był trudny, kandydat musiał wykazać się nie tylko znajomością prawa, historii, filozofii i ekonomii, ale także umieć przewidywać panujący trend na dworze, aby wiedzieć co i jak pisać. Wielu kandydatów nie wytrzymywało napięcia i mocno zapadało na zdrowiu, a niektórzy, widząc jak dworska kariera umyka im sprzed oczu, umierali zupełnie jak urzędnik w sztuce Gogola.
Ten jednak, kto przeszedł przez egzaminacyjne sito otrzymywał tytuł „zdolnego do urzędu” i od razu mógł ubiegać się o wysokie urzędy w państwie. Egzaminy te przetrwały w niezmienionym kształcie przez ponad 2 tysiące lat. Dopiero w 1902 roku cesarzowa Cixi uznała, że nadszedł czas, aby je zmienić.
Ojcowie nauki
Za twórców nauki w powszechnym pojęciu uchodzą Grecy. Tales jako pierwszy miał formułować twierdzenia ogólne. Dzięki licznym przekazom znamy dość dobrze spartański i ateński system kształcenia młodzieży.
W Sparcie od 7 roku życia chłopcy przebywali na „nieustającym obozie wojskowym”. Z dala od rodzin ćwiczyli się w biegach, skokach, zapasach, a w „starszych klasach” we władaniu bronią. Przez cały rok chodzili z ogolonymi głowami, na bosaka, za jedyne odzienie mając szorstką szatę. To miało ich zahartować. Od czasu do czasu ich wychowawcy fundowali im głodówki, aby uodpornić ich na głód. Obowiązkowo raz do roku byli chłostani w świątyni Artemidy, aby nabrać pogardy wobec bólu. Rytuał ten nadzorowała specjalna kapłanka, do której należała ocena, ile jeszcze razów można wymierzyć kandydatowi. Takie wychowanie młodzi Spartanie otrzymywali przez 10 lat.
Później, pomiędzy 17, a 20 rokiem życia wiedli iście męski żywot w efebiach. Tu pobierali lekcje fechtunku i szkolili się w sztuce zabijania. Nocami wyprawiali się do osad helotów i zabijali każdego napotkanego poza domem niewolnika.
Ateński system kształcenia wydawał się bardziej humanitarny i wszechstronny. Naród kupców i rzemieślników nie potrzebował maszynek do zabijania. Szkoły ateńskie kładły nacisk na naukę pisania, wymowy i rachunków. Przedmioty te wykładał gramatysta. Obok nich istnieli również nauczyciele muzyki - kitaryści (lub lutniści).
Dopiero od 13 roku życia do akcji wkraczał srogi nauczyciel od kształtowania tężyzny fizycznej - pedotriba. Już wówczas obok biegów, skoków i rzutów dyskiem czy oszczepem, chłopcy wiedli na stadionach polityczne dysputy godne mędrców.
Po ukończeniu 18. roku życia młodzi Ateńczycy kształcili swe ciała i umysły w gimnazjonach. W czasach nowożytnych ich rola była często opacznie rozumiana. Na podstawie opisanych w Uczcie Platona zażyłych stosunków między starszymi i młodszymi mężczyznami, potraktowano je jako pogańskie przybytki rozwiązłości.
W V wieku p.n.e. nad grecką edukacją zapanowali sofiści ze swoim relatywizmem poznawczym. Wśród nich wybijał się Protagoras, który dowodził, że nie istnieje poznanie obiektywne. Pochodzi ono bowiem od zmysłów, a zmysły każdego człowieka mogą odbierać świat inaczej. Podobnie traktował dobro moralne. Uważał, że co dla jednego jest dobre, dla drugiego - zdecydowanie złe. Jako przykład podawał chorego i lekarza. Chory skarży się, bo cierpi, ale lekarz dzięki jego cierpieniu żyje.
Przeciw sofistom występował niestrudzony obrońca cnoty i prawdy Sokrates, ale jego smutny koniec może tylko wskazywać, że już wówczas nikczemność często brała górę.
Platon i Arystoteles stworzyli prawdziwe ośrodki myśli, ale sami popadli w nadmierną spekulację i odeszli od empirii. Dopiero Szkoła Aleksandryjska przywróciła właściwą pozycję naukom przyrodniczym i przekazała swój dorobek Rzymianom. Jej twórcy stworzyli również podstawy dydaktyki. Zamiast uczyć wymowy za pomocą odpytywania z zapamiętanych tekstów, uczyli artykulacji poszczególnych głosek i składania ich w wyrazy, a także dowcipnych ćwiczeń mnemotechnicznych. Z tego okresu pochodzą np. nazwy części mowy.
Rzym- miasto epigonów
Rzymianie początkowo ślepo zwierzyli Grekom. Najmłodsze dzieci były uczone gramatyki i wymowy przez literatorów, rachunków zaś kalkulatorów. Ci ostatni byli zresztą na tyle uniwersalni, że wykładali również w klasach starszych.
Wpływ kultury greckiej raził jednak wielu zacnych Rzymian. Katon Starszy demonstracyjnie odsunął od wychowania swego syna -słynnego greckiego nauczyciela Chilona i sam podjął się nauczania, byle tylko wyeliminować wszystko co greckie. Był pierwszym znanym z imienia ksenofobem.
Podobnie jak w Grecji, sytuacja nauczycieli w Rzymie nie była najlepsza, choć w czasach Cesarstwa usiłowano ją poprawić. Na ich barkach bowiem spoczywało utrzymanie szkoły, tak więc musieli wprowadzać czesne i sami je egzekwować.
Niektórzy cesarze usiłowali ustanowić urzędowe stawki ich zarobków, jak choćby Dioklecjan. Według dekretu z 301 roku n.e., literator mógł pobierać 50 denarów miesięcznie od jednego ucznia. W tym czasie było to niewiele. Aby zarabiać tyle, co średnio wykształcony rzemieślnik, musiałby mieć przynajmniej 30 uczniów regularnie płacących. Kalkulator w tym samym czasie mógł pobierać 75 denarów od głowy, nauczyciel gramatyki greckiej, lub łacińskiej 200, a „profesor” retoryki - 250.
Cesarz Gracjan dekretem z 376 roku zapewnił nauczycielom dochody równe najniższemu żołdowi. Było to jednak w okresie ciężkich wojen, skarb państwa świecił pustkami i nikt nie miał głowy do nauki.
Inaczej sytuacja wyglądała w Cesarstwie Bizantyjskim. W 425 roku cesarz Teodozjusz II powołał w Konstantynopolu prawdziwy uniwersytet. Miał dziesięć katedr gramatyki greckiej, tyleż samo łacińskiej i po trzy katedry retoryki w każdym z tych języków. Zatrudniał najlepszych wykładowców, zapewniając im sute apanaże. Jednak wybrańcy muzy Uranii byli niemal całkowicie pozbawieni swobody. Nawet najznamienitszy uczony zatrudniony w cesarskiej akademii nie mógł opuścić miasta bez zezwolenia odpowiedniego urzędnika.
Leszek Stundis