banner

Termin Kreml oznaczał początkowo warowny gród w księstwach ruskich. Z biegiem czasu stał się synonimem moskiewskiego ośrodka władzy i tak pozostało do dzisiaj.
Wokół niego roztacza się aura tajemniczości i skrzętnie skrywanych, niekiedy bardzo krwawych historii. Zwłaszcza w czasach komunistycznych władza nie chciała ujawniać kremlowskich sekretów, w tym wstydliwej dla niej „księgi zamachów” na najwyższych przywódców państwowych.

Lenin

W początkowym okresie po zwycięskiej Rewolucji Październikowej osobą najbardziej znienawidzoną w bolszewickim aparacie władzy był Władimir Lenin - jej symbol. Od samego początku stał się celem rozmaitych grup terrorystycznych oraz radykalnych ugrupowań jak eserowcy czy anarchiści.
Już w 1918 roku dwukrotnie usiłowano pozbawić go władzy w Piotrogrodzie, który pełnił jeszcze funkcję stolicy kraju. W obu przypadkach w spiskach brali udział dawni carscy oficerowie, a inicjatorem jednego z nich był książę i były minister rządu tymczasowego w 1917 roku Dmitrij Iwanowicz Szachowski, który z własnych pieniędzy przeznaczył na ten cel pół miliona rubli.

Pierwszy zamach w Moskwie został przeprowadzony 30 sierpnia 1918 roku podczas wiecu w dawnej fabryce Michelsona i według oficjalnej wersji niedoszłymi zabójcami mieli być związani z ruchem eserowców żydowska dziewczyna Fanny (Fania) Kapłan oraz jej wspólnik niejaki Nowikow, a według innej relacji Protopopow.
Mężczyzna został rozstrzelany niemal natychmiast, natomiast Kapłan aresztowana kilka dni później. Zarówno co do jej tożsamości, sprawstwa jak i późniejszych losów istnieją ogromne rozbieżności do dnia dzisiejszego. Figurowała bowiem w carskich aktach policyjnych jako Fania, lub Fejga Rojt, Rojtman, a dopiero od 1906 roku Kapłan. Według sądowych dokumentów została skazana na karę śmierci za działalność terrorystyczną, zamienioną na dożywotnią katorgę ze względu na młody wiek. Według więziennych lekarzy od 1909 była prawie niewidoma, wiec późniejszy fakt oddania przez nią celnych strzałów do Lenina także budzi wątpliwości.

O zamachu poinformował rady delegatów robotniczych, chłopskich i żołnierskich inny komunistyczny prominent- Jakow Swierdłow. Istnieje jednak hipoteza, że Lenin sam zainicjował to wydarzenie, aby dowieść tezy, że wróg przystąpił do ofensywy. W tym czasie bowiem w Piotrogrodzie zginął inny bolszewicki przywódca, jeden z architektów „czerwonego terroru” Moisiej Uricki.
A los Fani Kapłan? Jedna wersja głosi, że została zabita przez komendanta Kremla Pawła Malkowa. Inna, że została bibliotekarką w więzieniu na Butyrkach, a jeszcze inna, autorstwa prokuratora Iosifa Naumowa, że widziano ją w więzieniu w Wierchnieuralsku. Ponoć dożyła 1953 roku. Jakby nie było jej strzały okazały się na tyle celne, że Lenin podupadł na zdrowiu i nigdy nie powrócił do pełnej sprawności.

Kolejny „zamach moskiewski” miał miejsce w styczniu 1919 roku. Jego inicjatorem był jeden z hersztów moskiewskiego podziemia kryminalnego o nazwisku Koszelkow, który wziął „czerwonego cara” za … bogatego kupca żydowskiego rozbijającego się po Moskwie kosztowną limuzyną. Bandyci zadowolili się drobnymi znalezionymi u Lenina i jego ochroniarza, samochodem oraz legitymacją Przewodniczącego Rady Komisarzy Ludowych i pistoletem Władimira Iljicza. Sprawą osobiście zajął się osławiony twórca i przywódca Czeka (Wszechrosyjskiej Nadzwyczajnej Komisji do Walki z Kontrrewolucją i Sabotażem) Feliks Dzierżyński. Na efekty nie trzeba było długo czekać. Koszelkow został szybko zlokalizowany i zlikwidowany w jednej ze swoich melin.

Stalin

Następca Lenina Josif Wissarionowicz Dżugaszwili (Stalin) otaczał się profesjonalną ochroną i preferował pancerne limuzyny. Zazwyczaj tworzyły one kawalkadę pojazdów, przy czym regułą było, że w pierwszym i ostatnim samochodzie znajdowała się ochrona, a wódz w którymś w środku.
W 1933 roku podczas zbliżania się kolumny limuzyn do wybrzeży jeziora Rica w Abchazji na jednym z mostów na rzece Bzyp miała miejsce eksplozja niewielkiego ładunku wybuchowego. Była jednak na tyle silna, iż auto, w którym miał znajdować się Stalin stoczyło się w przepaść. Wcześniej jednak Ławrientij Beria, szef zakaukaskiego okręgu OGPU (następczyni Czeka), poprosił Stalina, aby przesiadł się do innego samochodu.
W tym samym roku na jeziorze Rica doszło do ostrzelania motorówki, którą obaj płynęli przez… żołnierzy z nadgranicznej, zakazanej strefy Picunda. Według innej wersji, wydarzyło się to na Morzu Czarnym, gdzie doszło do ostrzału z działka należącego do pograniczników.

Gdzie leży prawda?

Wspólną cechą obu relacji jest tłumaczenie żołnierzy, iż nie mieli wpisu o uprzywilejowanym statusie łódki w ewidencji pojazdów pływających na wspomnianym akwenie.
I jeszcze jeden wspólny motyw - w chwili ataku, według relacji świadków Beria osłonił ciałem swego wodza. Nietrudno sobie wyobrazić, jaki los spotkał nieszczęsnych żołnierzy. Ich dowódca, Ławrow, dotrwał jednak w łagrze do 1937 roku i dopiero podczas czystek związanych z usunięciem szefa NKWD (Ludowego Komisariatu Spraw Wewnętrznych) Gienricha Jagody, został rozstrzelany.
Istnieje przypuszczenie, że Beria sam zaaranżował oba „zamachy”, aby udowodnić swoje oddanie i niezbędność u boku Josifa Wissarionowicza. Kiedy w 1938 objął NKWD i pieczę nad całą bezpieką, wykazywał się również nadopiekuńczością wobec „ojca narodu”.

Likwidacją Stalina były zainteresowane obce wywiady. W 1938 Japończycy zorganizowali grupę byłych rosyjskich białogwardzistów przebywających na uchodźstwie w Mandżurii, którzy zgodzili się zastrzelić dyktatora podczas jego wizyty w Soczi, w pawilonie kurortu Macesta. Była to misja samobójcza, z czego zdawali sobie sprawę, gdyż nad Stalinem czuwała grupa doskonale przygotowanych do swych zadań ochroniarzy. Wszyscy zostali schwytani zaraz po nielegalnym przekroczeniu granicy ZSRR. Stało się tak dzięki radzieckiemu agentowi o pseudonimie Leo, którego personalia po dziś dzień nie są znane.
W następnym roku japoński wywiad postanowił zdetonować bombę na Placu Czerwonym w Moskwie podczas pierwszomajowej manifestacji, ale i ten plan się nie powiódł, do czego przyczynił się wspomniany Leo.

Również Abwehra, kierowana przez admirała Wilhelma Canarisa czy wywiad RSHA (głównego Urzędu Bezpieczeństwa Rzeszy) były zainteresowane usunięciem Stalina. Misternie opracowany plan o kryptonimie Długi Skok, który zakładał przedostanie się grupy komandosów miejskimi kanałami do siedziby radzieckiego poselstwa w Teheranie również spalił na panewce. Rosjanie dysponowali rozbudowaną siecią agentów w niemieckich strukturach władzy. Po wojnie pojawiła się nawet hipoteza, że dla NKWD pracował zastępca führera Martin Bormann, ale nie została ona wystarczająco udokumentowana.

Kolejny zamach przemycenia pięciu ton trotylu w chwili trwania konferencji w Teheranie z udziałem prezydenta USA Franklina D. Roosevelta i premiera Wielkiej Brytanii Winstona Churchilla także okazał się fiaskiem. Podobnie próba przemycenia broni w dziennikarskiej kamerze podczas spotkania z prasą.

Najbardziej szalonym niemieckim pomysłem zabicia dyktatora była propozycja ministra spraw zagranicznych Rzeszy Joachima von Ribbentropa zwabienia Stalina na międzynarodową konferencję i zastrzelenie go ze specjalnie skonstruowanego pióra. Gadżet taki ów prominent posiadał i zapewniał, że można z niego oddać celny strzał z odległości 6-8 metrów. Hitler odniósł się do tej inicjatywy dość przychylnie, ale storpedował ją szef SD Walter Schellenberg, który dowiódł, że to nonsens. Był w końcu rok 1944 i nikt przy zdrowych zmysłach nie chciał siadać do rozmów z nazistami.

Kolejna operacja, zaplanowana na wrzesień 1944 roku, opatrzona była kryptonimem Zeppelin (choć znana także jako Szach czerwonemu królowi). Wykonawcą zamachu miał być przedwojenny aferzysta Piotr Szyło i jego żona Sonia. Od razu jednak pojawiają się wątpliwości co do tożsamości niedoszłego zamachowca. Posługiwał się on bowiem pseudonimami Tawrin i Politkow i pod tym ostatnim był znany jako major Armii Czerwonej, który w niewoli w 1943 roku przeszedł na stronę Niemców. Ponoć pomógł mu w tym były komisarz polityczny Gieorgij Żylenkow, jeden z twórców ROA (Rosyjskiej Armii Wyzwoleńczej). Szyło miał w 1944 roku ukończyć specjalny kurs wywiadowczy Abwehry i wcielić się w majora Koriolenkę z organizacji kontrwywiadowczej Smiersz (Śmierć szpiegom).

W sierpniu 1944 roku małżeństwo Szyłów zostało przerzucone do Rygi. Tu Szyło zamówił płaszcz ze specjalnie poszerzonym prawym rękawem, w którym miała się zmieścić zminiaturyzowana wersja bezodrzutowego działka przeciwpancernego Panzerknacker. Dziwne zlecenie zaintrygowało krawca, który był agentem NKWD i szybko poinformował o nim centralę. We wrześniu tegoż roku zamachowcy zostali przerzuceni do Rosji za linią frontu. Na radzieckim motorze M-72, z radzieckim paliwem udali się w kierunku Moskwy, w której mieli ostrzelać limuzynę Stalina 30- milimetrowymi pociskami, zdolnymi z kilkudziesięciu metrów przebić 45- milimetrowy pancerz. Pech chciał, że koło Smoleńska zatrzymał ich patrol. Choć dokumenty mieli doskonale podrobione, zaniepokojenie strażników wzbudziły ich suche ubrania i brak błota na maszynie, a przecież Koriolenko mówił, iż jechał od dwóch godzin. A w tej okolicy była ulewa. Oboje zostali przewiezieni do pobliskiej komendantury celem podstemplowania delegacji i tam zatrzymani. Według innej wersji, Szyło został rozpoznany podczas konfrontacji ze swym dawnym dowódcą. Interesujący jest fakt, że oboje zostali przewerbowani i przesyłali Niemcom fałszywe informacje. Dopiero w 1952 po krótkim procesie straceni.

Chruszczow

Kolejny I sekretarz KC KPZR nie był celem zamachów terrorystycznych w swoim kraju. Wprawdzie bezkrwawy przewrót na posiedzeniu Biura Politycznego tej partii w 1964 roku pozbawił go władzy, ale próby pozbawienia życia radzieckiego dyktatora podczas jego oficjalnej wizyty w PRL w 1959 roku podjął się Polak, Stanisław Jaros. Z zawodu elektryk, niechętny przemianom w powojennej Polsce, skonstruował bombę zdalnie detonowaną, którą umieścił na trasie rządowej kolumny. W limuzynie, która miała wieść Chruszczowa znajdował się I sekretarz KC PZPR Władysław Gomułka oraz I sekretarz KW w Katowicach Edward Gierek. Pech chciał, że ładunek został odpalony w niewłaściwym momencie i nikt z nich nie ucierpiał. Zamachowca jednak, pomimo powołania specjalnej grupy śledczej, nie udało się ująć. Został schwytany dwa lata później, podczas próby kolejnego zamachu bombowego, tym razem na Gomułkę i Gierka. W 1963 został powieszony, gdyż Rada Państwa nie skorzystała z prawa łaski.

Breżniew

O dużym szczęściu mógł mówić I sekretarz, a od 1966 sekretarz generalny KPZR Leonid Breżniew. 22 stycznia 1969 roku, gdy miliony Rosjan oglądały transmisję z powitania przez najwyższe władze ZSRR grupy kosmonautów - bohaterów: Giorgija Bieriegowoja (dowódca statku Sojuz 3), Władimira Szatałowa, Alieksieja Jelisiejewa i Jewgienija Chrunowa (załoga Sojuza 4) oraz Borisa Wołynowa (Sojuz 5), przy Bramie Borowickiej wiodącej na Kreml padły strzały. Strzelcem okazał się dezerter z jednostki wojskowej w mieście Łomonosow koło Leningradu, podporucznik Wiktor Iwanowicz Iljin, rocznik 1948, kawaler, absolwent technikum topograficznego.
Według opinii przełożonych, był żołnierzem słabo zdyscyplinowanym, negującym ówczesne zmiany polityczne, a nawet poddającym w wątpliwość podstawy ustrojowe państwa. A jednak przeszedł pomyślnie testy dopuszczające do tajnej służby i dziwnym zrządzeniem losu trafił do wspomnianej jednostki lotniczej dowodzonej przez podpułkownika Iwana Maszkowa.

W przeddzień zamachu młody oficer wykradł z sejfu dwa pistolety typu Makarow i bez powiadamiania przełożonych poleciał do Moskwy. Nikt nie podejrzewał, że będzie próbował zastrzelić Breżniewa. Raczej przypuszczano, że będzie usiłował popełnić samobójstwo, gdyż po jednostce krążyły plotki o jego zawiedzionej miłości. W Moskwie Iljin odwiedził swego kolegę, który kiedyś pracował w milicji i w nocy skradł jego mundur. Dzięki temu bez trudu pojawił się na trasie rządowej kawalkady i zajął dogodną pozycję.
Zgodnie z logiką, sekretarz generalny powinien znajdować się w drugim samochodzie i w tym kierunku zamachowiec oddał szesnaście strzałów. W aucie nie było jednak Breżniewa, a … kosmonauci. Żaden z nich nie ucierpiał, ale szyba od strony kierowcy się rozprysła, a on sam zginął. Iljin natychmiast został ujęty.

W toku śledztwa utrzymywał, że po zabiciu genseka zamierzał utworzyć niekomunistyczną partię i przejąć władzę w Rosji. W zdumienie wprawił śledczych fakt, że poleciał do Moskwy samolotem. Wprawdzie ówczesne lotniska radzieckie nie były wyposażone w czułe wykrywacze metalu, ale sam fakt pojawienia się wojskowego w mundurze bez pisemnego rozkazu powinien wzbudzić podejrzenia personelu. Iljin obarczył także współodpowiedzialnością dwóch swoich kolegów podporuczników: A. Stiepanowa i A. Wisilewa, którym ponoć zwierzył się ze swych planów, przytaczając jako przykład sukces przewrotów w krajach afrykańskich, w których niscy rangą wojskowi niejednokrotnie przejmowali władzę. Obu skazano na pięć lat kolonii karnej.

Sprawa była na tyle kuriozalna, że po dwuletnim dochodzeniu zamachowiec został umieszczony w klinice psychiatrycznej w Kazaniu. Tu przebywał osiemnaście lat. Dzięki temu przeżył nie tylko Breżniewa, który zmarł w 1982, ale i upadek Związku Radzieckiego.
Pomimo zdiagnozowanej schizofrenii, w 1988 został przeniesiony do renomowanej kliniki psychiatrycznej w Leningradzie, a dwa lata później Kolegium Wojskowe Sądu Najwyższego ZSRR zezwoliło mu… na powrót do domu. Rzecz bez precedensu.
Wprawdzie nie miał meldunku i dowodu osobistego, ale nadal figurował w ewidencji macierzystej jednostki i miał prawo do … zaległego żołdu z tytułu zwolnienia lekarskiego. Pieniędzy wprawdzie nie odzyskał, ale dzięki staraniom bliskich i radnych Sankt Petersburga otrzymał jednopokojowe mieszkanie i niewielką rentę.
Historia Rosji obfituje w wiele krwawych i mrocznych wydarzeń. Przywódcy tego kraju zawsze należeli i należą do najlepiej chronionych osób na świecie, ale mają świadomość, że w dobie tak rozwiniętej techniki nigdy nie będą czuli się do końca bezpieczni.
Leszek Stundis