banner

 

Rozumiał się na pańskości


Na początku XIX wieku Gromady Ludu Polskiego mogły pisać o dwóch przeciwstawnych ojczyznach – tej ludowej i tej pańskiej. „U chłopa na Mazurach – opisywał Henryk Słotwiński – »ojcyzna« była ojcowizną (spadkiem po ojcu), »polok« był jakimś mitycznym potworem, nierównie gorszym od diabła, a chłop sam w swem silnym przekonaniu nie był polskim, jeno »cysarskim«”.
Gdy jeszcze w 1900 roku pytano robotników sympatyzujących z ruchem anarchistycznym o ich ojczyznę, ci odpowiadali na przykład, że „jest to ta część kuli ziemskiej, którą nazywają Hiszpanią” lub „obszar między Alpami i Oceanem Atlantyckim”. W 1946 roku socjolog pisał już, że „wraz z demokratyzacją kultury zdemokratyzowała się także ojczyzna: posiadanie ojczyzny przestało być jednym z przywilejów klasowych”.

O ile społeczeństwo Polszczy opierało się na ostrym klasowym konflikcie, o tyle społeczeństwo Polski zbudowano na międzyklasowym sojuszu. „Teraz w XX wieku – zauważał reportażysta w 1934 roku – ustrój patriarchalny był we krwi obu stron zakorzeniony głęboko, potrzebny jak woda, jak powietrze. Chłop lubił czuć silną rękę nad sobą, rozumiał się na tej pańskości i kochał się w niej”.
Przedstawiciele niegdyś przeciwstawnych ojczyzn dogadali się jak pan z panem. Połączyła ich świadomość, że mają ją jedną, wspólną – Polskę. Kraj, w którym rządzili ojcowie, bez względu na to, z jakiej pochodzili klasy. To właśnie sojusz ojców, trzymających swoje rodziny żelazną ręką, stał się zaczynem wspólnoty narodowej. Silne męskie ręce uścisnęły się na znak zgody, przypiły do siebie i machnęły na dawne krzywdy.

Stroną tego porozumienia była z jednej strony wywodząca się ze szlachty inteligencja, a z drugiej arystokracja ludowa – najbogatsi przedstawiciele chłopstwa, którzy wraz z końcem pańszczyzny dostali możliwość posiadania ziemi i mogli się przepoczwarzyć w gospodarzy, małych panów na swoich włościach.
Tak o cementowaniu się tego paktu pisał w 1935 roku socjolog: „Przeciętny zamożny gospodarz obecny ma wiele cech wspólnych z przeciętnym szlachcicem polskim wieków ubiegłych”. I dalej: „Sposób bawienia się, wydawania pieniędzy, okazywania gościnności jest wśród arystokracji chłopskiej ten sam, co u dawnej szlachty: »zastaw się, a postaw się« to maksyma obowiązująca równie dobrze chłopa gospodarza – tego ziemianina na kilkunastu morgach, jak szlachcica – ziemianina na jednej wiosce”. /…/

„Władza ojcowska była niegdyś bardzo znaczna”
czytamy w wydanym w 1910 roku podręczniku prawa polskiego. „Od ojca zależało uznać dziecko […] za swoje lub nie. Stąd wynikało dalej prawo przedaży i zastawu dzieci. Na Litwie czasu głodu przedawano siebie samych lub członków swej rodziny. […] Gdy ojciec dopuścił się przestępstwa, a nie miał się czem uiścić, płacił dziećmi, o ile one wiedziały o tym występku i były dorosłe […]. Ojcu przysługiwało również prawo sądownictwa nad dziećmi, a sądownictwo to wykluczało nawet sądownictwo prawa pospolitego. […]/…/
Możność klapsa. Tylko tyle i aż tyle. Prawo do bezkarnego bicia słabszych jest bezpośrednim łącznikiem między dawnym a współczesnym patriarchatem. /…/

Reportaż z 1902 roku: „W Polsce, we wszystkich trzech zaborach, przewaga znajduje się po stronie męskiej – przewaga łagodzona zwyczajem w sferach towarzyskich wyższych, prawie nieograniczona w niższych. Bijanie, vulgo »pranie«, bab przez mężów uważa się za rzecz zwyczajną. Mężowie nie przypuszczają, ażeby im nie wolno być miało kobiet ich wygrzmocić od czasu do czasu. Z wyobrażeniem tym przybywają do Ameryki i doświadczenie – niekiedy gorzkie – naucza ich, że wolność w Ameryce jest we względzie tym niewolą. Mąż nie tylko ręki na żonę podnieść nie ma prawa, ale żona do odpowiedzialności pociągnąć go może nie tylko za bicie, ale nawet za stosowanie do niej wyrazów obelżywych”.

Stany Zjednoczone na początku XX wieku nie były, rzecz jasna, krajem wolnym od przemocy. Lecz inaczej ją zorganizowano niż na ziemiach polskich. Cytowany dziennikarz wspomina o linczowaniu czarnoskórych mężczyzn oraz o szubienicach, na których często kończyli. Jaki kraj, taka kaźń. W Ameryce to podziały rasowe znajdowały się najbliżej skóry. Patriarchat też był wpleciony w ten węzeł nierówności, lecz pozostawał nieco w tle. To rasy-klasy wybijały się na pierwszy plan ludzkiego krajobrazu. Struktura społeczna Polszczy natomiast opierała się na władzy karzącej męskiej ręki. Na wspólnocie bicia osadzono projekt nowej ojczyzny.

Andrzej Roch Świętochowski tak wspominał swoje lata gimnazjalne z drugiej połowy XIX wieku: „Bito w więzieniu i w wojsku, bito z wyroku sądu, bito z rozporządzenia wójta gminy i burmistrza, bito dzieci w domu, bito je więc i w szkole. Bat spospolitował się i stał się w edukacji młodego pokolenia czymś tak niezbędnym, jak chleb w codziennym życiu. Nie pojmowano, by bez tego środka można było utrzymać karność domową i szkolną. Ojciec, odwożąc malca do szkół, szeptał niekiedy zwierzchnikowi na ucho: »Niech tam szanowny dyrektor zapisze co czasem temu smarkaczowi na skórze, by nie zapomniał moresu«”.
„Mnie bili, ja budu bić”, mówiła jeszcze pod koniec XX wieku pani Stanisława z Roubów.

Ojczyzna

„Opisując to piekło, nie miałem na myśli rozgoryczać ludu przeciw tym, którzy los jego mieli całe wieki w swem ręku” – podkreślał w 1904 roku Bojko, pisząc o pańszczyźnie. „Bogu – największemu przyjacielowi chłopów dzięki, dziśmy są wolni ludzie i sąśmy przecież do ludzi podobniejsi. Sąśmy już nie cesarscy, jak nasi ojcowie, ale głośno się przyznajemy do tej matki ojczyzny, która nam tyle wieków była straszną macochą – i z chlubą zwiemy się ludem polskim! A jeżeli pokrzywdzeni starsi bracia [szlachta] przez nas w roku 1846 mówią przez usta poety Wyspiańskiego, że »myśmy wszystko zapomnieli«, to my dawno wołamy z Szelą Wyspiańskiego: »dajcie, bracia, kubeł wody: ręce myć, nogi myć, suknie prać, nie będzie (krwi) znać…«”.

Krzyk niezgody, twierdzi Bojko, który wydobywał się z poddanego ciała, należy już do przeszłości. Teraz zamiast krzyku trzeba mówić spokojnie i rzeczowo: „Bo dziś i na chłopa polskiego nadszedł czas, by głos sam zabrał i upomniał się o to, co go boli”. Chłopi mogli stłumić krzyk, gdyż po przekroczeniu progu współczesności otworzyło się dla nich jako klasy bezprecedensowe okno mobilności społecznej.
W czasach pańszczyźnianych była to kwestia indywidualna: ci chłopi, którzy dorobili się majątku, mieli szansę uciec od swojego losu, porzucając włościański styl życia i podając się za szlachtę. Uwłaszczenie, które po raz pierwszy od kilkuset lat pozwoliło wiejskiej elicie na posiadanie ziemi, a przez to bogacenie się – przy jednoczesnym zachowaniu chłopskiej tożsamości – zmieniło w tym sensie wszystko.
Niektórzy chłopi stali się gospodarzami we współczesnym tego słowa znaczeniu, inni spadli jeszcze niżej w hierarchii służebności. Ale i przed wiejską biedotą otworzył się lufcik: umiędzynarodowienie mobilności i migracja do Ameryki.

Pisze socjolog: „W wielu okolicach powstała nowa plutokracja wioskowa, złożona z ludzi, którzy dorobili się w Ameryce i powróciwszy, zakupili gospodarstwa lub powiększyli obszar dziedziczny. Ta możność przejścia z kategorii biedoty wiejskiej do kategorii wioskowych magnatów przyczyniła się do uśpienia uczuć niechęci do bogaczów wśród części bezrolnych i małorolnych. Podobnie w Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej proletariat wielkoprzemysłowy do niedawna w znacznych swoich odłamach miał postawę nie antykapitalistyczną, ale prokapitalistyczną, wobec tego, że każdy robotnik łudził się tam nadzieją, iż przy sprzyjających okolicznościach zostanie właścicielem fabryki”.

Gdy Polska odzyskała niepodległość jako państwo, odrodziła się jako kraj panów i sług.

Różnica polegała na tym, że panem mógł już być otwarcie każdy: zarówno minister, urzędnik, gospodarz, jak i majster w fabryce. Wystarczyło mieć do potwierdzenia swojej pańskości kogoś, kto będzie usługiwał. Nawet najbiedniejszy mieszkaniec wsi mógł teraz uwierzyć, że każdy człowiek ma szansę stać się panem. Zwłaszcza jeśli urodził się mężczyzną.

Tak było też i po zakończeniu drugiej wojny światowej. „Był to chyba rok 1948, gdy zamieszkaliśmy jako przybysze w opuszczonym szlacheckim dworze – wspominał Roch Sulima. – Przychodził do nas miejscowy nadleśniczy, który nie krył swej szlacheckiej genealogii. Pamiętam jego uściski dłoni z okolicznymi chłopami. Kiedy do takiego »uścisku« dochodziło, zawsze odwracał twarz w inną stronę. Twarz pańska i twarz chłopska się nie spotykały. Zapamiętałem to – dodaje Sulima – gdyż scenki tych »powitań« były szeroko komentowane”.

Podobnie jak w drugiej połowie XVI wieku, gdy zniesiono nominalnie niewolę w Polszcze, a niewolników od tego momentu należało nazywać czeladzią, tak czterysta lat później, gdy na ziemiach polskich ostatecznie zakończono przymusową pracę, instytucja ta przeszła kolejną metamorfozę. Znów: niewola nie zniknęła, ale jedynie zmieniła nazwę, postać – przeistoczyła się w czysty patriarchat. W system, w którym ponad podziałami klasowymi pan dogaduje się z panem, brat z bratem, ojciec z ojcem, kolega z kolegą. Facet lubi czuć nad sobą silną rękę, bo sam ma taką; cały naród rozumie się na tej pańskości i się w niej kocha.

Gdy od końca drugiej wojny minęło pokolenie, transformacja ta stała się faktem dokonanym. W 1982 roku pisarz zauważał: „Polacy tęsknią do ojca, rosłego draba z wąsami, o szorstkich, ale zdecydowanych ruchach. Polacy kochają tatusiów z pasem rzemiennym w ręku, tatusiów gniewnych, ale sprawiedliwych, którzy są szanowani przez wszystkich sąsiadów. Miło jest, bawiąc się w piaskownicy, przypomnieć sobie czasem tatę, który kiedy wróci z pracy, natrze uszu temu piegowatemu drągalowi z sąsiedniej ulicy.
Dlatego Polacy nie potrafią żyć bez ojców narodu. Dlatego Polacy całym ogromnym wysiłkiem podświadomości usiłują w każdej mikro-epoce urodzić złotego cielca w postaci atrapy ojca. Dlatego każda menda w tym kraju drapuje się co rana w wytarte szaty ojca narodu, czyli ojca i rodziciela niedorosłych Polaków. Ale może, w gruncie rzeczy, każdy naród cierpi na podobny kompleks. Nie kompleks Edypa, lecz kompleks Stasia, Zbysia czy Wojtka.
Kacper Pobłocki

chamstwoSą to fragmenty książki Chamstwo Kacpra Pobłockiego wydanej przez Wydawnictwo Czarne, której recenzję opublikowaliśmy w numerze 6-7/21 SN.
Wyróżnienia i tytuł pochodzą od Redakcji.