banner

Chociaż zdecydowana większość Amerykanów świętowała koniec wojny na Pacyfiku i zmuszenie Japończyków do kapitulacji dzięki nowej superbroni, byli też tacy, którzy od razu bili na alarm.[…]
Naukowcy, którzy jako pierwsi wszczęli alarm jeszcze przed Hiroszimą, teraz  – po zrzuceniu bomby  – kontynuowali walkę. W listopadzie 1945 roku prawie tysiąc pracowników obiektów w Los Alamos, Oak Ridge, Hanfordzie i Chicago utworzyło Federację Uczonych Atomistów (Federation of Atomic Scientists). „Z krótko obciętymi włosami, w muszkach i kołnierzykach z patką” lobbowali oni w Kongresie, sprzeciwiając się sprawowanej przez wojsko kontroli nad technologią jądrową. W 1946 roku utworzono Komisję do spraw Energii Atomowej, na której czele stanęli cywile.

W tym samym roku Leó Szilárd, który przewodził zbieraniu głosów pod petycją przed zniszczeniem Hiroszimy, dołączył do Alberta Einsteina i innych, tworząc Komitet Nadzwyczajny Uczonych Atomistów (Emergency Committee of Atomic Scientists). Misją komitetu było działanie na rzecz pokojowego wykorzystania energii atomowej. Jednak w obliczu nasilenia zimnej wojny między Stanami Zjednoczonymi a Związkiem Radzieckim grupa ta wkrótce się rozwiązała.
Szilárd podjął kolejną próbę w latach 60. XX wieku, zakładając Radę na Rzecz Świata Nadającego się do Życia (Council for a Livable World). Cały czas ostrzegał przed niebezpieczeństwem wyścigu zbrojeń, ale rywalizacja jądrowa między Wschodem a Zachodem trwała.

Również Einstein żałował swojego udziału w stworzeniu bomby atomowej. Nie pracował osobiście nad przedsięwzięciem S-1, gdyż w 1940 roku nie wydano mu poświadczenia bezpieczeństwa ze względu na jego pacyfistyczne przekonania. Później mówił jednak o roli, jaką odegrał w zwróceniu uwagi Roosevelta na tę kwestię: „Gdybym wiedział, że Niemcom nie uda się wyprodukować bomby atomowej, nie ruszyłbym palcem”. W 1954 roku, zaledwie pięć miesięcy przed śmiercią, oświadczył: „W moim życiu popełniłem jeden wielki błąd, podpisując list do prezydenta Roosevelta zalecający budowę bomb atomowych”. Jak mówił, jego jedynym usprawiedliwieniem była obawa, że Niemcy prowadzą własny program jądrowy.

Amerykanie zadowoleni

Ale to wszystko  – petycje naukowców, redakcyjne ostrzeżenia  – nie miało znaczenia. Wojna dobiegła końca, a po blisko czterech latach zaciekłych zmagań i rozlewu krwi naród amerykański był za to wdzięczny.
Przeprowadzony w USA kilka dni po zniszczeniu Hiroszimy i Nagasaki sondaż Gallupa wykazał, że 85 procent respondentów popierało decyzję o zrzuceniu bomby atomowej. Po ataku na Pearl Harbor, a potem całych latach doniesień o okrucieństwach, jakich dopuszczało się japońskie wojsko, Amerykanie nie żywili dla wroga większego współczucia.

Sam George Gallup napisał we wrześniu 1945 roku: „Nawet jeżeli broń o tak niszczycielskiej mocy stanowi zagrożenie dla bezpieczeństwa rodzaju ludzkiego, w oczach opinii publicznej bomba atomowa przyspieszyła koniec wojny i wskazała drogę użytecznego wykorzystania energii jądrowej w przyszłości”.

Opinię Amerykanów kształtował jeszcze jeden element. Rząd przeprowadził zręczną kampanię public relations, ujawniając fakty o nowej broni. W niezliczonych komunikatach prasowych „podawano wybrane informacje na temat testu Trinity, procesów jądrowych, zakładów produkcyjnych, społeczności, ważnych osobistości oraz perspektyw wykorzystania energii jądrowej. W skoordynowany sposób informując opinię publiczną, opowiedziano zaskakująco szczegółowo dramatyczną historię programu atomowego”.
Amerykanom prawie nie wspominano jednak o potwornych skutkach eksplozji atomowych dla mieszkańców Hiroszimy i Nagasaki. Przemilczenie to nie było przypadkowe. Głównodowodzący sił okupacyjnych w Japonii generał MacArthur całkowicie utajnił wszelkie informacje o zniszczeniach spowodowanych zrzuconymi bombami.

Gdy trzydziestodwuosobowa japońska ekipa filmowa nakręciła materiał dokumentalny o totalnym zniszczeniu obydwu miast, został on skonfiskowany przez władze amerykańskie. Niektóre z pierwszych obrazów, jakie zobaczyli Amerykanie, nie były fotografiami, lecz rysunkami. Para Japończyków  – Toshi i Iri Maruki  – udała się do Hiroszimy krótko po wybuchu bomby w poszukiwaniu swoich krewnych. W 1950 roku opublikowali swoje rysunki w książce zatytułowanej Pika-don  – „Błysk i huk”.

Ta zasłona milczenia nie była jednak w pełni szczelna. Australijski reporter Wilfred Burchett  – pierwszy dziennikarz zagraniczny, który odwiedził Hiroszimę  – wysłał swoją depeszę do Londynu alfabetem Morse’a, aby ominąć cenzurę. Jego artykuł ukazał się 5 września 1945 roku w „Daily Express” i został rozpowszechniony na całym świecie.
„Hiroszima  – pisał Burchett  – nie wygląda jak zbombardowane miasto. Wygląda tak, jakby przejechał po niej monstrualny walec parowy i doszczętnie ją zgniótł. Piszę o tych faktach tak beznamiętnie, jak tylko potrafię, w nadziei że staną się one ostrzeżeniem dla świata. W ciągu czterech lat wojny najstraszliwsze i najbardziej przerażające spustoszenie zobaczyłem właśnie na pierwszym poligonie doświadczalnym bomby atomowej. Na tym tle wzięta szturmem wyspa na Pacyfiku wydaje się rajem. Zniszczenia są o wiele gorsze, niż da się pokazać na zdjęciach”.[…]

Co zaś z człowiekiem, który podjął tę decyzję? Mimo upływu lat i zmian zachodzących w debacie politycznej Harry Truman nigdy nie zmienił zdania. Dwa miesiące po Hiroszimie  – 25 października 1945 roku  – prezydent po raz pierwszy rozmawiał z Robertem Oppenheimerem. Truman chciał wtedy zyskać poparcie fizyka dla ustawodawstwa, które dawałoby rządowi kontrolę nad energią atomową. Człowiek, który odegrał największą rolę w opracowaniu bomby, odczuwał już jednak straszliwe wątpliwości.
 – Panie prezydencie  – powiedział Oppenheimer  – czuję, że mam krew na rękach. „Powiedziałem mu, że ta krew jest na moich rękach i żeby pozostawił te zmartwienia mnie”  – relacjonował swoją odpowiedź zdenerwowany Truman. „Nigdy więcej nie chcę widzieć tego sukinsyna w moim biurze”  – oświadczył później prezydent swojemu ostatniemu sekretarzowi stanu Deanowi Achesonowi.[…]
Trumana pytano o tę decyzję do końca życia, a on nieodmiennie jej bronił. W liście z 1948 roku do swojej siostry Mary pisał: „To był straszny wybór. Zrobiłem to jednak, aby uratować 250 tysięcy amerykańskich chłopców i w podobnych okolicznościach zrobiłbym to ponownie. Zakończyło to wojnę z Japonią”.[…]

Sława Oppenheimera

Podobnie jak wielu innych ludzi nauki J. Robert Oppenheimer uważał, że po Hiroszimie i Nagasaki broń oraz technologia jądrowa muszą znaleźć się pod ścisłą kontrolą międzynarodowej społeczności naukowej.
Z dnia na dzień stał się najsłynniejszym naukowcem na świecie. Jednak w miarę jak rosła jego sława, nasilała się też depresja. Z trudem słuchał doniesień o rozmiarach ludzkiego cierpienia w Japonii. Obawiał się, że w przyszłych konfliktach politycy i generałowie będą zbyt łatwo sięgać po broń atomową.
W związku z tym nie zamierzał już więcej budować bomb. Rząd planował kontynuować w Los Alamos program prac badawczo-rozwojowych w zakresie energii jądrowej, ale Oppie nie chciał mieć z tym nic wspólnego. W październiku 1945 roku zrezygnował ze stanowiska dyrektora naukowego programu. Podczas specjalnej uroczystości Oppenheimer wyraził swoje odczucia na temat broni jądrowej: „Jeśli bomby atomowe zostaną dodane do arsenałów toczącego wojnę świata lub do arsenałów krajów przygotowujących się do wojny, wówczas ludzkość przeklnie Los Alamos i Hiroszimę”.

Po wojnie Oppenheimer powrócił do dydaktyki, obejmując posadę w Instytucie Zaawansowanych Badań w Princeton  – niezależnym ośrodku, gdzie badania teoretyczne prowadzili naukowcy po doktoracie. W Princeton pracował również Albert Einstein i inni luminarze nauki. Zaangażował się ponadto w działania na rzecz bezpiecznego wykorzystania energii atomowej. W 1947 roku został jednogłośnie wybrany na przewodniczącego ogólnego komitetu doradczego przy nowo utworzonej Komisji Energii Atomowej  – cywilnej agencji nadzorującej atomistykę w USA.

Gdy jednak Związek Radziecki zdobył broń jądrową, w Ameryce nastała nowa mroczna era: kraj pogrążył się w strachu i podejrzliwości. Oppenheimer został wciągnięty w to bagno  – nie fetowano go już jako ojca bomby atomowej, natomiast uznano za niebezpiecznego.
Amerykanie słuchali przez całe lata o „czerwonej zarazie”  – groźbie opanowania przez komunistów Ameryki i całego świata. Poczucie bezpieczeństwa wynikające z faktu, że Stany Zjednoczone są jedynym krajem posiadającym arsenał nuklearny, prysło 29 sierpnia 1949 roku, gdy Sowieci zdetonowali swoją pierwszą broń atomową. Sowiecka bomba atomowa poskutkowała w USA ogromną presją, aby skonstruować jeszcze potężniejszą broń termojądrową, czyli bombę wodorową.

Sprzeciw Oppenheimera wobec bardziej zaawansowanej broni nuklearnej uznano w niektórych kręgach za równoznaczny ze zdradą. W 1954 roku Komisja Energii Atomowej przeprowadziła publiczne przesłuchanie w sprawie jego poświadczenia bezpieczeństwa. Wypomniano mu wtedy ciągoty komunistyczne z młodości. Oppenheimer zaprzeczył wszelkim powiązaniom z Partią Komunistyczną, ale przyznał, że na przełomie lat 30. i 40. XX wieku wśród jego znajomych byli komuniści. „Nie uważałem ich za niebezpiecznych, a niektóre z deklarowanych przez nich celów wydawały mi się właściwe”  – powiedział.

KEA stwierdziła, że chociaż Oppenheimer pozostał lojalny, to stwarza zagrożenie dla bezpieczeństwa  – po części dlatego, że jego powiązania ze znanymi komunistami „wykraczały daleko poza możliwe do przyjęcia granice ostrożności i powściągliwości”. W związku z tym odmówiono mu dostępu do tajemnic atomowych. Jeden z najsłynniejszych ludzi na świecie  – człowiek uznawany za „żywy symbol nowej ery atomowej”, który sprawił, że nauka stała się cool  – został wygnany ze swojej domeny, gdzie zastąpili go naukowcy tacy jak „ojciec bomby wodorowej” Edward Teller.

Stała się jednak dziwna rzecz. Wielu Amerykanów uznało Oppenheimera za naukowca męczennika, człowieka, który zbyt drogo zapłacił za swoją uczciwość. On sam rzadko mówił publicznie o Hiroszimie, a kiedy to robił, wyrażał żal. W czerwcu 1956 roku nazwał jej zbombardowanie „tragicznym błędem”.
W 1963 roku  – dziewięć lat po tym, jak odebrała Oppenheimerowi poświadczenie bezpieczeństwa  – KEA przyznała mu swoje najwyższe odznaczenie: nagrodę imienia Enrica Fermiego w wysokości pięćdziesięciu tysięcy dolarów za „wybitny wkład w fizykę teoretyczną oraz kierownictwo naukowe i administracyjne”. Nagrodę wręczył mu prezydent Lyndon Johnson.
Na początku 1966 roku lekarze zdiagnozowali u Oppenheimera raka gardła; zmarł rok później. Do tego czasu zdążył odzyskać swój publiczny wizerunek. Mowę na cześć Oppenheimera wygłosił w Senacie USA demokrata z Arkansas J. William Fulbright. „Pamiętajmy nie tylko o tym, co uczynił dla nas dzięki swojemu wyjątkowemu geniuszowi. Pamiętajmy też o tym, co my mu uczyniliśmy”  – powiedział.

Donald i Lilli Hornigowie

Dla wielu naukowców i pracowników akademickich kapitulacja Japonii oznaczała koniec pobytu w Los Alamos. Znaczna część planowała dalszą karierę już w chwili, gdy bomba spadała na Hiroszimę.
Donald Hornig  – fizyk, który spędził burzliwą noc obok bomby przed testem w Nowym Meksyku  – został profesorem na Uniwersytecie Browna, później dziekanem wydziału chemii w Princeton, a w 1964 roku doradcą prezydenta Lyndona Johnsona do spraw nauki. Sześć lat później mianowano go rektorem Uniwersytetu Browna.

Jego żona Lilli ukończyła studia doktoranckie w dziedzinie chemii na tej samej uczelni, a później stała się zagorzałą orędowniczką dostępu do szkolnictwa wyższego dla kobiet i założycielką organizacji non profit Higher Education Resource Services. Oboje podpisali się pod petycją Leó Szilárda, ale później wspominali, że nie żałują roli, jaką odegrali w projekcie Manhattan. Mieli mieszane uczucia co do wykorzystania energii jądrowej do celów wojskowych.
„Myślę, że wszystkich nas rozpierała radość, że to zadziałało  – powiedziała Lilli pod koniec życia.  – Ale bez wyjątku nosimy w sobie poczucie winy. Zginęło mnóstwo ludzi. To wszystko jest na swój sposób trudne. Odczuwamy winę z powodu wszystkich tych istnień ludzkich, ale rzeczywistym problemem jest przecież wojna. Nie chodzi tu o broń, której używamy”.

Dla wielu naukowców dylemat polegał właśnie na tym. W czasie projektu Manhattan niektórzy byli tak pochłonięci wyzwaniem przełożenia teorii na działającą bombę, że nie rozważali konsekwencji moralnych ani fizycznych swoich czynów. Później wielu dręczyła myśl o niszczycielskiej mocy broni, którą stworzyli. Niektórych rola, jaką odegrali w budowie bomby atomowej, wpędziła w depresję.
Chris Wallace, Mitch Weiss


Jest to fragment książki Chrisa Wallace’a i Mitcha Weissa - Hiroszima 1945 wydanej przez Wydawnictwo Znak Horyzont. Jej recenzję - Atak, który zmienił świat -  zamieściliśmy w poprzednim (SN 1/22) numerze SN.
Tytuł i śródtytuły pochodzą od Redakcji SN.