Korespondencja z USA
Chodzi o to, aby konsument wydawał mniej niż 10% swoich dochodów na żywność. Żeby tak się stało, żywność powinna być tania, a to oznacza, ze mniejszy zysk będą mieli farmerzy – chyba, że rynek konsumentów będzie dostatecznie duży.
Tak podsumowuje sukcesy biotechnologicznych upraw ekonomista ze stanowego uniwersytetu w Iowa, dr Giancarlo Moschini. I podaje, że w przypadku modyfikowanej soi (Roundup) – 40% korzyści z jej stosowania idzie do kieszeni konsumenta, 44% - do kieszeni wynalazcy, a tylko 16% do kieszeni farmera. Jak widać z tych danych – największe korzyści osiągają koncerny zdolne wytworzyć i rozpowszechnić nowe technologie. Najmniej zyskują na tym farmerzy, toteż w ich interesie jest zdobycie jak największych rynków dla swoich produktów. Najbardziej interesujące byłyby więc dla nich rynki Unii Europejskiej, liczące 375 mln konsumentów i to na tyle zamożnych, aby mogli kupić nową technologię pod postacią czy to ziarna modyfikowanego, czy też wytworzonych z niego produktów spożywczych. Ale UE ani myśli wpuszczać na swój teren żywność genetycznie modyfikowaną. Po pierwsze, ma dostatecznie dużo i to dobrej swojej żywności, po drugie – otworzenie rynku produktom amerykańskim, tańszym i niekoniecznie lepszym (technologia GMO – genetycznie modyfikowanych organizmów - nadal uchodzi za kontrowersyjną) spowodowałoby ogromne perturbacje w sferze socjalnej. Już dziś przecież rolnictwo europejskie jest dotowane przez rządy – co by się działo, kiedy ten rynek opanowałyby produkty amerykańskie?
Niemniej amerykańscy politycy, stowarzyszenia farmerów oraz eksporterów nie ustają w przekonywaniu rządów krajów europejskich do swoich technologii i w poszukiwaniu innych, pozaeuropejskich rynków zbytu. Wysiłki te przyniosły już pewne rezultaty: w Argentynie jest już 20% upraw GMO, w Kanadzie – 7%. Sukcesy w 12 krajach, na których rynki chcą wejść amerykańscy producenci roślin modyfikowanych są na razie mizerne – uprawia się w nich nie więcej jak 2% GMO. Eksporterzy jednak nie tracą nadziei na wejście do Europy, m.in. poprzez kraje kandydujące do UE. I to mimo wyraźnej pogardy niektórych przedstawicieli WTO, uważających Europę za kontynent zacofany, nie rozumiejący postępu naukowego i wstrzymujący go m.in. embargiem na GMO.
Amerykański wzorzec
Stan Iowa uchodzi za najbardziej rolniczy ze stanów USA. Na bezkresnych polach uprawia się przede wszystkim soję (62% produkcji krajowej) i kukurydzę (28% produkcji krajowej) – głównie modyfikowanych genetycznie. Jest to odpowiednio 5 i 6 mln ha upraw. Takie areały wymuszają odpowiednią wielkość farm i sposób gospodarowania (techniki satelitarne, GPS do nawożenia, ochrony, itp.). Ta, która odwiedziłam – Stein Seed Company w miejscowości Adel (za Des Moines), zatrudniająca ok. 200 osób, należy do największych na świecie plantacji soi (modyfikowanej) i największych producentów krajowych. Dziesięć lat temu (istnieją od 1966 r.) zaczęli uprawiać także kukurydzę, a ostatnio –pszenicę czerwoną, ozimą.
Stein Seed Company nie tylko jest producentem ziarna – zajmuje się także tworzeniem nowych odmian soi, zwłaszcza modyfikowanych genetycznie. Patent na gen odporny na herbicydy w tej roślinie ma koncern Monsanto, który pobiera co roku (soja jest roślina jednoroczną) opłaty za zmodyfikowane ziarno (10 USD/akr). Stein Seed natomiast patentuje (patent na 20 lat) jej odmiany (w sezonie – ok. 600 nowych). Prace badawcze nad nimi prowadzi się w 49 ośrodkach amerykańskich i argentyńskich (z uwagi na sezon wegetacyjny). Na ich potrzeby wydzielono 6 tys. ha w USA i 2 tys. ha w Argentynie. Nie są one tanie: koszty sięgają dziesiątków tysięcy dolarów, na co ma wpływ ręczne zapylanie każdej z roślin. Ale i dążenie do większej wydajności upraw, skoro co roku prawie połowa ich produktów zastępowana jest nowymi, wydajniejszymi odmianami (w ostatnim 5-leciu zwiększali wydajność o 2,5% rocznie). Pod uprawę firma przeznacza dziesięciokrotnie większy areał niż do celów badawczych: ok. 60 tys. ha (średnia farma w USA ma ok. 600 ha), co daje jej dobry dochód, skoro według słów wiceprezesa ds. rozwoju, Josepha B. Saluri – obroty firmy rosną o 15 – 20% rocznie od 20 lat!
Kukurydza, pszenica, soja GMO – to produkt na lepszą kieszeń – podkreśla prezes Saluri, mając na myśli jakość (bez pestycydów) produktów i wiedzę konsumentów. Łatwiejsza w porównaniu z tradycyjną uprawa GMO ma odzwierciedlenie z kolei w cenie - soja modyfikowana jest o 8 dolarów tańsza niż soja „normalna”, do uprawy której jest coraz mniej chętnych . Wynika to z faktu, iż roślin modyfikowanych nie trzeba chronić tak często jak w przypadku odmian tradycyjnych, pestycydami. Mimo to, firma przechowuje także ziarna odmian mało poszukiwanych.
Zainteresowanie soją modyfikowaną zmienia się – nawet w USA. Np. do ubiegłego roku farmerzy w lllinois zamawiali tylko odmiany tradycyjne, w ubiegłym roku natomiast chcieli już wyłącznie GMO. Tak samo jest z Europą: o ile UE bierze od nich tylko ziarno niemodyfikowane, tak np. Rumunia uprawia – dzięki Stein Seed - dwie odmiany soi Roundup. (Nb. Narodowe Stowarzyszenie Hodowców Kukurydzy twierdzi, iż UE kupuje jednak modyfikowaną soję - 40% importu – ale z Ameryki Południowej).
Wątpliwości nie tylko prawne
Profesor Neil Hamilton – prawnik z Uniwersytetu Drake w stanie Iowa – jednocześnie farmer – zwraca uwagę, iż nowa technologia w istotny sposób zmienia kwestie prawne w trzech dziedzinach. Po pierwsze, konieczne są regulacje prawne i określenie, kto winien się tym zająć: rząd federalny, czy stanowy. Wszak chodzi tu i o środowisko naturalne, i bezpieczeństwo żywności (konsumenta) i bezpieczeństwo rolnika. Na razie regulacja prawna jest dość ogólna, wspierająca biotechnologię, gdyż prawodawcy uważają tę metodę za bezpieczną.
Po drugie, istotny jest stosunek farmerów do biotechnologii. Na razie, farmerzy amerykańscy zaakceptowali i wdrożyli metody biotechnologiczne do produkcji, gdyż wierzą w to, co im dają firmy produkujące nasiona. Jedyny konflikt dotyczy kontroli i praw intelektualnych. Rolnicy chcieliby bowiem powtórnie wykorzystać ziarno, które muszą co roku kupować od firm biotechnologicznych, na co one z kolei się nie zgadzają.
Innym problemem – dotychczas jeszcze bez casusu prawnego – jest ochrona upraw konwencjonalnych przed sąsiedztwem tych zmodyfikowanych. O ile w przypadku soi (samopylna) nie ma to znaczenia, tak już przy uprawie kukurydzy przeniesienie pyłku z kukurydzy Bt (Bacillus thuringiensis – bakteria glebowa, z której uzyskuje się toksynę owadobójczą) na niemodyfikowaną może być przedmiotem sporu sądowego. Z tego powodu np. Stein Seed Company ogranicza uprawę kukurydzy Bt, a tam, gdzie ją wysiewa stosuje izoblok – przestrzeń izolacyjną, aby zapobiec przepyłkowieniu roślin. Mimo to, jak twierdzą jej prezesi – nie ma 100% pewności, czy do tego zjawiska nie dochodzi. Choć – jak uważają niektórzy rolnicy – skoro ziarno, jakie wysiewają jest legalne, to nie oni poniosą odpowiedzialność za ucieczkę GMO z plantacji, ale producent ziarna.
Trzecią dziedziną, na którą ma wpływ nowa technologia jest rynek, o którym rolnicy amerykańscy sadzą, iż GMO będzie przez konsumentów przyjęte z otwartymi ramionami. Niestety, to przekonanie zaczyna być dyskusyjne, mimo że na amerykańskich stołach żywność modyfikowana jest od dawna obecna (soja, kukurydza i przetwory z nich). Ostatnio jednak doszło do zdarzenia, które może być początkiem zmian w myśleniu o nowej technologii: otóż naukowcy z Monsanto (nb. Polak, dr Wojciech K. Kaniewski) stworzyli ziemniak Bt (odporny na herbicydy), a odmianę tę kupił McDonald’s. Szybko jednak wycofał się z „modyfikowanych” frytek, skoro tylko sprawa ujrzała światło dzienne. Okazało się bowiem, iż nikt nie sprawdzał, czy jedzenie ziemniaków Bt jest bezpieczne dla zdrowia, nawet FDA (Food and Drug Administration) – amerykański odpowiednik naszego ministerstwa zdrowia.
USA prowadzi eksperyment dotyczący żywienia społeczeństwa – podkreśla prof. Hamilton. - Miejmy nadzieję, że bezpieczny. Dwadzieścia lat temu pestycydy też wydawały się bezpieczne – a dzisiaj większość z nich nie jest dopuszczona do użytku.
Remedium na GMO ?
Ameryka ma jedną religię – technologię i jednego boga – zysk. Tak podsumowuje gospodarkę swojego kraju Gary Guthrie, rolnik stosujący uprawy tradycyjne – gospodarujący „ekologicznie” w Nevadzie, także w stanie Iowa. Jego gospodarstwo ma 1,25 ha, ale uprawy zajmują tylko 1/3 tego obszaru. Gary Guthrie, który przez wiele lat poznawał rolnictwo Ameryki Łacińskiej oraz Kuby – po powrocie do USA zaczął gospodarować metodami tradycyjnymi. Wybór takiej drogi wynika z jego światopoglądu, wiedzy i wielkiej kultury – umiejętności samoograniczania się, braku konsumpcjonizmu. Gospodarstwo jest otoczone wielkimi farmami i sprawia wrażenie skromnego warzywnika. Niemniej – niczym u książkowego Zakały z „Awansu” Redlińskiego – ciągną do niego ludzie po pietruszkę, czosnek, pory, pomidory i truskawki. Ojciec – profesor entomologii – nie bardzo wierzył w sukces syna, który zaczynał od namawiania sąsiadów do zakupu „ekologicznych” warzyw. Początkowo miał 10 klientów, dziś, po trzech latach, ma ich już 40 (mimo cen wyższych o ok. 20% niż w sklepie), co pozwala mu na utrzymanie trzyosobowej rodziny. Uprawia prawie wszystkie warzywa, ale nie korzysta z maszyn. Tylko wiosną pożycza ciągnik do orania. Dba o to, aby nie pracować dziennie więcej jak 8 – 10 godzin, co daje mu zarobek 80 – 100 dolarów (10 USD/godzinę). Niestety, w pobliżu nie ma podobnej farmy, na której hodowano by zwierzęta, toteż nabiał i mięso trzeba kupować w sklepie, już nie ekologiczne (w supermarketach bywa żywność tradycyjna, ale tylko warzywa i owoce).
Takich farm w rolniczym stanie Iowa nie ma wiele i prawdopodobnie nie będzie, choć są niezbędne do zaspokojenia różnych potrzeb żywieniowych (kto zna „sztuczną” amerykańską żywność z supermarketu pewnie się dziwi, dlaczego takich farm jest tak mało). Cóż z tego, że obok gospodarstwa Gary’ego i Nancy Guthrie powstanie wkrótce farma zwierzęca, skoro wielkość ich produkcji będzie mogła zaspokoić potrzeby najwyżej stukilkudziesięciu osób. Nie sposób dziś zrezygnować z produkcji żywności na skalę przemysłową i pewnie nie odejdzie się też od metod biotechnologicznych w rolnictwie, choćby były one mocno krytykowane. Osobną sprawą jest wielkość tej produkcji – metodami na skalę przemysłową, w tym – biotechnologicznymi. Już dziś w krajach bogatych żywności jest za dużo. Ale jeśliby sprawiedliwie rozłożyć dochody na całym świecie – żywności, produkowanej tradycyjnie, bez metod biotechnologicznych, starczyłoby pewnie dla wszystkich ludzi. Bo problem głodu jest problemem politycznym, nie ekonomicznym – jak podkreślają i naukowcy, i politycy.
Anna Leszkowska
5.08.2001
Areał upraw roślin modyfikowanych genetycznie w USA:
soja Roundup - 2000 r. – 54% całości upraw soi; 2001 r. – 63%
kukurydza Bt (odporna na omacnicę prosowiankę) – 2000 r. – 18%; 2001 r. – 16%
kukurydza odporna na herbicydy – 2000 r. – 6%; 2001 r. – 7%
kukurydza odporna na herbicydy i prosowiankę – 2000 r – 1%; 2001 r. – 1%
W Polsce 1 rolnik produkuje żywność dla 10 osób,
W UE – dla 41 osób, a w USA – dla 130 osób. W USA w rolnictwie pracuje 2% ludności.