banner


Grzegorz_Kostrzewa-Zorbas_portretZ dr. Grzegorzem Kostrzewą-Zorbasem z Uczelni Vistula rozmawia Anna Leszkowska


- Po protestach w sprawie ACTA i wahaniu premiera, czy Polska winna tę umowę ratyfikować, dotychczasowi jej zwolennicy bagatelizują sprawę. Prezes Stowarzyszenia Filmowców Polskich, Jacek Bromski mówi: „ACTA nie wnosi nic nowego do polskiego prawa autorskiego”. ZAiKS z kolei „nie będzie rwać włosów z głowy”, bo „krok premiera nie ma aż tak zasadniczego znaczenia”. Czyżby ACTA już nie była ważna? A może jej przyjęcie jest już przesądzone?

- Te wypowiedzi nie świadczą o żadnym ostatecznym rozstrzygnięciu. Zaczynając od pozycji prawnej i politycznej państwa polskiego, nie nastąpiło wycofanie podpisu Polski spod traktatu, ani żadna zapowiedź takiego wycofania. A zgodnie z prawem traktatów, będącym częścią prawa międzynarodowego publicznego, zgodnie z odpowiednim artykułem Konwencji Wiedeńskiej o prawie traktatów z 1969 r., państwo, które podpisało jakikolwiek traktat wymagający ratyfikacji (jak ACTA), a nie zamierza go ratyfikować (czyli zostać jego stroną), musi swoje nowe stanowisko oficjalnie przedstawić.
Mówiąc jeszcze dokładniej, państwo, które podpisało traktat wymagający ratyfikacji, a jeszcze go nie ratyfikowało, musi się powstrzymywać od działań szkodzących przedmiotowi i celowi tego traktatu. Chyba, że zgłosi oficjalnie zamiar nie ratyfikowania go i nie zostania stroną tego traktatu. Przy czym to jasne zgłoszenie depozytariuszowi traktatu i wszystkim innym jego stronom może zawierać stwierdzenie (czego już w Konwencji Wiedeńskiej nie ma), że państwo wycofuje swój podpis pod traktatem i należy je uznać za niebyły. I takich sformułowań używało wiele państw w podobnych okolicznościach, w tym bardzo poważne, znające się na prawie międzynarodowym publicznym, mających profesjonalną dyplomację, jak na przykład USA. Polska tego nie zrobiła i nie zapowiedziała, więc obecnie Polskę częściowo traktat wciąż zobowiązuje prawnie, także – powstrzymywanie się od działań mogących zaszkodzić ACTA. Dlatego rząd powinien doprowadzić sprawę do końca, złożyć odpowiednią notę depozytariuszowi traktatu – Japonii, stwierdzającą, że Polska nie zamierza ratyfikować ACTA i wycofuje swój podpis pod traktatem.
Taki jest wymiar prawny ACTA i jego polityczne konsekwencje. Częściowe związanie z traktatem ACTA to jest również wybór polityczny, określający pozycję Polski w tej sprawie. Niestety, wymiar prawny i polityczny międzynarodowy tej umowy są w Polsce mało znane i mało uświadamiane.

- Może rząd Polski stosuje tutaj jazdę na gapę? Skoro inni zajmują się ACTA od strony prawnej i politycznej, to my poczekamy i podpiszemy się, kiedy wszystko się wyjaśni, a ACTA przyjmą inni? To widać przecież było podczas prac nad ACTA, w szczerym wyznaniu europosła Migalskiego, ministra kultury, w wielu innych sprawach dotyczących naszej polityki międzynarodowej. Nieprofesjonalne działanie rządu piętnuje dopiero ulica...


-
To jest problem całej klasy politycznej, nie tylko tej z rządu, ale i zawodowej opozycji, czyli takiej, która jest opłacana bez względu na kwalifikacje, których często nie ma. Można to nazwać paradoksalnie zawodowstwem bez profesjonalizmu. To jest jedna z wielkich słabości Polski – nie tylko w sprawie ACTA, ale i innych. Przy czym niestety, opinia publiczna, społeczeństwo, czy instytucje społeczeństwa obywatelskiego też są słabo wyedukowane, czy poinformowane.
Z wielkim zainteresowaniem śledziłem przebieg prawie 8-godzinnej debaty w kancelarii premiera dotyczącej ACTA, ale żaden z jej uczestników - po obu stronach - nie znał, ani nie był w stanie porządnie zacytować ani jednego odpowiedniego krótkiego artykułu z Konwencji Wiedeńskiej o prawie traktatów. Tylko trzech internautów zbliżyło się do tego tematu od strony prawa międzynarodowego. Na szczęście, skrót myślowy, publicystyczny, w tej sprawie się przebił, czyli że Polska winna wycofać swój podpis pod ACTA – o tym mówiło już więcej osób, ale bez podania podstaw prawnych, co w rezultacie stronie rządowej ułatwiło odpieranie tego argumentu.
A wracającdo „jazdy na gapę”, to zastosowałbym w tym przypadku raczej określenie: stadny pęd. Bo jazda na gapę to jest odnoszenie korzyści bez wysiłku, bez wykupienia biletu. Gdy ważny, pożyteczny dla nas traktat tworzą inni, my się nie wysilamy, ale gdy jesteśmy w potrzebie – korzystamy z jego dobrodziejstw. Przejrzystym i ostrym przykładem jazdy na gapę jest polityka wielu członków NATO, którzy niemal do zera zmniejszyli swój budżet obronny, licząc, że jeśli przyjdzie co do czego, to siły NATO i tak ich obronią.
W sprawie ACTA to jest inny przypadek, bo nie wiadomo, czy Polska odniosłaby korzyści podpisując ACTA. Tego nikt nie policzył. Są głosy, że pewnie tak – ale tylko na zasadzie wyczucia, bo jest u nas coraz więcej przemysłu wykorzystującego patenty i inne dobra wymagające ochrony własności intelektualnej. Ale z drugiej strony są ci, którzy mówią, że wciśnięcie naszego kraju w Orwellowski reżim stworzony dla najbogatszych i najbardziej rozwiniętych państw zdusi Polskę, zahamuje jej rozwój gospodarczy, kulturalny, edukacyjny, cywilizacyjny i społeczny. I Polska na pewno już nigdy nie dogoni tej czołówki, będącej zwolennikami ACTA – USA, Japonii, czy niektórych państw zachodnioeuropejskich.
Ale podkreślam, że nikt tego nie policzył. Nie zbudowano do tego żadnego modelu ekonomicznego, nie zrobiono żadnego bilansu, ta debata jest na bardzo niskim poziomie merytorycznym. To nie oznacza, że zaprzeczam słuszności tego protestu, który jest oparty o trafne wyczucie społeczne.

- Ta rewolucja przecież nie była taka spontaniczna – już od 2009 roku środowisko internautów niepokoiły doniesienia o przygotowywanej w tajemnicy międzynarodowej umowie, mogącej nałożyć kaganiec na Internet. W tym celu spowodowano nawet wielką akcję społecznąalarmowania europosłów, uczulania ich na takie działania.

-
Próby wprowadzania takiego Orwellowskiego kagańca na Internet były podejmowane najwcześniej w USA, praktycznie w ciągu paru lat od chwili utworzenia Internetu. Gra dotyczyła wówczas nie aspektu ekonomicznego – nie handlu lekami generycznymi, sprzętu medycznego, patentów technicznych – ile rozrywki. Już w latach 90. XX w. w Kongresie USA złożono pierwsze projekty ustaw, aby ukrócić zupełną swobodę przesyłania różnych treści, na przykład pornografii, czy innych, mogących zaszkodzić dzieciom. Ta ustawa – CDA (Communications Decency Act, czyli ustawa o normach przyzwoitości w telekomunikacji) – choć została podpisana przez prezydenta, ostatecznie nie przeszła. Federalny Sąd Najwyższy USA uznał ją w 1997 r. za niekonstytucyjną, zagrażającą „świętej zasadzie wolności słowa” w komunikacji między dorosłymi. Odnośnie innych projektów ustaw, takich jak PIPA czy SOPA, to nawet gdyby zatwierdził je Kongres – co jest mało prawdopodobne – tosądy federalne prawdopodobnie je odrzucą.

- Czy spór o ACTA jest sporem o sposób traktowania własności intelektualnej, wynika z innego rozumienia patentowania w USA i Europie? W latach powojennych, aż do lat 90. patentowaliśmy w Polsce technologię, a nie produkt końcowy tej technologii. Inaczej też postrzegamy prawo do korzystania z wyników badań naukowych, co pokazał słynny wyścig USA i Europy w badaniu genomu ludzkiego i zamiar opatentowania genomu człowieka przez amerykańską firmę Celera Genomics.

- W ACTA chodzi o coś jeszcze ważniejszego niż ekonomia. Zarówno ACTA, jak i PIPA, są widziane przez większość światowych społeczeństw jako ograniczenie wolności człowieka, a to jest ważniejsze od ekonomii. Jest to spór filozoficzno-ideowy o charakter systemu, w jakim ludzkość żyje. Więcej wolności, czy mniej? ACTA oznacza mniej wolności. I tak to widzieli demonstranci na ulicach polskich miast, którzy protestowali nie tyle z powodu patentów i ewentualnych strat gospodarczych Polski, ile z powodu groźby ograniczenia wolności ludzi, próby stworzenia niekontrolowanej przez społeczeństwo władzy Wielkiego Brata.
Dziękuję za rozmowę.