Z mec. Agnieszką Masłowską-Gądek, specjalistką z zakresu prawa ochrony środowiska, rozmawia Anna Leszkowska.
- W obowiązującej obecnie ustawie o ochronie przyrody zapisano (art. 2), iż jednym z celów ochrony przyrody jest ochrona walorów krajobrazowych, zieleni w miastach i wsiach oraz zadrzewień. Jak do tego zapisu mają się wprowadzone do ustawy zmiany z ubiegłego i tego roku?
- Wprowadzone zmiany – zapewne chodzi pani o tzw. lex Szyszko – są pogwałceniem tych zapisów, czyli celów głównych ustawy.
W nowelizacji, jaka weszła w życie w styczniu 2017 umożliwiono wycinanie drzew i krzewów z działek będących własnością osób fizycznych w celach nie związanych z działalnością gospodarczą poza jakąkolwiek kontrolą.
Oczywiście, z wyjątkiem pomników przyrody, które są objęte ochroną i, póki ta ochrona nie zostanie zniesiona uchwałą rady miasta, mogą być wycięte wyłącznie nielegalnie, co też miało ostatnio miejsce w Warszawie.
Jeżeli działka prywatna była objęta ochroną konserwatorską, „lex Szyszko” niczego w takiej sytuacji nie zmieniało, nadal drzewo było pod ochroną, nie można go było wyciąć. Tyle, że tego obywatelom nikt nie mówił...
Bywało, że nieświadomi tej ochrony drzew przez konserwatora zabytków, uznawali, iż „lex Szyszko” pozwala na wycięcie każdego drzewa na prywatnej działce i je wycinali.
- Dodam, że ustawowo jednym z celów ochrony przyrody jest kształtowanie właściwych postaw człowieka wobec przyrody przez edukację, informację i promocję w dziedzinie ochrony przyrody…
- W tym przypadku to na samorządach spoczywała działalność informacyjna, bo są miasta, które z uwagi na swoje walory urbanistyczne całe są objęte ochroną. Tak jest np. w Sopocie, którego władze od razu poinformowały mieszkańców, iż wycinka drzew ma ograniczenia.
- Trzeba jednak też mieć na uwadze, że nowe prawo nie nakazuje ścinać drzew – takie decyzje podejmują właściciele posesji, nie minister. To obywatele mają niską świadomość ekologiczną, jeśli nie widzą związku jakości swojego życia ze stanem przyrody.
- Zgadzam się, ale też trzeba przyznać, że wcześniejsze przepisy dotyczące usuwania drzew przez właścicieli były zbyt rygorystyczne, poza tym istotne były też opłaty za ścięte drzewa. Kto chciał wyciąć drzewo, musiał się liczyć z wysokimi kosztami. To spowodowało agresję wobec przyrody, wywołało wręcz nienawiść do drzew. Do dzisiaj prawnicy radzą ludziom chcącym kupić działkę, żeby przede wszystkim sprawdzali, czy rosną na niej drzewa.
- Ocena „lex Szyszko” nie jest jednoznaczna. O ile ta część społeczeństwa, która ma ogródki, działki, przyjęła to z entuzjazmem, o tyle mieszkańcy coraz bardziej zabetonowanych miast są tymi nowelizacjami ustawy oburzeni, bo wycinka drzew w mieście pogarsza warunki bytowania ludzi.
- To wycinanie bez zezwolenia na działkach osób fizycznych skończyło się 17.06.17, z chwilą wejścia w życie nowelizacji „lex Szyszko” (obowiązującej od 1.01.17), kiedy ustawodawca doświadczył gniewu społecznego. Teraz każdy zamiar wycięcia drzewa trzeba zgłosić do urzędu gminy i czekać na tzw. milczącą zgodę (brak sprzeciwu), co wzmacnia ochronę prawną drzew, ale tylko teoretycznie, gdyż sprzeciw można wnieść bardzo rzadko.
Co do pozostałych kwestii, „lex Szyszko” nie tylko dopuściło wycinkę drzew bez ograniczeń dla osób fizycznych, ale i dla przedsiębiorców, czy podmiotów, które wcześniej musiały mieć decyzję administracyjną na wycięcie drzewa. W 2015 roku obowiązywała bowiem zasada, że zgodę na wycinkę drzewa wydawano, jeśli obwód drzewa mierzony na wysokości 5 cm nad ziemią nie przekraczał 25 lub 35 cm (w zależności od gatunku). Takie drzewo, liczące z reguły nie więcej jak 5 lat, nie było objęte ochroną. Natomiast w przypadku drzew o większym obwodzie właściciel musiał składać już wniosek o pozwolenie na wycinkę.
„Lex Szyszko” zmieniło te warunki: zapisano w nim, że pomiaru dokonuje się na wysokości 130 cm, a obwód drzewa do 50 cm lub 100 cm na tej wysokości zwalnia jego właściciela z obowiązku ubiegania się o zezwolenie wycinki. W ten sposób - legalnie! -znikały drzewa bardzo stare.
- Nie ma pani dobrego mniemania o prawie dotyczącym ochrony środowiska. Jakie konkretnie zapisy są niedobre?
- Tych zmian, jakie wprowadza się do ustawy o ochronie przyrody jest za dużo i one są w dodatku nieprzemyślane. Dam przykład terenów, gdzie często występują grunty porośnięte samosiewem i zgodnie z „lex Szyszko” dalej można rosnące na nich drzewa ścinać. A niekiedy są to grunty, na których rosną tysiące drzew, gdzie istnieje duża bioróżnorodność, więc z biologicznego punktu widzenia - bardzo cenne.
- Ale w ustawie o ochronie przyrody nie ma nic o ochronie bioróżnorodności… Jest tylko o zapewnieniu ciągłości istnienia gatunków roślin, zwierząt i grzybów wraz z ich siedliskami. No i jeszcze jest mowa o ochronie walorów krajobrazowych oraz zadrzewień.
- Nie ma tego wyrażonego expressis verbis, jednak ustawa mówi o ochronie gatunkowej i ochronie siedlisk. Trudno sobie wyobrazić, aby stare drzewa nie były miejscem bytowania żadnego gatunku zwierząt czy roślin chronionych.
- Jednak ochrona gatunkowa i siedlisk może być rozumiana różnie. Teraz np. można zabijać nie tylko dziki, ale i łosie – być może do tej listy zwolnień zostaną dopisane inne gatunki?
- Mamy ustawę o ochronie przyrody, gdzie są zakazy, ale i mamy rozporządzenia w sprawie ochrony gatunkowej. Dziki nie są objęte ochroną gatunkową i podlegają odstrzałom, łosie- także nie są chronione, ale moratorium zabraniało prowadzić odstrzał. Jeżeli minister wyda rozporządzenie uchylające moratorium w sprawie zakazu odstrzału określonego gatunku, jest to jak najbardziej legalne, ale ocenę tego działania pozostawiam Czytelnikom.
Wrócę jeszcze do gatunków chronionych w przypadku wycinki drzewa. Jeżeli przedsiębiorca składania wniosek o wydanie zezwolenie na usunięcie zieleni, na miejsce jedzie urzędnik, który stwierdza stan faktyczny – dokonuje oględzin zadrzewień pod kątem występowania gatunków chronionych. Jeśli stwierdzi w obrębie drzew siedlisko, nie może wydać zgody na wycinkę, musi zawiesić postępowanie, a wnioskodawca musi starać się o odstępstwo od zasad związanych z ochroną gatunkową w RDOŚ i dopiero po jej uzyskaniu otrzymać zezwolenie na wycinkę w trybie ustawy o ochronie przyrody. Oczywiście, podczas obowiązywania „lex Szyszko” (gdy można było drzewo wyciąć legalnie, ale nie można było niszczyć siedlisk), zdarzało się, że nim przyjechał inspektor z RDOŚ na wizję lokalną, aby stwierdzić, czy nie zostały zniszczone siedliska, drzewa były już ścięte i pokrojone na plasterki, aby nie można było ocenić stanu sprzed wycinki. Polak potrafi.
- Wróćmy do stanowienia złego prawa w ochronie przyrody. Ustawa z 2004 roku otworzyła furtkę do niekontrolowanej wycinki drzew przydrożnych, co potwierdziła kontrola NIK. Pod piły poszły zabytkowe aleje liczące ponad sto lat, drzewa tworzące piękny krajobraz, które - zdaniem miłośników betonowych autostrad – zabijały. W sumie wycięto kilkaset tysięcy dorodnych starych drzew, w dodatku bez ich ewidencji.
Po roku, wskutek społecznego nacisku, ustawę znowelizowano, wprowadzono obowiązek uzyskiwania zezwoleń na wycinkę, ale raz otwarta furtka kusiła… W 2008 ten zabieg z rozluźnieniem ustawy powtórzono, bo trzeba było szybko budować autostrady na Euro, a drzewa znów w tym przeszkadzały. Mam wrażenie, że kolejne rządy i samorządy uwzięły się, żeby wszystkie drzewa w Polsce wyciąć…
- Niestety, nasze drzewa zostawione są samym sobie - nie mogą nawet liczyć na ochronę w postaci dyrektyw unijnych. Nikt w tym względzie nas nie pilnuje i dlatego polski ustawodawca może robić co chce. Jakość naszego prawa dotyczącego ochrony przyrody ulega coraz większej degradacji, co widać po kolejnych nowelizacjach ustawy z 2004 roku. Tylko nieliczne, np. ta z 2015 roku, wydawała się krokiem w dobrą stronę, ale została szybko zniesiona kolejnymi, złymi nowelizacjami, wywracającymi wszystko do góry nogami, jak „lex Szyszko”.
Zieleń w Polsce jest coraz mniej chroniona – skutki „lex Szyszko” są takie, że w niektórych miejscowościach większości drzew już nie ma, bo ludzie byli świadomi, że takie prawo nie będzie obowiązywać zbyt długo i szybko wycinali wszystko, co rosło.
Co do samych zmian odnośnie zgłoszeń wycinki na działkach osób fizycznych (od 17.06.17), mam wrażenie, że w żaden sposób nie chronią one drzew, tylko utrudniają życie uczciwym obywatelom i będą angażować urzędników w działania pozorne, nijak chroniące przyrodę (przesłanki wniesienia sprzeciwu są takie, że bardzo rzadko można go wnieść). Poza tym ciągle nie ma rozporządzenia odnośnie postępowania z drzewami quasi-pomnikowymi na działkach prywatnych.
Wielu specjalistów pracujących w jednostkach samorządowych jest załamanych jakością prawa ochrony środowiska w Polsce.
- Jakość prawa w Polsce – nie tylko dotyczącego ochrony środowiska – budzi od lat irytację sporej części społeczeństwa. Powiedziała pani, że to skutek tego, iż nikt nas pod tym względem nie pilnuje. Czy w przypadku ochrony przyrody nie mamy specjalistów zdolnych do stworzenia dobrego prawa?
- Tu nie chodzi o brak specjalistów, tu trzeba pozwolić specjalistom to prawo napisać. Ostatnia dobra nowelizacja ustawy o ochronie przyrody z 2015 roku była dziełem Polskiego Towarzystwa Dendrologicznego. Sam projekt tej nowelizacji był nawet lepszy od tego, co ujrzało światło dzienne po poprawkach legislatora. Nie wiem, kto pisał projekt „lex Szyszko”, podejrzewam, że działało tu określone lobby. Natomiast na stronie internetowej Rządowego Centrum Legislacji Ministerstwo Środowiska procedowało i poddawało konsultacjom społecznym naprawdę niezły projekt ustawy nowelizującej ustawę o ochronie przyrody. W pewnym momencie te prace przerwano, a w Sejmie pojawił się projekt poselski uchwalony potem jako „lex Szyszko”.
„Lex Szyszko” przeszło błyskawicznie przez parlament (głosowanie podczas sławetnego posiedzenia Sejmu na Sali Kolumnowej), bez jakichkolwiek konsultacji społecznych (co jest legalne, bo projekty poselskie z takich konsultacji są zwolnione), ale pozwolę sobie znowu pozostawić ocenę takiego działania Czytelnikom.
Trzeba pamiętać, że ustawa o ochronie przyrody jest bardzo obszernym aktem, natomiast wszystkie te nowelizacje, jakie się ostatnio ukazały dotyczą tylko jednego działu - związanego z ochroną zieleni, gdzie są największe pieniądze.
Z kolei nowelizacja ustawy z roku 2008, choć nie była szczególnie dobra, to jednak wzmacniała ochronę przyrody. Wówczas warunkiem pozwolenia na wycinkę drzew był jego wiek – wycinać można było tylko drzewa nie starsze niż 5-letnie. Po znowelizowaniu – 10-letnie, ale to było jeszcze do akceptacji, choć ekolodzy protestowali. W tej nowelizacji nie było jednak widać wpływu lobbystów.
Ponadto, wzmocniono ochronę siedlisk – urzędnik, przed wydaniem zezwolenia został zobligowany do dokonania oględzin zadrzewień pod kątem występowania gatunków chronionych. Urzędnicy tym samym zaczęli być szkoleni w tym kierunku, zatem poprawiła się edukacja ekologiczna i urzędnika, i obywatela. Trudno zatem tu mówić, iż było to złe prawo.
Tak samo pozytywnie należy ocenić uzgadnianie projektów zezwoleń na usuwanie drzew przydrożnych z RDOŚ.
Natomiast to, co zrobiono z ustawą o ochronie przyrody na skutek nowelizacji w ubiegłym i tym roku mogę określić, że jest to zalepianie jednego bubla prawnego, innym bublem prawnym.
Dziękuję za rozmowę.
Agnieszka Masłowska-Gądek ukończyła Wydział Prawa na UJ, przez kilka lat pracowała w Wydziale Kształtowania Środowiska Urzędu Miasta Krakowa, obecnie prowadzi kancelarię radcy prawnego i zajmuje się prawem ochrony środowiska, w tym – także edukacją w tym zakresie.