Garść refleksji wokół akcesji Ukrainy do UE
A nam jak najsnadniej do państwa moskiewskiego przyjść aniż inszym do tamtych Indów, każdy to baczyć może. A dostawszy tego moglibyśmy też potężnością i bogactwem i każdym narodom i królestwom w chrześcijaństwie dorównać. Paweł Palczowski (1609)
Na polską myśl i charakter narodowy, na miejscową kulturę, na jej współczesny irracjonalizm decydujący wpływ miała Kontrreformacja jako efekt soboru w Trydencie (1545 -1563). Wyznaczyła ona ramy naszej kultury w każdym aspekcie, przede wszystkim – religijne, jurydyczne, polityczne i społeczne.
I RP, wraz z wyborem Zygmunta III Wazy (1587) na króla, staje się egzemplifikacją idei kontrreformacyjnych, wyznaczających (poprzez króla i rządzące elity wraz z istniejącą strukturą społeczną i mentalnością szlachty polskiej) centralne miejsce w imperializmie katolickim, w jego parciu na Wschód i rekatolicyzacji wyznawców prawosławia uważanych za heretyków.
To coś na kształt tego, co dziś dla nadwiślańskich elit jest zasadniczą ideą niesioną na Wschód w postaci tzw. wartości Zachodu - demokracji, wolności, praw człowieka, indywidualizmu, neoliberalnej wersji przedsiębiorczości (w imieniu, oczywiście, korporacji zachodnich).
To wszystko już było w czasach Kontrreformacji – jak nie rzymska wersja religii (z podporządkowaniem się dyktatowi papieża), to kolonizacja Wschodu przez Zachód i narzucenie kulturowo-cywilizacyjnych norm rozwoju.
Na ów trend nałożył się polsko-katolicko-oligrachiczny (czyli magnacko-szlachecki) kolonializm, obecny przede wszystkim na ziemiach współczesnej Ukrainy środkowej i wschodniej. Polska ekspansja na Wschód miała wówczas wymiar zarówno ekonomiczny, polityczny jak i religijny (niebywale wzmocniony ideologią kontrreformacyjną, co musiało owocować oprócz antynomii ekonomicznych i społecznych także konfliktami na tle religijno-kulturowym).
W przeciwieństwie do Anglików (w Indiach) czy Francuzów (w Północnej i Zachodniej Afryce), dokonujących analogicznych podbojów w wiekach późniejszych, polska szlachta we wspominanym okresie (XVII – XVIII w.) niosła swoim jestestwem przede wszystkim katolicyzację i tym samym poniżenie prawosławia (przypadek i dzieje Unii Brzeskiej są tu znamienne).
Na polską świadomość narodową, na mentalność i pojmowanie świata nie Reformacja i Oświecenie wywarły głównie wpływ (jak na Zachodzie), ale Kontrreformacja. I ona trwa tu nadal, mimo upływu wieków, zmieniających się koniunktur politycznych, kulturowych, ustrojowych, mimo postępu cywilizacyjnego i rozwoju. Kontrreformacja wzmocniona kolonialną historią i podbojami z nią związanymi.
Polska megalomania
Popatrzmy na obraz Jana Matejki „Batory pod Pskowem”: Batory siedzi zblazowany, choć z nagą szablą i spod półprzymkniętych powiek przygląda się upokorzonym Ruskim. Z lewej - hetman wielki koronny Jan Zamojski, a z prawej - legat papieski Antonio Possevino (oczywiście, nie tylko o Inflanty chodzi, ale i o jedynie słuszną wiarę rzymską).
Podobnie ma się rzecz z malowidłem Jerzego Kossaka „Cud nad Wisłą”. Nad Polakami - na obłoku w białej szacie i niebieskim płaszczu - Maryja Dziewica. No i oczywiście na czele ks. Ignacy Skorupka z krzyżem w dłoni, piętnujący bolszewików nie symbolami polskości (jak przystałoby na obronę niepodległości kraju), lecz jednoznacznym atrybutem Kościoła rzymskiego. Tak więc skojarzenia są jasne i czytelne: po jednej stronie azjatycka, prawosławna, pisząca cyrylicą dzicz o komunistycznej proweniencji, z nami natomiast (jak zawsze) - siły niebieskie, Kościół (ks. Skorupka jest symbolem stanu duchownego), siły wzniosłe, absolutnie dobre i intencjonalnie czyste. Chodzi o walkę dobra ze złem. A dobrem tu jest katolicyzm rzymski w wersji trydenckiej.
Nieważne jest, że - co podkreślają profesorowie: Ludwik Stomma, Andrzej de Lazari, Andrzej Walicki czy Bronisław Łagowski - Rosja od Piotra I Wielkiego jest w Europie.
Ta nachalna promocja naszego, polskiego rozumienia pojęć demokracji i wolności obywatelskich, (cech, będących w świecie uważanym za cywilizowany efektem Reformacji i Oświecenia, których polskie społeczeństwo nie doświadczyło, a na drobnej części naszych elit, które ledwo ich liznęły, nie zostawiło głębszego śladu) jest tyle megalomańska, co szkodliwa z punktu widzenia pragmatyki czy strategii politycznej. Prof. de Lazari stwierdza: Nie jesteśmy dla Rosjan autorytetem i nie mamy im czym zaimponować. Przestańmy ich nauczać i pouczać. Ten passus rozciągnąć można swobodnie z Rosjan na mieszkańców całego wschodu Europy.
Religioznawca i humanista prof. Zbigniew Stachowski twierdzi, że w świetle ataku na USA w dniu 11.09.2001 weryfikacji i falsyfikacji uległy podstawowe wartości i schematy przypisywane kulturze Zachodu. Nie sposób jest nadal zachowywać się w sposób hegemonistyczny i optymistyczno-pretensjonalny przy świadomości multikulturowej istoty naszego świata, w zgodzie z podstawowymi prawdami dotyczącymi wolności, demokracji i swobody człowieka do samorealizacji. Chyba, że w sposób bezwarunkowy uznamy kulturę zachodnią za najsubtelniejszy i najznakomitszy wytwór człowieka służący głównie do dominacji nad drugim człowiekiem, której obca jest pokora, tolerancja, wolność i równość - a więc te idee, które tę kulturę wytworzyły - zwłaszcza wówczas, gdy wartości te i wzory zechciano by urzeczywistniać w innych realiach kulturowych, lecz bez naszej akceptacji.
Te stwierdzenia odniesione do całej kultury Zachodu można całkowicie przypisać polskim elitom rządzącym od roku 1989 roku nad Wisłą, Odrą i Bugiem. Zwłaszcza wobec wschodu Europy. To ponowoczesny wymiar kontrreformacji w nadwiślańskiej wersji, z takimi cechami jak: megalomania, neoficka chęć dorównania uznanym standardom (ciągłe podkreślanie po 1989 roku tzw. powrotu do Europy, czyli kompleks niższości wobec Zachodu) i jednoczesny paternalizm wobec Wschodu, połączony z mitomanią i tromtadracją.
Diagnoza Jerofiejewa
Pisarz rosyjski, przyjaciel Polski, liberał i demokrata Wiktor Jerofiejew porównuje nasz kraj do kobiety – obojętnie jakiej proweniencji i konduity – pytającej mężczyznę Am I sexy? i za pomocą tej przenośni charakteryzuje dzisiejszą Polskę w trzech kategoriach (i jest to poniekąd widzenie Polski przez Wschód Europy):
- pierwsza kategoria to wymiar kobiety młodej, fascynującej, z wyzywającym makijażem, pociągającej: tej Polski już nie ma, gdyż jej blask i atrakcyjność wyparowały. Dla Rosjan – wraz ze śmiercią Związku Radzieckiego. On był potężny, a zarazem bezradny, był straszny, ale i śmieszny. Na jego tle Polska wyglądała jak oślepiająca piękność, która nosiła krótkie spódniczki, tańczyła rocka, modliła się w niedzielę w kościołach, czytała Hłaskę i biegała oglądać filmy amerykańskie.
- drugą Polskę porównuje do polskiej prostytutki z berlińskiego burdelu, która też zapytuje, jak tamta dziewczyna Am I sexy? To Polki ruszające w świat i spadające na dno. Jest na dnie, moralnym, zawodowym, estetycznym, ale wg zasady szlacheckiego stanu „zastaw się a postaw się”, czy „boso ale w ostrogach”, prawi o papieżu, Maryi, wartościach, patriotyzmie, wyższych racjach. Poucza – przede wszystkim, partnerki swojej profesji: Rosjanki, Ukrainki, Białorusinki, Litwinki… Jerofiejew stwierdza, że dla Zachodu jest taką samą prowincjuszką, taką samą Azjatką jak jej współtowarzyszki doli i niedoli. Dla ukraińskiej prostytutki Polka uprawiająca najstarszy zawód świata jest kompletną wariatką.
- i ostatni wymiar Polski w oczach Rosjanina: to kobieta sparaliżowana strachem, bo nie spodziewała się tego „że stanie się taka, jaką jest” na starość. Chodzi o to, iż postarzała się nie brzydko, …ale głupio. Polska stała się nudnym dodatkiem do Europy. Kiedyś w Polsce panował pozytywny brak zaufania do Rosjan. Najbardziej nieufnym typem był chłop /…/ Ale dziś, w tym typie tkwi największe nieszczęście. Chłopski upór, umiłowanie do polowań, niechęć do ludzi mądrych i bezgraniczne zaufanie do Kościoła niczym miłość do KPZR w Związku Radzieckim stały się flagą polityczną. Miejsca czołowe w polskiej narracji zajęły: moralność, sprawiedliwość, porządek, ale przenicowane na drugą stronę medalu etyki. I gdy ta kobieta pyta Jerofiejewa Am I sexy? - brzmi to pokracznie, kabotyńsko, nieszczerze, faryzejsko.
Należy dodać, że zdaniem Jerofiejewa polską mentalność wobec Wschodu ukształtował idiotyczny wróg (nadal niewolący polską świadomość) pod nazwą kacap, który zgnił i rozpadł się jak nos syfilityka we współczesnej rzeczywistości. Wraz z utratą tego wroga, Polska straciła (dla Wschodu Europy) wolność i duszę. Praźródłem tego symbolu będącego egzemplifikacją manii wyższości jest właśnie kontrreformacja ze swoimi symbolami, celami, „kontuszem i karabelą”, szkodliwym sarmatyzmem, Jezusem, Maryją i ks. Skorupką, świętymi: Bobolą czy Karoliną Kózką.
Polak z dworu
To takie dziwaczne połączenie antykomunizmu, rusofobii, kontrreformacyjnej megalomanii i paternalizmu, z jednoczesnym pańskim stylem bycia katolickich elit na dalekich Kresach I RP (emanacja mentalności tzw. stanu szlacheckiego).
Na zasadzie sprzężenia zwrotnego i procesów społeczno-kulturowych nastąpiła wymiana cech i oglądu świata: z jednej strony wszyscy poczuli się sukcesorami tradycji „pańskiej”, szlacheckiej, nosicielami idei „złotej wolności” i liberum veto (wystarczy posłuchać każdego przesiedleńca z Kresów – każdy przed 1939 r. był posesjonatem, „panem”, utracił w wyniku Jałty „niesłychane dobra” i własności, choć cywilizacyjna zapaść, bieda i ubóstwo tamtych terenów były przysłowiowe), a z drugiej – inteligencja zakaziła się tą chłopską niechęcią do inności, do mądrości, do nietradycyjnych i nieszablonowych sposobów myślenia. Konserwatyzmem, tradycyjnością, uśpieniem rozumu i leniwością umysłu.
To, co było wątpliwymi przywilejami i charakterystyką stanu szlacheckiego w schyłkowym czasie I RP, stało się dziś synonimem i egzemplifikacją polskości. Wszyscyśmy się stali uszlachceni (albo sami się uszlachciliśmy – kolejny mit, jakich pełna jest polska historia) – formalnie, kulturowo, religijnie, mentalnie i symbolicznie.
Położenie dzisiejszej Polski - w retrospekcji polskiej historii i dziejów naszego społeczeństwa, tak okrutnie doświadczanego i posiadającego ciągle przesuwane granice kraju, w porównaniu z tym co zafundowała nam tak pogardzana powszechnie przez mainstream postsolidarnościowy Jałta – jest najkorzystniejsze od końca panowania Jagiellonów (czyli od połowy XVI wieku). Współczesne granice są optymalne - kraj jest jednolity etnicznie, językowo, kulturowo, terytorium jest zwarte (w przybliżeniu – koło), nie ma wkoło nas wrogich sąsiadów. Niepotrzebne antagonizowanie kogokolwiek – właśnie na bazie zapomnianych zdawałoby się tzw. wartości kontrreformacyjnych - jest nie tylko głupie, ale i szkodliwe.
PRL, wbrew krytykom i zajadłym antykomunistom negującym wszystko co się z tym państwem wiąże, była o wiele bardziej – kulturowo i cywilizacyjnie (w perspektywie polskiej państwowości i społecznego rozwoju) bardziej zachodnioeuropejska, bardziej łacińsko-atlantycka niźli I RP (w przededniu rozbiorów) i II RP. W tej ostatniej, garb Kresów powodował z jednej strony kolonialno-imperialną (podbudowaną ową misyjną i kontrreformacyjną ideologią katolicko-nacjonalistyczną) mentalność Polaków, a z drugiej – wiązał stosunki społeczne w tak terytorialnie zakreślonej Polsce ze sposobem gospodarowania na modłę kolonialno-agrarną, ze swoiście pojmowaną kulturą honoru (i religią ją kultywującą), podczas gdy Zachód utożsamiany jest od wieków z kulturą prawa.
Kultura honoru – o której tak plastycznie pisze Izaak Babel - wraz ze swoiście pojętą drabiną wartości, przypisującą sobie jedyną mądrość i moralność, rację i prawość, etyczność i wolność pojmowaną polskocentrycznie (to pokłosie katolickiej i kontrreformacyjnej idei narodu wybranego i Polski jako Chrystusa narodów) powoduje ludzką nieżyczliwość, ponurość, brak humoru i napuszenie, drażliwość i małostkowość. Ludzie z tych kultur w chwilach, gdy nie idzie coś po ich myśli, gdy sytuacja nie pasuje do ich myślowego schematu, ich hierarchii wartości, gdy ktoś naruszy ich interesy – co jest normalne w pluralistycznym i demokratycznym świecie - stają się bezwzględni indywidualnie i grupowo. Jeśli do tego dodamy narcystyczne przekonanie o naszej wyjątkowości, to mamy niezłą mieszankę wybuchową. W stosunku do Wschodu ta zależność jest wyraźnie widoczna.
Natomiast kultura prawa – jaka charakteryzuje przede wszystkim Zachód i jaka została zaszczepiona w tamtych społeczeństwach w wyniku długotrwałych procesów historyczno-społecznych – jest nad Wisłą, Odrą i Bugiem, absolutnie obca. Kultura prawa to przede wszystkim stosunek człowieka wobec prawa stanowionego, nie boskiego, nie kościelnego. Określić ją można pokrótce jako ogół nawyków i wartości związanych z akceptacją, oceną, krytyką i realizacją obowiązującego prawa. Oczywiście w sensie i wymiarze zbiorowym.
Rusofobia wpisana w politykę
Czy w Polsce odbyła się jakakolwiek poważna i pogłębiona dyskusja nad konkretnym i dalekosiężnym projektem polityczno-gospodarczym, obejmującym Unię Europejską i Rosję autorstwa prominentnego polityka i analityka okołokremlowskiego Siergieja Karaganowa? (Ten projekt należy rozpatrywać na pewno w kontekście całego związku części republik postradzieckich i euroazjatyckich skupionych wokół Rosji oraz stowarzyszonych z nią układami politycznymi i ekonomicznymi). Przecież to nam powinno najbardziej zależeć na harmonijnej współpracy tych dwóch organizmów. Nie, nasza myśl polityczna krąży jedynie wokół ograniczonego projektu pod nazwą Partnerstwo wschodnie, wykluczającego Rosję (i np. Kazachstan) z tej współpracy. Słowa marszałek Sejmu, Ewy Kopacz, o wyrywaniu Ukrainy z rąk Rosji są dyplomatycznym dyletanctwem i nieodpowiedzialnością.
Karaganow w swym memorandum proponuje ścisłą współpracę na jak największej liczbie płaszczyzn: gospodarczej, politycznej, wojskowej, kulturalnej, wymianie ludzi i idei, etc. Efektem tego byłoby połączenie sił Rosji w znaczeniu tradycyjnym oraz sił Unii Europejskiej – jako siły idei, siły słabej lecz przyciągającej i pociągającej zarazem.
Rosję – jego zdaniem – traktuje się jak pokonanego w starciu Zachodu z komunizmem (choć komunizm był ideologią ponadnarodową, jej korzenie tkwią w kulturze i myśli zachodnioeuropejskiej). Ten aspekt wystąpienia Karaganowa – zwycięstwo nad komunizmem - przyjęto w elitach rządzących naszym krajem od 1989 roku za aksjomat, tradycjonalistycznie, resentymentalnie i kontrreformacyjnie, jako pretekst do odgrzewania „idei jagiellońskiej” oraz włączenia się naszego kraju do nowego sposobu kolonizacji Wschodu przez Zachód.
Karaganow, proponując Związek Europejski - czyli połączenie w luźny, partnerski konglomerat państw, sięgający od Atlantyku po Władywostok i Kamczatkę, oparty na wzajemności, ale wolny od biurokratycznych form - widzi w tej strukturze coś, co w znacznym stopniu stabilizowałoby sytuację na Ziemi, będąc jednocześnie opozycją dla projektu amerykańskiego (to USA i cały jej entourage zwany Nowym Światem) i azjatyckiego (Chiny, Daleki Wschód, Indie).
To z takich doświadczeń i schematów myślowych np. czerpią również natchnienia i pożywienie pokłady rusofobii Ministra Spraw Zagranicznych, Radosława Sikorskiego, gdy porównuje budowę gazociągu Nord Stream po dnie Bałtyku do paktu Ribbentrop – Mołotow. Kiedy szef polskiego MSZ stwierdza w jednym z wywiadów, iż to Rosja jest jednym z głównych problemów polityki zagranicznej UE, a ponieważ starzy i nowi członkowie 27-ki nie są zgodni w sprawie relacji z Kremlem, negocjacje Brukseli z Moskwą często tkwią w impasie, wypowiada się nie jako paneuropejski dyplomata, ale jak osoba zakompleksiona, z bagażem historii, rusofobicznie ukształtowana i zaprogramowana Polka z tekstu Jerofiejewa ciągle pytająca Europę i ….. Rosję: Am I seksy? Bo gdy się nie ma nic pozytywnego do zaproponowania, to szuka się odniesień – negatywnych w przeszłości, aby przykryć pustkę projektów na przyszłość.
O tej pańskiej, paternalistycznej i wyniosłej postawie Polski i Polaków wobec całego Wschodu Europy – naszych, było nie było, dawnych kolonii - niech świadczą relacje w rodzimych mediach na temat Euro 2012, jakie przekazywano z Ukrainy: ….Znakomita większość medialnych doniesień na temat przygotowań do Euro 2012 w naszej byłej kolonii oraz przebiegu turnieju dotyczyła tego, jak fatalnie się to wszystko odbyło i jak bardzo Ukraina cywilizacyjnie odstaje od zmodernizowanej Polski: przeciekające dachy stadionów rozkopane dworce, pazerni hotelarze, skorumpowani działacze sportowi, nieudolne władze, wybijanie bezdomnych psów itp. itd. Wisienką na torcie była znana dywagacja Kuby Wojewódzkiego na temat ukraińskich sprzątaczek i ich gwałceniu (jakkolwiek ironiczna, dobrze jednak wpisywała się w swoiste, polskie wydanie mission civilisatrice, której najczęściej towarzyszy też przecież mission violatrice)” [Jan Sowa, „Od folwarku na kresach do Jarmarku Europa”, Le Monde Diplomatique nr 6/88/2013].
No i jeżeli mainstreamowy, prominentny polityk polski, Ryszard Czarnecki, na łamach Gazety Polskiej (nr 27/2013) deklaruje: Jestem Sarmatą, jasna sprawa. Choćbym chciał uciec od tego przeznaczenia, cóż, taką miłością nas przebodli − nie ucieknę. Zresztą my, Sarmaci, przecież nie uciekamy. A sarmatyzm w naszej historii to przede wszystkim kontrreformacja, jezuityzm, kolonizacja Wschodu, bigoteria i dewocja (bez refleksji krytycznej i samodzielności myślenia), kult konsumpcji (barok jest tego najlepszą egzemplifikacją), paternalizm elity wobec przeważających mas ludu (to wtedy utrwalił się czytelny – do dziś niestety aktywny – podział na panów i chamów), oligarchizacja (i jednoczesna – ochlokracja) życia publicznego. Czyli wszystko co najgorsze i ciążące nam jak kula u nogi w postępie cywilizacyjnym i kulturowym rozwoju.
Kontrreformacja trwa ciągle w polskich umysłach, świadomości i decyzjach politycznych. Od przeszło 300 lat. Zawirowania – najszerzej pojęte - wokoło Ukrainy i postawa wobec nich polskich elit świadczą o tym najlepiej.
Radosław S. Czarnecki