banner


ModzelewskiHistoria naszego wschodniego sąsiada wymagała wielokrotnego uwznioślenia i koloryzowania, bo jej rzeczywisty obraz często był przygnębiający lub wręcz haniebny. Władców wynosiły na tron i z niego strącały intrygi zagranicznych ambasadorów, obce pieniądze decydowały o polityce, która często była prowadzona wyłącznie w interesie sponsorów na szkodę Rosji.
Przypomnę tylko najbardziej znane fakty. Przewrót dokonany przez Elżbietę Piotrownę w 1740 roku był brytyjską intrygą, małżeństwo jej siostrzeńca (przyszłego Piotra III) z Zofią Anhalt-Zerbst (późniejszą Katarzyną II) było zaaranżowane przez Fryderyka Wielkiego, który miał w późniejszej władczyni wierną sojuszniczkę, mimo werbalnej wrogości, a zamordowanie Pawła I zainicjował, przeprowadził i sfinansował znów ambasador brytyjski.

Są to fakty znane i niekwestionowane przez badaczy, z reguły jednak bagatelizowane przez naszych (i zachodnich) historyków, dokonujących dość oryginalnej manipulacji: chwalą prozachodnich uzurpatorów, gdy działali w interesie mocodawców i jednocześnie ganią, gdy emancypowali się spod ich kurateli, co im się niekiedy zdarzało. Te pochwały były jednak czymś raczej wyjątkowym, bo w zasadzie cała zachodnia historiografia (w tym polska) maluje obraz Rosji w ciemnych barwach: taka tam „dzicz”, pełna okrucieństwa i podłości, kontrastująca z „oświeconą” i „przyjazną zwykłym ludziom” Europą Zachodnią, zaludnioną przez apostołów miłości i dobroci.

Również i my koloryzujemy naszą historię. Wyjątkiem są lata 1944–1989, w których „oczywistą” nędzę prezentujemy z masochistyczną przyjemnością („sowiecka agentura”, „renegaci”, „zniewolenie” itp.). Po tym okresie zaczynają się (a jakże) rządy nieskazitelnych patriotów i „niepodległościowych” partii, oczywiście „prozachodnich”, co tylko potwierdza ich oddanie dla „idei wolnego świata”. Tu nawet nikt nie tworzy jakichś pozorów: współpraca z CIA jest dowodem patriotyzmu, a z KGB – zdrady. Z obiektywnej perspektywy oba przypadki są co najmniej wątpliwe. Ale czy doczekaliśmy się wreszcie rządów, które chcą, a przede wszystkim mogą działać w naszym polskim interesie?
Na razie my również koloryzujemy zwłaszcza okres przedwojenny, który wbrew faktom był jakoby wzorcowym przykładem demokracji i gospodarki rynkowej (bzdury).

A teraz spójrzmy na „prawdziwy” Zachód. Swego czasu dziesiątki milionów Niemców zawierzyło Hitlerowi i jego rasistowskiej wizji ich państwa. Sromotna klęska, bezmiar zniszczeń i wielomilionowe ofiary drugiej wojny światowej, ale przede wszystkim wola zwycięzców nakazały Niemcom radykalną zmianę poglądów, odrzucenie legendy „uwielbianego wodza”, jego wizji i dorobku.
Mimo korzyści uzyskanych przez prawie każdego obywatela tego państwa, pochodzących z rabunku dóbr innych narodów, ludobójstwa, a przede wszystkim przywrócenia niewolnictwa, lata 1933–1945 zostały oficjalnie potępione: Niemcom nakazano widzieć zło w tym, co cenili (kochali?) i z czego korzystali pełnymi garściami.
Swoją drogą warto uświadomić sobie, że dwudziestowieczny kapitalizm był również ustrojem… niewolniczym, znacznie bardziej barbarzyńskim, szybciej i skuteczniej wyniszczającym przymusowych robotników, jeńców wojennych i więźniów obozów koncentracyjnych niż oficjalne i powszechne niewolnictwo w czasach antycznych. Gdy zabrakło im rąk do pracy, nastąpiło załamanie ekonomiczne ich gospodarki.

Wróćmy jednak do zasadniczego wątku. Powszechne poparcie, wręcz uwielbienie jakiegoś przywódcy nie musi legitymować obiektywnie pozytywnych ocen jego dokonań, a on może być szkodnikiem działającym w cudzym interesie. Inaczej mówiąc, powszechną „miłością ludzi” może być darzony również obcy agent, nawet ludobójca, a kolejne pokolenia jego wyznawców mogą tylko przeszkadzać w trzeźwej ocenie dokonań swojego idola.
Niemcy i Rosjanie, rządzeni w XX wieku przez krwawych tyranów, usłyszeli własny lub obcy nakaz ich potępienia. Zburzyli ich pomniki, rehabilitowali (częściowo) ofiary, uciszyli wyznawców i zmienili podręczniki historii.

Po co przypominam te fakty? Ano tylko dla zobrazowania tła naszych polskich problemów z przeszłością. My wciąż nie bardzo umiemy się rozliczyć z tym, co było: koloryzujemy okres międzywojenny, a wieszamy psy na Polsce Ludowej. Musimy kiedyś dojrzeć do trzeźwej samooceny. W latach 1944–1989 było akurat odwrotnie: piętnowano międzywojnie, ale krytyka była bardziej powściągliwa i obiektywna w porównaniu z obecnymi kubłami pomyj wylewanymi na „sowieckich agentów” typu Bierut, Gomułka czy Jaruzelski. Nie jest ważne to, że stajemy się przez to jeszcze głupsi. To nam wcale nie przeszkadza, bo nikomu nie jest potrzebna nasza mądrość.

Gorzej, że z tego koloryzowanego obrazu II RP wyciągamy wnioski na dziś i jutro, przez co pogrążamy się we współczesnym świecie nonsensów. Bo kimże byli przywódcy ówczesnego Państwa Polskiego? Wyjątkowymi dyletantami, bez demokratycznej legitymacji władzy (od 1926 roku), co usiłowali ukryć, plotąc na okrągło o „niepodległości”. Trzeba umieć ocenić trzeźwo ich dokonania, bo nie obronili obywateli II RP przed grabieżą i ludobójstwem lat 1939–1945.
Witold Modzelewski