banner


ModzelewskiDogmatem Trzeciej RP w jej wszystkich, zarówno prawicowych, jak i lewicowych, wariantach jest potępienie w czambuł lub wręcz wykreślenie z historii niepodległej Polski lat 1944–1989, czyli czasów „sowieckiej okupacji”. Zgodnie z tym dogmatem, przed trzydziestu laty po raz drugi w tamtym stuleciu „odzyskaliśmy niepodległość”, czyli zamieniliśmy sowiecki protektorat na jego lepsze, zachodnie wersje: niemiecką (w przypadku partii liberalnych i lewicowych) lub amerykańsko-izraelską (w przypadku partii prawicowych).

Nasi nowi protektorzy nie musieli nas ujarzmiać ani przekupywać. Sami z własnej woli oddaliśmy się w ich zarząd, więcej – zabiegaliśmy o względy uległością. Zrobiliśmy wszystko, czego od nas zażądano: zlikwidowaliśmy większość przemysłu, otworzyliśmy rynek zbytu dla „ichniej” konkurencji, zniszczyliśmy państwowy sektor w rolnictwie, który miał silną pozycję na ziemiach byłej Rzeszy Niemieckiej z 1937 roku, oddaliśmy (i oddajemy) całe pokolenia własnych obywateli, aby tworzyli (choć nie stworzyli) białą konkurencję dla „kolorowych” imigrantów na rynku pracy Niemiec i całej Starej Europy, oraz zgodziliśmy się na fikcję istnienia wyimaginowanej „mniejszości niemieckiej” w Polsce, choć Polacy u nich nie mają praw mniejszości (są przeznaczeni do zniemczenia), mimo że nawet hitlerowskie rządy przez pewien czas tolerowały Związek Polaków w Niemczech (dziś rzecz nie do pomyślenia).

Wreszcie w pełni godzimy się na wyprzedaż za bezcen swojego majątku państwowego i prywatnego, oczywiście tylko „słusznym” inwestorom, niszczymy kontrolami podatkowymi miejscowych konkurentów zagranicznych inwestorów, a także w pełni akceptujemy nadzwyczajne przywileje podatkowe dla tych ostatnich oraz negliżujemy sektor publiczny przez wpuszczenie doń „międzynarodowego biznesu konsultingowego”, który głównie zajmuje się zbieraniem informacji dla swoich mocodawców (żaden prywatny przedsiębiorca nie dopuściłby kogoś takiego do swoich tajemnic).

Najważniejsze, że przez dwadzieścia lat utrzymywaliśmy w biedzie większość społeczeństwa, co było niezbędne dla:
− opłacalności inwestycji na terenie Polski (jedyny walor – tania siła robocza);
− dobrowolnego wyjazdu możliwie największej części młodego pokolenia do „lepszego świata”.
O innych „drobiazgach” typu kupowanie za wygórowane ceny nikomu niepotrzebnego uzbrojenia już nie wspomnę, bo po co? Wiemy, że przynależność do „wolnego świata” drogo kosztuje. Jesteśmy tzw. realistami.

Przed nami jednak dwa najtrudniejsze testy naszej państwowości – otóż musimy zwrócić „prawowitym właścicielom” ich majątek, pozostawiony na terenach obecnej Polski, który – jak wiemy – zagrabili „komuniści”. O jego zwrot już upomniały się organizacje żydowskie, uzurpujące sobie prawo do reprezentowania nieistniejących prywatnych spadkobierców, oraz – w przypadku Niemiec – jakieś „powiernictwa pruskie”, które uznaje się za właściciela majątku byłych obywateli III Rzeszy („wypędzonych”)

Pseudoprawne uzasadnienie tych roszczeń wymagałoby długiego wywodu, streszczę je więc najkrócej:
− w przypadku Niemców jest nim brak uznania zmian własnościowych na terenie obecnej Polski – mimo uznania granicy na Odrze i Nysie; prywatny majątek obywateli III Rzeszy położony na tych terenach nie przestał (jakoby) być ich własnością, bo tak to sobie wymyślili ich prawnicy;
− w przypadku Żydów jest nim „nieskuteczność” prawa polskiego w kwestii dziedziczenia tzw. kaduków – spadki nieposiadające spadkobierców ustawowych lub testamentowych stają się zgodnie z prawem własnością państwa; jak to wymyślili „ichni” prawnicy, jest tu wyjątek dla majątku pożydowskiego, który (jakoby) nie podlega dziedziczeniu przez państwo polskie.
Biorąc pod uwagę skalę tych „roszczeń”, obejmujących m.in. jedną trzecią nieruchomości (Ziemie Odzyskane), mowa jest tu o kwotach liczonych w setkach miliardów złotych, a może nawet więcej.

Najgroźniejszy jest obecnie wątek żydowski, ponieważ ma wsparcie władz amerykańskich (słynna ustawa 447), a przed tym państwem każde władze w Warszawie leżą plackiem i bardzo dobrze czują się w tej roli. Dalsza uległość będzie prowadzić tylko do eskalacji żądań i może dojść do tego, że to polskie sądy będą orzekać o wypłacie odszkodowań lub zwrocie nieruchomości na podstawie „prawa”, które będziemy uznawać za własne.

Jakoś cicho jest o tym problemie w polskich mediach. Jest on wstydliwy i świadomie przemilczany przez obywateli oraz całość naszej w większości, pożal się Boże, klasy politycznej. Jedyną szansą na przeciwstawienie się tym „roszczeniom” jest częściowe uzależnienie się od obecnych protektorów poprzez zbliżenie do przeciwników naszych „wierzycieli”. Tymi państwami są Rosja (w przypadku „roszczeń” żydowsko-amerykańskich) i Chiny (w przypadku „roszczeń” niemieckich). Czy nasza dyplomacja może się podjąć takiego zadania? To przecież nie jest aż tak trudne – wystarczy pójść na korepetycje do Viktora Orbána.
Witold Modzelewski