banner


ModzelewskiPojęciem „wojny hybrydowej” najczęściej posługują się hałaśliwi „geostratedzy”, wieszczący wszem wobec „rosyjskie zagrożenie dla Polski”. Ich wypowiedzi są na okrągło powtarzane przez tzw. opiniotwórcze media, powinny być nam dobrze znane, tylko krótko więc przypomnę ich schematy myślowe (nie są zbyt skomplikowane).

Rosja „odbudowuje imperium” i jest z istoty wrogiem Polski, bo my musimy się przeciwstawić tej odbudowie. Dlaczego? Nie wiadomo, bo przecież zgodziliśmy się na zjednoczenie Niemiec. Rosja (jakoby) prowadzi więc w stosunku do państwa byłego bloku radzieckiego agresywną politykę i wykorzystuje do tego zróżnicowane środki agresji (np. ataki hakerskie, „zielone ludziki” itp.), a te działania składają się na stan jakiejś „wojny”, którą ze względu na brak działań militarnych właśnie nazywa się hybrydową. Co prawda kraj ten na potęgę sprzedaje nam gaz, ropę naftową i węgiel, mimo że nie mamy (zdaniem zwolenników tej teorii) suwerenności energetycznej, co wręcz przeczy wrogiej postawie. Gdyby Rosja chciała nam zaszkodzić, ograniczyłaby lub wręcz zablokowałaby dostawy surowców energetycznych, a my jak dotąd nie mamy alternatywnych i w pełni dyspozycyjnych źródeł dostaw od innych państw. Możemy co najwyżej kupić rosyjski gaz od Niemiec, co oczywiście jest dowodem odbudowy naszej suwerenności energetycznej. Ale to tak przy okazji.

Pojęcie wojny hybrydowej może być jednak przydatne dla analizy wrogiej polityki, którą prowadzą w stosunku do Polski inne państwa. Wiemy, że Izrael i Stany Zjednoczone ingerują w sposób bezceremonialny w naszą politykę wewnętrzną i chcą nas ograbić na kwoty liczone w setkach miliardów złotych. Nigdy w historii nikt, z kim pozostawaliśmy w stosunkach dyplomatycznych, z taką pogardą i wrogością nie odnosił się do Polski i Polaków. Takich słów nie używały nawet Niemcy w okresie bezpośrednio poprzedzającym drugą wojnę światową.


Czy te działania można nazwać wojną hybrydową? Zapewne, bo są one nie tylko całkowicie bezprawne i obraźliwe, ale również godzą w podstawowe interesy naszego kraju i jego wszystkich (bez wyjątku) obywateli. Czy ktoś, kto żąda haraczu, grożąc nam dalszym nasileniem aktów wrogości, jest naszym wrogiem czy sojusznikiem? Odpowiedź jest tylko jedna: dwa państwa chcą nas okraść, a my żałośnie nazywamy jedno z nich naszym „sojusznikiem strategicznym”. Szkoda gadać. Nawet w czasach, gdy „Polską rządzili komuniści” (tak się teraz mówi) nasi ówcześni protektorzy nie mieli porównywalnych żądań.


Powtarza się syndrom „wielokrotnie wyciskanej cytryny”, którą staliśmy się w czasie ostatnich trzydziestu lat. Wcześniej robiono to rękami miejscowych polityków, którzy niestety skutecznie pozbawiali nas dochodów i majątków, a zaczęło się od odebrania nam oszczędności na początku „terapii szokowej” rękami liberalnego polityka, który doczekał się najwyższych odznaczeń państwowych z rąk – notabene lewicowego – prezydenta (w głowie się nie mieści, ale widać mam za małą głowę).

Teraz już nikt nie chce mieć z nim nic wspólnego – nawet przybyły niedawno polityk liberalny jednoznacznie odcina się od tej postaci.

Ciekawe, czy znajdzie się ktoś tu – na miejscu, kto podejmie się w imieniu naszych „przyjaciół” wycisnąć z nas owe 300 mld dolarów? W końcu mamy wielu entuzjastów naszej „przynależności do Zachodu”, to przecież do czegoś zobowiązuje. Prawdopodobnie do tej roli zostaną wyznaczeni liderzy prawicowej rusofobii. W końcu będzie to wówczas akt wrogości wobec Rosji. Te 300 mld dolarów znajdzie się na Zachodzie, czyli nie trafi do rąk Putina.
Może być jeszcze gorszy scenariusz: w wyciskaniu polskiej cytryny rękami amerykańsko-izraelskimi uczestniczyć będzie również Rosja, co będzie rewanżem za naszą wrogość. Czy ktoś stanie – przynajmniej słownie – po naszej stronie w tej wojnie (hybrydowej)? Cała nadzieja w Palestyńczykach i Afroamerykanach, którzy nienawidzą Izraela oraz nie mają żadnych sentymentów do wszystkiego, co jest tworem rasistowskich „białasów”. Ale czy ich głos powtórzą „opiniotwórcze media”?
Witold Modzelewski