Przycichli a nawet milczą orędownicy antyrosyjskiej krucjaty: inflacja, zubożenie oraz regres gospodarczy wszystkich państw Unii Europejskiej będący jej następstwem, jest już faktem, którego nie da się ukryć. Dla opinii publicznej, a zwłaszcza wyborców nie tylko w Starej Europie, tenże fakt ma dużo większe znaczenie i nie sposób już uciec od odpowiedzi na pytanie, czy bezpośrednią przyczyną naszych strat jest „agresja Putina w Ukrainie”, czy też reakcja „zjednoczonego Zachodu” na tę agresję.
Biedniejący konsumenci, którym już zagląda w oczy groźba utraty pracy oraz przedsiębiorcy ponoszący coraz większe straty w wyniku drastycznego wzrostu kosztów i spadku popytu coraz głośniej zadają dość oczywiste pytanie: czy ich straty w jakikolwiek sposób przyczyniły się do zapowiadanego do niedawna „pokonania Rosji” i czy owo „pokonanie” kiedyś nastąpi? Do niedawna byliśmy przekonywani, że kolejne pakiety sankcji „zmiażdżą ekonomicznie” to państwo i my się z tego mamy cieszyć.
Dość złożone zabiegi propagandowe mające na celu potwierdzenie sukcesu antyrosyjskiej polityki chyba już nikogo nie przekonują i są coraz mniej wiarygodne. Biedniejemy i będziemy dalej biednieć a wojna trwa i ciągnie nas do dna. Ponoć wojska ukraińskie wygrywają militarnie, lecz Ukraińcy żyją bez prądu, wody i ogrzewania i grozi im już powszechna katastrofa humanitarna.
Wraca więc odwieczne pytanie o sens wojen: czy warto wygrywać bitwy, które nie mogą uchronić (jakoby) bronionych obywateli przed masowym cierpieniem i chorobami oraz wyniszczeniem? Kiedyś, gdy politycy byli zawodowcami i jednak kierowali się czymś więcej niż własnymi ambicjami lub poleceniami „światowego przywództwa”, starali się zakończyć działania zbrojne wtedy, gdy nie mogli już ochronić życia i mienia samych obywateli (poddanych). Paleta możliwości była i jest bardzo duża: można ogłosić czasowe zawieszenia broni zacząć wielostronne lub dwustronne negocjacje (jawne lub niejawne) na temat wstrzymania walk lub tylko zaprzestania bombardowań lub ostrzału rakietowego, ogłosić plan zakończenia wojny, czy też – wzorując się na głównym sponsorze władz w Kijowie – rozpocząć „proces pokojowy”.
Sugeruję zwłaszcza ten ostatni sposób, który „z sukcesem” od kilkudziesięciu lat stosują Stany Zjednoczone na Bliskim Wschodzie. Oczywiście ta sugestia jest skierowana do „partii wojennej”, bo dzięki temu konflikt ten będzie trwał co najmniej tyle czasu, co wojna izraelsko-palestyńska, czyli już grubo ponad pół wieku. Zostanie więc w tej części świata zrealizowany „plan Bidena”, czyli długa, wyniszczająca wojna.
Oczywiście to, co napisałem, jest ironią graniczącą z kpiną. A teraz na serio: jeżeli prawdziwym jest podejrzenie, że celem tej wojny jest najgłębsza degradacja ekonomiczna i polityczna całej Europy, zwłaszcza tej starej, zapobieżenie przekształceniu Unii Europejskiej w quasi-państwo federacyjne oraz zablokowanie powstania nowego Jedwabnego Szlaku, czyli strategicznego sojuszu ekonomicznego między Chinami a Europą, a Ukraina i Rosja są tylko środkami realizacji tego celu, to politycy ukraińscy i… rosyjscy powinni zakończyć możliwie najszybciej ten konflikt chyba że świadomie uczestniczą w tym spisku.
Nadchodzi prawdziwa zima, która zwiększy ilość ofiar braku prądu, ogrzewania i wody. Nasi prowojenni politycy i publicyści (od lewa do prawa, czyli cały POPiS) zaklinali dotychczas rzeczywistość twierdząc, że tylko patrzeć, a oligarchowie rosyjscy zabiją lub odsuną od władzy Putina i zapewne od razu ogłoszą pełną kapitulację Rosji, wycofają się „ze wszystkich okupowanych ziem ukraińskich”, a Zachód będzie mógł wreszcie ogłosić jakiś sukces po to, aby przykryć całkowitą klęskę polityki odstraszania (nikt się nie boi groźnych min Pana Stoltenberga). Na razie – mimo zaklęć – nic takiego się nie stało. Może jednak ten scenariusz sprawdzi się, tyle tylko, że będzie dotyczył drugiej strony konfliktu. Przecież znany jest bezceremonialny stosunek Waszyngtonu do swoich protegowanych: widzieliśmy to nie tylko w Wietnamie czy Afganistanie, lecz również w Iraku. Może się więc powtórzyć.
Witold Modzelewski