Istnieje pewna, w sumie dość smutna analogia między czasem współczesnym a okresem wojen kozackich zapoczątkowanych rewoltą w roku 1648 przez Bohdana Zenobiusza Chmielnickiego. Wtedy, przez kolejne lata krwawy bunt przeciwko „Lachom” doprowadził do wyludnienia i wyniszczenia obszarów ówczesnych województw południowo-wschodnich Korony, w tym zwłaszcza województwa kijowskiego, a ostatecznie do oderwania „lewobrzeżnej Ukrainy” od Korony.
Była to, podobnie jak dziś, wojna wygrana przez kozackich powstańców w sensie militarnym, będąca jednocześnie całkowitą klęską ekonomiczną i demograficzną zamieszkałej tam populacji. Z czymś podobnym mamy do czynienia dziś, tylko że wyludnienie i katastrofa ekonomiczna zwycięskich władz we współczesnym Kijowie następuje już przez dziesięć miesięcy. Przed ponad trzystu laty dominowały masowe rzezie w wykonaniu obu stron konfliktu. Teraz jest „trochę lepiej”: nastąpił masowy, sięgający ponad 10 mln exodus ludności Ukrainy.
Z katastrofy lat 1648-1667 Ukraina - zarówno lewobrzeżna Dniepru (wschodnia), jak i prawobrzeżna - podnosiła się przez kolejne kilkadziesiąt lat. Nawet polscy historycy przyznają, że szybciej leczyła rany część lewobrzeżna, czyli należąca do Rosji.
Na początku kolejnego wieku w trakcie wojny północnej rosyjscy kozacy zaporoscy pod wodzą Iwana Mazepy (pokojowca Jana Kazimierza) podnieśli bunt i opowiedzieli się po stronie wojsk szwedzkich pod wodzą Karola XII. Bunt miał bardzo skromne poparcie a kampania ukraińska zakończyła się dotkliwą klęską wojsk szwedzko-kozackich w wielkiej bitwie pod Połtawą w 1709 roku.
Patrząc w przeszłość tamtych ziem można dojść do wniosku, że wówczas państwo rosyjskie było bardziej skuteczne niż Rzeczpospolita Obojga Narodów w rozwiązywaniu „problemu kozackiego” (wbrew temu, co się dziś twierdzi, że był to „problem ukraiński”). Pod naszymi rządami kozacy byli wciąż zarzewiem buntu i powstań (również w XVIII wieku), pod władzą carów służyli władzy i wywołali w ciągu dwustu lat dwa powstania (Stieńki Razina i Jemielki Pugaczowa), co nie było aż tak groźne dla „ichniego” państwa, a zwłaszcza dla miejscowej ludności.
Rosji udało się okiełznać żywioły kozackie, wprowadzić je w struktury państwa, osiedlić i uspokoić, tworząc z nich skuteczne i wierne wojska. Warto przypomnieć, że to właśnie oddziały kozaków (dońskich, jaickich, zaporoskich, kubańskich) walnie przyczyniły się do zniszczenia „europejskiej” armii pod wodzą Napoleona Bonaparte w 1812 roku. Pierwsza Rzeczpospolita była na tym polu wręcz nieudolna i przegrała swoją wojnę z kozakami już w XVII wieku, mimo ugód i prób zawarcia kompromisu: przypomnę, że po traktacie karłowickim, przywracającym Koronie Podole wraz z Kamieńcem Podolskim, Sejm zlikwidował „wojska zaporoskie”, zamykając już definitywnie możliwość jakiegokolwiek kompromisu.
Zabory miały dwojaki skutek: w ich rosyjskiej części nastąpiła socjalizacja i uspokojenie, które zakończyło okres wojen domowych na terenie dzisiejszej Ukrainy, a w części austriackiej (Galicji Wschodniej) wykreowano „naród ukraiński” jako wroga polskości i – co warto przypomnieć – Rosji. Ten ostatni plan okazał się bardzo skuteczny, przynosząc w XX wieku również ludobójstwo na polskich żydach i Polakach z rąk już ukraińskich nacjonalistów, będących obywatelami Polski.
Również obecna wojna jest polityczną kontynuacją tego planu, tym razem w konfrontacji z Rosją. Nas już tam nie ma: walkę o Polską obecność na tych terenach przegraliśmy faktycznie już w okresie międzywojennym, a ostatecznie w czasie drugiej z wielkich wojen. Wyniszczenie i wyludnienie Ukrainy przez ostatnie dziesięć miesięcy być może będzie ostatnim akordem tego planu.
Witold Modzelewski