Politycy i propagandyści (formalnie wykonujący również zawód dziennikarza) już unikają wszechobecnych do niedawna deklaracji, że konflikt rosyjsko-ukraiński to (jakoby) „nasza wojna” i powinniśmy się w nią w pełni angażować bez względu na wszystko. Powodem zmiany narracji są narastające lawinowo koszty naszego uczestnictwa w tym konflikcie, które z oczywistych powodów zostały przerzucone na obywateli. Rolnicy nie są w stanie sprzedać swojego zboża, bo zalewa nas tania pszenica z Ukrainy a rząd nie chroni polskiego rynku, inflacja bije historyczne rekordy, a drożyzna nośników energii zniszczyła już i niszczy setki tysięcy firm.Obywatele zaczną protestować: po radykalne środki pierwsi sięgnęli rolnicy również atakując fizycznie ministra rolnictwa.
Prawdopodobnie to tylko początek fali protestów, które – podobnie jak we Francji – mogą doprowadzić do tzw. kryterium ulicznego. Obywatele już rozumieją, choć nie chcą się jeszcze do tego przyznać, że ich wyrzeczenia, a przede wszystkim powszechne zubożenie jest w istocie daremne i nie mają one żadnego znaczenia dla przebiegu, a tym bardziej dla wyniku zmagań militarnych na wschodzie. Wszystkie „miażdżące sankcje” nakładane na Rosję obiektywnie nie miały żadnego znaczenia, a zapewnienia propagandystów o ich „skuteczności”, były czczym gadaniem.
Również AntyPiS nie jest w stanie „politycznie zagospodarować” postaw niezadowolonych obywateli, bo w pełni afirmował i popierał działania władz publicznych, które doprowadziły do obecnego stanu. Czy politycy opozycyjni pójdą np. do tzw. zielonego miasteczka w Szczecinie, gdzie protestują rolnicy z Pomorza Zachodniego przeciwko napływowi do Polski taniego zboża z Ukrainy? Szczerze wątpię, bo prawdopodobnie obawialiby się o swoje bezpieczeństwo.
Ze smutną satysfakcją mogę tylko stwierdzić, że sprawdzają się na razie tylko złe prognozy, zwłaszcza o charakterze ekonomicznym. Bilans roku, który minął od początku „operacji specjalnej”, jest dla nas głęboko ujemny i mało kto wierzy w tzw. dobry obrót sprawy. Być może sprawdzi się również zła dla obecnej klasy politycznej prognoza, że oczywistym następstwem nowej polityki wschodniej A.D. 2022, której efektem jest ponoć wręcz „mocarstwowa pozycja Polski na arenie międzynarodowej”, będzie polityczną katastrofą istotnej części klasy politycznej, bo z każdym dniem coraz bliżej do wyborów. Co będzie dalej? Zobaczymy, ale wszystkie istotne siły polityczne mogą stracić swoje elektoraty. Rolnicy i przedsiębiorcy mogą zmienić dotychczasowe preferencje wyborcze, ale niech się o to martwią politycy.
Być może jednak odchodzi w przeszłość polityczna epoka, która rozpoczęła się w 1989 r. Otwarcie czasu nowej, już Czwartej Rzeczypospolitej byłby optymistycznym wariantem.
Pewne jest to, że nie będzie żadnej „unii polsko-ukraińskiej”, a z odejściem większości obecnej klasy politycznej przestanie obowiązywać być może nakaz bezkompromisowej rusofobii. Przypomnę, że wraz z polityczną klęską sanacji w 1939 r., która przegrała – mimo mocarstwowych mrzonek – wojnę obronną w 1939 r., skończyła się również polityka wschodnia wymyślona przez Piłsudskiego. Przez ostatni rok jej reminiscencje pojawiły się również w słowach, a nawet czynach polityków. Marzą oni o „przyjęciu Rosji do szeregów narodowych”, co naraża nas na konflikt jeszcze groźniejszy niż nasze obecne zaangażowanie po stronie pomajdanowej Ukrainy. Od ponad dwustu lat nasza wrogość wobec Rosji niosła za sobą mniejsze lub większe katastrofy.
Witold Modzelewski