banner



ModzelewskiJednoznacznie wrogi stosunek istotnej części Zachodu do Rosji nie jest fenomenem ostatnich dwóch lat. Bezspornie to, co dziś się tam mówi, pisze, a przede wszystkim „poczynia” (tak się kiedyś mawiało), jest fenomenem i może być porównywalne tylko z antyrosyjską i przy okazji antybolszewicką propagandą Niemiec hitlerowskich lat 1941-1945. Pogarda, obelgi i nawet coś więcej niż najbardziej skrajna mowa nienawiści (tak się dziś mówi). Liderzy tej pogardy posługują się (być może nieświadomie) doktryną propagandy gebelsowskiej, wykorzystując w tym celu słowa, które moi rodzice i dziadkowie słyszeli z tzw. szczekaczek na ulicach Warszawy w okresie okupacji (oczywiście niemieckiej).

Przypomnę, że Niemcy w latach 1939-1945 odebrali Polakom radia (posiadanie ich było zagrożone wysokimi karami) - ówczesne „media”, zwane „gadzinówkami” i „szczekaczkami”, miały nas ogłupić, opowiadając o „niemieckim dziele odbudowy Europy” i o „konieczności jego obrony przed agresją bolszewicką”, mimo że to Niemcy (wraz z europejskimi wasalami) zaatakowali ZSRR.

Nie powinna dziwić zbieżność pojęciowa i estetyczna oraz językowa między propagandą antybolszewicką Niemiec w latach Drugiej z Wielkich Wojen oraz tą współczesną, która jest jednoznacznie antyrosyjska i antybolszewicka, mimo że bolszewizm należy od dawna do przeszłości. Być może współcześni polscy propagandyści walczący na tym froncie, poprzebierani za dziennikarzy, naukowców i tzw. ekspertów po prostu nie wiedzą, że piszą i mówią językami gebelsowskiej propagandy, bo należą przecież do pokolenia „świetnie wykształconego” również w zachodnich uczelniach.

Jeśli dziś jedynymi cenionymi umiejętnościami jest „znajomość języków obcych”, czyli angielskiego, a wiedzę merytoryczną dostarczy na co dzień Wikipedia i serwisy internetowe, to nie można się czepiać nieuctwa: nie są oni winni temu, że nikt ich nie uczył oraz że poszukują oni własnych ocen. Przecież dziś nie tylko nie wolno być „kontrowersyjnym” (czyli mieć inne zdanie „niż wszyscy”), ale nawet być tzw. symetrystą, czyli kimś, kto chce dostrzegać różnicę między prawdą a fałszem.
Współczesny model świadomości najbardziej przypominana uczestnictwo publiki w meczach bokserskich: musisz opowiedzieć się po jednej stronie i głośno cieszyć z tego jak „dostaje po mordzie” twój wróg. Ciekawe, dlaczego IPN nie ściga liderów współczesnej wersji propagandystów gebelsowskich, bo przecież jest to czyn zabroniony, a przynajmniej „wpisuję się” w tę narrację.

Czy Rosjanie słyszą ów nikczemny i poniżający język, którym dziś posługuje się Zjednoczony Zachód? W jaki sposób ukształtuje on świadomość zbiorową nie tylko tamtejszych elit, ale również obywateli, który utożsamiają się z tym państwem i mają świadomość rosyjską, nawet gdy nie są Słowianami i chrześcijanami? Wrogość Zachodu, a zwłaszcza władz polskich, ma charakter totalny: należy nienawidzić i pogardzać każdym obywatelem Rosji, jego kulturą, sztuką, estetyką i piśmiennictwem a nawet sportem.
O tym, jak nisko upadliśmy świadczy chociażby porównanie z czasami antycznymi, kiedy to igrzyska sportowe przerywały wojny, bo sport łączył a nie dzielił. Ogłupienie i amok antyrosyjski przybiera najbardziej absurdalne formy i nie zna jakichkolwiek kompromisów: niedawno dziennikarka jednej z rozgłośni radiowych (zwanej popularnie „radiowęzłem pewnej Gazety”), ogłosiła, że teraz nie czyta jakiejkolwiek literatury rosyjskiej, nawet kryminałów.

Wrogość i pogarda prawdopodobnie pozostawią trwały ślad w rosyjskiej świadomości. Być może powtórzy się fenomen ewolucji tożsamości zbiorowej lat 1941-1995. Przypomnę, że na początku wojny ZSRR z ówczesną wersją Zjednoczonej Europy pod niemieckim przywództwem niewielu chciało bronić tego państwa. Nawet kadrowe jednostki Armii Czerwonej masowo poddawały się do niewoli, porzucały broń i odmawiały wykonania rozkazów obrony „ojczyzny światowego przywództwa”. Żołnierzy zmuszano do walki (nieskutecznie), stawiając za ich plecami strzelające im w plecy tzw. bataliony zaporowe. Zmiana następuje dopiero w ciągu następnych dwóch lat, gdy na froncie pojawia się już kolejne pokolenie dowódców i żołnierzy, którzy zbliżają w swojej świadomości narodowej dwa dotychczas wrogie wątki: bolszewicki i rosyjski, tworząc nowy rodzaj patriotyzmu, który łączył czerwoną gwiazdę na czapkach i szerokie carskie pagony na ramionach oficerów i żołnierzy.

Niemcy, mordując wszystkich (w ich mniemaniu) przedstawicieli „bolszewizmu rosyjskiego”, czyli również wiejskich nauczycieli, listonoszy i brygadzistów w fabrykach, stali się wrogiem bezwarunkowym, a państwo sowieckie okazało się nadzwyczaj sprawne w organizacji obrony przed tym wrogiem. Po raz nie wiem który sprawdziła się stara prawda, że ten, kto ma po swojej stronie młodych i zdeterminowanych dwudziestolatków, którzy jeszcze nie znają kompromisów, jest w stanie wygrać nawet w beznadziejnym starciu: potem powtórzy się ten fenomen w Wietnamie, Afganistanie, a niedługo w Palestynie w wojnie z równie Zjednoczonym Zachodem.

Obecny jednolity, antyrosyjski front owego Zachodu posługuje się obrazem wroga, z którym nie wolno paktować. Nowy, już XXI-wieczny patriotyzm rosyjski będzie prawdopodobnie i antyzachodni i antyoligarchiczny. Nie nastąpi oczekiwane w starej Europie „uzachodnienie” (okcydentalizacja) Rosji. Nastąpi połączenie dwóch do niedawna odrębnych wątków nowej świadomości rosyjskiej: postsowieckiego i neorosyjskiego, nawiązującego do okresu sprzed bolszewickiego przewrotu i walki Rosji z bolszewizmem, która trwała do 1921 roku (a może dłużej).

Przed ponad rokiem postawiłem tezę, że obecna wojna („operacja specjalna”), będzie ostatnim przejawem (a zarazem klęską) nurtu postsowieckiego. Sądziłem, że tzw. Zachód, a przynajmniej część państw Zachodniej Europy, będzie mieć jako taką wiedzę na temat Rosji i da jej wyjść z tego konfliktu w zgodzie z dziewiętnastowieczną zasadą, że wielkie mocarstwa prowadzące ze sobą wojnę są zdolne do tego, aby natychmiast zasiąść do stołu rokowań i przywrócić pokój. Można postawić tezę, że ową zdolność odebrały Starej Europie rządy „światowego przywództwa”, firmowane przez starca, który nawet publicznie nie jest w stanie ukryć swojej demencji. Teraz ktoś chce zniszczyć jego głównego konkurenta politycznego (Donalda Trumpa) metodami, których nie powstydziłby się nawet najbardziej skrajny reżim autorytarny. Jest więc coś do ukrycia na zapleczu fasadowej polityki, o czym dowiemy się być może za kilka lub nawet kilkadziesiąt lat. Ale wtedy już możemy być w innej, azjatyckiej epoce, którą przeszłość „białasów” nie będzie obchodzić.
Witold Modzelewski