banner

 

Szkice polsko-rosyjskie: Turcja w BRICS, czyli główny „sukces” nowej polityki wschodniej zjednoczonego Zachodu

 

ModzelewskiProamerykańscy komentatorzy, którzy jeszcze do niedawna konsekwentnie zapowiadali „ostateczne zwycięstwo Zachodu” w wojnie z Rosją, okazali się - podobnie jak autorzy tej wojny –strategicznymi partaczami. Nie zauważyli, żeantyrosyjska krucjata lat 2022-2024doprowadziła przede wszystkimdo umocnieniaunikatowej w historiiwspólnej antyzachodniej tożsamości tzw. globalnego południa, które wspiera Rosję w jej konflikcie ze „Zjednoczonym Zachodem” oraz do potencjalnego rozłamu w NATOpoprzez akcesję Turcji do BRICS.

Będę litościwy dla współczesnych geostrategów, ale nie da się już przemilczeć tej ostatniej klęski: „druga armia NATO” przechodzi do obozu największego w historii aliansu wrogów „Zjednoczonego Zachodu”. Jeśli Turcja stanie się pełnoprawnym członkiem BRICS, to może wystąpić efekt domina: inne państwa Bliskiego Wschodu oraz południowo-wschodniej Europy pójdą w jej ślady; czy Bułgaria i Grecją a przede wszystkim Serbia, będą chciały być poza organizacją, w której są dwa najważniejsze państwa w historii – przyjazna Rosja (wszyscy Grecy mówią, że są rusofilami) i wroga od wieków Turcja? Przed podobnym dylematem stanie Gruzja i Armenia, bo Azerbejdżan aspiruje do tej organizacji.

Zacietrzewieni strażnicy poprawności zamilkli i chcą gdzieś się schować, obawiając się trudnych pytań i jeszcze trudniejszych odpowiedzi. Nasi cenzorzy (zwani „ekspertami z NATO”, którzy nadzorują to, co mówimy aby się w coś tam „nie wpisywało”) są nieporadni a przede wszystkim niepewni jutra, bo cóż będą robić, gdy „światowe przywództwo” zajmie się wreszcie swoimi problemami i zostawi NATO swoim europejskim „junior partnerom”? Wyznawcy owego „przywództwa” też nie mają się czym chwalić, bo ich prognozy jak na złość nie chcą się sprawdzać; niedawno sięgnąłem po książkę napisaną przez bezspornych liderów prawicowej rusofobii, wydaną przed ponad 10 laty, gdzie m.in. obwieszczono nam, że za pięć lat jacyś wasale Putina odsuną go od władzy lub zamordują go, a Rosja stanie się „prozachodnia”.

Bardziej liberalni wielbiciele „Zjednoczonego Zachodu” nie tracą nadziei w kółko powtarzając, że Rosja się ich posłucha i wreszcie rozpadnie się– co już wielokrotnie zapowiadali. Na razienie propagandowi amerykaniści obawiają się rozpadu … Stanów Zjednoczonych m.in. sugerując, że jedyną szansą tego państwa jest zwycięstwo Trumpa, bo jego porażka doprowadzi do nowej wojny secesyjnej. Jeśli miliardera popiera (prawie) cała biała biedota, istotna część „czarnuchów”, a główną odpowiedzią jego kontrkandydatki jest soczysty śmiech i zmiana opowieści o swoim pochodzeniu (niedawno była „Hinduską”, jest już „Afroamerykanką”), to o czym tu dalej gadać.

Mówiąc banalnie, świat może nasz jeszcze zaskoczyć. Najważniejszym zagrożeniem dla Ukrainy jest – obok Rosji – właśnie Turcja, której ambicje w tym regionie mają ponad pięćset lat historii. A może obudzimy się pewnego ranka i dowiemy się, że nowy, czy też wymieniony przywódca „samostijnej Ukrainy” podda się – jak to nie raz bywało – protekcji tureckiej lub nawet zgłosi akces do BRICS-u, bo członkami tej organizacji będzie dwóch (z trzech) jej „historycznych” wrogów. Wobec sojuszu politycznego rosyjsko-tureckiego są raczej za słabi.

Można więc zrozumieć, dlaczego Donald Trump zapowiada, że skończy wojnę z Rosją w ciągu 24 godzin: przecież czas działa na szkodę Stanów Zjednoczonych: czym dłużej będzie trwać ta wojna, tym szybciej rozszerzać się będzie BRICS oraz pewność państw „globalnego południa”, że można skutecznie przeciwstawić się USA i jego sojusznikom. Republikański kandydat na prezydenta chyba dobrze rozumie interesy swojego kraju.
Co do jednego możemy być pewni: czeka nas dalsze wielkie przetasowanie nie tylko w Azji, ale także w południowo-wschodniej Europie. Ciekawe, czy nasi miejscowi „słudzy narodu ukraińskiego” będą chcieli zmienić swojego pana?
Witold Modzelewski