Społeczne decorum?
Autor: Anna Leszkowska 2008-07-01
Z prof. Andrzejem Bałandynowiczem, prawnikiem, filozofem prawa rozmawia Anna Leszkowska
- Panie profesorze, jakie ma pan odczucia oglądając w telewizji reklamy ekonomii społecznej? Czy wykluczeni społecznie to towar na sprzedaż?
- Dzisiaj mamy do czynienia z totalną komercjalizacją i technizacją wszystkich obszarów życia i humanistyka nie jest od tego wolna. Z pewnym barbarzyństwem w humanistyce, gdzie człowieka traktuje się jak cenę. Są np. pewne raporty w resorcie sprawiedliwości dotyczące efektywności kurateli sądowej, gdzie mamy do czynienia z tzw. efektem dodatkowym w postaci nie popełnienia przestępstwa. Dziwi mnie to, oczywiście, natomiast brak profesjonalizmu, niedokształcenie, przenoszenie żywcem techniki, liczenia, komercji na poziom humanistyki jest po prostu barbarzyństwem.
- Ale te reklamy to także dzieło naukowców, tworzących programy społeczne...
- Człowiek nie jest produktem, przedmiotem, nie podlega traktowaniu ilościowemu, każdy człowiek jest indywidualnością, podmiotem i nie powinien być traktowany jako element rynku.
- Jak wobec tego należałoby się zająć osobami wykluczonymi? Czego im najbardziej potrzeba? Bo wątpię, aby telewizyjnej reklamy prób wychodzenia z ubóstwa...
- Mamy tutaj do czynienia także z technizacją programów, czego nie popieram. Oczywiście, w jakimś obszarze trzeba brać pod uwagę jakieś wsparcie materialne, które nie jest elementem podstawowym, a wtórnym. Strategia rozwiązywania problemów ludzi wykluczonych winna obejmować więcej elementów niż tylko materialny, ponieważ wykluczenie dotyka bardzo różnych dziedzin - także intelektualną, ideologiczną, psychiczną, społeczną. Ekonomia społeczna jest elementem psychomanipulacji społecznej. Skoro nie diagnozujemy zjawiska w sposób właściwy i zawężamy wykluczenie tylko do jednego obszaru, to wówczas ograniczamy swoje działania na rzecz wykluczonych do pomocy materialnej. Czyli dajemy pieniądze, chleb, ubranie lub robimy kampanie na rzecz przetrwania w okresie zimy. To jest niedojrzałe, prymitywne i niewłaściwe - daje tylko dobre samopoczucie wykonawcom zadań na czas realizacji takiego programu.
- Ale to są wielkie kampanie społeczne, przeprowadzane w ramach Europejskiego Funduszu Społecznego, z tego funduszu konstruowane są programy lokalne i... reklamowane w telewizji.
- Rozdawanie pieniędzy z UE to też jest przelewanie z pustego w próżne. Bo to, że są to pieniądze unijne nie jest równoznaczne z właściwym kierunkiem, sposobem rozwiązywania problemów społecznych. Oczywiście, jeżeli będziemy stwarzać stanowiska pracy dla ludzi wykluczonych społecznie, to jest to chwalebne. Ale problemem jest: kto to jest człowiek wykluczony społecznie? W Skandynawii np. takimi są także politycy nie wybrani na kolejną kadencję, nauczyciele akademiccy, były premier, który znalazł się poza sferą polityki i pani Lusia alkoholiczka, która nie może znaleźć pracy.
W Polsce wszyscy ci ludzie mają różny status a prawo projektuje zupełnie inne działania dla każdego z nich. Polegają one na tworzeniu zamkniętych gett, odwrotnie niż w Skandynawii. Tam, w istniejących domach Kofoeda (ośrodków pomocy społecznej) spotykają się wszyscy z nich, acz każdy przebywa tam na innych zasadach. Najważniejszą jest, aby nikt z tych ludzi się nie spauperyzował, nie obniżył swojego statusu społecznego.
Z tego powodu działanie ekonomiczne jest potrzebne, żeby doprowadzić do podtrzymania równowagi ekonomicznej takiej osoby i zbilansować jej wydatki, które miała przed utratą pracy. Aby nie żebrała, nie obniżyła poziomu swoich potrzeb materialnych, ale i psychicznych. I jeżeli programy europejskie pomagają, umożliwiają wsparcie ludzi psychicznie, fizycznie i duchowo, to społeczna aktywizacja będzie polegała na znalezieniu zatrudnienia. Wówczas można zaakceptować rozwiązanie budowania nowych hal, miejsc pracy - ale zgodnie z zawodem, posiadanymi kwalifikacjami, bądź poprzez zdobywanie nowych umiejętności, albo stwarzanie możliwości ich wyboru.
- Wydaje mi się, że poruszamy się w obrębie teorii, tymczasem praktyka jest taka, że w tych programach próbuje się wyrwać ludzi z marazmu po kilku - kilkunastu latach pozostawania bez jakiejkolwiek pracy. Tu nie ma obawy, ze ktoś się spauperyzuje, bo ci ludzie spauperyzowali się już dawno...
- Z punktu widzenia pedagogiki i psychologii, pozbawienie człowieka pracy - podstawowej jego powinności - doprowadza do traumy. Jeżeli mamy wykluczenie z powodu braku pracy, to oczywiście musi istnieć system państwowy, albo uzupełniający, który daje pewne wsparcie czasowego przetrwania. Natomiast jeśli nie eliminujemy tej czasowej traumy, ona przeradza się w politraumę, czyli chorobę i mamy wówczas wykluczenie społeczne i degradację psychofizyczną i społeczną. Później zostaje już tylko działanie incydentalne. Człowiek wyrwany z klimatu własnej rodziny, aktywności zawodowej, który przez kilka lat pozostaje jako Nikt - jest w permanentnej traumie.
- Nikt jednak z polityków odpowiedzialnych za polskie bezrobocie tego nie brał pod uwagę i nikt się tym nie przejmował. Architekci nowej Polski świadomie wykluczyli sporą część społeczeństwa z ogółu likwidując m.in. PGR-y. Gdyby było inaczej, ludziom w nich pracującym może dano by jakąś szansę uratowania się...
- Jest to taka polityka społeczna, która nie tworzy wspólnego paradygmatu bez solidaryzmu społecznego. Bo taki paradygmat się w Polsce likwiduje. Trzeba pamiętać, że PGR-y nie były obszarami deficytu, ale dawały miejsca zatrudnienia. Czasami trzeba dawać pracę ludziom dla samej pracy. Trzeba pamiętać, że każdy człowiek powinien żyć na takim poziomie, żeby mógł realizować swoje podstawowe potrzeby egzystencjalne, psychiczne i duchowe. Pionierskie rozwiązania wskazujące, że człowiek jest podmiotem a nie przedmiotem w polityce społecznej widać choćby w wielkich, miliardowych Chinach. Daje się tam zatrudnienie jak największej liczbie ludzi, choćby mieli wykonywać jak najbardziej proste, zdawałoby się nieuzasadnione ekonomicznie, czynności.
- Przećwiczyliśmy to w PRL, ale po 1989 r. taka polityka likwidacji bezrobocia została uznana za błędną.
- Ukryte bezrobocie to kwestia pewnej umowy społecznej. Mamy do czynienia przecież z wariantem ekonomicznym i społecznym. Otóż rynek to są żelazne prawa ekonomii. Tyle, że przy tych żelaznych prawach istnieje jeszcze społeczeństwo i człowiek. I zderzenie tych dwóch elementów to jest kwestia pewnego konsensusu. I albo budujemy ten wspólny paradygmat pomiędzy rynkiem, żelazną ekonomią i ludźmi, albo tego nie czynimy i świadomie doprowadzamy do wykluczenia i pauperyzacji dużej części społeczeństwa. A jednocześnie, dekoracyjnie, dla poprawy własnego samopoczucia, uspokojenia swojego sumienia robimy akcje dla ludzi, którzy kilkanaście lat pozostają bez pracy i uczymy ich obsługi komputerów.
- W takim razie jak pomóc takim ludziom?
- To jest problem przebudowy prawa, polityki społecznej i permanentnej edukacji społecznej. Otóż każdy z nas powinien sam zauważyć, że istnieje drugi człowiek, który jest bez pracy i że on sam - za chwilę - też może być w takiej samej sytuacji. Cała edukacja polega na uczeniu ludzi pewnej wrażliwości społecznej, empatii. Ludzie władzy na ogół jej nie mają, patrzą na zjawiska społeczne tylko poprzez żelazną ekonomię i nie zauważają człowieka. Dzisiaj tworzymy sami obszary pustki społecznej i dramatycznej konkurencyjności, której podstawą jest pieniądz.
Jedyną wartością w założeniach naszej polityki społecznej państwa jest pieniądz. W związku z tym człowiek bez pieniędzy staje się dziadem. Dzisiaj nie można żelaznymi narzędziami rynkowymi tresować społeczeństwa. Jeżeli nie będzie nas interesować drugi człowiek, jeżeli nie zmienimy swojej mentalności, jeżeli nie uwrażliwimy ludzi na drugiego, nie stworzymy prawa ukierunkowanego na wartości, które mają charakter podmiotowego traktowania człowieka, to będziemy tworzyć demokrację i politykę anomijną. Człowiek z kasą będzie najważniejszy, dominujący. Natomiast inni przestaną po prostu istnieć.
Widzimy przecież od pewnego czasu, że zjawisko prywatyzacji doprowadza do stworzenia elity biznesu i upadku akcjonariatu, czyli ludzi, którzy pracowali w prywatyzowanych przedsiębiorstwach, tworzyli ich wartość. Można było przecież zastosować u nas wzór skandynawski, polegający na stopniowym uwłaszczaniu się pracowników , a nie doprowadzania do wyniszczania majątku i przejmowania go wówczas za grosze przez posiadających kapitał. Ten kapitał był niezbędny do celów inwestycyjnych, ale jednocześnie ten kapitał wyparł i wyrzucił na bruk ludzi pracy. Przecież można było zrobić kapitalizm pracowniczy - dzielenia zysków nie pomiędzy grupą, a wieloma podmiotami, które uczestniczyły w budowie określonych dóbr. To są sposoby na wypompowywanie pieniędzy i eliminację człowieka. W takich rozwiązaniach człowiek się nie liczy. Niestety, właśnie te rozwiązania przyjęto, uznano za kierunkowe, strategiczne i żelazną ręką zostały przeprowadzone.
Dziękuję za rozmowę.