banner

Profesor zrobił swoje - profesor może odejść

Autor: Janusz Markiewicz 2008-05-04

Wyobraźmy sobie teatr, w którym usuwa się ze sceny wybitnych aktorów, by zrobić miejsce dla statystów. Absurd? Takim teatrem stała się teraz polska scena naukowa. Ostrze powszechnie znanej w tanim państwie odgórnej dyrektywy "spieprzaj dziadu" skierowane zostało w stronę profesorów, którzy obchodzą siedemdziesiąte urodziny. Okres ochronny kończy się im z końcem roku akademickiego, w którym obchodzą jubileusz - a potem, jak byle jaka zwierzyna łowna, zostają przeznaczeni do odstrzału. Odsunięci od zajęć ze studentami.
Komu przeszkadza stary profesor? Scena ze szpitala: Sala operacyjna. Pacjent na stole, nie słyszy dialogu, który ocali mu życie. Smarkaty asystent, do profesora, który dzierży w ręku skalpel: - Panie doktorze, mogę pomóc? Profesor, twardo: - Dziękuję, kolego. I bez tego ta operacja jest trudna i skomplikowana...(Zarostowe zapalenie otrzewnej, nie można dostać się do jelit - operator konsultuje się przez telefon z sędziwym prof. Henrykiem Rykowskim, bo ten wie: "To jest kokon, pójdź na lewo lub na prawo od flanki, wejdziesz do wolnej otrzewnej"). Pacjent uratowany dzięki dwóm, siwiuteńkim już, profesorom (młodszy asystent zrobiłby mu z jelit krwawą kiszkę).
Właściwie, o co tu się czepiać? Profesor ustąpi niedoukowi miejsca na uczelni. Niedouk ustąpi - jeśli się tam spotkają - profesorowi miejsca w tramwaju. Bilans wyjdzie na zero. Na tym nie koniec ukłonów w stronę młodych. Jest pomysł, by rozdawać belwederskie profesury tuż po doktoratach, zlikwidować kolokwia habilitacyjne i nie zawracać sobie głowy skomplikowaną procedurą. Jeżeli już pozwolimy na taki radykalizm, to warto pójść krok dalej i nadać kilka nominacji zdolnym maturzystom, albo po prostu sprzedawać tytuły, tak jak dawniej sprzedawało się odpusty. Mamy w końcu gospodarkę rynkową?
A teraz serio. W opisanej sytuacji zaczyna się rodzić profesorski ruch oporu. Profesorzy, w odróżnieniu od tradycyjnych konspiratorów, to jednak osoby publiczne i trudno im swoje działania ukryć. Przedstawię Państwu dwóch wirtuozów w swoich dziedzinach, niestety zbyt już starych, by mieli prawo legalnie dzielić się z młodzieżą swym dorobkiem. Każdy z nich rozwiązuje problem po swojemu.
Profesor Krzysztof Bielecki miał zaledwie roczek kiedy wybuchła wojna i to ma być wystarczający powód, by odsunąć go od zajęć w Centrum Medycznym Kształcenia Podyplomowego. Jest chirurgiem, robi po dwie operacje dziennie w szpitalu im. Witolda Orłowskiego. Świetną kondycję psychofizyczną łączy z klinicznym doświadczeniem tak bardzo potrzebnym przy tej pracy. Na dekret o odstawieniu go na boczny tor zareagował pismem do kancelarii prezydenta. Dostał szybko schematyczną odpowiedź, że skoro jest ustawa, to kancelaria nic dla niego zrobić nie chce i nie może. (Na razie utajniam reakcję profesora na ten dowód totalnej bezradności).
Drugim wirtuozem (gra na altówce) jest profesor Stefan Kamasa. Stuknęła mu siedemdziesiątka, miał bezapelacyjnie pójść w odstawkę. Altówka nie ma przed nim tajemnic, chętnie dzielił się swoją wiedzą ze studentami. Jak mówią żacy, informacja o utracie stanowiska została sformułowana na tyle mętnie, że wolno mu wykładać nadal ...literaturę altówkową. W Akademii Muzycznej jednak i rektor, i pedel wiedzą dobrze, że te wykłady to hasło, pod którym kryją się tajne komplety dla wybrańców. Szczęśliwi adepci altówki, którym udało się na nie dostać. Profesor Marek Marczyk, druga altówka po Kamasie, sam czynnie koncertuje i mniej chętnie zdradza triki, które poznaje się po latach pracy, a pod kierunkiem pedagoga rozszyfrowuje w kilkanaście minut.
Jak widać z tych przykładów, do odsiewu przeterminowanych mózgów nie trzeba żadnych pretekstów politycznych, choć polityczne czystki mają tradycje znacznie dłuższe. Przykładem - Instytut Historii PAN, przez wiele lat azyl dla profesorów zbyt znanych, by się ich po prostu pozbyć, a zbyt nieprawomyślnych, by im pozwolić na zajęcia ze studentami. Nie stosowano tu kryterium wieku, choć podpadało się za wszystko: za bycie bratem Jacka Różańskiego, albo za dysertację o średniowiecznych kopalniach soli, pozbawioną wzmianki o sukcesach Związku Radzieckiego na tym polu.
Nauce grozi rewolucja, młodzieży - odmóżdżenie. Miasteczkom - uczelnie z profesorami po doktoratach. Wolałbym czołgi taranujące biblioteki, bo to byłaby przynajmniej gra w otwarte karty.