Felietony - R. Karyś
Felietony - R. Karyś
Nic o nich bez nich
- Autor: Romuald Karyś
- Odsłon: 4050
Dyskutuje się – formalnie - nad wartościami artystycznymi i dydaktyczno-wychowawczymi książek wprowadzonych do kanonu oraz tych, które zostały z niego wykreślone.
Faktycznie jednak jest to spór ideologiczny i zarazem polityczny. Ścierają się w nim co najmniej dwie przeciwstawne opcje – bogoojczyźniana (karykaturalnie wyolbrzymiona i zarazem uproszczona przez Giertycha) oraz liberalna o zabarwieniu nieco kosmopolitycznym. Większość uczestników sporu to osoby publiczne o wyrazistych poglądach politycznych, zatem nic dziwnego, że debatę nad zestawem lektur szkolnych potraktowały jako okazję do zadawania właśnie politycznych ciosów swym oponentom. Spierali się o kanon członkowie rządu, naukowcy, działacze społeczni, nauczyciele, dziennikarze. Zabrakło głosu tych, których ma dotyczyć nowe rozporządzenie, czyli młodzieży, uczniów. Z pozoru jest logiczne, że nie pytano ich o zdanie, bo przecież mowa o książkach, które uczniowie dopiero mają przeczytać, jeszcze ich nie znają, więc trudno żądać, aby je oceniali i wypowiadali się na temat ich włączenia lub nie włączania do obowiązkowych lektur szkolnych.
Wartościowe, niezrozumiałe
Jednakże okazało się, że młodzież ma i pragnie publicznie wyrażać poglądy na ten temat. Zasygnalizowała to odnosząc się do mojego felietonu pt. „Nowy kanon”, zamieszczonego w nr 6-7/07 „Spraw Nauki”. Starałem się w nim wykazać, że zarówno w dotychczasowym, jak i zmienionym wykazie książek, do których przeczytania uczniowie mają być administracyjne zobowiązani, znajdują się w większości dzieła o ogromnych wartościach literackich i moralnych, ale ze względu na odległość epok, w których powstały (a dziś odległą epoką jest już nawet międzywojenne dwudziestolecie) – książki te z uwagi na swą formę i stylistykę, a często też treść, praktycznie już nie przemawiają do współczesnej młodzieży. Nie wzruszają jej, nudzą ją, lub śmieszą. Jest prawie tak, jakby były napisane w nieznanym młodzieży języku. W ciągu niewielu dziesięcioleci dokonała się wielka przemiana w dziedzinie skutecznie docierających do młodego pokolenia informacji faktograficznych, przekazów artystycznych i treści moralnych. Książkę zastępuje szeroka gama elektronicznych nośników informacji, kreujących też wartości, wzorce postępowania, kryteria estetyczne. Czytelnictwo książek nie zanikło, lecz zasób lektur akceptowanych przez młodzież stał się bardzo selektywny – obejmuje nieliczne pozycje literatury współczesnej, odbierane przez młodzież jako kultowe, literaturę fantasy czy prymitywnie rozrywkową. Można nad tym ubolewać, lecz nie należy tego potępiać ani zwalczać, bo wynika to z generalnych przemian cywilizacyjnych.
Głos młodzieży
Wspomniany mój felieton zawierający powyższe refleksje został przedrukowany w portalu internetowym www.portalwiedzy.onet.pl i stało się coś, czego zupełnie się nie spodziewałem: mianowicie internauci opatrzyli mój tekst blisko 500 komentarzami. Co najmniej 80% z nich to posty autorstwa uczniów gimnazjów i liceów. Głównym wnioskiem płynącym z tej lawiny wypowiedzi jest to, że młodzież, potępiając jako niezrozumiałe, nieciekawe i bezuźyteczne większość lektur nakazywanych jej w ministerialnym kanonie, chce móc publicznie poskarżyć się na „czytelnicze tortury”, jakim jest poddawana, a przy okazji wskazać na inne niedoskonałości programów szkolnych i nieodpowiedni sposób ich realizowania przez nauczycieli. Sporo jest w tym zwykłego, uczniackiego narzekania na nadmiar materiału do nauki - niezależnie od tego, jaki to materiał. Pojawiają się też próby znalezienia kompromisu między „gustem” twórców kanonu lektur a tym, co młodzież lubi czytać. W każdym razie, młodzież stanowczo nie chce, by decyzje w tych sprawach zapadały bez wysłuchania jej opinii.
Ogólnie wiadomo, że zarówno obecni uczniowie, jak i ich rodzice w okresie swej nauki szkolnej, nie przepadają i nie przepadali za takimi niegdyś bardzo cenionymi i powszechnie czytanymi autorami jak Orzeszkowa, Kraszewski, Żmichowska, Dygasiński, Reymont, Orkan, Strug, Irzykowski, Zapolska. Omawiane tu posty wskazują, że pokolenie współczesnych uczniów utraciło intelektualny i emocjonalny kontakt nawet z twórczością Sienkiewicza, Prusa, Żeromskiego, Dąbrowskiej, Nałkowskiej. Z dzieł Mickiewicza znane i jako tako aprobowane są tylko „Dziady” (a „Pan Tadeusz” nie!). Słowacki dla współczesnej młodzieży nie istnieje, nie wspominając już o zawsze hermetycznym Norwidzie. Nikt w młodym pokoleniu nie interesuje się twórczością poetów z okresu międzywojennego ani literaturą z okresu PRL (a przecież prócz literatury koniunkturalnej powstawały w tym okresie dzieła wybitne o walorach ponadczasowych). Ba, nawet Edward Stachura, który jeszcze ćwierć wieku temu był wielkim idolem młodzieży, nie jest obecnie ani czytany, ani nawet pamiętany. To samo dotyczy nieco wcześniejszego bożyszcza młodych – Marka Hłaski.
Pedagogu, uderz się w pierś!
Nie wszyscy uczniowie uważają, że zjawiskiem zdrowym jest ów niemal zupełny rozbrat z dorobkiem literackim wcześniejszych pokoleń i z wartościami duchowymi, jakie ta literatura przedstawia. Odpowiedzialnością za obecną sytuację uczniowie obarczają nauczycieli, którzy, ich zdaniem, w gruncie rzeczy też mają niechętny stosunek do klasycznych dzieł literackich. Znają je „tylko na tyle na ile to konieczne”. Kontrolują jedynie to, czy uczniowie przyswoili sobie zasadniczą treść (fabułę) obowiązkowych lektur. Nawiasem mówiąc, większość uczniów zna tę fabułę wyłącznie z bryków, dziś elegancko nazywanych „opracowaniami”. Nauczyciele nie ukazują ważkich przesłań zawartych w dawnej prozie i poezji, nie inicjują dyskusji z uczniami na ich temat, nie starają się konfrontować owych dawnych przesłań i wartości z modelem i priorytetami współczesnego życia.
Chętnie bym tu zacytował w pełnym brzmieniu co najmniej kilkadziesiąt postów, ukazujących różnorodność i temperaturę uczniowskich postaw wobec problemu lektur szkolnych. Ze względów objętościowych jest to niemożliwe. Zainteresowanych odsyłam na stronę internetową http://portalwiedzy.onet.pl/,5130,1426946,czasopisma.html, a niżej przytaczam tylko garstkę charakterystycznych wypowiedzi.
Lektury są nudne i beznadziejne, a najczęściej niezrozumiałe. Np. „Zemsta”. Kiedy przeczytałam tę książkę, to nie wiedziałam w ogóle o co w niej chodzi i o czym w ogóle tam gadali. Przeczytałam ją, żeby nie mieć kosy w dzienniku i żeby babka od polaka się nie czepiała. Powinni wprowadzić takie lektury, które młodzież czytałaby z wielką chęcią, ciekawością i je rozumiała. [jaga_16]
Moim zdaniem, niewielki jest wpływ treści książek na życie. My nie jesteśmy ślepi i widzimy nie tylko wzorce podane w książkach, ale też otaczający świat i to właśnie z niego czerpiemy najwięcej. [melonka]
Dużo czytam; przykładowo przez ostatni miesiąc jakieś 15 książek. Ale lektur prawie wcale. Znam je ze streszczeń. Tylko „Dziady” przeczytałem, a i to we fragmentach.. [uczeń]
Moja ulubiona lektura? INTERNET. [Cyberius XII]
Tak szczerze to rzeczywiście lektury są nudne, a często nawet niezrozumiałe. Poloniści rzadko kiedy ukazują głębsze ich wartości. Bardziej zależy im na tym, abyśmy znali kontekst i treść, a nie, aby wyciągnąć jakieś wnioski. [monia 220]
Wszystko, co jest narzucane, łącznie z terminem realizacji (przeczytania), jest źle tolerowane. Najważniejsze jest to, co sami odkryjemy i co nam sprawia przyjemność. [Jekyll]
Lektury szkolne są głupie, nudne i bezsensowne. Nigdy nie przeczytałem więcej jak 20 stron, bo mnie mdliło z nudów. Książki lubię, ale nie takie badziewie jak „Lalka” czy inne bzdety, które w szkole każą czytać. [Autor postu informuje dalej, że do jego ulubionych autorów należą m.in. E.A Poe, S. King, .H.G.Wells, S.Lem, A.C. Clarke]
Dlaczego dorośli na siłę oceniają młodzież i robią z nas złych, zepsutych i na dodatek ograniczonych? Czytam więcej od moich rodziców, znajduję do tego czas na spotkania ze znajomymi, naukę i próby zespołu w którym śpiewam. Niektóre szkolne lektury owszem, są nużące, ale czasami trafiają się naprawdę genialne. Podobały mi się „Dziady”. Nienawidzę używek, stanie pod blokiem nie imponuje mi. Nie wszyscy są źli. Tylko wy, dorośli tego nie dostrzegacie. [sonia]
Wychowanie patriotyczne, o co tak zabiegają rządzący, nie może dzisiaj polegać na czytaniu Sienkiewicza czy o polskich powstaniach, bo to naprawdę nie uczy niczego. (...) Czy to dziwne, że wolimy Internet, kino, gry wideo, niż „Noce i dnie”, „Wesele” lub „Potop”. [Guru]
Uważam, że nikomu nie powinno się kazać czytać książek napisanych przed rokiem 2000, bo są one dziwaczną prehistorią. [minek]
Chyba lepiej, żebyśmy czytali książki, które lubimy, a nie takie, których nie rozumiemy i przez to czytamy po łebkach. Jeżeli lekturami będą same wielkie dzieła jak „Krzyżacy”, „Quo vadis”, „Potop” itp., to niedługo jako uczniowie w ogóle przestaniemy cokolwiek czytać. I każdy ma prawo do swojego zdania. To, że nasi dziadkowie czy rodzice uwielbiają Sienkiewicza, Dostojewskiego, Prusa, Mickiewicza etc., to nie znaczy, że my musimy ich lubić, tak samo jak nie zmuszamy dorosłych do uwielbiania autorów naszych ulubionych ksiązek. [Marta]
Nauczyciele zbyt mało czasu poświęcają na niektóre wartościowe pozycje z listy lektur. Myślę, że powinno się dać pewien wybór uczniom i nauczycielom, abyśmy zdecydowali, czy chcemy te książki przelecieć czy przestudiować. A niektóre trzeba po prostu wyrzucić z listy obowiązkowych.
Nowy kanon
- Autor: Romuald Karyś
- Odsłon: 4061
Myślę, że głównym czynnikiem edukującym młodzież pod względem aksjologicznym są treści przekazywane poprzez urządzenia elektroniczne (a więc nie tyle treść jako taka jest istotna, ile forma jej przekazu). Duży udział w podsuwaniu poglądów, wzorców zachowania i postaw etycznych (a często „nieetycznych”) ma środowisko rówieśnicze młodego człowieka. Wpływ rodziców i rodziny bywa obecnie bardzo zróżnicowany – niekiedy jest tradycyjnie wysoki, a czasem znikomy. Podobnie jest z wpływem nauczania religii na życiowe postawy młodych.
A książka? Jeśli jest szczególnie dobrze dostosowana do wyobraźni i emocjonalnych potrzeb dzieci i młodzieży, czyli jeśli można ją zaliczyć do książek niekiedy określanych jako kultowe, zwykle dość silnie wpływa na osobowość młodego czytelnika, pomimo że rzeczywista wartość literacko-artystyczna i moralna tego rodzaju książek przeważnie nie jest wysoka (przykład: kolejne tomy „Harry Pottera” Joanne Rowling). Natomiast największe dzieła światowej czy narodowej literatury pięknej, zwłaszcza dawnej, nie wywierają na współczesną młodzież praktycznie żadnego wpływu. Jeśli są czytane, to pospiesznie, podczas przygotowywania się do jakiegoś egzaminu. Chciałoby się powiedzieć, że dzisiejsza młodzież jest organicznie (w sensie psychicznym) niezdolna do dostrzegania urody dawnych arcydzieł literackich i do przyswajania sobie zawartych w nich przesłań etycznych. A jeśli coś z ich treści pochwyci, to błyskawicznie o tym zapomina. Dostojewski, Proust, Tomasz Mann, Faulkner, Kafka, Gombrowicz, Maria Dąbrowska, Lew Tołstoj, Camus, Joseph Conrad. To tylko przykładowe nazwiska z długiej list tytanów światowej literatury, których książki są przez dzisiejszych gimnazjalistów i licealistów odczuwane jako nudne, manieryczne, obce.
Zdarzają się wśród uczniów jednostki obdarzone ogromną wrażliwością literacką, zamiłowaniem do patrzenia na świat oczami wielkich pisarzy, skłonne do budowania systemu własnych wartości na podstawie przesłań zawartych w ich dziełach. Ile takich jednostek jest wśród współczesnych nastolatków? Bardzo drobny odsetek.
Przemijanie wartości literackich, zmniejszanie się nośności światopoglądowej dawnych wybitnych utworów i ich siły edukacyjnej (np. w zakresie kształtowania postaw obywatelskich i patriotycznych) – to zjawisko stałe i naturalne. Przypomnijmy sobie, czym przed stu laty zachwycali się w polskiej literaturze nasi dziadkowie i pradziadkowie. Wiersze w lichy sposób rozegzaltowanych młodopolskich poetów tak ich wzruszały, że uczyli się ich na pamięć. Literackim guru był dla nich Stanisław Przybyszewski. Zdarzało się, że polski żołnierz idąc na front miał w plecaku tomik wierszy Konopnickiej lub Asnyka, aby w okopach pokrzepiać się ich czytaniem. Nawet dla ludzi wykształconych busolą w życiu bywały książki Ignacego Kraszewskiego, Elizy Orzeszkowej, Karola Dickensa, a często autorów dużo niższego lotu.
Za zgoła bezsensowny należy uznać spór, jaki na przełomie maja i czerwca br. wybuchł między Ministerstwem Edukacji Narodowej a niektórymi naukowcami, wydawcami i publicystami. Chodzi o tzw. kanon lektur szkolnych, czyli zestaw książek z zakresu prozy i poezji, administracyjnie zalecanych uczniom do przeczytania. Zarówno w dotychczasowym kształcie, jak i po korektach wprowadzonych przez MEN, jest to, pomijając parę pozycji kontrowersyjnych, zestaw dzieł wybitnych. Jednakże ze względu na archaiczność stylu oraz bardzo różniące się od dzisiejszych warunki cywilizacyjno-społeczne, w jakich te dzieła powstały, nie są już one w stanie, w znacznej większości przypadków, przemówić do uczniów, przekazać im literacko wysublimowanej wiedzy o świecie realnym i świecie ducha, ani wpoić im norm właściwego postępowania w życiu. Byle jaki film o morderstwie i miotaniu się sprawcy zbrodni bardziej podziała na młodego człowieka niż przeczytanie przezeń „Zbrodni i kary”. Nikomu z małolatów nie pomoże w rozwiązywaniu dylematów jego sumienia lektura „Lorda Jima”, „Dziadów”, „Popiołów”.
Na każdym kroku widzimy, jak dalece współczesna młodzież różni się od nas, kiedy byliśmy w jej wieku. To ludzie jakby z innego świata. Ale właśnie ze względu na wielkość tych różnic oraz zagrożenia, jakie mogą z nich wyniknąć, nie wolno zaniedbywać działań wychowawczych. Jednak nie należy w tym celu posługiwać się matrycami literackimi – co prawda matrycami ze szczerego złota, ale pokrytymi patyną niedzisiejszości, intelektualnie skostniałymi. Należy stosownie do wymogów nowej epoki korzystać z zasadniczo zmodyfikowanych sposobów przekazywania młodzieży rad, wzorców, zachęt do właściwego postępowania. Przede wszystkim należy r o z u m i e ć tę młodzież. Są ludzie, którzy, jak np. Jurek Owsiak, potrafią docierać do serc młodych środkami zaskakująco niekonwencjonalnymi i zarazem wychowawczo wydajnymi. Jest już wielu nauczycieli, którzy też posiedli sztukę stosowania nowych jakości w pracy z młodzieżą. Spróbujmy także sami – wszyscy! – być dla naszych dzieci, dzieci naszych krewnych i znajomych, żywymi wzorcami szlachetności, moralnego uporządkowania, uczciwości, pozytywnego stosunku do innych. To bardzo staroświecka metoda, trudna, ale zawsze skuteczna.
A co zrobić z tysiącami nie pierwszej młodości arcydzieł literackich - bezcennym świadectwem rozwoju ludzkiej cywilizacji i kultury? Troszczmy się o nie, przenośmy do Internetu, udostępniajmy na płytach. Niech będą czytane przez tych, którzy chcą je czytać z własnego wyboru i własnej woli, a nie pod rygorem otrzymania słabej oceny w szkole.