banner

 W mało znanej powieści Marka Hłaski „Palcie ryż każdego dnia” znajduje się bardzo, moim zdaniem, trafne i mądre stwierdzenie „życie ludzkie jest pytaniem, a nie odpowiedzią”. Myślę, ze sens tej konstatacji, sens głównie filozoficzny, ale też poniekąd praktyczny, można odnieść zarówno do pojedynczego człowieka, jak i grup społecznych czy całych narodów.

Jakie pytania my, Polacy, stawialiśmy w powojennych dziesięcioleciach Bogu, prawom ewolucji społecznej czy po prostu – samym sobie? Może najważniejsze z tych pytań brzmiało: czy można czuć się szczęśliwym w państwie politycznie i gospodarczo częściowo niesuwerennym, czy można kochać i szanować takie państwo, pracować na rzecz jego rozwoju, a w razie potrzeby ponosić osobiste ofiary dla jego dobra? Postawy dwu powojennych pokoleń Polaków zdawały się dowodzić, że uzależnienie w niektórych dziedzinach od obcej ideologii nie przekreśla możliwości życiowej samorealizacji jednostek, niemalże nie ogranicza rozwoju talentów artystycznych i naukowych, nie podważa możliwości odczuwania dumy z bycia obywatelem kraju, który w satelickim gorsecie znalazł się nie na własne życzenie, lecz w wyniku narzuconej mu decyzji wielkich mocarstw.
Obecnie jednak politycy rządzących partii starają się wpoić społeczeństwu przekonanie, że lata PRL były okresem wielkiej hańby w dziejach naszej państwowości, że społeczeństwo w znacznej części składało się z lękliwych konformistów czy wręcz zdrajców, zasługujących teraz na surowe ukaranie. Wszystkie ważniejsze osiągnięcia tamtego państwa, łącznie z takimi, których doniosłości doprawdy nie sposób zakwestionować, są potępiane lub przemilczane. Nie pamięta się o bezprzykładnym w naszej historii tempie uprzemysłowiania kraju, nie docenia się trudu, jaki włożono w upowszechnienie oświaty, rozwijanie podstawowej opieki zdrowotnej, w stworzenie ogromnej sieci placówek kulturalnych oraz systemu pomocy socjalnej.

Modlitwa do Stalina

Ale tak naprawdę to nawet człowiek pamiętający początki PRL ma trudności z powiedzeniem, jaki to był kraj. Ostatnio jeden z wysokonakładowych tygodników rozkolportował płytę DVD z zestawem Polskich Kronik Filmowych z lat 40. i 50. Tworzono je pod kontrolą czynników politycznych i cenzury. Starano się, by wychwalały socjalizm, ukazywały rozkwit kraju, trafność decyzji podejmowanych przez władze, świadczyły o coraz pomyślniejszym życiu obywateli. Gdy jako kilkunastolatek na bieżąco oglądałem niektóre z tych kronik, odbierałem je jako wiarygodne i optymistyczne. Dziś zdumiewa mnie nie tyle materialny obraz wczesnej PRL – ulic, fabryk, szkół, pojazdów – ile odsłaniająca się w wielu partiach tych dokumentalnych filmów mentalność ówczesnych Polaków. Ich bezrozumne klakierstwo polityczne, brak wyobraźni, szczególny infantylizm, ich chyba ograniczona uczciwość obywatelska. Na relacje z oficjalnych narad, otwarć fabryk, imprez, patrzy się obecnie jak na pokaz tańca chochołów nie zdających sobie sprawy, że są chochołami.
Trzeba brać pod uwagę okoliczności szczególne. Wczesna PRL była krajem psychicznie porażonym przez dopiero co zakończoną, straszliwą wojnę i wieloletnią okupację. Ludzie bardzo chcieli bezpieczeństwa, normalności, nadziei na polepszenie bytu. Jeśli na wiecach wielotysięczny tłum przez kwadrans skandował „Pokój, pokój, pokój!” (raz po raz dorzucając „Stalin, Bierut, Stalin, Bierut”), to nie zawsze były to okrzyki urzędowo nakazane. Była to jakby modlitwa o spokojne jutro, o bodaj względną wolność, o to by nie ziściły się częste wówczas prognozy, iż lada rok wybuchnie III wojna światowa. Gdy Związek Radziecki zapewniał, że jest przyjacielem Polski i gwarantem jej bezpieczeństwa, to deklarację tę naród przyjmował z wdzięcznością, mimo powszechnej niechęci do wschodniego sąsiada oraz obaw, że niebawem zostaniemy przez niego wchłonięci i przekształceni w republikę radziecką.

Kolejny kryzys?

Wielu emigracyjnych polityków uważało w owym czasie, że powojenna Polska długo nie zdobędzie się na żaden poważny zryw, ani zbrojny, ani polityczny, bo najdzielniejsi Polacy wyginęli na frontach, a krajowa elita inteligencji została wyniszczona przez hitlerowców i Sowietów. Ocalałą część społeczeństwa nazywano „mierzwą”, której jedynym zadaniem miało być gospodarcze dźwignięcie kraju oraz wydanie na świat nowego pokolenia, wolnego od traumy po wojennym pogromie.
„Mierzwa” spełniła oczekiwania. Odbudowała kraj ze zniszczeń wojennych i wychowała kolejną generację Polaków. Okazali się sprawni, ambitni, energiczni. Rozpoczęli wzniecanie buntów przeciwko istniejącemu porządkowi, odnosząc sukces w 1989 roku. Proces normalnienia kraju trwał, nie bez potknięć, przez lata 90. Jego uwieńczeniem było przystąpienie Polski do wspólnot europejskich.
Lecz oto mamy nowy regres. Do władzy doszli ludzie, najdelikatniej mówiąc, z intelektualnego zaścianka. Zacietrzewieni, zakompleksieni, niedokształceni, mściwi. Uwsteczniają polskie szkolnictwo, nieudolnymi decyzjami burzą ład administracyjny, zmniejszają wydajność opieki medycznej. Bezmyślnie pogarszają nasze stosunki z innymi krajami. Tolerują na ławach rządowych ludzi, których sami nazywają warchołami.
Więc jaką przez minione sześćdziesiąt lat była nasza ojczyzna? Jaka jest teraz, w pierwszej dekadzie XXI wieku? Piękna czy obrzydliwa? Prawa czy obłudna? Racjonalna czy tonąca w absurdach? Zdolna do postępu czy skazana na błąkanie się po historycznych manowcach? Czy naszą cechą narodową jest, jak w dawnych wiekach, częstokroć bezinteresowne męstwo, czy głównie materialna zachłanność i wyrachowanie? Przeżyliśmy tak wiele, a wciąż nie wiemy, jacy jesteśmy.

Romuald Karyś