Autor: Wiesław Sztumski 2008-09-29
W świecie skomercjalizowanym i zdominowanym przez sztuczność oraz surogaty (artefakty materialne i intelektualne) spotykamy się na co dzień z pytaniami o to, ile naturalnych składników zawierają różne produkty, a ile sztucznych, np. ile w mięsie jest mięsa? Czy podobnego pytania nie należałoby postawić w stosunku do nauki, która również ulega komercjalizacji i w konsekwencji coraz bardziej zachwaszczana jest wtrętami pozanaukowymi: światopoglądowymi, ideologicznymi i reklamowymi?
Jeszcze około sto lat temu, kiedy triumfował racjonalizm i scjentyzm dość dobrze wiadomo było, co jest nauką i czym różni się to, co naukowe, od tego, co nie. Jednak w ciągu drugiej połowy XX wieku ta wiedza ulegała postępującej redukcji.
Wraz z postępem naukowym coraz trudniej jest definiować naukę i wyznaczać linię demarkacyjną między wiedzą naukową a pozanaukową. W tym przejawia się pewien paradoks scjentyzmu: im bardziej rozwinięta nauka, tym mniej o niej wiemy. I to na dodatek, odkąd powstała specjalna subdziedzina nauki o nauce, w ramach której rozwija się naukoznawstwo.
Kto jest naukowcem?
Kryteria naukowości odnoszą się do metodologii i przedmiotu badań. Z punktu widzenia metodologii naukowe jest to, co zostało odkryte lub stwierdzone w wyniku zastosowania odpowiednich procedur metodologicznych. Przy tym odpowiednimi procedurami są te, które zaakceptowali sami naukowcy. Tu pojawia się błędne koło: naukowe jest to, co uznane jest przez naukowców za naukowe. Żeby z niego wyjść, trzeba odpowiedzieć na pytanie, kim jest naukowiec. A to okazuje się nie tak prostym zadaniem, jakby się na pierwszy rzut oka zdawało.
W ostatecznym rachunku najlepiej odwołać się do socjologicznej definicji naukowca: naukowcem jest ten, kto jest pracownikiem naukowym (naukowo-badawczym, naukowo-dydaktycznym) uczelni wyższej lub innej instytucji naukowej (np. instytutu przemysłowego albo Akademii Nauk). I znów mamy do czynienia z błędnym kołem w definicji! A co naukowcy, jakkolwiek by nie rozumieć tego słowa, uznają za naukowe? Oczywiście to, co robią zawodowo i co jest efektem ich pracy.
Tak więc w istocie o tym, co uznać za naukowe, decydują sami naukowcy. I oni decydują o tym, jaka metoda pracy lub poznania, jaka procedura postępowania jest naukowa. Ale naukowcy jako wyspecjalizowana grupa zawodowa podlegają uwarunkowaniom społecznym i kulturowym. Wskutek tego, w historii zmienia się pojęcie naukowca, zmieniają się naukowcy oraz ich poglądy, również na kwestie metodologiczne i cele nauki.
W związku z tym, na różnych etapach ewolucji nauki różne procedury poznawcze akceptowane są przez naukowców i uzyskują status procedur naukowych. W historii nauki zmienia się pojęcie naukowca i metody jego pracy, a zmiany te wynikają z aktualnych uwarunkowań społecznych i kulturowych.
Od szkiełka i oka po...
Metody naukowe ewoluują wraz z wynalazkami technicznymi. To samo odnosi się do przedmiotu badań naukowych. Przede wszystkim, należy uświadomić sobie to, że w danych warunkach historycznych nie każdy przedmiot może być przedmiotem badań stricte naukowych, ponieważ to, co jest (lub może być) przedmiotem badań naukowca, zależy od kontekstu społeczno-historycznego.
Inaczej mówiąc, przedmiot badań naukowych zmienia się wraz z ewolucją społeczeństwa i nauki. Wraz ze zmianą obiektu badań naukowych zmieniają się metody badań. I właśnie ewolucja przedmiotów badań naukowych wraz z ewolucją metod badawczych uznawanych za naukowe implikuje wzrost udziału czynników pozanaukowych w nauce, w konsekwencji czego coraz mniej nauki zawiera się w nauce.
W pierwszym członie pytania, ile nauki jest w nauce, naukę rozumiem jako to, co mieści się w aktualnym paradygmacie nauki; w drugim -naukę rozumiem jako to, co aktualnie podszywa się pod naukę, czyli elementy paranauki lub quasi-nauki i dlatego w tym drugim rozumieniu nauki słowo „nauka” umieszczam w cudzysłowie. W obu przypadkach naukę rozumiem jako wiedzę, którą na gruncie obowiązującego paradygmatu w danym kontekście kulturowym i historycznym uznaje się za naukową.
Najsampierw przedmiotem badań naukowych było to, co znajdowało się na zewnątrz badacza i co leżało w bezpośrednim zasięgu jego ręki i oka nieuzbrojonego w instrumenty optyczne, czyli konkretne składniki mezoświata, bezpośrednio postrzegane za pomocą narządów zmysłowych. Inaczej mówiąc, obiektami badań było to, co mieści się w realności fizycznej. Później, w miarę tego, jak doskonalono narzędzia obserwacji, nauka penetrowała obiekty leżące poza mezoświatem, w makroświecie i megaświecie, w mikroświecie i w nanoświecie, a także składniki organizmu ludzkiego.
Skala rozpiętości rozmiarów badanych obiektów sięga 28 rzędów wielkości i mieści się teraz w granicach od 10 -9 m (średnica obiektów wewnątrzatomowych) do 10-19 m (średnica mgławicy), zaś odległość badanych obiektów sięga ponad 1200 lat świetlnych, czyli około 10 19 m. W wyniku dalszego postępu techniki wielkości te zostaną przekroczone, ponieważ w miarę wzrostu wiedzy rośnie zainteresowanie naukowców tym, co jeszcze można odkryć, a to stymuluje inżynierów do dalszych wynalazków usprawniających eksploracje naukowe. Parafrazując powszechnie znany aforyzm Sokratesa, można stwierdzić, że im więcej wiemy, tym więcej chcemy jeszcze wiedzieć.
Skutki badania wirtualności
Od pewnego czasu obiektami badań naukowych stają się przedmioty znajdujące się w innych niż realność fizyczna realnościach, jakie składają się na świat pomyślany. A im bardziej rozwija się nauka, tym więcej realności znajdujących się w świecie pomyślanym poddaje się badaniom naukowym. Tym samym nauka zaczęła eksplorować przedmioty abstrakcyjne – wytwory myśli, wyobraźni oraz fantazji - na coraz wyższych piętrach abstrakcji. Dokonała się znaczna eskalacja przedmiotów badań. To pociągnęło za sobą zmianę procedur badawczych.
Metodami naukowymi badań stały się metody nie akceptowane wcześniej przez naukowców przyzwyczajonych do badań przedmiotów konkretnych i postrzeganych za pomocą narządów zmysłowych. Przejście od eksploracji świata zmysłowego do pomyślanego, od badania przedmiotów konkretnych do abstrakcyjnych można uznać za swoistą rewolucję w nauce. Z jednej strony, dała ona impuls do dalszych badań, wskazała na nowe możliwości nauki i motywowała postęp techniczny i cywilizacyjny. Z tego względu trzeba ją ocenić pozytywnie.
Ale ingerencja nauki we wszystkie dziedziny życia, zwłaszcza w sferę kodów genetycznych, intelektu, podświadomości i psychiki, implikuje też znane obawy i wzrost odpowiedzialności uczonych. Z drugiej strony, spowodowała zmianę paradygmatu nauki, związaną z włączeniem różnych procedur poznawczych do metod naukowych. To z kolei odbiło się na pojęciu nauki i naukowca.
Uznawanie przez scjentystów za naukę tylko dyscyplin matematyczno-przyrodniczych (tak, jak na to wskazuje angielskie słowo science), a pozostałych za nie do końca naukę albo za naukę drugiego (gorszego) rodzaju (humanities) nie jest całkiem uzasadnione i nie rozwiązuje kwestii kryterium naukowości. Tym bardziej, że zaciera się stopniowo granica między naukami matematyczno-przyrodniczymi a humanistycznymi, społecznymi, artystycznymi, technicznymi, ekonomicznymi itp.
Nauki przyrodnicze przekształcają się w historyczne, a więc humanistyczne, a humanistyczne ulegają matematyzacji i fizykalizacji. Włączanie dyscyplin humanistycznych, a przede wszystkim społecznych, filozoficznych, artystycznych i teologicznych do nauki, rozumianej zgodnie z paradygmatem scjentyzmu, spowodowało znaczne rozmycie linii demarkacyjnej między nauką, paranauką i nie-nauką.
Odnaukowianie nauki
Można zatem stwierdzić, że eskalacja nauki powoduje zacieranie się óżnic między tym, co jest jeszcze nauką, a co już nią nie jest. W rezultacie, wraz z ewolucją nauki, związaną z rozszerzaniem pola badań i wchłanianiem nowych procedur badawczych, coraz więcej elementów paranaukowych lub pozanaukowych wchodzi w skład wiedzy naukowej. W wyniku ewolucji nauki coraz więcej elementów pozanaukowych mieści się w wiedzy, którą na ogół uznaje się za naukową.
Tym samym coraz mniej nauki jest w nauce. Możliwe, że z biegiem czasu będzie ich coraz mniej, a proces odnaukowiania nauki będzie nadal postępować.
Symptomami redukcji nauki w „nauce” są: nie do końca respektowane zasady metodologii badań, wybiórcze sposoby dowodzenia hipotez, pozanaukowe interpretacje efektów prac badawczych oraz arbitralne rozumienie prawdy i żonglowanie kryteriami prawdziwości. Z nimi spotykamy się przede wszystkim w naukach humanistycznych.
Jednak w miarę wzrostu ingerencji czynników ideologicznych, światopoglądowych i marketingowych, przejawy redukcji nauki w „nauce” zauważa się również w naukach przyrodniczych, nawet w tak zdawałoby się hermetycznej nauce jaką jest fizyka.
Do czego służy nauka?
Na koniec należałoby wskazać na przyczynę tego zjawiska. Z pewnością dałoby się wymienić wiele przyczyn bezpośrednich i pośrednich, głównych i ubocznych. Ograniczę się jednak tylko do najważniejszych w moim przekonaniu. Jednej z nich upatruję w komercjalizacji nauki, czyli w przekształcaniu się jej w towar podlegający mechanizmom funkcjonowania rynku.
Nauka ma służyć rynkowi i bogaceniu się nie tyle naukowców, ile tych, którzy sponsorują badania i korzystają z ich wyników. Sponsoring nie jest z zasady działalnością filantropijną ani charytatywną.
Po pierwsze, inwestuje się w naukę po to, by uwiarygodniała ona reklamę (w tym celu stworzono na przykład specjalną logikę języka reklamy) i odkrywała coraz skuteczniejsze sposoby ogłupiania konsumentów.
Po drugie, po to, by nauka przyczyniała się do tworzenia coraz skuteczniejszej broni i doskonalenia jej.
Po trzecie, po to, by nauka była skutecznym narzędziem manipulacji społecznej w walce o zdobywanie władzy i utrwalanie jej.
Po czwarte, po to, by nauka stymulowała postęp techniczny, głównie w celu podwyższania wydajności pracy i obniżania kosztów produkcji (jedno i drugie służy bogaceniu się elit finansowo-przemysłowych).
Z tej racji największe nakłady finansowe kieruje się na tzw. nauki stosowane, mniej na nauki teoretyczne (zazwyczaj w takim stopniu, w jakim służą one bezpośrednio rozwojowi nauk stosowanych). Drugiej przyczyny upatruję w postępującym wikłaniu nauki w sferę światopoglądu i ideologii.
Oczekuje się od nauki, by potwierdzała różne poglądy religijne oraz ideologie polityczne. W ten sposób nauka służy interesom elit władzy nad ciałami i duszami ludzi.
Współczesna nauka, jak nigdy przedtem, jest uwikłana w rozległy kontekst uwarunkowań społecznych, kulturowych, światopoglądowych, ideologicznych, politycznych i ekonomicznych. Sieć tych uwarunkowań będzie rozprzestrzeniać się, a zależność nauki od innych sfer życia społecznego będzie potęgować się w miarę postępu cywilizacyjnego, realizowanego zgodnie z paradygmatami tzw. kultury zachodniej.
W związku z tym nasuwa się pytanie, czy w tej sytuacji można mówić, a jeśli tak, to w jakim sensie i stopniu, o niezależności i autonomii nauki, o obiektywności jej twierdzeń oraz o wyidealizowanym autorytecie naukowców uchodzących wciąż jeszcze w opinii publicznej za ludzi nieskazitelnych.
W wyniku akceleracji tempa życia, w ciągu bardzo krótkiego czasu dokonała się istotna zmiana funkcji realizowanych przez naukę. Okazało się, że jej najważniejszym celem nie jest dochodzenie do prawdy ani odkrywanie jej, ale dostarczanie rozwiązań praktycznych, nawet, gdyby wymagałoby to odwoływania się do kłamstwa. (Typowym przykładem w Polsce są badania pseudonaukowego Instytutu Pamięci Narodowej). Tym samym, tyle jest jeszcze nauki w „nauce”, ile jest w niej prawdy pojmowanej w sensie klasycznym, a stopień naukowości nauki wyznacza stosunek półprawd i kłamstw do prawdy. Postępujące upragmatycznienie nauki pozbawia ją cnoty obiektywizmu i prawdy, a z naukowców czyni pariasów lub marionetki w rękach wszechwładnych elit finansowych i politycznych, pozostających w bałwochwalczej służbie bogowi Mammonowi.