banner

Prof. Tadeusz Luty, rektor Politechniki Wrocławskiej

Trzeba zacząć od stwierdzenia, że nauka na liście priorytetów tego i poprzednich rządów nigdy nie znajdowała się zbyt wysoko. Kolejne budżety szkolnictwa wyższego zapewniały ledwie przetrwanie, a nie rozwój. W ten sposób świat wciąż nam ucieka, a polscy naukowcy prawdziwe warunki do badań znajdują niestety nie w kraju, lecz na uczelniach zachodniej Europy, czy w Stanach Zjednoczonych. Dlatego też Konferencja Rektorów Akademickich Szkół Polskich, której mam przyjemność przewodniczyć, wielokrotnie podejmowała uchwały, których adresatem była Rada Ministrów i parlamentarzyści w Sejmie i Senacie, nawołujące do zmiany myślenia o szkolnictwie wyższym. Istnieje pilna potrzeba weryfikacji polityki dotyczącej tej dziedziny życia, zmiany z polityki przetrwania na politykę prorozwojową. Stosowana od lat zasada egalitaryzmu, znajdująca swój wyraz w mechanizmie spłaszczania dotacji w podziale skromnych funduszy na szkolnictwo wyższe i naukę, mają negatywny wpływ na ich działalność. Poprawa jakości kształcenia i rozwój kadry akademickiej są możliwe jedynie poprzez wzrost dotacji przedmiotowej na działalność dydaktyczną. Znaczne zwiększenie środków finansowych dla szkolnictwa wyższego winno być wykorzystywane do realizacji przez ministra nauki i szkolnictwa wyższego tzw. algorytmu podziału dotacji budżetowej dla prorozwojowych celów rządu oraz wzmocnienia kształcenia na najwyższym poziomie, jako niezwykle istotnej korzyści społecznej. W naszej opinii budżet szkolnictwa wyższego powinien być w 2007 r. zwiększony co najmniej o 5%. Listopadowe spotkanie premiera Jarosława Kaczyńskiego z przedstawicielami świata nauki w Bibliotece Uniwersytetu Warszawskiego, w którym brałem udział i informacja o możliwości przekazania dodatkowych 350 milionów złotych na motywacyjny system finansowania uczelni, to pierwszy krok w dobrą stronę. Niestety, okres wyborczy, w którym padła ta deklaracja powoduje u mnie lekki sceptycyzm. Mam nadzieję, że już po wyborach samorządowych rząd wywiąże się ze swoich obietnic i za tym pierwszym krokiem pójdą kolejne. Państwo bez silnego szkolnictwa wyższego i zaawansowanych badań naukowych skazuje się na zaściankowość.

 Prof. Mieczysław Mąkosza, Instytut Chemii Organicznej PAN, przewodniczący Rady Naukowej Centrum Badań Molekularnych i Makromolekularnych PAN

 Finansowanie nauki w Polsce, zarówno pod względem ilościowym, jak i jakościowym, wygląda bardzo źle. Mówiąc o kwestiach ilościowych, a więc wysokości nakładów, uważam, że państwo powinno finansować naukę w sposób adekwatny do wielkości państwa i potrzeb nauki. Środki, jakie przeznacza dzisiaj na naukę, są bardzo małe. Co więcej, dominuje pogląd, że należy finansować przede wszystkim badania stosowane, których wyniki mają być bezpośrednio wykorzystane w gospodarce. Jest to zdecydowanym nieporozumieniem, ponieważ prawdziwa nauka kieruje się głównie ciekawością badacza, a uczony na odpowiednim poziomie nie będzie zajmować się problemami nieistotnymi. Wyniki badań podstawowych wcześniej czy później znajdują zastosowanie, które z dużą nadwyżką zwrócą nakłady poniesione na badania podstawowe. Dla gospodarczego i cywilizacyjnego rozwoju kraju konieczne jest zapewnienie warunków dla rozwoju nauki nie tylko jako potencjalnego źródła nowych produktów i technologii oraz udziału w światowej skarbnicy wiedzy. Równie ważnym skutkiem badań naukowych jest kształcenie twórczo myślących ludzi, bez których rozwój gospodarki nie jest możliwy. Oczywiście, pojawia się pytanie o finansowanie nauki przez przemysł. Tu też jesteśmy w bardzo złej sytuacji. Dziesięciolecia państwowego, socjalistycznego przemysłu sprawiły, że nasz przemysł nie wykazuje inicjatywy poszukiwawczej i w niewielkim stopniu interesuje się nowymi produktami. Przedstawiciele przemysłu widzą, ze szybkie pieniądze przynosi im dzisiaj działalność odtwórcza. Co więcej, zaryzykuję stwierdzenie, które ma podstawy eksperymentalne, że produkty oryginalne są często źle widziane w polskim przemyśle. Przemysłu nie można zmusić, by inwestował w naukę, on musi być sam zainteresowany i widzieć w tym dla siebie korzyść. Inwestowaniu w badania nie sprzyja obecny system podatkowy. Wszystko to sprawia, że udział przemysłu w finansowaniu nauki jest u nas niewielki. Tym bardziej więc państwo nie powinno oszczędzać na finansowaniu badań naukowych. W końcu, w liczbach bezwzględnych, są to sumy bardzo małe. Państwo w postaci różnych dopłat i funduszy marnuje znacznie więcej pieniędzy niż ten ułamek budżetu, który przeznacza na naukę. Przechodząc zaś do kwestii jakościowej, czyli pytania o to, jak dystrybuować środki, by ich podział był najskuteczniejszy, należy wymienić dwa główne strumienie, którymi pieniądze powinny być kierowane do nauki: podmiotowy i przedmiotowy. Przede wszystkim badacze muszą mieć zapewnione warunki do uprawiania nauki, a więc warsztat pracy, laboratoria oraz środki umożliwiające zatrudnienie niewielkiej liczby stałych pracowników, potem jest miejsce na finansowanie konkretnych projektów w postaci grantów. Problem w tym, że obecnie większość grantów jest śmiesznie mała w relacji do zamiarów w grantach prezentowanych. Bardziej jeszcze niepokojący jest sposób wyłaniania ciał, które zajmują się dystrybucją pieniędzy na granty. Jest rzeczą oczywistą, że powinna to robić grupa wysoce kompetentnych specjalistów, potrafiących ocenić, który projekt najbardziej wart jest finansowania. W Polsce ludzie tacy wyłaniani są w sposób demokratyczny, co może zabrzmieć jako ocena pozytywna, tymczasem zaś jest to zjawisko negatywne, bo nauka i demokracja to są pojęcia ortogonalne. Wprawdzie można przegłosować co jest prawdą, a co prawdą nie jest, lecz jest to domena polityki nie mająca nic wspólnego z nauką. W obszarze nauki, jak w każdym innym, większość zawsze będzie się opierała nowym rozwiązaniom i koncepcjom. W Polsce zaś osoby, które zajmują się oceną projektów i dystrybucją grantów wyłania się w powszechnym głosowaniu wszystkich doktorów. To chyba jedyny cywilizowany kraj na świecie, który stosuje taką metodę. Tymczasem istnieją bardzo skuteczne metody ustalenia, kto jest najwyższym autorytetem i kto się naprawdę liczy w światowej nauce. Kolejna sprawa, to zbyt wielu pracowników naukowych, a za mało uczonych, na skutek czego następuje rozmazanie pieniędzy równą, cienką warstwą. I każdy, czy robi naprawdę coś ważnego, czy też udaje, że pracuje - dostaje mniej więcej po równo. Istotną kwestią jest tryb zatrudniania. Większość, ok. 90% pracowników naukowych, co na świecie byłoby zjawiskiem kuriozalnym, zatrudniana jest u nas na stałe w jednym miejscu, od magisterium po emeryturę. To bardzo źle, ponieważ zazwyczaj, gdy ktoś pracuje w jednym miejscu zbyt długo, przestaje go bawić to, co robi. Mimo to, wyciąga ręce po pieniądze na badania i te pieniądze dostaje. Brak mobilności kadry, migracji między krajowymi ośrodkami badawczymi, brak systemu staży podoktorskich - wszystko to zmniejsza motywację do pracy naukowej, a to z kolei sprawia, że pieniądze na naukę wydawane są w sposób nieskuteczny. Ale w tym przypadku potrzebna jest zmiana nie tylko przepisów, lecz również obyczajów akademickich, które utrwalają skostnienie w nauce.

Prof. Maciej Żylicz, Prezes Zarządu Fundacji na rzecz Nauki Polskiej

Jak Państwo winno finansować naukę? Przede wszystkim mądrze! Środki na finansowanie nauki pochodzące z kieszeni podatnika powinny być trudne do zdobycia i przeznaczane na ściśle określone zadania. Obecny system jest zaprzeczeniem tych zasad. Przeszło 65% budżetu na naukę pochłaniają koszty utrzymania instytucji naukowych, których zresztą nie zdołaliśmy zreformować przez ostatnie 15 lat. Zapowiedź utworzenia przez Ministra Nauki i Szkolnictwa Wyższego, prof. Michała Seweryńskiego dwóch agencji grantowych - Narodowego Centrum Badań Naukowych i Prac Rozwojowych oraz Agencji Badań Podstawowych oraz zapowiedź restrukturyzacji JBR-ów jest ruchem w dobrym kierunku, ale niestety niewystarczającym, aby rzeczywiście zmienić system zarządzania nauką w Polsce. Nie ulega wątpliwości, że naukę w Polsce trzeba w znaczący sposób dofinansować; obecnie wydatki na naukę w przeliczeniu na jednego mieszkańca Polski wynoszą 17 EURO rocznie, podczas gdy w UE średnio 167 EURO! (Simona Frank, EUROSTAT, EC2006). Jednocześnie trzeba zmienić strukturę wydatków na naukę, drogą prowadzącą do tego celu jest coroczne zmniejszanie o 5% dotacji na działalność statutową jednostek badawczych i przeznaczanie tych pieniędzy na system grantowy. Granty przydzielane przez agencje na zasadach peer review powinny być znacząco większe niż obecnie i zawierać między innymi środki na kontraktowe zatrudnianie pracowników naukowych oraz opłacanie rzeczywistych kosztów pośrednich utrzymania jednostki, w której wykonuje się projekt badawczy. Taka polityka doprowadzi do tego, że jednostki dobre, zatrudniające naukowców zdolnych do wygrywania konkursów grantowych, będą miały znacząco więcej pieniędzy na pracę badawczą. Jednostki słabe zbankrutują lub zostaną zmuszone do zmiany swojej polityki zatrudnieniowej. Trzecim elementem niezbędnym do osiągnięcia sukcesu jest ograniczenie tak zwanego planowania osiągnięć naukowych (wyznaczania priorytetów, koncentracji środków itp.). Rozumiem, że badania naukowe mieszczą się w obszarze zainteresowania polityków i w związku z tym nieuniknione jest centralne wyznaczanie programów ramowych, projektów zamawianych, celowych itp. Praktyka wskazuje jednak, że rzadko udaje się przewidzieć przyszłość i zaplanować prawdziwe odkrycie naukowe. Kraje takie jak Wielka Brytania czy USA, w których dominuje podejście, że to zespół naukowy proponuje temat projektu badawczego i staje do konkursu z innymi projektami o środki finansowe (tak zwane podejście "bottom up"), osiągają dominującą pozycję nie tylko w nauce, ale przede wszystkim w wykorzystywaniu nowych technologii w przemyśle. Na tym polu Polska jest tragicznym przykładem - stosując od lat nakazowo-rozdzielczą, odgórnie sterowaną politykę finansowania zastosowań nauki w gospodarce (poważny udział budżetu Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego oraz Ministerstwa Gospodarki), znalazła się pod względem innowacyjności na jednym z ostatnich miejsc w Europie. Wyprzedzamy w tym zakresie tylko Albanie! (European Innovation Scorboard, 2005). Mam nadzieje, że daje to do myślenia politykom? Z drugiej zaś strony - mając do dyspozycji nikłe środki finansowe (niespełna 13% budżetu nauki na badania własne), a stosując podejście "bottom up", polska fizyka zajmuje na świecie 13. pozycję, matematyka -15., astrofizyka i chemia - 17., nauki inżynierskie -20., materiałoznawstwo - 22., biologia i biochemia - 23. (na 120 krajów podlegających rankingowi, Essentials Science Indicators, EC 2006). Polska pod względem cytowań najlepszych prac zajmuje 21. miejsce na świecie (D.A. King, Nature, 2004, tom. 430, str. 311-316). Może politycy, zamiast opracowywać kolejne metody odgórnego sterowania nauką, wskazaliby mi inne dziedziny życia społecznego w naszym kraju, w których mielibyśmy podobne lub lepsze osiągnięcia przy tak małych nakładach finansowych?

 Prof. Franciszek Ziejka, w latach1999 - 2005 rektor Uniwersytetu Jagiellońskiego

Każde samodzielne państwo powinno finansować naukę, jest do tego wręcz zobligowane. W XIX w., kiedy nie było państwa polskiego, finansowaniem nauki zajmowały się przede wszystkim osoby prywatne, czego przykładem jest działalność towarzystw naukowych w Warszawie i Krakowie, a później krakowskiej Akademii Umiejętności. Dzisiaj, gdy brakuje bogatych i chętnych do łożenia na rozwój nauki sponsorów, powinność ta spada na państwo. Nie można zwolnić go z obowiązku finansowania badań podstawowych, ponieważ badania podstawowe wszędzie, we wszystkich rozwiniętych krajach, są prawdziwą ostoją nauki. Jeżeli uda się wyniki tych badań wykorzystać w praktyce, dalszym finansowaniem może zająć się przemysł, oczywiście pod warunkiem, że będzie tym zainteresowany. Należy jednak pamiętać, że badania naukowe z prawdziwego zdarzenia, i to nie tylko humanistyczne, z założenia nie mogą mieć praktycznego celu. Kopernik przecież wcale nie myślał o tym, że rezultaty jego odkryć będą miały jakiekolwiek konkretne zastosowanie. Dlatego powtarzam ? finansowanie badań podstawowych jest podstawowym obowiązkiem państwa. Drugą sprawą jest podział środków. Przyjęta obecnie metoda finansowania nauki poprzez system grantów jest niewątpliwie cenna i dobra, acz niewystarczająca. Martwi mnie, że znaczące kwoty przeznaczone na rozwój nauki, idą na tzw. działalność statutową jednostek, które niekoniecznie winny otrzymywać tego rodzaju wsparcie. JBR-y np. powinny utrzymywać się, prowadząc badania wdrożeniowe. Natomiast jednostki badawcze z wysokiej półki, odpowiedniki francuskiego CRNS, powinny otrzymywać znaczące kwoty, z zachowaniem jednakże założenia, żeby nie finansować wszystkich po równo. Musimy zrezygnować z dystrybucji środków według dotychczasowych standardów, które sprowadzają się do zasady, że wszyscy muszą przeżyć. Jestem bowiem głęboko przekonany, że przydzielając dotacje na badania naukowe, na bok trzeba odrzucić demokrację. Nauka nie zna demokracji, w nauce zawsze są lepsi i gorsi. I jeśli mamy nie marnować skromnych środków przeznaczonych na naukę, trzeba zdecydować się na finansowanie wybranych dziedzin prowadzonych w dobrych czy też bardzo zespołach badawczych. Te zaś, które prowadzą pozorowaną działalność naukową, powinny zająć się czymś innym, np. edukacją, a mamy ponad 400 wyższych uczelni, którym wciąż brakuje kadry naukowej. Należy przeprowadzić bardzo rzetelną ocenę zespołów. W tym celu powinniśmy dopuścić możliwość zaproszenia międzynarodowych ekspertów, żeby uniknąć tzw. koleżeńskich ocen. W wielu przypadkach pomocna może okazać się także lista filadelfijska.

Prof. Konrad Rydzyński, dyrektor Instytutu Medycyny Pracy im. prof. J. Nofera

 Przede wszystkim należy położyć nacisk na słowo "finansowanie", ponieważ żenująco małe pieniądze, jakie od lat otrzymuje polska nauka, mają niewiele wspólnego z realnym zapotrzebowaniem. Trudno mi zrozumieć, dlaczego np. Izrael, nieustannie prowadzący wojnę, wydaje na naukę 8 razy więcej niż Polska. Jesteśmy krajem, który pod względem rozwoju cywilizacyjnego musi dogonić resztę Europy, a wiadomo, że można to zrobić nie poprzez dotowanie żywności, lecz dotowanie nauki. Oczekiwanie, ze postęp cywilizacyjny dokona się bez nakładów finansowych na naukę jest naiwne i ? nie obawiam się tego powiedzieć ? jest przejawem krótkowzroczności decydentów, którzy wiedzą, iż naukowcy, w przeciwieństwie do innych grup społecznych, nie pojawią się z kilofami i łomami przed Sejmem. Wśród ludzi, którzy rozumieją na czym polega dzisiaj postęp cywilizacyjny, musi w końcu pojawić się pewien konsensus co do rzeczywistego, a nie deklaratywnego popierania badań naukowych. Natomiast sam podział środków jest już rzeczą wtórną i nie ma na to jednej recepty. Kraje, którym rzeczywiście zależy na rozwoju, dawno zdefiniowały swoje priorytety i inwestują w nie większość pieniędzy. Mam odczucie, że istnieje silna wola, aby wymusić na naukowcach tworzenie wynalazków i ich patentowanie. Osobiście patrzę na to nieco sceptycznie, ponieważ Polska nigdy nie była krajem wynalazców. Zawsze natomiast byliśmy silni w matematyce, fizyce i chemii, czyli jednak w naukach podstawowych. Dlatego też, gdyby to ode mnie zależało, zdecydowanie inwestowałbym w nauki podstawowe, choć to wbrew moim osobistym interesom. Zresztą źródłem wynalazków są właśnie nauki podstawowe. Taka jest logiczna kolej rzeczy: najpierw udowadnia się jakąś hipotezę na poziomie podstawowym, a dopiero potem szuka się potencjalnych aplikacji. Próby zmuszania przemysłu, by finansował te badania, jest stawianiem konia za wozem. Przemysł sam przyjdzie z pieniędzmi, ale tylko wtedy, gdy zobaczy nowe, obiecujące zysk technologie. Dlatego państwo musi przejąć odpowiedzialność za naukę, inaczej będzie to dreptanie w miejscu, płonne rozbudzanie nadziei, jak miało to miejsce choćby w przypadku offsetu i podtrzymywanie placówek naukowych przy życiu na zasadzie kroplówki. Chyba że politycy nie wierzą, że tylko nauka może cywilizacyjnie odmienić nasz kraj?

opr. Waleria Kożusznik