Prof. Jerzy Nawrocki, dyrektor ds. naukowych w Państwowym Instytucie Geologicznym
Zasadnicza część odpowiedzi na zadane pytanie w naturalny sposób wiąże się z odpowiedzią na pytanie, czy nowa ustawa o Narodowym Centrum Badań i Rozwoju a także nowelizacja ustaw o JBR i zasadach finansowania nauki poprawią stan polskiej nauki. Nowe rozwiązania legislacyjne mają sprzyjać konsolidacji projektów i ich wykonawców, a także uporządkować i wzmocnić odgórne inicjatywy badawcze. NCBR ma w przyszłości dysponować infrastrukturą badawczą dużej skali i o unikatowym charakterze. Są to bez wątpienia dobre sygnały dla polskiej nauki. Proponowane zmiany są jednak niekompletne i dlatego mogą nie dać oczekiwanego efektu. I tak na przykład strategiczne programy badań naukowych mogą być nie przełomowym rozwiązaniem, lecz kontynuacją dawnych CPBR-ów. Niebezpieczeństwo jak zwykle tkwi w szczegółach. Niezmiernie ważna jest odpowiedź na pytanie, czy sposób doboru kadry odpowiedzialnej za naukę (Rada Nauki, Zespoły Ekspertów NCBR) oraz stary system awansu naukowego w Polsce zapewni nam optymalne spożytkowanie nadal przecież za małych środków na badania naukowe. Mam ogromne wątpliwości, czy wybór do ciał doradczych i decyzyjnych oparty na popularności środowiskowej, przynależności do międzyuczelnianego lobby, czy też autorytecie, zbudowanym dużym dorobkiem, ale w odległych latach, zapewni pożądaną optymalność. Przy ocenie kadry naukowej i jej selekcji do ciał eksperckich świat sięga coraz częściej po metody naukometryczne. Odpowiadają one nie tylko na pytania czy dorobek danego kandydata jest znaczący, lecz czy też ten dorobek dobrze się sprzedaje (zakres cytowalności), a także czy na przestrzeni analizowanego okresu wzrasta potencjał naukowy ocenianego badacza. Czy osoby, które obecnie działają w ciałach decydujących o finansowaniu nauki i rozwoju kadry naukowej przodują w tej statystyce ? Mam tutaj wiedzę bardzo wycinkową, ale na obszarze swojej aktywności zawodowej znam przykłady wskazujące, że niestety tak nie jest. Podsumowuję zatem stwierdzeniem zdaje się oczywistym, że równie istotny jak proponowane zapisy ustawowe jest optymalny dobór ludzi do ich realizacji, który musi się również wiązać z optymalnym systemem ich awansu zawodowego.
Lech Sokół, dyrektor Instytutu Sztuki PAN
Podstawowym warunkiem reformy nauki jest przede wszystkim coś absolutnie banalnego i wszystkim znanego, ale też zasadniczego: spełnienie obietnic stopniowego zwiększania nakładów na naukę. Często postulowane przez środowiska naukowe zwiększenie nakładów spotykało się dotychczas zawsze ze zrozumieniem władzy ustawodawczej i wykonawczej, ale nigdy nie przekładało się na właściwe decyzje finansowe, ani nie miało charakteru wcielanej na serio w życie decyzji strategicznej. Istotnym elementem reformy winno być utrzymanie, a nawet rozszerzenie samodzielności instytutów naukowych w sprawach planowania i wykonywania zadań naukowych oraz kształtowania polityki kadrowej. Nie oznacza to oczywiście jakiejś wolności absolutnej ani samowoli, ale poziom instytutu naukowego wydaje się najodpowiedniejszy w kwestii planowania zadań naukowych i podejmowania decyzji o ich właściwej realizacji. Funkcja dyrektora polegać winna przede wszystkim na ponoszeniu odpowiedzialności za podejmowanie właściwych decyzji w kwestiach naukowych i ich wykonanie, merytoryczne i finansowe. Tyle w sprawie reformy, którą można by nazwać zewnętrzną w stosunku do instytutów, obejmującą aspekty formalno-prawne ich funkcjonowania. Reszta należy już nie do władz zwierzchnich, czyli PAN, czy władz państwowych, ale do dyrektorów instytutów naukowych i do zatrudnionych w nich pracowników. Na tę reformę między innymi potrzebne są fundusze, przyznawane przez władze państwowe, a nie zdobywane na zewnątrz, bo żaden znany mi, bądź dający się pomyśleć, sponsor takich kosztów nie zgodzi się pokryć. Idzie przede wszystkim o radykalne odmłodzenie kadry naukowej i inną niż dotychczas jej jakość, co najmniej w instytutach humanistycznych. Do pracy naukowej przyjmowani być w zasadzie powinni jedynie pracownicy naukowi w stopniu doktora, czyli już w pewien sposób sprawdzeni. Tym celom przede wszystkim służyć winny studia doktoranckie, funkcjonujące przy coraz większej liczbie instytutów. Właśnie instytuty, w dobrze pojętym interesie własnym, mogą właściwie przygotować przyszłych pracowników naukowych - także dla siebie. W rekrutacji pracowników naukowych, niestety, obowiązywać musi zasada skrajnego okrucieństwa: przyjmujemy jedynie najlepszych z najlepszych. Inaczej mówiąc: ?wielu jest powołanych, niewielu wybranych?. Są to zasady znane i banalne, ale dalece nie zawsze stosowane. W dziedzinie nauk humanistycznych o wiele większe niż dotychczas znaczenie powinny zyskać badania porównawcze, ukazujące sztukę, literaturę i kulturę polską w szerokim kontekście europejskim, które pozbawiłyby wreszcie refleksję naukową nad naszą kulturą narodową aury jedyności i samotności, która jest w sposób oczywisty wynikiem złudzenia. Kultura polska nie jest przecież zawieszona w próżni, a jej oryginalność, bądź brak oryginalności, jej specyficznie polski charakter, bądź powierzchowne naśladownictwo, dają się ująć i badać w sposób właściwy, prawdziwy, jedynie w szerszym kontekście europejskim. Nie oznacza to zaniechania, czy ograniczania badań nad kulturą narodową, przeciwnie, idzie o ich pogłębienie i poszerzenie. Takie ujęcie zagadnień sztuki, literatury i kultury polskiej pozwala także żywić uzasadnione nadzieje na łatwiejsze uzyskanie finansowania z środków unijnych. Jest to również, wielka szansa na uzupełnienie dotychczasowych badań i zmianę perspektywy. Okaże się wówczas ponad wszelką wątpliwość, że byliśmy częścią Europy od zarania naszych dziejów, a pojawi się pytanie, na które udzielaliśmy dotychczas skąpych odpowiedzi, bądź nie udzielaliśmy ich wcale, pytanie zasadnicze o jakość naszej obecności w kulturze europejskiej. Wraz z nim pojawi się pytanie o to, dlaczego tak często uchylaliśmy się od stawiania pytań o jakość naszej obecności w Europie i inne pytania wzbogacające naszą wiedzę i nasze refleksje. Przy okazji może uda się wyeliminować z polskiego życia naukowego jeden z najosobliwszych dziwolągów: deprecjonowanie konferencji naukowych i pozbawianie ich wszelkiej wartości skutkiem przyjęcia z góry założenia, że konferencje są zabawą niegodną finansowania, poparcia i pozytywnej punktacji w trakcie dokonywania oceny pracy placówek. Wiele spośród wskazanych zagadnień winno się rozpocząć od konferencji, bądź zakończyć konferencją, a następnie publikacją jej najistotniejszych osiągnięć. Tym sposobem od formalno-prawnych aspektów możliwej reformy nauki polskiej przeszliśmy do tego, czemu owe aspekty formalno-prawne mają służyć: do kwestii merytorycznych i naukowych, czyli prawdziwie nadrzędnych.
Prof. Andrzej K. Koźmiński, rektor Wyższej Szkoły Przedsiębiorczości i Zarządzania im. L. Koźmińskiego w Warszawie
Samo pojęcie ?reformy nauki? jest nieco mylące i wieloznaczne. Mylące jest dlatego, że nauka nie jest i nie może być przedmiotem swobodnych manipulacji czyli ?reform?. Nauka jako proces twórczy jest w niemałej mierze autonomiczna i ?napędzana? motywacją poznawczą. Pod pojęciem reformy nauki można rozumieć co najmniej trzy rzeczy: reformę struktur instytucjonalnych, reformę polityki naukowej i reformę systemu finansowania nauki. Reforma polityki naukowej jest o tyle najłatwiejsza, że mimo różnego rodzaju deklaracji, polityka naukowa w istocie rzeczy nie istnieje. Jej stworzenie wymagałoby określenia na szczeblu rządowym (wicepremiera) celów, które mają być osiągnięte w dłuższym (7-10 lat) okresie i odrębnego budżetu, który ma umożliwić ich realizację. Projekt taki powinien być skierowany do Sejmu i uchwalony w formie ustawy. Konieczne jest wprowadzenie corocznego obowiązku sprawozdawania z osiągniętych rezultatów. Cele do osiągnięcia powinny być precyzyjnie określone w możliwie wymierny sposób przy pomocy takich wskaźników jak liczba międzynarodowych patentów, kwota skutecznych aplikacji o środki z europejskich programów ramowych, liczba publikacji w czasopismach z listy filadelfijskiej, skuteczne wdrożenia nowych technologii itp. itd. Tak określone cele nie powinny pokrywać całego obszaru nauki, a jedynie dziedziny uznane za priorytetowe, ponieważ dysponujemy w nich największym potencjałem i ich rozwój nie może się dokonać bez silnego wsparcia finansowego. Nie może ich być zbyt wiele. Za ich realizację powinien odpowiadać przed Sejmem jeden z wicepremierów. Struktury instytucjonalne nauki obejmują akademickie uczelnie wyższe, placówki PAN oraz resortowe instytuty badawcze tzw. JBR, oraz jednostki i centra badawcze firm prywatnych. Najtaniej jest realizować programy badawcze w uczelniach, ponieważ środki idą na "czyste" badania, a nie na koszty stałe istnienia jednostek. Są jednak takie przedsięwzięcia naukowe, które wymagają wyspecjalizowanych struktur. Ogromna większość pozauczelnianych placówek badawczych to jednostki słabe naukowo, małe i nie produkujące niczego wartościowego. Znaczne w sumie środki przeznaczone dla nich pochłania samo ich istnienie. Należy dokonać brutalnego przeglądu tych jednostek (w oparciu o ostre międzynarodowe kryteria jakości produkcji naukowej) i większość z nich jak najszybciej zlikwidować lub sprywatyzować. Zaoszczędzone w ten sposób środki powinny zasilić wspomniany poprzednio budżet polityki naukowej. Oczywiście podstawowym problemem jest finansowanie (a właściwie tragiczne nie dofinansowanie) naszej nauki. Jest ono tym bardziej dotkliwe, że znaczna część środków przeznaczonych dla nauki jest bezproduktywnie "przejadana", czyli służy utrzymywaniu struktur administracyjnych, rozbudowanej infrastruktury (budynki itp.) oraz uposażeń pracowników, którzy niczego wartościowego nie produkują. A równocześnie konieczny jest "skokowy" wielokrotny wzrost wydatków na procesy badawcze. Aby go sfinansować, trzeba zarówno zwiększyć wydatki z budżetu, jak i ograniczyć marnotrawstwo i zaoszczędzone środki przeznaczyć na rzeczywiste finansowanie nauki. Te dwa źródła nie będą jednak wystarczające. Charakterystyczną cechą polskiej nauki jest to, że w niewielkim stopniu jest ona finansowana przez biznes. Zwłaszcza dla przedsiębiorstw zagranicznych należy stworzyć cały system zachęt do lokowania w Polsce działalności badawczo-rozwojowej.
Prof. Jerzy Nowak, dyrektor Instytutu Genetyki Człowieka PAN w Poznaniu
Zasady tej reformy nie są dla środowiska naukowego jasne. Mimo długiej już pracy nad przekształceniami strukturalnymi w nauce, nadal nie wiadomo jak będzie wyglądać organizacja i finansowanie nauk podstawowych, ani stosowanych. Niektórzy naukowcy - dzięki poufnym informacjom - pewnie wiedzą już jak znaleźć finansowanie dla swoich placówek, inni - nie, bo informacji oficjalnych brakuje, istnieją nieoficjalne. Liczba powstających tworów naukowych jest obecnie wręcz imponująca - różnego rodzaju komisje, komitety, platformy, federacje, konsorcja, sieci, centra itp. W nazwie najczęściej jest używana technologia, najlepiej -zaawansowana. Ostatnio furorę robi wędka technologiczna. Czy tworzenie tylu bytów jest rzeczywistą reformą nauki? Nie wiadomo, kto otrzyma pieniądze, efekt końcowy nie jest określony. Wydaje się, że będziemy mieć do czynienia nie tyle z reformą nauki, co reformą urzędu - ministerstwa. Narodowe Centrum Badań i Rozwoju jest tego najlepszym przykładem. Nie wiadomo też jak będzie przebiegał rozdział funduszy europejskich - czy zostaną wykorzystane racjonalnie, czy spowodują, ze będziemy mieć lepszą naukę? To, co się obiecuje, a to, co placówki otrzymują na działalność statutową to dwie różne sprawy. A przecież nie zatrzymamy w placówkach naukowych kadr bez lepszych płac ze środków statutowych. Na pewno dzięki pieniądzom z UE będziemy mieć lepiej wyposażone laboratoria, infrastrukturę, ale czy zatrzymamy młodych zdolnych naukowców w pięknych laboratoriach za głodowe pensje?
Prof. Robert Gałązka, Instytut Fizyki PAN
Każda ekipa polityczna wprowadza pewne modyfikacje do systemu organizacji i finansowania nauki, ale każda reforma winna brać pod uwagę zasadę medyczną: primum non nocere. Jednak wydaje mi się, że przy tworzeniu tego idealnego systemu nie bardzo się o tym pamięta. Bardzo łatwo jest coś zniszczyć w nauce, bo to bardzo delikatna tkanka. Natomiast jej budowanie jest bardzo trudne i trwa całymi latami. Oczywiście, trzeba wprowadzać zmiany, bo nic nie jest doskonałe, ale trzeba to robić bardzo ostrożnie, delikatnie. Wzorowanie się np. na koncepcji angielskiej, francuskiej, czy niemieckiej jest o tyle błędne, że tam poziom finansowania i stabilności wszystkich placówek naukowych jest z nami nieporównywalny. Np. duża część naszych instytutów PAN jest w takiej sytuacji, że gdyby nie odpisy z grantów, to pieniądze z działalności statutowej nie wystarczyłyby na utrzymanie budynków i wynagrodzenia. Tu się walczy o przeżycie, nie o to, czy ktoś będzie trochę lepszy. Oczywiście, trzeba patrzeć na inne systemy, dostosowywać się do lepszego, ale cały czas trzeba pamiętać, w jakiej sytuacji my jesteśmy. Jeśli na chwilę o tym zapomnimy możemy zrobić wielu instytucjom krzywdę. Koncepcja utworzenia dwóch agencji nie jest zła - można naukę finansować i w ten sposób, można w inny. Ale to nie jest nowa jakość, a tylko nowe struktury. Koncepcja np. tworzenia nowych programów strategicznych, ważnych dla kraju, też dobrze brzmi, tylko nie wiadomo, kto ma je formułować. I trzecia sprawa, bardzo ważna: wszystko się planuje w bardzo krótkim okresie czasu. Tymczasem nauki nie robi się w krótkim czasie. Spektakularne, europejskie projekty, m.in. kosmiczne, planuje się 10 lat do przodu. Tymczasem u nas wprowadzono standard 3 lat. Oczywiście, naukowcy się do tego dopasowują, bo muszą, inaczej nie dostana pieniędzy. Gdyby sformułowano jakiś taki duży program, musiałby mieć zapewnione finansowanie na więcej niż 3 lata. Rząd, który kończy kadencję za 3 lub 4 lata może obiecać na koniec kadencji wszystko, tymczasem nauka potrzebuje pewnej stabilności, bezpieczeństwa. Jeśli chce się zrobić w nauce coś dobrego, to trzeba planować to w długim okresie.
Dr Zygmunt Łuczyński, dyrektor Instytutu Technologii Materiałów Elektronicznych
Przypuszczam, że zwycięży normalność, tzn., że pomysł Ministra Nauki i Szkolnictwa Wyższego o utworzeniu Państwowych Instytutów Naukowych wejdzie w życie. Jest to odwołanie się do koncepcji ?podziemnej nauki?, Społecznego Komitetu Nauki działającego w latach 1983-1989 i rozwijanego przez tzw. pierwszy KBN, kierowany przez prof. Witolda Karczewskiego. Powstał wtedy projekt ustawy o Instytutach Naukowych, który po rozwiązaniu się Sejmu Kontraktowego w oczywisty sposób zniknął, a do którego moim zdaniem słusznie nawiązuje obecna koncepcja MNiSW. Mam nadzieję, że próby reformatorskie, których inicjatorem jest Ministerstwo Gospodarki, jako wyjątkowo niekompetentne, zostaną zaniechane. Nauką, jak do tej pory będzie kierować Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego. Mam przekonanie, że po nieszczęsnych próbach ?reformy służby zdrowia? wykonanych przez poprzedni rząd, ta sama operacja w przypadku nauki się nie uda. Chciałbym się nie mylić.