banner

Prof. Kazimierz Kik, dyrektor Instytutu Nauk Politycznych Akademii Świętokrzyskiej

Nie sądzę. Polskie elity przeżyły już niejedno i jednak ocalały. Przeżyły okres PRL, kiedy istniał ogromny nacisk ideologiczny, zwłaszcza na środowisko naukowe PAN, a w latach 70. i 80. na środowiska uniwersyteckie. Mimo to, środowisku naukowemu - podobnie jak kościołowi - udało się zachować autonomię, mało tego - w tych środowiskach powstały zalążki opozycji.

Po drugie, elity mają to do siebie, że cała historia współczesna koncentrowała się na ich eliminacji. Zawsze w chwili, kiedy próbuje się złamać społeczeństwo, wymusić akceptację określonej doktryny - zaczyna się od prób złamania elit. To się nigdy nie udało do końca, nawet w czasie II wojny. Myśl narodowa, polska, społeczna opiera się na ciągłości elit - bez nich nie byłoby świadomości narodowej. One przetrwają. Atak na nie zawsze lub często był formą łaszenia się do najniższych warstw społecznych. Tak było w Polsce po II wojnie, tak jest teraz. Zmieniają się tylko formy, cele pozostają te same. Prof.

Marian Filar, Kierownik Katedry Prawa Karnego i Polityki Kryminalnej UMK

Nie, nie zostaną zniszczone z prostego powodu, historycznego. Za polskie elity brali się różni fachowcy - od zaborców poczynając, po Hitlera i Stalina. Wszystkim im nie udało się ich zniszczyć, choć wielu przysporzyło im wiele strat. A skoro oni z elitami nie poradzili sobie, to i obecna władza sobie nie poradzi, choć, oczywiście, może im "dać popalić".

Prof. Henryk Domański, dyrektor Instytutu Filozofii i Socjologii PAN

 Odpowiem jako socjolog zajmujący się badaniem prawidłowości społecznych. Racją bytu elit intelektualnych (podobnie jak każdej kategorii społecznej) są ich funkcje. Tak jak określone zadania realizują robotnicy, chłopi czy właściciele przedsiębiorstw, tak realizują je również elity. Odpowiadając na pytanie, czy polskie elity intelektualne zostaną zniszczone, zastanówmy się, czy moglibyśmy się bez nich obejść.

Podstawowym zadaniem elity intelektualnej jest prowadzenie działalności naukowej, udział w tworzeniu norm ładu społecznego i rozwoju kultury. W strukturze społecznej kategorię tę można zidentyfikować przez role zawodowe. Obejmuje ona naukowców, badaczy, pisarzy, literatów, dziennikarzy, przedstawicieli świata sztuki, czy prawników biorących udział w dyskursie publicznym. Oczywiście nie każdy naukowiec czy dziennikarz należy do elity ? do miana intelektualistów kwalifikują się tylko najlepsi.

Nawiązując do znanych definicji intelektualistów można powiedzieć, że drugim ich zadaniem jest krytyka klasy rządzącej, lub odwrotnie - wyrażanie poparcia. W każdym ustroju intelektualiści dzielą się na zwolenników władzy i opozycję. Ci pierwsi umacniają status quo występując w rolach doradców, ekspertów rządowych i wspierając rząd w mediach. Natomiast zadaniem tych drugich jest wskazywanie na naruszanie demokracji, wytykanie władzy jej błędów, analiza dysfunkcji - z ich szeregów wywodzą się przywódcy zbiorowego oporu, nieposłuszeństwa, liderzy buntów i rewolt. W Polsce, i w innych krajach, intelektualiści mają duży udział w sprawowaniu władzy nad umysłami rządzonych. Są elementem aparatu panowania politycznego i ideologicznego i kształtowania świadomości społecznej.

 Opierając się na tych prawidłowościach wolno wnioskować, że zapotrzebowanie na intelektualistów nie znika. Zakładam więc, że za pytaniem, czy polskie elity intelektualne zostaną zniszczone kryje się założenie, że w Polsce dokonuje się jakiś zasadniczy zwrot, którego rezultatem byłoby osłabienie roli elity. Prawdopodobnie przekonanie to bierze się z krytyki środowiska intelektualistów podejmowanej przez liderów rządzącej koalicji, która od chwili przejęcia władzy widziała w nim wroga. Jednak wydaje się, że żaden kataklizm intelektualistom nie grozi.

Po pierwsze, są oni zaangażowani zarówno po stronie krytykującej rząd (za tradycjonalizm, zaściankowość, ataki na demokrację) jak i po stronie jego obrońców. Semantyka stosowana przez PiS nie uwzględnia tego rodzaju podziałów, niemniej w interesie każdej klasy rządzącej jest posiadanie intelektualistów legitymizujących jej władzę. Zresztą obecnie część z nich zasiliła obóz rządzący wchodząc do Senatu i Sejmu. Warto przy tym pamiętać, że - jak w każdym państwie - nawet intelektualiści-legitymizatorzy nie są żadnym drogowskazem dla władzy i z ich opinii korzysta się co najwyżej wybiórczo, biorąc na ogół to, co odpowiada interesowi polityków. Jest to pewien autorytet, którym się można w stosownej chwili podeprzeć.

Po drugie, w środowisku tym zarysował się silny podział na zwalczające się frakcje, któremu towarzyszy intensywna dyskusja na forum publicznym. Fakt ten świadczy o mobilizacji intelektualistów jako grupy społecznej. W Polsce, bardziej niż kiedykolwiek w ciągu ostatnich kilkunastu lat, występuje ona roli aktywnego podmiotu, wywierającego wpływ na sytuację polityczną i styl życia.

Jeżeli nie władza, to może świat wielkiego biznesu i konkurencja wzorów odnośnie stylu życia napływających z krajów zachodnich? Faktem jest, że elita bogactwa stała się rywalem intelektualistów, jeżeli chodzi o wpływ na kształtowanie zachowań. Obecnie dużo się mówi, że pogoń za sukcesem finansowym i materialnie rozumiana konsumpcja stały się konkurencyjnymi celami w stosunku do wartości ze świata wyższej kultury. Nie trzeba sięgać do badań socjologicznych, żeby to stereotypowe przekonanie potwierdzić. Ludzie chcą żyć coraz lepiej, a w biednym społeczeństwie - jakim jeszcze jesteśmy - intelekt nie jest wzorem, na którego naśladowanie można sobie pozwolić. W istocie rzeczy, społeczeństwo polskie zaczyna bardziej cenić ludzi biznesu. Wskazują na to badania nad prestiżem zawodów - wynika z nich, że w latach 2004 - 2007 właściciel wielkiej firmy przesunął się w ocenie Polaków z 18 pozycji na 10. Z drugiej strony, należy pamiętać, że niezmiennie najwyższym prestiżem cieszy się w Polsce profesor uniwersytetu. Znaczący wzrost estymy dla wielkiego biznesu niewiele tu zmienił, co jest jeszcze jednym argumentem na rzecz tezy, że zapotrzebowanie na intelektualistów w dalszym ciągu jest duże.

 Prof. Janusz Reykowski, Instytut Psychologii PAN

Istotą polityki obecnej władzy jest masowa wymiana elit. I sądzę, że różne zjawiska, z jakimi mamy do czynienia, temu celowi służą. Nie chciałabym tu dociekać, dlaczego taka polityka się teraz u nas pojawiła - jakie siły społeczne, polityczne umożliwiły jej pojawienie się. Sądzę natomiast, że wymiana elit jest bardzo widoczną cechą tej polityki i niesie określone konsekwencje. Jedną z nich jest to, że dzięki stworzeniu warunków awansu dla ludzi mających tworzyć nowe elity, ta władza się umacnia.

Wymiana elit jest naturalnym składnikiem rozwoju społecznego i wręcz nieodzownym warunkiem tego rozwoju. Kwestia więc nie polega na tym, czy elity nie powinny być zmieniane, ale w jaki sposób i z jakich na jakie. W dobrze rozwijającym się społeczeństwie wymiana elit zakłada pewien stopień ciągłości między przeszłością a teraźniejszością a mechanizmy tej wymiany umożliwiają osiągnięcie pozycji elity ludziom najbardziej kompetentnym. Czyli reguła uzupełniania czy wymiany elit jest merytoryczna. Nie zawsze i nie wszędzie jest ona w 100% przestrzegana - proces ten zachodzi różnie także w krajach bardziej zaawansowanych i dojrzałych, niemniej kryterium merytoryczne jest jego cechą dominującą. Nasza wymiana elit ma inną charakterystykę i regułą jej jest lojalność wobec istniejącej władzy, a nie kompetencje i inne walory - umysłowe i moralne.

Czy dotychczasowe elity polskie zostaną zmiecione? Po pierwsze, gruntowne zmiecenie elit było możliwe w systemach o bardzo dużym stopniu autorytaryzmu, czy wręcz totalitarnych. W systemach totalitarnych takie akcje powodowały gruntowne zniszczenie elit, aczkolwiek po dość długim czasie dochodziło do ich odbudowania. My nie żyjemy w systemie totalitarnym, nie jesteśmy izolowani na świecie, wobec tego trudno sobie wyobrazić, żeby projekt masowej wymiany elit został skutecznie przeprowadzony, choć ma mu w tym pomóc ustawa lustracyjna. Jej cechą szczególną jest to, że szachuje ogromną masę dotychczasowych elit. Szachuje, gdyż nie definiując dostatecznie precyzyjnie zjawiska współpracy pozwala wielu ludziom niepokoić się, że cokolwiek powiedzą, będzie źle. I że tworzą bicz na siebie. W związku z tym ta ustawa nie tyle służy rozwiązywaniu moralnych problemów, które wiązały się lub wiążą ze współpracą z pewnymi służbami, ile z realizacją tego właśnie celu, o którym mówimy. Jest to zatem jedno z narzędzi - i to bardzo dobre - do zmiany elit.

Skuteczność polityki wymiany elit będzie zależeć, w dużym stopniu, od tego, czy atakowane środowiska wykażą zdolność do samoobrony. Ostatnie zaczęto podejmować działania obronne. Jeśli inicjatorzy i uczestnicy tych działań okażą się dostatecznie stanowczy i konsekwentni, jeśli nie przestraszą się i nie ulegną kontratakom władzy, to polityka ta zostanie zahamowana, czy . w ogóle może się załamać.

A więc pierwszym czynnikiem, od którego uzależniałbym jego przyszłość, jest reakcja różnych środowisk: - naukowych, dziennikarskich, artystycznych, prawniczych, lekarskich itd..

Drugim czynnikiem, od którego zależą losy omawianej tu polityki są działania opozycji: powstanie innych projektów politycznych niż projekt obecnie realizowany. Jak dotąd, żadna z partii opozycyjnych nie stworzyła, ani nie przedstawiła jakiegokolwiek projektu politycznego, który byłby przeciwwagą realizowanego. Ich główne wysiłki skupiają się na atakowaniu, a właściwie podszczypywaniu rządzących, a nie na stworzeniu pomysłu na to, jaka ma być Polska. Gdyby taki pomysł powstał - miałby szanse na skupienie wokół partii opozycyjnych większych rzesz ludzi i dałby im większą siłę, umożliwiającą opór wobec tej polityki.

Ale nie można nie zauważyć, że główna partia opozycyjna zachowuje się ambiwalentnie wobec polityki realizowanej przez Jarosława Kaczyńskiego i w dużym stopniu przez długi czas różne idee tego rządu wspierała zarówno symbolicznie, ideologicznie jak i praktycznie. A to czyni politykę rządu bardziej skuteczną..

Jeżeli samoobronne siły organizmu, jakim jest polskie państwo i społeczeństwo, nie zostaną zmobilizowane, to polityka wymiany elit może przynieść efekty. Bez względu jednak na to, jakie efekty przyniesie, będą one raczej nietrwałe. Żadne bowiem z wielkich przedsięwzięć mających ten właśnie cel nie przetrwało próby czasu. Najlepszym przykładem jest kategoria marcowych docentów - ludzi, którzy awansowali do pewnej kategorii elit okrężną drogą, poprzez niszczenie elit dotychczasowych. Otóż los tych ludzi był nie do pozazdroszczenia - sami wstydzili się swojego awansu, próbując pospieszenie uzyskać habilitacje. Ta grupa tworzyła zbiorowość marginalizowaną przez środowisko naukowe. Myślę, ze ten sam los czeka nowe elity budowane nie na zasadzie kompetencji i zasług dla społeczeństwa, ale na zasadzie nowego układu.

Niektórzy głoszą pogląd, że niszczenie dotychczasowych elit jest uwarunkowane wyczerpaniem się możliwości rozwojowych dotychczasowego porządku, że następuje stagnacja, a od dłuższego czasu kraj się nie rozwija. I na wymianę elit trzeba patrzeć jak na radykalny sposób złamania starych struktur, aby otworzyć nowe możliwości rozwojowe i nadać nowy impuls rozwojowy naszemu krajowi. Byłoby to w pewnym sensie prawdopodobne, gdyby nie dwie cechy tego procesu: pierwsza - że owa zmiana odbywa się nie według kryteriów merytorycznych, a druga - że opiera się na bezwzględnym negowaniu i niszczeniu osiągniętego dorobku. Tego rodzaju proces ma konsekwencje destruktywne.

Sądzę, że obecna polityka J. Kaczyńskiego i jego ekipy będzie dla nas bardzo kosztowna. Zapłacimy za nią ograniczeniem naszych możliwości rozwojowych. Zapłacilibyśmy dużo więcej, gdyby nie pomoc, jaką otrzymujemy od Unii Europejskiej.

 Prof. Marian Grynberg, Wydział Fizyki UW

Pytanie jest bardzo trudne i problem jest bardzo trudny. Chciałbym ograniczyć swoją wypowiedź do elit naukowych, które lepiej znam, czyli z nauk przyrodniczych. Po II wojnie światowej, kiedy zaczęła się odtwarzać nauka polska, środowisko naukowe w końcu lat 40. zostało ograniczone decyzjami ówczesnej władzy tak, aby stworzyć elity naukowe, które by tej władzy sprzyjały. Te ograniczenia przez kilkadziesiąt lat się powielały i stan nauki i środowisk naukowych w Polsce dzisiaj jest konsekwencją tamtych decyzji. Nie uważam, aby ten stan był dobry.

Ludzie często uważają, że nauka rozwijałaby się lepiej, gdyby było więcej pieniędzy. Ja mam podstawowe wątpliwości - wydaje mi się, że głównym niedomaganiem nauki jest nie tylko brak pieniędzy, bo ich będzie brakować zawsze, ale głównie brak mistrzów. Nauka jest tworzona przez młodzież i ona szuka mistrzów, z którymi chciałaby te swoje aspiracje realizować. I brak tych mistrzów, którzy by młodzieży w jakiś sposób imponowali, zarówno zakresem swojej wiedzy, sposobem jej wykorzystywania, jak i postawą etyczną - jest sprawą niezwykle ważną.

Nauka wymaga spokoju, szarpanie nauki i ludzi nią się zajmujących nie sprzyja nauce ale jej dezintegracji. Jest takie powiedzenie o kałuży. Mówi się w nim, iż jeśli kałuży się nie rusza, to i porę suszy przetrwa, ale jeśli ją rozdrapać, to nie przetrzyma pory deszczowej. Nauka co prawda nie jest kałużą, zwłaszcza że w języku polskim słowo to ma pejoratywny wydźwięk. Niemniej, nauki też nie wolno drapać. Oczywiste, trzeba na nią wpływać, ale wszelkie gwałtowności naukę niszczą.

Jestem w nauce 45 lat i przeżywałem różne czasy, ale muszę przyznać, że nie przypuszczałem, iż znajdę się w tak trudnym okresie. Na czym ta trudność polega? Jeszcze 20 lat temu byłem przekonany, że w Polsce dzieje się dużo rzeczy niewłaściwych, ale jedna rzecz jest dobra - a jest nią nauka. Chociażby dlatego, że przez cały czas była konfrontowana z nauką światową. Dzisiaj wiem, że to nieprawda. Procent nauki, która była i jest konfrontowana z nauką światową jest bardzo mały, reszta nauki polskiej nie była konfrontowana i nie zawsze jest w awangardzie, często jest zaściankiem. To jest nasz mankament, który ciąży.

 To, czego my chcemy w nauce, to pomoc tym, którzy mogliby być mistrzami i którzy wokół siebie zaczęliby zbierać młodzież tworzącą szkoły. Pierwszą jednak przeszkodą jest to, że mistrz wstydzi się przyznać swojemu uczniowi, jak jest gratyfikowany. Uczeń jest w stanie znieść na początku nawet bardzo trudne warunki materialne, jeśli wie, że w przyszłości jego sytuacja ulegnie istotnej zmianie. Tak jednak się nie dzieje i to deprymuje ludzi i odwraca ich od nauki. Kiedyś nie dopuszczałem do tego, żeby moi uczniowie pracowali gdzie indziej - musieli się całkowicie poświęcić nauce. Dziś dla nich szukam dodatkowych miejsc pracy, które byłyby dobrze płatne i mało obciążające. Druga sprawa to postrzeganie środowisk naukowych w całej elicie intelektualnej Polski. Kiedyś profesor uniwersytetu miał bardzo wysoką rangę społeczną. Dzisiaj ona zmalała. Co gorsza, podejmowane są kroki, aby to środowisko zohydzić. Żadne środowisko nie jest jednorodne, nie może takim być. Zatem są w nim ludzie godni i mniej godni, bądź niegodni. Tych ostatnich w nauce jest bardzo niewielu, ale jeżeli właśnie ich wyciągnie się na sztandar reprezentantów nauki, zohydzi się cale środowisko. To jest niebezpieczeństwo, z którego elity polityczne powinny sobie zdawać sprawę. Jeśli sobie nie zdają - to źle o nich świadczy.

Elity polityczne w każdym kraju działają w czteroletniej perspektywie, do czasu następnych wyborów. Nauka, edukacja nie są sferami życia społecznego, które w takim czasie są w stanie dokonać istotnych zmian. Tu zmiany zachodzą wolno a o ich przebieg należy dbać. Ci, którzy to rozumieją i respektują to już nie są politycy, to są mężowie stanu. Ciągle mam nadzieję, że doczekamy się w tej zmienionej rzeczywistości mężów stanu, choć ciągle są z tym kłopoty, a decyzje podejmowane wobec środowisk naukowych nie sprzyjają ani krzepnięciu tego środowiska, ani jego oczyszczaniu. I to jest źródło niepokoju. Środowiska naukowe mają w sobie zakodowaną jawność, ale ta jawność nie może dotyczyć sfer, które są sferami pozanaukowymi i są mieszane z nauką.

To jest procedura, która w moim odczuciu nie prowadzi do niczego dobrego, poza zohydzeniem, czego bym się bał ze względu na przyszłość nauki w Polsce. Jakąś nadzieją, która może przywiedzie do zmiany stosunku do nauki, a tym samym jej odrodzenia, jest obecność polski w Unii Europejskiej. Nie twierdzę, że we wszystkich krajach UE uczeni są równie dobrze traktowani i że są na czele wszystkich ocen społecznych, ale ich status jest istotnie lepszy, niż w Polsce. Obecność Polski w UE to swobodny przepływ ludzi. I on doprowadzi do lepszego traktowania ludzi nauki na terenie naszego kraju, jeśli będziemy ich chcieli mieć. Nie wiem, kiedy to nastąpi, ale jeśli trend, który obserwujemy teraz utrzyma się, to obawiam się, że chęć opuszczenia naszego kraju będzie narastała. A wówczas władze polityczne - chcąc nie chcąc - te stosunki będą musiały zmienić. Oby nie było za późno.

 Prof. Henryk Samsonowicz, Instytut Historii UW

Na pewno nie. To pytanie można byłoby zadawać w rozmaitych okresach, w róznych epokach. Nie chcę się odwoływać do czasów, kiedy państwo jako całość nie istniało, a mimo to, elity kościelne i dworskie zaczynały odgrywać coraz większą rolę - myślę tu o XIII wieku; nie mówię o okresie naszej wielkości - XV-XVI w. - kiedy te elity dobrze funkcjonowały, i w dodatku były przez władze uznawane. Nasz - czyli historyków - praojciec, Jan Długosz, co prawda wszedł w konflikt z królem Janem Kazimierzem, ale nie przeszkodziło to królowi powołać go na nauczyciela swoich synów po okresie nieporozumień. Najbardziej można było się obawiać utraty znaczenia elit w XVII w. I rzeczywiście, na dłuższy czas to znaczenie straciły. Źle się to odbiło na stanie państwa. W jakimś sensie można mówić, że Oświecenie te straty odrobiło przynosząc nam i Szkołę Rycerską, i "O skutecznym rad sposobie", i w efekcie Konstytucję 3 Maja. XIX wiek to z kolei okres braku państwa polskiego, rządu, prawa, szkolnictwa. Niemniej elity nie tylko wówczas istniały, ale i utrzymywały tożsamość narodową.

Obecnie nie mam wątpliwości, że alternatywa jest następująca; albo cofniemy się na jakiś czas cywilizacyjnie (na pewno nie na zawsze), albo elity włączą się do rozsądniejszej polityki, bardziej konsekwentnej, przede wszystkim opartej o wartości, które są naszym spadkiem po wielu wiekach istnienia. Głos elit musi być wysłuchiwany. Bo rządzący mówią o sprawach, o których mają niewielkie pojęcie i w dodatku bez udziału ekspertów. To tak, jakbyśmy chcieli naprawiać samochód własnymi siłami. Tymczasem przy obecnej technice staje się to niemożliwe. Przykro to mówić, ale klasa polityczna nie przedstawia sobą gremium zdolnego podejmować decyzje w kluczowych dziedzinach życia społecznego, kulturalnego, nie mówiąc już o naukowym. Bo jeśli ludzie zdecydowanie niedokształceni wypowiadają na temat rozmaitych teorii naukowych, kierunków badań, ich jakości, to jak wiemy z historii skutki są niedobre. Pamiętamy takie interwencje w PRL, i ZSRR, i na dworach królewskich. Jesteśmy w tym szczęśliwym położeniu, że mamy jednak niezależne środki przekazu. Można zatem przedstawiać publicznie swoje racje i elity głos zabierają, co jest zresztą ich powołaniem i obowiązkiem.

 Celem środowiska naukowego jest poznawanie prawdy. Otóż ta prawda nie dotyczy tylko zasad budowy białka, czy działań Bolesława Chrobrego. To jest coś więcej. To jest odtwarzanie otaczającej nas rzeczywistości - i tej obecnej, i przeszłej, i prognozowanie przyszłości. I dlatego tych ludzi winno się wysłuchiwać, zwłaszcza że bez ekspertów żaden rząd się nie obejdzie. I rzecz w tym, aby przed podejmowaniem decyzji pewne sprawy poddać szerokiej dyskusji, analizie, czego się nie robi. Klasa polityczna sądzi, że jest wystarczająco przygotowana do decydowania w zasadniczych, różnych sprawach. Tymczasem rzeczywistość skrzeczy, okazuje się, że niekiedy prawo jest jak pajęczyna - bąk się przebije, mucha zatrzyma, że rozmaite sprawy obiecane nie zostały załatwione, rozmaite problemy - z niewiadomych przyczyn, nie podanych do wiadomości publicznej - nie są załatwiane (np. dolina Rospudy). Choćby propozycje zmian w zakresie szkolnictwa wyższego. One nie tylko muszą być konsultowane, ale uzgadniane ze środowiskiem!

Np. mówi się o zniesieniu habilitacji - nie o nazwę tu chodzi, ale sam proces sprawdzenia przydatności pracownika naukowego do działalności dydaktycznej i badawczej na najwyższym poziomie. Otóż reformatorzy chcą brać przykład z USA. Tyle, że tam obowiązują konkursy - nie takie jak u nas, ale autentyczne. Życzę krytykom, żeby zamiast stawać u nas do habilitacji, stanęli tam do konkursu. W sferze nauki należy i można wiele poprawić, gdyż nie brakuje patologii. Ale programy naprawcze muszą być dyskutowane i uzgadniane, nie narzucane.

Mieliśmy w ostatnich czasach co najmniej trzy przykłady nieuwzględniania opinii elit przy podejmowaniu ważnych społecznie decyzji i marginalizowania ich znaczenia : w końcu lat 40.i początku 50., rok 1968 i lata stanu wojennego. Teraz tak źle nie będzie, gdyż klasa rządząca ma instynkt samozachowawczy. I wie, że w Polsce nie można przekraczać różnych granic. Poza tym rozliczenie tego działania przyjdzie już za dwa lata i ta groźba pewnie niektórym politykom już spędza sen z oczu.

Dla elit intelektualnych, naukowych - pluralizm jest niezbędny. Niezbędny jest także w polityce. Opozycja Jego Królewskiej Mości spełniała zawsze niezwykle pozytywną rolę. I w nauce nie jest tak, że jeśli ktoś ma inne zdanie, to należy go zniszczyć. Tymczasem władze polityczne sądzą, że jeśli tylko ktoś ma inne zdanie, to jest szubrawcem, wrogiem, donosicielem, agentem i należy go wdeptać w ziemię. A przecież to nieprawda. Musi nastąpić zmiana stylu życia - nie możemy żyć w społeczeństwie napędzanym aferami. Szanujmy swoje przekonania, pod warunkiem, że one nie przynoszą krzywdy innym.