Laser - Techniczna Osobliwość
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 33
Lubię książki popularyzujące nauki fizyczne. Szczególnie napisane przez autorów będących specjalistami w dziedzinach nauk fizycznych. Ostatnio wpadła mi rękę pozycja Kwantechizm 2.0, czyli klatka na ludzi. Autor, prof. Andrzej Dragan, zajmuje się fizyką kwantową. Pychota. Polecam nie tylko dlatego, że p. Andrzej jest Polakiem, a przyzwoita pozycja produkcji rodzimej zawsze cieszy, ale książka moim zdaniem jest naprawdę świetnie napisana.
Przytaczam z niej takie zdanie: „Wyznaję zasadę, że czego nie umiałbym wytłumaczyć własnej babci, tego po prostu nie rozumiem”. Potwierdzam, że stara się to udowodnić. Bardzo proszę wszystkie babcie o przeczytanie Kwantechizmu i dyskusję o fizyce kwantowej.
W swoim życiu z podobnym zagadnieniem kiedyś się spotkałem. Było to krótko przed wybuchem wojny, miałem sześć lat i byłem prowadzony za rękę przez moją babcię Mariannę, gdy nadleciał samolot.
- Babciu – nie wytrzymałem, pokazując kierunek skąd nadlatywał – samolot leci. Przysłoniła ręką oczy: Widzę synku, widzę, ale i tak nie wierzę - odrzekła.
Tak po raz pierwszy w życiu zetknąłem się z dylematem wiary i wiedzy. Mnie wiary wtedy może nie brakowało, natomiast wiedzy, podobnie jak mojej babci, tak. Stąd nie wiedzieliśmy, jak taka sterta metalu może swobodnie jak ptak fruwać w przestworzach. Autorem, którego liczne książki traktujące o szeroko rozumianej fizyce czytałem i mogę śmiało polecić innym jest Japończyk z pochodzenia, fizyk Michio Kaku. Zajmował się teorią strun i za swoje prace został nawet wyróżniony Nagrodą Nobla, ale znaczny rozgłos przyniosły mu publikacje popularyzatorskie, m.in. Hiperprzestrzeń, czy Fizyka rzeczy niemożliwych.
Wspominam go tu głównie dlatego, że wyróżnił on odkrycia naukowe i wynalazki o epokowym, zasadniczym dla nauki i techniki znaczeniu. Nadał im miano Technologicznej Osobliwości (TO). Zaliczył do nich odkrycia na tyle ważne, że zmieniają zasadniczo nie tylko kierunki rozwoju nauki, ale także technologię, przemysł, całe nasze życie.
Chcąc podać przykład takiego odkrycia sięgnę do publikacji innego autora - Leona Ledermana i jego książki Boska cząstka. Tak napisał w niej o odkryciu elektronu w 1897 roku przez Josepha J. Thomsona (Nagroda Nobla w 1906): „Na tym maleństwie spoczywa cały gmach współczesnej technologii”.
Rzeczywiście, chyba nie można dziś sobie wyobrazić naszej egzystencji, bez tego odkrycia. Elektronika i jej wszechstronne zastosowania przede wszystkim w energetyce są tego dowodem. Dochodzą do tego inne jej odmiany - telekomunikacja (telefon, radio, telewizja), a obecnie także komputery, Internet, sztuczna inteligencja itd. itd. Nic dziwnego, że wiek XX, kiedy jej rozwój był najbardziej burzliwy nazwano wiekiem elektroniki.
Uważam, że w moim życiu miałem wiele szczęścia. Skończyłem studia na Wydziale Elektroniki WAT i otrzymałem tam przydział do pracy w początkach lat pięćdziesiątych ubiegłego wieku. Wtedy otrzymywaliśmy miejsca pracy zgodnie z przydziałami. Wkrótce (w 1960 r). skonstruowano w USA pierwszy generator fal optycznych – laser. Załączam zdjęcie tego wynalazku.To bardzo dziwna fotografia. Dlaczego urządzenie nazwane później laserem rubinowym pokazane jest na tle twarzy jego twórcy Theodora Maimana? Podobno fotograf uznał samo urządzenie za tak proste, a nawet prymitywne, tak mało fotogeniczne, że zgodził się go opublikować tylko w tym ujęciu. A jednak był to wynalazek o przełomowym znaczeniu. Wcześniej nie potrafiono wytwarzać monochromatycznego promieniowania w zakresie optycznym. Dopiero wzmacniacz kwantowy zaproponowany w 1917 r. przez A. Einsteina okazał się do tego celu przydatny.
Gordon Gold, wizjoner techniki laserowej i pomysłodawca wielu zastosowań laserów (on po raz pierwszy użył nazwy laser) w początkowym okresie prac nad generatorami światła napisał: „Lasery będą tym dla optyki, czym tranzystory są dla elektroniki”. Nie pomylił się. Skonstruowano wiele ich rodzajów, a lasery w połączeniu ze światłowodami dały początek nowej gałęzi elektroniki – optoelektronice, przez fizyków często nazywanej fotoniką. W związku z jej szybkim rozwojem, mają oni nadzieję, że podobnie jak wiek XX nazwano wiekiem elektroniki, wiek XXI zostanie nazwany wiekiem optoelektroniki (fotoniki).
W zakresie mikrofalowym wzmacniacz i generator kwantowy był zbudowany wcześniej (pierwszy maser został skonstruowany przez Ch. Townesa w 1954 r.). Zauważono wtedy, że idea ta, może mało przydatna w mikrofalach, jest wyjątkowym darem przyrody dla zakresu fal krótszych - optycznych. Rozpoczął się wyścig w budowaniu lasera, który zaowocował szeregiem uruchomień. Pierwszym był laser rubinowy Th. Maimana.
Powracając do klasyfikacji odkryć naukowych Michio Kaku, chcę przekonać państwa, że zbudowanie lasera jest taką technologiczną osobliwością (TO), niemniej uważam, że takim odkryciom powinna zostać nadana bardziej znacząca nazwa - odkryć cywilizacyjnych. Ukierunkowują one rozwój naszej cywilizacji, wyznaczają jej nowe możliwości i perspektywy.
Odkryciom (wynalazkom) cywilizacyjnym można nadać takie cechy jak:
• Niezbędność – bez nich niemożliwy jest rozwój nauki, techniki i gospodarki, także postęp cywilizacyjny
• Niezastępowalność – brak jest innych metod, innych technik, które mogłyby zadania ich przejąć i realizować.
Laser można będzie można uznać za taki cywilizacyjny wynalazek, jeżeli będzie spełniać powyższe warunki. Chociażby jeden.
Gdyby spełniła się wizja (zapowiedź) Gordona Golda i zrealizowana została laserowa synteza termojądrowa, śmiało moglibyśmy uznać, że taki dowód został przeprowadzony. Niestety, jak wiadomo (pisałem o tym także w felietonie Maksyma) tego zastosowania mimo zaangażowania poważnych środków i długotrwałych badań w USA i na całym świecie nie udało się zrealizować.
Zrealizowano jednak cały szereg innych zastosowań lasera, niezbędnych dla potrzeb naszej cywilizacji, których lista jest długa.
Wymieńmy zatem kilka z nich: telekomunikacja światłowodowa, holografia optyczna i jej ważniejsze zastosowania, wzorce czasu i długości, pomiary odległości do satelitów i księżyca, optyczna telekomunikacja w kosmosie, wykrywanie i rejestracja fal grawitacyjnych. O niektórych z nich opowiem innym razem.
Zdzisław Jankiewicz
Czym zajmują się naukowcy
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 111
Niedawno ujawnione dokumenty ujawniają, że grupa naukowców zajmujących się wojskowością przedstawiała Radzie Bezpieczeństwa Narodowego USA szereg ekstremalnych strategii dla Ukrainy, od ładunków wybuchowych inspirowanych przez irackich powstańców, po sabotowanie rosyjskiej infrastruktury i propagandę „z podręcznika ISIS”.
Plany , opracowane pod auspicjami brytyjskiego Uniwersytetu St. Andrews, zostały zlecone zewnętrznym podmiotom, aby zapewnić „wiarygodną możliwość zaprzeczenia”.
Wybuchowe dokumenty ujawnione przez The Grayzone pokazują, jak podejrzany transatlantycki kolektyw naukowców i agentów wywiadu wojskowego opracował plany, które miały doprowadzić do tego, że Stany Zjednoczone „pomogą Ukrainie stawić opór”, a wojna zastępcza miała zostać „przedłużona” „w praktycznie każdy sposób, z wyjątkiem rozmieszczenia sił amerykańskich i NATO na Ukrainie lub zaatakowania Rosji”.
Agenci natychmiast opracowali plany wojenne po inwazji Rosji na Ukrainę w lutym 2022 r. i przekazali je bezpośrednio najwyższemu rangą urzędnikowi Rady Bezpieczeństwa Narodowego USA w administracji Bidena.
Proponowane operacje obejmowały zarówno tajne działania militarne, jak i operacje psychologiczne w stylu dżihadu skierowane przeciwko rosyjskim cywilom. Autorzy podkreślali, że „musimy wziąć przykład z podręcznika ISIS”.
ISIS nie było jedyną organizacją bojową, która była uważana za wzór dla ukraińskiej armii. Kabała wywiadowcza zaproponowała również modernizację IED, takich jak te, które iraccy powstańcy wystawili przeciwko okupującym wojskom USA, dla potencjalnej pozostającej w tyle armii partyzanckiej w Rosji, która atakowałaby linie kolejowe, elektrownie i inne cele cywilne.
Wiele z zaleceń spisku zostało następnie wdrożonych przez administrację Bidena, co niebezpiecznie eskalowało konflikt i wielokrotnie przekraczało wyraźnie określone przez Rosję granice.
Wśród propozycji znalazło się zapewnienie szerokiego szkolenia „ukraińskich ekspatriantów” w zakresie obsługi pocisków Javelin i Stinger, umożliwienie „cyberataków na Rosję przez „patriotycznych hakerów” z możliwością zaprzeczenia” oraz zalanie Kijowa „bezzałogowymi samolotami bojowymi”. Przewidywano również, że „zastępcze samoloty myśliwskie” zostaną dostarczone z „wielu źródeł” oraz że „nieukraińscy piloci-ochotnicy i obsługa naziemna” zostaną zrekrutowani do walki powietrznej na wzór Latających Tygrysów , sił z czasów II wojny światowej złożonych z pilotów amerykańskich sił powietrznych, które zostały utworzone w kwietniu 1941 r., aby pomóc Chińczykom przeciwstawić się inwazji Japonii przed formalnym przystąpieniem Waszyngtonu do konfliktu.
Dokument został napisany i podpisany przez kwartet akademickich wojowników z fotela z barwną przeszłością. Wśród nich był historyk Andrew Orr , dyrektor University of Kansas Institute for Military History. Jego ostatnie prace naukowe obejmują rozdział w mało znanym tomie akademickim zatytułowanym „Kim jest żołnierz? Wykorzystanie teorii trans do przemyślenia tożsamości francuskich kobiet w wojsku podczas II wojny światowej”.
Dołączał do niego Ash Rossiter , adiunkt ds. bezpieczeństwa międzynarodowego na Khalifa University w Zjednoczonych Emiratach Arabskich, opisany jako „były członek British Army Intelligence Corps”. Uczestniczył w tym również Marcel Plichta, wówczas doktorant w St. Andrews. Opisywano go jako weterana US Defense Intelligence Agency, a jego profil na LinkedIn wskazuje, że odbył staż w NATO, zanim zaczął pracować na stanowiskach u kontrahentów Pentagonu, a następnie dołączył do DIA jako analityk wywiadu. Po drodze Plichta twierdzi, że „[nominował] znanych lub podejrzanych terrorystów do krajowej społeczności obserwującej i przesiewającej”.
W akademickiej kabale uczestniczył również Zachary Kallenborn, samozwańczy „szaleńczy naukowiec” armii USA, obecnie realizujący doktorat z zakresu studiów wojennych w King's College London, ze szczególnym uwzględnieniem dronów, broni masowego rażenia i innych nowatorskich form nowoczesnej wojny. Kallenborn, który dorabiał w Centrum Studiów Strategicznych i Międzynarodowych w Waszyngtonie, przyczynił się do planowania wojny na Ukrainie, przedstawiając propozycje „inteligentnych” ataków IED w stylu irackich powstańców na cele rosyjskie oraz podkładając bomby w rosyjskich pociągach i liniach kolejowych.
Wydaje się, że kabale przewodził Marc R. DeVore , starszy wykładowca na brytyjskim Uniwersytecie St. Andrews. Niewiele na temat jego osobistego lub zawodowego doświadczenia można ustalić w Internecie, chociaż jego najnowsze publikacje naukowe omawiają strategię wojskową. W czasie, gdy opracowywano tajny dokument wniosku, opublikował artykuł z Orrem dla wewnętrznego czasopisma Pentagonu Military Review zatytułowany „Winning by Outlasting: The United States and Ukrainian Resistance to Russia”. Ponadto jest członkiem elitarnego Royal Navy Strategic Studies Centre , prowadzonego przez Ministerstwo Obrony „think tank”.
E-maile pokazują, że DeVore przekazał dzieło grupy bezpośrednio pułkownikowi Timowi Wrightowi, który był dyrektorem ds. Rosji w Radzie Bezpieczeństwa Narodowego (NSC) administracji Bidena w momencie wysłania e-maili, zgodnie z jego profilem na LinkedIn . Od lipca 2022 r. Wright jest zastępcą szefa ds. badań i eksperymentów w Dyrekcji ds. Przyszłości w Armii Brytyjskiej.
Grayzone próbowało skontaktować się z Orrem, Rossiterem i Devore przez telefon i e-mail, aby uzyskać komentarze na temat ich roli w projekcie wojny zastępczej i czy Uniwersytet St. Andrews wiedział, że jest wykorzystywany jako baza do planowania ataków terrorystycznych przeciwko Rosji. Nikt nie odpowiedział na nasze prośby.
Wysunięcie ukraińskiej diaspory na czoło
Gdy w lutym 2022 r. z pełną siłą wybuchła wojna zastępcza na Ukrainie, grupa naukowców wojskowych szybko przedstawiła to, co opisali jako „pomysły o różnej praktyczności, które mogły nie zostać wzięte pod uwagę, a które państwa zachodnie mogą wspólnie podjąć, aby wzmocnić zdolność Ukrainy do stawiania oporu i miejmy nadzieję, zachowania jej niepodległości”. W dedykowanych sekcjach przedstawiono pięć sugestii, wraz z „podstawą takich działań i możliwymi sposobami ich wdrożenia”. Chwalili się, że „najszybsze propozycje” w dokumencie były „możliwe do zrealizowania w niewiele ponad tydzień”.
Pierwszą pozycją na liście było uzbrojenie ukraińskich emigrantów w pociski przeciwpancerne i przeciwlotnicze, ze względu na brak w Kijowie „wyszkolonych załóg do obsługi dużej liczby pocisków” wysyłanych im przez Zachód. Przytaczali mało znaną operację Nickel Grass z października 1973 r. jako sposób na „zapewnienie wyszkolonych załóg wraz ze sprzętem”. Pod auspicjami tej misji ambasada Tel Awiwu w Waszyngtonie „zmobilizowała izraelskich studentów studiujących na amerykańskich uniwersytetach”, którzy następnie zostali „przeprowadzeni… przez szybki program szkoleniowy” przez wojsko amerykańskie.
Obejmowało to nauczanie poborowych, jak używać broni podobnej do pocisków Javelin i Stinger. Izraelczycy zostali następnie zrzuceni z powietrza na linie frontu wojny Jom Kipur w 1973 r. przeciwko Syrii i Egiptowi, gdzie „osiągnęli wystarczającą liczbę zestrzeleń czołgów przed zakończeniem dwutygodniowej wojny”. Naukowcy zaproponowali zrobienie „tego samego dla Ukrainy”, ze względu na „dużą liczbę młodych ukraińskich mężczyzn” mieszkających na Zachodzie, z których niektórzy ukończyli obowiązkowe szkolenie wojskowe przed emigracją.
Uważano, że tę diasporę można łatwo zidentyfikować i zwerbować dzięki rejestracji w ukraińskich „konsulatach lub ambasadach” na Zachodzie, a następnie przejść „intensywne zajęcia” z obsługi „pocisków odpalanych z ramienia” przed wysłaniem do Kijowa.
„Ochotnicy-cyberwojownicy” ukrywają hakowanie państwa
Plany kwartetu obejmowały również cybernetyczne oprogramowanie, wzywając „zachodnie agencje wywiadowcze” do „dostarczania cybernarzędzi i sugestii” „ochotnikom-hakerom, którzy chcą uderzyć w niepodległość Ukrainy, a także ostrzegania ich, jakich celów nie chcemy atakować”.
„Głównym zadaniem dla tych ochotniczych cyberwojowników” – napisała czwórka – „może być upewnienie się, że filmy z rosyjskich bezładnych ataków, użycia budzącej sprzeciw broni, takiej jak termobaryka, ukraińskich ofiar cywilnych, ofiar rosyjskich i biednych, zdezorientowanych rosyjskich poborowych” zostaną udostępnione rosyjskiej publiczności. Jednocześnie „patriotyczni hakerzy” mogą starać się bombardować Rosjan propagandą „o wewnętrznym sprzeciwie wobec wojny”.
Grupa wywiadowcza jasno dała do zrozumienia, że jej celem jest osiągnięcie takiego samego efektu psychologicznego, jaki miała najsłynniejsza organizacja terrorystyczna na świecie, oświadczając: „musimy wziąć przykład z ISIS i sprawnie przekazywać nasz przekaz Rosjanom”.
Działania tych „ochotniczych cyberwojowników” miały na celu zapewnienie osłony przed bardziej formalnymi atakami hakerskimi na rosyjską infrastrukturę cybernetyczną na szczeblu państwowym. „Im większa liczba niezależnych cyberataków na Rosję, tym większe będą również możliwości dla zachodnich agencji wywiadowczych do przeprowadzania chirurgicznych cyberataków w celu zakłócenia kluczowych systemów w kluczowych momentach… ponieważ będą one bardziej wiarygodnie przypisywane prawdziwie amatorskiemu komponentowi” – głosili czterej akademicy.
Opis ten bardzo przypomina tak zwaną „IT-Armię Ukrainy”, ochotniczą cybermilicję, która powstała w dniach po inwazji Rosji. Od tego czasu nadzorował ją Michaił Federow, ukraiński cyfrowy car , któremu BBC przypisuje wywieranie presji na Samsunga i Nvidię, aby zaprzestały działalności w Moskwie, i nakłonienie PayPala do wycofania wszystkich rosyjskich klientów z bankowości.
Cyberarmia Ukrainy ściśle współpracuje z Anonymous, niegdyś kontrkulturowym kolektywem hakerów internetowych, którego praca obecnie ściśle odpowiada celom CIA.
Autorzy propozycji do Rady Bezpieczeństwa Narodowego zasugerowali tę relację, pisząc: „Grupy hakerskie takie jak Anonymous już zaczęły atakować Rosję. Ten wysiłek mógłby zostać rozszerzony i wzmocniony”.
Ukraińska cyberarmia wzięła na siebie odpowiedzialność za różne akty wandalizmu online. Wydaje się jednak, że brała również udział w atakach hakerskich na rosyjskie sieci energetyczne i koleje. Atak na rosyjską usługę taksówkarską Yandex, który spowodował duży korek w Moskwie we wrześniu 2022 r., został wspólnie przypisany ukraińskiej „armii IT” i Anonymous.
„Nowoczesne” ładunki wybuchowe do wysadzania rosyjskiej infrastruktury
Plany akademickiej kabały dotyczące ataku na Rosję za pomocą niekonwencjonalnych środków rozszerzyły się wyraźnie na sferę terroryzmu. Seria szczegółowych zaleceń dotyczących atakowania rosyjskich systemów kolejowych i dróg za pomocą improwizowanych ładunków wybuchowych została przedstawiona przez Zachary'ego Kallenborna , samookreślonego „ doktoranta studiów wojennych w King's College London, badającego analizę ryzyka, percepcję, zarządzanie i teorie, ze szczególnym uwzględnieniem globalnych katastrof, wojny dronów, broni masowego rażenia, ekstremalnego terroryzmu i krytycznej infrastruktury”.
„Zbiorniki paliwa dla lokomotyw spalinowych są zazwyczaj na dole, pod silnikiem” – napisał Kallenborn. „Nie byłoby trudno podłożyć i zamaskować małe ładunki wybuchowe między drewnianymi listwami kolei, a następnie zdetonować je, gdy lokomotywa znajdzie się nad nimi… W idealnym przypadku partyzanci działający za liniami rosyjskimi umieściliby linie przeciwlokomotywowe”.
Przez cały rok 2023 grupa samookreślających się rosyjskich i białoruskich anarchistów przeprowadziła serię ataków na koleje, wieże komórkowe i infrastrukturę w Rosji. Nazywając siebie BOAK, czyli Bojową Organizacją Anarcho-Komunistyczną, grupa radykalnych sabotażystów zyskała entuzjastyczną promocję w zachodnich mediach. Nie jest jednak jasne, czy otrzymała jakąkolwiek pomoc z zewnątrz.
Propozycja Kallenborna, opracowana we współpracy z Wspólną Organizacją ds. Zwalczania IED przy Defeat Organization Departamentu Wojny USA, zakładała, że USA i ich sojusznicy mogliby „wyciągnąć wnioski z bolesnych doświadczeń zdobytych w Iraku i Afganistanie, aby pomóc Ukrainie w zorganizowaniu kampanii z użyciem IED za liniami Rosji”.
Biorąc za wzór talibów i irackich powstańców, Kallenborn zaproponował dwie technologie: „publiczno-prywatną kryptografię breloków i „inteligentne” ładunki wybuchowe… w celu znacznego zwiększenia skuteczności takiej kampanii”.
Aby siać spustoszenie w Rosji, Kallenborn wyobraził sobie stworzenie nowoczesnych sił „pozostających w tyle”, podobnych do tych, które wysłano do Europy w czasie operacji Gladio z czasów zimnej wojny , kiedy CIA i NATO organizowały faszystowskie gangi i mafię w celu przeprowadzania antykomunistycznych ataków terrorystycznych.
Tymczasem „inteligentne” ładunki wybuchowe z „nowoczesnymi komponentami”, takimi jak „mikrokontrolery”, które są teraz „obfite i tanie”, umożliwiłyby ukraińskim atakującym „wykazanie się większą rozwagą, zmniejszając potencjalne szkody uboczne” i „zdetonowanie ładunku wybuchowego niezależnie od tego, co zrobią cele”.
„Obwody mikrokontrolerów mogą internalizować większość obwodów, które pierwotnie byłyby na stałe podłączone do przełączników inicjujących IED” – napisał Kallenborn. „Wszystkie mikrokontrolery mają wiele wejść i wyjść, co umożliwia wiele wejść, a jednocześnie kontroluje wiele urządzeń. Ponieważ mikrokontrolery są programowalne, atakujący mogą automatyzować skomplikowane algorytmy, aby zmaksymalizować efekty IED i zmniejszyć szkody uboczne. Mikrokontrolery mogą nawet stosunkowo łatwo ominąć wiele powszechnych środków zaradczych”.
Tajne zatrudnianie kontrahentów do pilotowania dronów
Choć zachodni naukowcy, czerpiąc inspirację z działań podmiotów niepaństwowych, takich jak ISIS i Talibowie, spiskując w imieniu rządu ukraińskiego, opracowali również szczegółowe plany dotyczące wojny konwencjonalnej.
Ocenili, że drony „do tej pory okazały się skuteczne” w wojnie zastępczej, więc wzywali do zwiększenia dostaw tureckich Bayraktarów TB2, które, jak powiedzieli, były „praktycznie jedyną platformą powietrzną, za pomocą której Ukraina skutecznie atakuje rosyjskie siły lądowe”. Zaproponowali zalanie Kijowa „dodatkowymi TB2”, wskazując, że ponieważ Ukraina już otwarcie ich używa i „miała więcej zamówionych przed rozpoczęciem konfliktu”, rola Turcji w dostarczaniu kolejnych dronów mogłaby zostać ukryta, pozostawiając jej neutralność publicznie nienaruszoną.
Ankara „mogłaby potencjalnie szybko przetransportować znaczną liczbę TB2” z różnych źródeł, jak zakładali naukowcy, i latać nimi za pośrednictwem lokalnych „kontrahentów z sektora prywatnego”. Gdyby Turcja nie chciała lub nie była w stanie zaakceptować tego planu, można by poszukać alternatyw. „Biorąc pod uwagę, jak często UCAV są obsługiwane przez kontrahentów z sektora prywatnego, wszystkie mogłyby być zdalnie pilotowane przez personel sektora prywatnego zatrudniony przez Ukrainę, a nie przez umundurowanych członków sił zbrojnych NATO” – zauważyli.
Ponieważ drony mogą być obsługiwane „z dużej odległości od linii frontu (potencjalnie przez pilotów operujących z sąsiednich krajów)”, oferowały one dodatkową „przewagę” nad pilotami kontraktowymi, ponieważ „byłyby stosunkowo bezpieczne i z pewnością mało prawdopodobne, aby zostały schwytane i zaprezentowane przed rosyjskimi kamerami”. Podczas gdy produkowane w USA systemy bezzałogowe, takie jak Predatory i Reapery, były opcją i mogłyby być dostarczane „w dużych ilościach”, „wydawałyby się najbardziej prowokacyjne” z perspektywy Rosji i czyniłyby aktywne zaangażowanie USA zbyt oczywistym.
Proroczo, gazeta zauważyła, że Ukraina mogłaby otrzymać zamiast tego „komercyjne drony, takie jak DJI Mavic i Phantom”, które nie tylko miałyby sprzęt rejestrujący zdolny do produkcji „taktycznie użytecznych informacji wywiadowczych”, ale mogłyby „zostać zmodyfikowane do przenoszenia materiałów wybuchowych”. Co więcej, „ich powszechna dostępność” utrudniała „przypisanie tych platform państwu dostarczającemu”. Z pewnością nie jest przypadkiem, że od tego czasu oba drony były szeroko wykorzystywane przez Kijów w celu spowolnienia postępów Rosji i atakowania infrastruktury wojskowej i cywilnej.
Natomiast pomimo rzekomych początkowych sukcesów, Bayraktar TB2 szybko zniknęły z nieba nad Donbasem. Jak przyznało kilku ukraińskich urzędników , rosyjska innowacja w obronie powietrznej i wojnie elektronicznej sprawiła, że drony stały się praktycznie bezużyteczne. Z drugiej strony, gazeta zauważyła, że podczas gdy ukraińskie siły powietrzne nadal prowadziły misje, Kijowowi wkrótce „skończą się samoloty”. Zalecanym lekarstwem było ponowne wyposażenie kraju w myśliwce MiG-29 produkcji radzieckiej, którymi „ukraińscy piloci już potrafią operować”.
Plan ten wymagał jednak od szeregu krajów przekazania ich starych flot samolotów MiG-29. Naukowcy wyrazili obawy, że państwa Europy Środkowej i Wschodniej mogą być „powściągliwe” z powodu ryzyka „rosyjskiego odwetu”, który można by obejść, „obiecując im prezenty”, takie jak ulepszenia uzbrojenia. Rok później, w marcu 2023 r., Słowacja przyznała Kijowowi cały swój dywizjon trzynastu samolotów MiG-29 w zamian za obietnicę USA dotyczącą dwunastu śmigłowców szturmowych Bell AH-1Z wyposażonych w pociski Hellfire.
Polska początkowo obiecała dorównać wydatkom Słowacji, ale ostatecznie dostarczyła jedynie symboliczną kwotę . Umowa pozostała wstrzymana od czasu ogłoszenia Krakowa w sierpniu 2024 r. , że nie dostarczy żadnych kolejnych MiG-ów-29, dopóki nie otrzyma floty F-35, których przybycie nie jest spodziewane przed 2026 r. Peru, również wybrane przez naukowców jako potencjalne źródło samolotów, podobno początkowo dało zielone światło na dostawę swoich MiG-ów-29 na Ukrainę, ale potem się wycofało . Rządy Ameryki Łacińskiej szerzej odmawiały wysyłania jakiejkolwiek broni na Ukrainę, pomimo nacisków ze strony USA.
Wojny powietrzne prowadzone przeciwko Rosji przez pilotów „nie-ukraińskich”.
Być może najbardziej niepokojącym fragmentem dokumentu jest jego ostatni, w którym jego autorzy badają historyczne przykłady sił powietrznych zatrudniających zagranicznych pilotów w poważnych konfliktach. Dokument zauważa, że wspomniane Latające Tygrysy „zostały zwolnione z sił zbrojnych USA”, aby walczyć z Japonią w Chinach, „z jasnym zrozumieniem, że zostaną później mile widziane z powrotem”. Przytoczono również zatrudnienie przez Finlandię „całkowicie” zagranicznej eskadry w wojnie z Moskwą w 1940 r., a także zależność osadników syjonistycznych od sił powietrznych „składających się niemal wyłącznie z zagranicznych ochotników” podczas ich kampanii wojskowej przeciwko rodzimym siłom palestyńskim i arabskim w 1948 r.
Naukowcy chcieli zastosować te precedensy do konfliktu zastępczego na Ukrainie, tworząc „ochotnicze grupy myśliwców, aby wzmocnić obronę powietrzną Ukrainy” złożone z „rozsądnej liczby zachodnich pilotów”. Napisali, że ci lotnicy „mogliby zgłosić się na ochotnika, gdyby ich narodowe siły zbrojne zaoferowały urlopy” – podobnie jak ich cywilni odpowiednicy, gdyby amerykańskie linie lotnicze mogły zostać „wywarte presję, aby zezwolić swoim pilotom, którzy są pilotami Rezerwy Sił Powietrznych lub Gwardii Narodowej, na wzięcie takich urlopów”. W dokumencie chwalono się, że „ochotnicze grupy myśliwców mogłyby znacznie rozdzielić rosyjską kampanię powietrzną”.
F-16 uznano za „najbardziej logiczną opcję” ze względu na „liczbę członków NATO, którzy używają F-16”, w tym Polskę. W związku z tym „polskie części zamienne mogłyby zostać przetransportowane ciężarówkami na Ukrainę stosunkowo szybko”, a USA „przetransportowałyby samoloty zastępcze” do Warszawy. Od niemal pierwszego dnia wojny zastępczej jej najbardziej zagorzali zwolennicy domagali się, aby Kijów otrzymał te myśliwce, nazywając je „game changer”, który zdecydowanie przechyliłby szalę konfliktu na korzyść Ukrainy.
Pomimo początkowego rozgłosu , gdy pod koniec lipca 2024 r. F-16 w końcu dotarły do Kijowa, prezydent Wołodomyr Zełenski niemal natychmiast poskarżył się, że kraj otrzymał zaledwie kilka samolotów i nie ma wystarczającej liczby pilotów przeszkolonych do ich obsługi. Panika rozprzestrzeniła się na Waszyngton, gdzie senator Lindsey Graham publicznie wezwał każdego „emerytowanego pilota F-16… chcącego walczyć o wolność”, aby się zapisał. Pod koniec miesiąca pierwszy z F-16 rozbił się w niepewnych okolicznościach .
Podczas gdy wzmianki o „przełomowym” wykorzystaniu F-16 przez Ukrainę zniknęły z mediów w kolejnych miesiącach, treść ujawnionej propozycji budzi poważne pytania, ile rzekomo ukraińskich ataków głęboko w Rosji zostało faktycznie przeprowadzonych przez zachodnich agentów wojskowych, działających na zlecenie i przy materialnym wsparciu NATO i USA.
„Zachodnioeuropejscy i amerykańscy piloci myśliwscy mają tendencję do latania znacznie więcej godzin i trenowania bardziej realistycznie niż ich rosyjscy lub ukraińscy odpowiednicy” – twierdzili naukowcy, co oznacza, że byli idealnymi kandydatami do przeprowadzania „misji bojowych” przeciwko pozycjom, siłom i terytorium Moskwy.
Jednak naukowcy przestrzegali przed zachodnimi pilotami latającymi blisko linii frontu, z obawy, że „zagraniczni ochotnicy wpadną w rosyjskie areszty, gdzie mogą stać się przykładem lub mogą zostać pokazani przed kamerą”. Być może było to ukłon w stronę pilotów CIA Gary'ego Powersa i Eugene'a Hassenfusa, których pojmanie przez Związek Radziecki i Nikaraguę upokorzyło wywiad USA.
Nadal nie jest jasne, w jakim stopniu te propozycje determinowały przebieg działań sił ukraińskich przeciwko ich rosyjskim wrogom. Jednak przecieki przeanalizowane przez The Grayzone ujawniają po raz pierwszy, jak w ciągu zaledwie kilku tygodni mała grupa naukowców potajemnie dostarczyła dość niekonwencjonalne plany wojenne na tacy dla CIA i MI6.
Podobnie jak Wielka Brytania zrobiła to ze swoim projektem Alchemia , administracja Bidena najwyraźniej przekazała odpowiedzialność za opracowanie strategii pola bitwy na Ukrainie grupie głów z wątpliwą przeszłością, znajdującej się tysiące mil od linii frontu i jej makabrycznych realiów. Prawie trzy lata później, gdy pokolenie Ukraińców zginęło w maszynce do mięsa wojny zastępczej, autorzy tych planów bitewnych prawdopodobnie nadal dłubią w laptopach gdzieś w stęchłych korytarzach akademickich.
Kit Klarenberg
Kit Klarenberg jest dziennikarzem śledczym badającym rolę służb wywiadowczych w kształtowaniu polityki i percepcji.
Całość - https://thegrayzone.com/2025/02/15/secret-nsc-plans-ukraine-resist/
Mały traktat o jajku
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 155
Jajko kojarzy mi się zawsze ze smacznym posiłkiem. Lubiłem i lubię jajka. Całe życie ze smakiem do nich wracam. W dzieciństwie matka robiła mi czasem kogel-mogel. Później już jako student WAT biegałem często do Biedronki (to był bar mleczny na parterze w bloku 4 - dziś dom studencki nr 5 w WAT, a nie supermarket) i zjadałem makaron na maśle i dwa sadzone. Teraz też nie stronię, częściej jednak zjadam gotowane na miękko.
Na pewno zdarzało się wam kiedyś rozbić skorupkę jajka. Mogliście wtedy zauważyć wewnątrz skorupki, pod błonką ją wyścielającą istnienie wybrzuszenia. Taki niewielki, lecz wyraźnie widoczny pęcherzyk. Jako dzieciaka intrygowało mnie, po co jest tam ten pęcherzyk. Dziś wydaje mi się, że wiem.
Z grubsza mówiąc, wewnątrz jajka znajdują się dwa ośrodki: ciekły (białko i żółtko) oraz ów pęcherzyk wypełniony gazem. Kura, podobnie jak my, oddycha, pobierając z powietrza tlen. Ma w takim razie nadmiar dwutlenku węgla i azotu. Zapewne te gazy znajdują się w tym pęcherzu, chociaż nie jest to ważne. Ważne, że jest to gaz. To wszystko znajduje się w skorupce, która jest ciałem stałym, niezbyt niestety wytrzymałym mechanicznie.
Jajko poddawane jest zmiennym warunkom atmosferycznym, charakteryzującym się stosunkowo dużymi zmianami temperatury. Ta powoduje rozszerzanie się ciał, czyli zmianę ich objętości. Najwięcej w jajku jest cieczy i największy będzie przyrost jej objętości. Z drugiej strony, ciecze nie są ściśliwe i zmiana temperatury w zamkniętej przestrzeni spowoduje nie zwiększenie objętości (nie ma gdzie - skorupka), ale wzrost ciśnienia, które spowoduje pęknięcie skorupki i zniszczenie jajka.
To wszystko by się zdarzyło, gdyby nie było owego gazowego pęcherzyka. Gaz ma tę własność, że może w pewnych granicach zmieniać objętość, bez istotnych zmian ciśnienia - jest ściśliwy. Popatrzcie państwo, jak przez maleńki pęcherzyk znajdujący się w jajku chroni się jego istnienie. I stało się wszystko jasne?
Nie do końca. Intryguje mnie, czy i skąd wie o tym wszystkim kura? Czy kura powinna wiedzieć? W wytworzeniu jajka bierze udział tylko kura. Nawet kogut do tego nie jest potrzebny. Kura i tylko kura. W takim razie powinna wiedzieć.
Nie wiem, czy wszyscy gotowi są ze mną zgodzić się w tej kwestii. Pewno będą wątpliwości, a nawet dylematy. Nie jedyne. Nawet w odniesieniu do kur. Jeden ze znanych, nierozstrzygniętych dylematów, to, co było pierwsze: jajko czy kura? Te „kurze dylematy” traktowane są tu jako żart, choć nie do końca.
Z inżynierskiego punktu widzenia moglibyśmy sobie wyobrazić kurę jako doskonały automat produkujący jaja. Wtedy wszystko jest możliwe. Kurze dostarczamy budulec, niezbędne składniki, a ona produkuje określone wyroby. Mam wrażenie i zapewnie nie tylko ja, że kura spełnia jeszcze inne funkcje i robi coś więcej niż tylko jajka. Wcześniejsze założenie jest modelowe i dotyczy jajek. Inne zadania kury można modelować w dalszych krokach.
Zatrzymajmy się na pierwszym modelu jako przykładowym. Musimy w takim razie dodatkowo założyć, że istnieje architekt, budowniczy. Taki superkogut, który ten kurzy automat wytworzył i zaprogramował. Ja nie żartuję i nie zwariowałem. Kiedyś, gdy próbowałem zgłębiać tajniki filozofii materialistycznej, trafiłem na dzieło Karla Kautskiego (tytułu, niestety, już nie pamiętam), w którym chcąc uzasadnić, że boga wymyślili ludzie, dowodził, iż bogiem kur z pewnością byłby kogut. Może to ten superkogut zaprogramował naszą kurę. Jak widzimy, kury są uwiecznione także w dziełach filozofów.
Posądziłem superkoguta, że zaprogramował kury-automaty do znoszenia jaj, a nieludzkimi programistami mogą być, niestety, tylko ludzie. Zwróćcie uwagę na fermy kurze. Niskie rozległe budynki z maleńkimi, wysoko umieszczonymi okienkami. Wewnątrz pełno kur, jedna przy drugiej. Na podłodze, nie wysoko na grzędach jak było u moich rodziców na wsi. Siedzą, jedzą, piją,…… i znoszą jajka, które zapakowane mają napis: z wolnego wybiegu. Rzeczywiście, jeżeli nawet biegają tam te kury, to bardzo wolno.
Chyba za daleko zabrnąłem. Oczywiście, z superkoguta należy zrezygnować. To żart. Żart nie żart, a problem, który nazwałem tu kurzym paradoksem, naprawdę istnieje. Takich „paradoksów” jak z przytoczonym jajkiem w przyrodzie jest multum.
Zdzisław Jankiewicz
Polityczna nauka w CERN
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 208
8 marca 2022 r. CERN zawiesił status obserwatora dla Rosji w związku z rozpoczęciem operacji specjalnej na Ukrainie. Status ten oznaczał, że Federacja Rosyjska nie wpłacała składek do budżetu organizacji, nie mogła głosować w radzie CERN, ale mogła uczestniczyć w projektach badawczych zarówno finansowo, jak i sprzętowo. 27 marca 2023 r. CERN podjął decyzję o umieszczeniu na liście naukowców rosyjskich i białoruskich niepowiązanych z instytucjami w obu krajach. W marcu 2024 roku ogłoszono, że z końcem roku CERN całkowicie zaprzestanie współpracy z setkami rosyjskich naukowców.
Poniżej zamieszczamy wywiad Kseni Kłoczkowej z Andriejem Seriakowem – fizykiem z Petersburga pracującym przez 11 lat w CERN. Wywiad opublikowała 5.11.24 Fontanka.ru.
„Nie opuszczamy CERN, jesteśmy wyrzuceni”. Fizyk z Petersburga o zderzaczu hadronów bez rosyjskich naukowców.
Andrey Seryakov ma 34 lata, przez ponad dziesięć lat pracował w laboratorium fizyki ultrawysokich energii na Uniwersytecie Państwowym w Petersburgu, badał materię powstałą po Wielkim Wybuchu i jako członek zespołu naukowego Uniwersytetu Państwowego w Petersburgu, podjął pracę w CERN (Europejska Rada Badań Jądrowych), w Wielkim Zderzaczu Hadronów (LHC) w Szwajcarii. W tym roku Uniwersytet Państwowy w Petersburgu nie przedłużył kontraktu z fizykiem, a CERN odmówił współpracy ze wszystkimi naukowcami z rosyjskich instytutów. Rok 2024 był ostatnim rokiem, w którym setki rosyjskich fizyków pracowało w ramach współpracy międzynarodowej. Fontanka rozmawiała z Andriejem Seriakowem o pracy w CERN i o tym, jak zmieni się życie fizyków w wyniku sankcji nałożonych na Rosję.
- Czy jesteś teraz w drodze z CERN-u? (rozmowa odbyła się 31 października br. — wyd. )
- Tak, dzisiaj wyszedłem.
— Jaka jest tam teraz atmosfera? Oznacza to, że, jak rozumiem, pozostał miesiąc, zanim naukowcy z rosyjskich instytutów będą musieli się wyprowadzić. Czy wszyscy siedzą na swoich walizkach. Czy czujesz coś takiego?
- Wielu z nich w tym roku tam nie pojechało, bo budżety instytutów są po prostu znacznie mniejsze i nie starcza środków na wyjazdy. Osób opuszczających CERN w tym roku w większości nie ma obecnie w ośrodku.
— Czy jako pracownik Uniwersytetu Państwowego w Petersburgu miałeś umowę?
— Mój kontrakt z CERN-em wygasł 31 października. Dziś dla większości ludzi jest to także ostatni dzień. Są jednak osoby, które jeszcze w listopadzie będą uczestniczyć w projektach. Mój kontrakt był taki jak z pracownikiem Uniwersytetu Państwowego w Petersburgu. Moja umowa tam również nie została przedłużona i choć już tam nie pracuję, to umowa z CERN-em nadal obowiązywała.
- Ilu rosyjskich naukowców było w CERN-ie, którzy nie mogliby przybyć ponownie na tych samych warunkach?
- Około pięciuset, sześciuset. Z Rosji wraz z Dubną, (gdzie mieści się Wspólny Instytut Badań Jądrowych), w CERN pracowało nieco ponad 1100 naukowców. Projekt w Dubnej ma charakter międzynarodowy, dlatego tamtejsi specjaliści tylko częściowo odczuli sankcje; nie wolno im zatrudniać nowych pracowników do istniejących projektów. Kolejne 10 proc., czyli najaktywniejsi naukowcy, przyciągało projekty z innych krajów. Znam takich ludzi. Kolega tak odszedł, mnie też prosili. I są też ludzie, którym w Dubnej dano zakłady. To bardzo dobra wiadomość, że instytut ten pozostaje w CERN-ie. A reszta, według moich szacunków, około 400-500 osób, to ci, którzy tu kończą pracę. Przynajmniej na jakiś czas.
- Dlaczego ludzie, których zwabiono do Europy byli atrakcyjni dla swoich projektów?
— Co dziesiąty fizyk w CERN jest z Rosji i nie da się tego tak po prostu odciąć, CERN by się po prostu zatrzymał. Decyzja o zawieszeniu współpracy z rosyjskimi instytutami zapadła w 2022 roku – minęły dwa lata, podczas których CERN w jakiś sposób przygotowywał się na ten wynik. I nie chodzi o to, że kogoś zwabiono, niektórych nie trzeba było zwabiać – część nauki w Rosji po prostu kończy się wraz z wyjazdem z CERN-u. Jeśli zajmujesz się eksperymentalnymi badaniami bozonu Higgsa, można to zrobić tylko w Wielkim Zderzaczu Hadronów. Nie będziesz mógł tego zrobić nigdzie indziej na świecie. A jeśli chcesz kontynuować, musisz odejść.
Zderzacz (akcelerator naładowanych cząstek na zderzających się wiązkach) to infrastruktura, w oparciu o którą tworzone są projekty badawcze dotyczące zderzeń naładowanych cząstek. Istnieją cztery punkty geograficzne, w których dochodzi do zderzeń, tam znajdują się detektory i badacze rejestrujący wyniki.
Po pierwsze, odciągnięto ludzi od osób odpowiedzialnych za niektóre podsystemy detektorów. Gromadziły je różne instytucje, są też podsystemy, które zbierali wyłącznie Rosjanie. I te podsystemy przestaną działać, jeśli nie będzie nikogo, kto to zrozumie.
Przez te dwa lata Rosjanie z jednej strony szkolili swoich kolegów z innych krajów, aby mogli korzystać z tych systemów, z drugiej strony projekty z innych krajów wabiły Rosjan do siebie, aby te systemy nadal działały.
Oprócz zderzacza w CERN-ie jest wiele innych rzeczy i to, co mówię o zderzaczu, dotyczy także szeregu innych eksperymentów, które są tam przeprowadzane.
- To znaczy, że w niektórych przypadkach nikt poza Rosjanami nie będzie w stanie zrozumieć, jak działają te podsystemy?
- O to chodzi, że to jest rzecz, która zdarzyła się po raz pierwszy w historii ludzkości. To nie jest produkcja masowa. Jak coś takiego zmontujesz, to nie działa stabilnie, coś się z tym dzieje. A wszystko to oczywiście czasami ulega awariom, psuje się i samo złożenie tego w całość nie wystarczy. Ważne, żeby ci specjaliści tam zostali i ciągle coś dopasowywali. Wśród rosyjskich specjalistów pracujących w CERN są nawet tacy, którzy montowali te podsystemy 20-30 lat temu.
— A naukowcy, którzy przyjechali, przeprowadzili jakieś badania, czy mają jeszcze do nich prawo?
— Projekty odbywały się w ramach dużych kooperacji. Wszyscy pracują razem i każdy studiuje coś z nieco innej perspektywy. Opinie na temat kwestii praw autorskich są podzielone. W każdej takiej współpracy obowiązuje pewien regulamin pracy w ramach współpracy. Najczęściej jest tam napisane, że jeśli dana osoba zrezygnuje ze współpracy, to np. zostanie wpisana na listę autorów na kolejne sześć miesięcy lub rok.
Ja i wiele innych osób myślimy inaczej. Nie odchodzimy, ale zostajemy wyrzuceni. Trochę inaczej jest, gdy odchodzisz, kończy się umowa, lub gdy zostajesz poinformowany, że nie jesteś już z zespołem. Bo ludzie w to wszystko inwestowali, jak mój były szef z uczelni, przez 30 lat. Był jednym z twórców kluczowego systemu detektorów ALICE w Zderzaczu. Wszystkie kolejne dane, które ten eksperyment będzie zbierał przez kolejne 10 lat, będą wykorzystywać jego osiągnięcia.
Co więcej, jesteśmy teraz odcięci od danych, które zostały już zgromadzone przy naszym udziale. Wszystkie te dane są efektem naszej wieloletniej pracy. Nie tylko wychodzimy ze współpracy, a w kolejnych artykułach nie będzie już uwzględniony nasz udział, ale też dowiadujemy się, że nie będziemy mieli już dostępu do danych.
- Czy to rzeczywiście pierwsza taka historia w ramach współpracy CERN?
- Tak. Coś podobnego było z Jugosławią, ale nie w takim stopniu. I najwyraźniej jedynym powodem, dla którego tak się stało, jest to, że w Europie toczy się konflikt zbrojny. To znaczy, że nikt o czymś takim nie wspomniał, kiedy, nie wiem, Stany Zjednoczone wkroczyły do Iraku, Syrii lub podczas operacji wojskowych w Izraelu.
Współpraca z CERN-em rozpoczęła się pod koniec lat 50-tych. To nie jest coś, co pojawiło się po Związku Radzieckim, to jest z tamtych czasów. Rozmawiałem z osobą, która była zaangażowana we współpracę ZSRR z CERN-em – radzieckie czołgi w Pradze nie przerwały tej współpracy, nie przerwał tego Afganistan. Trwało to nadal, a w latach 80-tych bardzo mocno się rozwinęło. Oznacza to, że to, co dzieje się teraz, jest czymś wyjątkowym.
Decyzję podjęli politycy, a CERN niestety nie zabrał głosu jako społeczność i nie wziął udziału w rozwiązaniu tej kwestii. Dla mnie jest to opowieść o tym, że CERN odstąpił od swojego credo, że nauka jest dla pokoju, że nauka jednoczy ludzi.
CERN był przecież pierwszą organizacją międzynarodową, do której zaproszono Niemców po II wojnie światowej. Istniał pomysł, że nauka będzie jednoczyć kraje niezależnie od tego, jaka polityka toczy się pomiędzy tymi krajami. Wbrew opinii wielu krajów europejskich, do współpracy włączono naukowców z ZSRR. Głównym argumentem było to, że chodziło o pokój i pochodzenie Wszechświata i nie miało to nic wspólnego z przemysłem wojskowym. A teraz to tak, jakby CERN przestał być aktorem, a po prostu podążył za decyzją krajów członkowskich CERN z Unii Europejskiej.
— Tej decyzji prawdopodobnie nie podjęli naukowcy?
— Uzyskałem poradę od CERN. Są dyplomaci nauki, naukowcy, którzy obecnie pełnią raczej funkcje dyplomatyczne. Dyrektor CERN Fabiola Gianotti nie wyraziła jednak swojego stanowiska, przynajmniej nie publicznie. Jednak naukowcy i ich współpracownicy nie wzięli udziału w tej decyzji w żaden sposób; nikt ich o to nie pytał. Być może CERN boi się konfliktu z krajami europejskimi w związku z planami budowy jeszcze większego zderzacza w latach 40. XXI wieku.
- Czy planują go tam zbudować?
— Ale zderzacza nie da się zbudować na otwartym terenie; musi być kontynuacją infrastruktury. Aby zbudować więcej, potrzebne są mniejsze pierścienie.
— Czy Rosja miała duży udział w finansowaniu CERN?
- Ogromny. Nie mam liczb, ale wszyscy zauważają, że Rosja miała duży udział w finansowaniu wszystkiego. I zderzacz, i ta współpraca. Na przykład teraz we współpracy pojawia się duże pytanie, jak zamknąć budżety. Bo w przyszłym roku stracą 10-20% swojego budżetu. Niektórzy mają mniej, inni więcej, ale wciąż nie jest jasne, skąd wziąć te pieniądze.
Rosja zainwestowała bezpośrednio w zderzacz jako narzędzie. Rosja dostarczyła wiele sprzętu do zderzacza, Rosja zapewniła pieniądze na współpracę. Rosja zachowuje się pod tym względem bardzo dobrze, moi koledzy darzą mnie dużym szacunkiem, pracowali dalej przez te dwa lata, mimo że powiedziano im, że Was wyrzucamy, i aktywnie uczestniczyli w szkoleniu zagranicznych kolegów, aby nauczyli się korzystać z tych podsystemów.
- I naprawdę nikt się nie pożegnał ani nie wygłosił żadnego przemówienia w duchu „dziękuję bardzo, specjaliści z Rosji”?
- Tak było na poziomie współpracy, ale dyrekcja milczy. CERN ma dziesiątki kolaboracji, dużych i małych. Jedna z kolaboracji istnieje z dominującym udziałem Rosji i nie wiem, co z niej będzie. Kolaboracje mają swoje wiece, zazwyczaj przywódcy wygłaszają na nich przemówienia. Jednak przeważnie pożegnania odbywały się na uboczu.
— Jaka była intonacja tych przemówień?
— Społeczność w CERN-ie jest inna: są tacy, którzy mówią, że Rosja wraca do domu, a niektórzy wręcz przeciwnie, mówią to, co powiedziałem, że to wszystko jest sprzeczne z naszymi zasadami. Chociaż CERN oficjalnie stwierdza, że są to sankcje nie wobec Rosjan, ale wobec instytucji. Ale to oczywiście trochę podstępne stanowisko, bo łamane są oczywiście umowy przede wszystkim z pracownikami tych instytutów, z tymi, z którymi pracują od wielu lat. To ci ludzie nie będą mogli z tobą pracować, a instytucje w ogóle się tym nie przejmują. Ale nie widzę nigdzie zbyt wiele negatywności. Czuję wsparcie i nadzieję ze strony moich kolegów na przywrócenie współpracy w przyszłości.
— Z jakich projektów zostaliśmy usunięci? Czy możesz mi w prosty sposób powiedzieć bez czego zostaliśmy?
— Mówimy o zaawansowanych badaniach nad podstawową strukturą Wszechświata. Oznacza to, że Wielki Zderzacz Hadronów i niektóre inne urządzenia znajdujące się w CERN-ie pozwalają na zrozumienie, jak działa Wszechświat w najmniejszych skalach, jak działał Wszechświat bezpośrednio po Wielkim Wybuchu, kilka mikrosekund po Wielkim Wybuchu. A teraz jesteśmy w pewnym stopniu odcięci od sprzętu, który pozwala nam na takie badania.
Sprzęt ten jest tak skomplikowany, że można go stworzyć jedynie w ramach dużej międzynarodowej współpracy. Żaden kraj nie jest w stanie stworzyć tego samodzielnie. Tu nie chodzi o pieniądze, tylko o specjalistów. Teraz budują zderzacz NICA w Dubnej, to trochę wypełni tę lukę, ale w bardzo małym stopniu. Są też projekty w Japonii, do których też nadal mamy dostęp, ale to też bardzo mała część tego, co wydarzyło się w CERN.
Ale musimy pamiętać, że od 2022 roku także jesteśmy odcięci od takich instalacji, np. w USA i Niemczech, gdzie istnieją duże instytucje krajowe. Cóż, najważniejsze jest to, że odłączamy się od społeczności międzynarodowej. Musimy zrozumieć, że nauka podstawowa, a właściwie cała nauka na świecie w XXI wieku, istnieje wyłącznie na szczeblu międzynarodowym. Nauka narodowa to taki relikt przeszłości. Żaden kraj nie jest w stanie rozwijać nauki w izolacji. Kiedy jesteś odizolowany, tracisz wszelką wymianę wiedzy i musisz polegać tylko na sobie. Cóż, jedna głowa to gorzej niż 150.
— Czyli mówimy wyłącznie o naukach podstawowych?
— Oczywiście równolegle mogą nastąpić pewne odkrycia w stosowanej części nauki. Najpotężniejszym przypadkowym przełomem było stworzenie nowoczesnego Internetu w 1989 roku (WWW) - to właśnie wydarzyło się w CERN. I ważne, żeby takiego odkrycia dokonała organizacja publiczna, a nie spółka komercyjna.
— Jak ci minął dzień w CERN? Gdzie mieszkałeś, gdzie jadłeś, jak pracowaliście i odpoczywaliście?
—CERN jest takim mikropaństwem. Posiada własne stołówki, własny system przeciwpożarowy, ochronę, przychodnię medyczną i własne hostele. Dlatego wiele osób w ogóle nie opuszcza terytorium. Są ludzie, którzy mieszkają tam dłużej niż sześć miesięcy w roku, mam kolegów z Petersburga, oni mieszkają gdzieś za granicą i przyjeżdżają tylko do pracy.
Ludzie, którzy przyjeżdżają, tak jak ja, na kilka miesięcy w roku, mieszkają w hostelach na terenie. Wstajesz, jesz i idziesz do pracy. Może to być praca w biurze lub eksperymentowanie z detektorami. Oznacza to, że osoby pracujące z jakimś sprzętem zwykle pracują od 9 do 17. A jeśli tak jak ja, tylko przy komputerze, to zależy to od pracy w ramach konkretnej grupy.
Lunch i kolacja są na miejscu, a do Genewy jedziemy tylko na niektóre wydarzenia. CERN jest na granicy, więc jeździlismy do Francji kupić żywność, tam jest taniej. Najbliższy francuski sklep znajduje się 3 km od CERN. Odpoczywaliśmy na terenie - są kluby o specjalnych zainteresowaniach, takich jak taniec czy tenis stołowy. Ktoś jedzie w góry. Same akceleratory działają od końca marca do początku grudnia, kiedy to CERN zatrudnia osoby pracujące zmianowo przez całą dobę.
— Czy jest jakiś rytuał, za którym będziesz tęsknić?
— Nie wiem, sama podróż to rytuał. Kilka razy w roku jeździłem do CERN-u przez 11 lat.
Klochkowa Ksenia
Informacje: CERN powstał w 1953 roku. Jej siedziba mieści się w Genewie. CERN to największe na świecie laboratorium fizyki wysokich energii. Jej największym projektem jest Wielki Zderzacz Hadronów (LHC). To akcelerator naładowanych cząstek wykorzystujący wiązki zderzające się, przeznaczony do przyspieszania protonów i ciężkich jonów oraz badania produktów ich zderzeń. LHC to największy obiekt doświadczalny na świecie. Obecnie członkami CERN są 23 stany. W 2012 roku Rosja złożyła wniosek o przyjęcie do CERN w charakterze członka stowarzyszonego, ale wycofała się w 2018 roku.
Za: https://www.fontanka.ru/2024/11/05/74292119/
5 listopada 2024
Patoposłuszeństwo na uczelniach
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 404
Coraz częściej oprócz spraw ważnych dla bezpieczeństwa państwa czy przyszłości wielkich zbiorowości, naszą uwagę przykuwają przykre doświadczenia, wynoszone ze środowisk lokalnych, z najbliższego człowiekowi miejsca pracy.
W trakcie trwającej właśnie na uczelniach wyższych kampanii wyborczej do władz miejscowych ujawnia się niespotykany wcześniej zamęt organizacyjno-prawny, nadużycia władz, a także odsłania się moralna degrengolada tych środowisk. Warszawski Uniwersytet Medyczny znalazł się chyba pod największym ostrzałem. Z kolei własne spostrzeżenia na jednym z wydziałów uniwersyteckich skłoniły mnie do pewnych generalizacji. Nie chciałbym, aby były one krzywdzące dla środowisk, w których przedstawione psychopatologie nie występują.
W charakterystykach kandydatów na wybieralne stanowiska zwraca się uwagę przede wszystkim na predyspozycje i zdolności przydatne w zarządzaniu organizacją. Często jednak pomija się wymóg umiejętności tworzenia pozytywnych relacji interpersonalnych. Dzięki ludziom z zaburzoną osobowością specyficzny zakład pracy, jakim jest uczelnia, może stać się dla wielu osób źródłem rozpaczy i przygnębienia.
Z punktu widzenia racjonalności zachowań dla wielu osób doniesienia prasowe o mobbingu w szkołach wyższych, czy nawet o molestowaniu seksualnym wydają się zupełnie niesamowite, wręcz niewiarygodne. A jednak te patologie mają miejsce. Same środowiska uczelniane nie potrafią się z nimi uporać. Często na zewnątrz demonstrują, że są szczęśliwymi wspólnotami, niemal rodzinami, a uczelnia jest „drugim domem” pracowników i studentów. Gdy jednak zajrzy się do środka, pod tzw. podszewkę, okazuje się, że mamy do czynienia z niezłym piekłem.
Psychologia – potrzebne wdrożenie
Uczelnie nie są przygotowane, w jaki sposób radzić sobie z zaburzeniami osobowości kierowników różnych jednostek. Konieczność współdziałania z osobnikami zaburzonymi jest tłumaczona zdobytym przez nich mandatem większości elektoratu, mimo że dla wielu osób jest źródłem najbardziej stresogennych sytuacji. Ba, jakże trudno jest udowodnić owe zaburzenia osobowości z perspektywy mobbingu. Ani prawo, ani instytucje nie przychodzą poszkodowanym z efektywną pomocą.
Środowiska uczelniane są podzielone i skłócone między sobą na tle stosunku do ocen sposobu zarządzania przez osobowości z różnymi ułomnościami psychicznymi. Wielu staje murem za „wodzem” oskarżanym o mobbing czy inne nadużycia, co jest konsekwencją rozlicznych uzależnień, ślepoty poznawczej i niewiedzy, konformizmu i wygodnictwa, tchórzostwa i braku charakteru, a także paskudnej tendencji do kolaboracji z każdym, od którego zależą udziały w „podziale konfitur”.
Kiedyś liczono się z tzw. opinią medialną, która była przejawem głosu publicznego („vox populi”). Obecnie tylko ekstremalne skandale i afery budzą reakcję władz zwierzchnich (vide: Collegium Humanum). Wobec „drobniejszych” nadużyć praktycznie nie podejmuje się żadnych kroków zaradczych. Pogadanki i pseudoszkolenia nijak się mają do konieczności radzenia sobie ze szkodliwymi zaburzeniami osobowości osób sprawujących funkcje kierownicze.
Zaburzenia osobowości odnoszą się do trwałych zakłóceń funkcjonowania w specyficznym środowisku, łączącym trzy ważne kategorie zawodowe i statusy społeczne: pracowników naukowo-badawczych i dydaktycznych, pracowników obsługi administracyjnej oraz studentów. Nie każdy z liderów społeczności akademickiej ma określone predyspozycje psychologiczne, aby umiejętnie łączyć potrzeby i interesy tych zespołów ludzkich, właściwie odczytywać ich oczekiwania oraz harmonizować dążenia do osiągnięcia wspólnego dla wszystkich celu – najwyższej efektywności w każdej ze sfer aktywności.
Największym nieszczęściem jednostek uczelnianych jest to, że ludzie kierujący nimi, dotknięci zaburzeniami osobowości, prawie nigdy nie są świadomi swoich ułomności i nie zdają sobie sprawy z tego, że na pewnym etapie funkcjonowania stają się problemem – i dla samych siebie, i dla społeczności. Otaczający ich „dwór” cynicznych doradców i suflerów, często także przeświadczonych o swojej wyjątkowości, przyczynia się do pogłębiania zaburzeń, wśród których można wymienić najważniejsze: paranoidalne i schizoidalne, narcystyczne i histrioniczne, obsesyjno-kompulsywne i agresywne.
Dotknięte nimi osoby mogą zachowywać się w sposób nieracjonalny, a nawet irracjonalny, to jest przynoszący szkodę samemu sobie. Zaburzenia paranoidalne i schizoidalne pochodzą zwykle z okresu dorastania i utrzymują się w okresie dorosłości. Cechuje je podejrzliwość i nieufność, niechęć do bliskich kontaktów, brak przyjaciół i zrozumienia dla innych ludzi oraz ich potrzeb.
Popularne „grzechy” nadmiaru i niedostatku
Z narcyzmem wiąże się skrajny egocentryzm, a nawet ekscentryzm, przeświadczenie o własnej ważności i mocy („ja wszystko mogę”), a także niezdolność do przyjęcia cudzego punktu widzenia. Z takimi postawami wiąże się niestety znikome wyczucie moralne. Lekceważenie tzw. dobrych obyczajów jest na porządku dziennym. Osoby narcystyczne same sobie tworzą wzory zachowań, więc inni powinni ich słuchać i dostosowywać się.
Problem empatii zasługuje w polskiej edukacji na większą uwagę. Jeśli ktoś w dzieciństwie nie doświadczył wsparcia i współodczuwania ze strony najbliższych, to nigdy już nie nauczy się wrażliwości na potrzeby innych ludzi. Niektórzy ludzie nie wiedzą, że coś takiego w ogóle istnieje. Zapewne byli traktowani w dzieciństwie obojętnie, a nawet okrutnie.
Histrionia odnosi się do przesadnej, często rozhuśtanej emocjonalności, dramatyzowania, a także zapalczywości i nieobliczalności. Wystarczy, że szef „wstanie lewą nogą z łóżka”, a już pracownicy mają „przechlapane” przez cały dzień.
Najgorszą cechą kierownika jednostki uczelnianej jest jednak zaburzenie obsesyjno-kompulsywne i agresywne. Przesadna skrupulatność („ja jeden pracuję, a te kmioty nie robią nic”) i drobiazgowość („ręczne sterowanie”, zajmowanie się „duperelami”, wtrącanie się w każdą decyzję, zamiast przemyślanej kontroli i nadzoru), obsesja na tle punktualności czy pseudo perfekcjonizmu, wreszcie niczym nieuzasadnione pielęgnowanie urazów, pamiętliwość, małostkowość, złośliwość, uszczypliwość i lekceważenie innych. Wrzaski jako środek perswazji, a nawet „bicie po pysku”, to niebywałe wyskoki w zachowaniach ludzi o zaburzonej osobowości, sprawujących funkcje oblekane w uroczyste togi podczas akademickiej celebry.
Toksyczni kierownicy
Problem identyfikacji osób z zaburzeniami osobowości sprowadza się do trudności z rozgraniczeniem zachowań nietypowych od zachowań uznawanych za normalne. Często mamy do czynienia z mieszaniem się zaburzeń, co skutkuje nieprzewidywalnością zachowań. Nawet psychoterapeuci z bogatym doświadczeniem nie są w stanie zaproponować skutecznych recept i instrukcji, jak szeregowi pracownicy powinni diagnozować złożoność zjawiska i radzić sobie z ich szkodliwością.
Trudnym problemem diagnozy zaburzeń osobowości są przekonania ich nosicieli, że są jedynymi „wybrańcami”, powołanymi do sprawowania powierzonej im roli. Przede wszystkim dzięki podpowiedziom usłużnych lokajów i lizusów nie są skłonni dostrzegać, że stanowią źródło problemów dla wielu ludzi. Nawet, gdy wokół mają akolitów, wysławiających ich dobro i zasługi, każdy głos przeciwny powinien stanowić dla nich poważny powód do zastanowienia. Nic z tych rzeczy. Głosy krytyki są dowodem zdrady i działania na szkodę nie kierownika jednostki, lecz całej wspólnoty!
W żargonie psychologów taką postawę nazywa się egosyntoniczną. To, co inni postrzegają jako trudne do przyjęcia, a nawet nieakceptowalne, u osoby zaburzonej stanowi cnotę i powód do samozadowolenia. Nie widzi ona potrzeby zmiany swojego postępowania, a tym bardziej usunięcia się ze sceny. Widząc źródło wszelkich kłopotów w otoczeniu, oskarża innych o swoje niepowodzenia. Z tych powodów wytykanie jej nieprawidłowego postępowania jest bezskuteczne.
Poniżanie podwładnych i otaczanie się klakierami, to przejawy osobliwej postawy zapatrzenia we własne sukcesy i niedostrzegania tego, że odbiorcy widzą to zupełnie inaczej. Taki lider jest „gwiazdą jednego sezonu”. Gdy traci popularność, łatwo załamuje się i ma poczucie bezsilności. Grozi nawet, że sięgnie do środków ekstremalnych, zagrażających życiu, aby pobudzić lojalistów do mobilizacji i wsparcia.
Toksyczni kierownicy jednostek są przekonani, że są najlepszymi „liderami”, powołanymi do przewodzenia innym, opierają się wszelkim próbom zmian, które wymagałyby od nich korekty zachowania. Rujnują w ten sposób atmosferę zaufania i spolegliwości w miejscu pracy, a „spętana” wieloma zależnościami, strachem i „pańszczyźnianym” posłuszeństwem wobec swojego „pana”, „wykastrowana” z niezależnego i odważnego myślenia duża część społeczności cieszy się z demonstrowanej przez siebie solidarności.
U źródeł wielu uzależnień podwładnych leży brak identyfikacji podstępnie działających zaburzeń osobowości szefa. Nieraz mijają lata, zanim pracownicy odkryją, w jaki sposób zostali zmanipulowani i poddani stadnemu myśleniu. Gdy nieliczni zdecydują się w końcu na otwarte wystąpienie, różne straty i koszty psychologiczne są już nie do naprawienia.
Brak odwagi
Mimo wsparcia organizacji związkowych i zgłoszeń do władz uczelni, rzecznicy praw pracowniczych wcale nie kwapią się z podjęciem działań prewencyjnych i wyjaśniających. Często czekają na imienne wnioski pokrzywdzonych, gdy ci z kolei obawiają się przykrych dla nich osobistych konsekwencji. W ten sposób powstaje błędne koło, wygodne dla sprawców wynaturzeń. Na dodatek wielu twierdzi, że między władzami różnych szczebli istnieje osobliwa zmowa, aby wspierać się w sprawach trudnych. Szeregowi pracownicy przegrywają z machiną koneksji i układów.
Popularne i nachalne formy komunikacji elektronicznej z deklaracjami lojalności wobec zwierzchnika przypominają sceny z „Misia” Stanisława Barei: „Warunki na zgrupowaniach miałyśmy bardzo dobre! Wszystko to zasługa naszego prezesa i nie jest prawdą, że nad łóżkami dach przeciekał! Szczególnie, że prawie nie padało! Prezes dba o nas jak ojciec najlepszy!”
„Lojalki” nie zastąpią koniecznej refleksji, wyrażonej w mądrej i odważnej debacie, bynajmniej nie wiecowej i pełnej histerycznego amoku. Zatrważający jest brak odwagi wśród „starej” kadry. Senioralnych profesorów nie stać dziś na nic więcej, jak na potakiwanie i wdzięczenie się wobec łaskawcy za choćby szczątkowe zatrudnienie. Tak jakby jakiś niewysłowiony przymus nakazywał im przyjęcie postawy bezmyślnych cmokierów, niemających przecież w wieku emerytalnym wiele do stracenia.
Zaburzenia osobowości wpływają nie tylko na postawę ich nosiciela, ale także na wszystkich, którzy z nim współpracują. Wiąże się z tym zjawisko ciągłego stresu, który wydobywa w ludziach najgorsze cechy i ma charakter konfliktogenny. Przerzucanie swojego stresu na innych powoduje u podwładnych zaburzenia lękowe. Mimo kwalifikacji czują się oni deprecjonowani, niedoceniani, a nawet wykluczani.
Bardzo typowym zjawiskiem w przypadku zaburzeń osobowości jest postrzeganie siebie jako ofiary, gdy wreszcie rozmaite zarzuty wychodzą na jaw. Taki szef zamiast starać się zrozumieć przyczyny pretensji pracowniczych, jest coraz silniej zaabsorbowany i pochłonięty swoim samopoczuciem („jestem zmęczony”, „nikt mnie nie rozumie” itd.). Czyni z siebie męczennika, który „cierpi za milijony”, a spotyka go w jego mniemaniu niewdzięczność i podłość. Zamiast wytłumaczyć się ze stawianych mu zarzutów (choćby prasowych), mobilizuje przy pomocy usłużnych pracowników opinię zakładu pracy, aby jak najwięcej osób potwierdziło jego nieskazitelność. Nie zdaje sobie przy tym sprawy z tego, że dla wielu podwładnych jest to forma ogromnego dyskomfortu i upokorzenia.
Prawdą jest, że nikt nie jest doskonały. Każdy ma w jakimś stopniu „zaburzoną osobowość”, ale warto mieć świadomość swojej psychicznej odporności i pokory w służbie innym ludziom. Brak predyspozycji do zarządzania zespołami ludzkimi oraz dysfunkcjonalność podejmowanych decyzji i działań powinna stanowić dzwonek alarmowy dla otoczenia, żeby takich osobników nigdy więcej nie powoływać na stanowiska kierownicze.
Lojalność, czyli święty spokój
Jestem daleki od przypisywania wszystkich ułomności zaburzeniom osobowościowym lidera organizacji. Ale nie da się ukryć, że od niego zależy mobilizacja wszystkich jej „mocy twórczych”. Jeśli sam staje się źródłem problemów (choćby ogromna biurokratyzacja w procesach decyzyjnych, blokowanie nagród dla zasłużonych pracowników, machinacje przy awansach zawodowych, zatrudnianie wedle uznania itd.), to powinien przed startem na kolejną kadencję poddać się publicznej ocenie, odpowiadając na wszystkie wątpliwości, jakie pojawiają się w przestrzeni publicznej. Nawet, gdy mają charakter anonimowych doniesień. Ponadto warto odróżniać anonimowych informatorów od anonimizowanych interlokutorów dziennikarzy. Nazwiska tych ostatnich są zazwyczaj znane redakcjom.
Szczególnie ważne jest odniesienie opisanych zjawisk do percepcji środowiska studenckiego. Jakich wzorów nauczy uczelnia młodych ludzi, jeśli sama cierpi na deficyt demokracji jako formy życia, formy wypracowywania zdrowych relacji międzyludzkich? Już sto lat temu amerykański filozof John Dewey zauważył, że pruski model szkolnictwa, rodem z XIX wieku, przygotowuje młodych ludzi raczej do funkcjonowania w państwie autorytarnym, a nie w demokracjach.
Erich Fromm zwrócił z kolei uwagę w swojej słynnej książce na jeden z groźnych czynników, tkwiących w indywidualnych postawach, tj. „ucieczkę od wolności”. Oznacza ona tendencję do poszukiwania bezpieczeństwa, schronienia i komfortu w różnych rodzajach więzi. Ludzie boją się poczucia wyalienowania, utraty tożsamości wspólnotowej. Dlatego demonstrują swoją wolę przynależności, by nie czuć się samotnie. To ważna przesłanka patoposłuszeństwa i ulegania narcystycznym liderom.
Do tego dochodzi bezkrytyczne poddawanie się potędze bezosobowych algorytmów i biurokratycznych procedur, które skutkuje pogłębianiem się owej „ucieczki od wolności”. Wiele działań w tym systemie ma charakter pozorowany, a kierownicy jednostek wykorzystują ten stan dla budowania wokół siebie sieci wsparcia i wymiany różnych benefitów.
Zanikła konstruktywna debata nad stanem polskiej nauki. Być może niewiele da się już uratować. Władze wielu polskich uczelni stoją przed zadaniem dokonania odważnej moralnej inwentaryzacji, jak wiele szkód wyrządziły pseudoreformy, związane z restrukturyzacją, formalistyczną ewaluacją osiągnięć, obniżaniem poziomów badań i nauczania.
Aby więc zerwać z niecnymi praktykami patoposłuszeństwa na uczelniach, należy przede wszystkim uwolnić się od potężnych uzależnień wywołanych przemocą instytucjonalną i symboliczną. Warunkiem podstawowym jest „oderwanie od stołków” ludzi pozbawionych talentów, manier i profesjonalizmu w kierowaniu zespołami ludzkimi. Przede wszystkim zamiast wzniosłych manifestów i deklaracji należy wprowadzić praktyki szerokiej i otwartej debaty, wyzwolić się z komicznej hierarchii pseudoautorytetów („ja, wójt wam to mówię), zwrócić uwagę na to, jak siebie nawzajem traktujemy, jak są podejmowane decyzje i na ile są one wyrazem respektowania potrzeb i oczekiwań środowiska uczelni.
Stanisław Bieleń
Wyróżnienia i śródtytuły pochodzą od Redakcji.
Szlachetne kłamstwa i nieprawdziwe dane
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 826
Oszustwa Fauciego związane z maseczkami były tylko jednymi z wielu „szlachetnych kłamstw”, które ujawniły jego skłonność do manipulacji. Jak skarżyli się jego krytycy, nie są to cechy, które powinny charakteryzować bezstronnego urzędnika publicznej służby zdrowia. Fauci wyjaśnił w „New York Timesie”, że podniósł swoje szacunki dotyczące zakresu szczepień potrzebnego do zapewnienia „odporności stadnej” z 70 procent w marcu do 80–90 procent we wrześniu nie na podstawie badań naukowych, ile raczej w odpowiedzi na sondaże, które wskazywały na rosnącą akceptację szczepień.
Regularnie wyrażał przekonanie, że odporność poinfekcyjna jest bardzo prawdopodobna, chociaż publicznie zajął stanowisko, że naturalna odporność nie przyczynia się do ochrony populacji. Popierał szczepienia osób, które przeszły covid, przeciwstawiając się tym samym przytłaczającym dowodom naukowym, że były one zarówno niepotrzebne, jak i niebezpieczne. Gdy pytano go o to 9 września 2021 roku, Fauci przyznał, że nie może podać żadnego naukowego uzasadnienia dla tej polityki.
We wrześniu 2021 roku, w wystąpieniu uzasadniającym szczepienie dzieci w wieku szkolnym, z nostalgią wspominał szczepienia przeciwko odrze i śwince, które miał przyjmować w szkole podstawowej, co jest mało prawdopodobne, ponieważ szczepionki te były dostępne dopiero w 1963 i 1967 roku, a Fauci uczęszczał do szkoły podstawowej w latach czterdziestych. Drobne kłamstewka dotyczące maseczek, odry, świnki, odporności stadnej i naturalnej odporności świadczą o jego niebezpiecznej tendencji do manipulowania faktami w celu realizacji swojego programu politycznego.
Pandemia COVID-19 nauczyła nas, że urzędnicy odpowiedzialni za zdrowie publiczne oparli wiele swoich katastrofalnych dyrektyw dotyczących walki z chorobą na niepewnych i pozbawionych podstaw naukowych przekonaniach. Liczne niesprawdzone teorie na temat maseczek, lockdownów, wskaźników infekcji i śmiertelności, bezobjawowej transmisji – jak również bezpieczeństwa i skuteczności szczepionek – wywołały zamieszanie, podziały i polaryzację wśród społeczeństwa i ekspertów medycznych.
Swobodne podejście doktora Fauciego do faktów mogło przyczynić się do tego, co było dla mnie najbardziej niepokojące i irytujące we wszystkich reakcjach urzędników zdrowia publicznego na COVID-19. Rażące i bezlitosne manipulowanie danymi w celu realizacji programu szczepień ukoronowało rok oszałamiających nadużyć regulacyjnych. Wysokiej jakości przejrzyste dane naukowe, jasno udokumentowane i publicznie udostępnione w odpowiednim czasie, są warunkiem sine qua non kompetentnego zarządzania zdrowiem publicznym.
Podczas pandemii wiarygodne i wyczerpujące dane mają kluczowe znaczenie dla określenia zachowania patogenu, identyfikacji wrażliwych grup populacji, szybkiego pomiaru skuteczności interwencji, mobilizowania społeczności medycznej do użycia najnowocześniejszych środków do walki z chorobą oraz efektywnej współpracy ze społeczeństwem.
Szokująco niska jakość praktycznie wszystkich istotnych danych odnoszących się do COVID-19, jak również szarlataneria, wybiórcze traktowanie faktów i inne rażące zachowania odpowiedzialnych osób, zgorszyłyby i upokorzyły wcześniejsze pokolenia amerykańskich urzędników zdrowia publicznego.
Zbyt często doktor Fauci znajdował się w centrum tych systemowych oszustw. Popełniane „pomyłki” zawsze zmierzały w tym samym kierunku – podkreślały zagrożenia związane z koronawirusem oraz bezpieczeństwo i skuteczność szczepionek, co miało na celu podsycanie publicznego strachu przed covidem i doprowadzenie społeczeństwa do masowego posłuszeństwa.
Usprawiedliwienia dla jego błędów obejmują obwinianie społeczeństwa (teraz głównie osób nieszczepionych), polityki i wyjaśnianie ciągłych zmian swoich poglądów słowami: „Musimy ewoluować wraz z nauką”.
Na początku pandemii doktor Fauci zastosował wyjątkowo niedokładne modele, które przeszacowały liczbę zgonów w USA o 525 procent. Ich autorem był oszust zajmujący się fabrykacją danych na temat pandemii, Neal Ferguson z Imperial College w Londynie, który otrzymał dofinansowanie od Bill & Melinda Gates Foundation (Fundacji Billa i Melindy Gatesów, BMGF) w wysokości 148,8 miliona dolarów. Fauci wykorzystał jego modele jako uzasadnienie dla wprowadzenia lockdownów.
Szef NIAID zgodził się na selektywne zmiany protokołu CDC dotyczące wypełniania aktów zgonu, dzięki którym zawyżano liczbę zgonów, a tym samym wskaźnik śmiertelności z powodu covidu. CDC przyznały później, że tylko 6 procent zgonów z powodu covidu wystąpiło u całkowicie zdrowych osób. Pozostałe 94 procent zmarłych cierpiało na średnio 3,8 potencjalnie śmiertelnych chorób współistniejących.
Testy PCR, które CDC z opóźnieniem uznały w sierpniu 2021 roku, nie pomagały odróżnić covidu od innych chorób wirusowych z powodu niewłaściwego ich wykorzystania. Fauci tolerował ich stosowanie przy nieodpowiednio wysokich zakresach cykli, od 37 do 45, mimo że wcześniej powiedział Vince’owi Racaniellowi, że testy wykorzystujące progi powyżej 35 cykli prawdopodobnie nie wykażą obecności żywego wirusa, który mógłby się replikować. W lipcu 2020 roku Fauci sam zauważył, że na tych poziomach pozytywny wynik to „tylko martwe nukleotydy, kropka”, ale nie zrobił nic, aby zmodyfikować testy, by stały się dokładniejsze.
Doktor Fauci, którego można śmiało nazwać carem covidu z powodu niepodzielnej i absolutnej władzy, jaką dysponował, nigdy nie skarżył się na decyzję CDC o pominięciu sekcji zwłok w przypadku zgonów przypisywanych szczepieniom. Ta praktyka pozwoliła uporczywie twierdzić, że wszystkie zgony, które nastąpiły po szczepieniu, nie były „związane ze szczepieniem”. CDC odmówiły przeprowadzenia dalszych badań medycznych osób, które twierdziły, że doszło u nich do powikłań poszczepiennych. Szpitale również przyczyniły się do oszustwa, zainspirowane finansowymi zachętami do sklasyfikowania każdego pacjenta jako ofiary covidu. Medicare płaciło szpitalom 39 tysięcy dolarów za wykorzystanie respiratora podczas leczenia COVID-19 i tylko 13 tysięcy w przypadku innych infekcji dróg oddechowych. Doktor Fauci ponownie przymknął oko na oszustwo.
Niewybaczalnym zaniedbaniem Fauciego była odmowa naprawienia notorycznie dysfunkcyjnego Vaccine Adverse Event Reporting System (Systemu Monitorowania powikłań poszczepiennych, VAERS) stosowanego przez HHS. Badania HHS wskazują, że VAERS może zaniżać obrażenia poszczepienne o ponad 99 procent. Fakty na temat śmiertelności lub ryzyka związanego z covidem z podziałem na wiek nie zostały nigdy przedstawione opinii publicznej na tyle jasno, aby ludzie wraz ze swoimi lekarzami mogli dokonać opartej na dowodach naukowych osobistej oceny ryzyka.
Urzędnicy federalni celowo przedstawiali to w sposób niejasny lub wręcz uciekali się do oszustwa, aby malować w ciemnych barwach zagrożenia związane z covidem w każdej grupie wiekowej. Takie oszustwa widoczne były w praktycznie wszystkich doniesieniach mediów głównego nurtu – zwłaszcza CNN i „New York Timesa” – dając opinii publicznej ogromnie zawyżony i katastrofalnie niedokładny obraz śmiertelności. Badania opinii publicznej wykazały, że widzowie CNN i czytelnicy „New York Timesa” byli poddani dezinformacji w zakresie faktów dotyczących COVID-19 w 2020 roku, podobnie jak publiczność Fox News po zamachach bombowych z 11 września 2001 roku. Kolejne sondaże Gallupa wykazały, że statystyczny demokrata uważał, że 50 procent zakażeń covidem prowadziło do hospitalizacji. Rzeczywista liczba wynosiła mniej niż jeden procent.
Zaufanie do ekspertów
Zamiast domagać się badań naukowych o najwyższych standardach i zachęcać do uczciwej, otwartej i odpowiedzialnej debaty na temat zdobytej w ten sposób wiedzy, poważnie skompromitowani rządowi urzędnicy do spraw zdrowia odpowiedzialni za walkę z pandemią COVID-19 współpracowali z mediami głównego nurtu i mediami społecznościowymi, aby stłumić dyskusję na temat kluczowych kwestii zdrowia publicznego. Uciszali lekarzy proponujących wczesne terapie, które mogłyby konkurować ze szczepionkami, oraz odmawiających bezwarunkowej wiary w przetestowane byle jak eksperymentalne szczepionki, za które nikt nie chciał wziąć odpowiedzialności.
Chaotyczne gromadzenie i myląca interpretacja danych pozwoliły organom regulacyjnym uzasadniać swoje arbitralne dyktaty pod płaszczykiem „konsensusu naukowego”. Aby uzasadnić nakaz noszenia maseczek, wprowadzenie lockdownów i masowych szczepień, władcy naszego systemu zdrowia nie cytowali rzetelnych badań naukowych i nie podawali przejrzystych danych, lecz opierali się na teoriach promowanych przez doktora Fauciego lub podporządkowane mu instytucje, takie jak WHO, CDC, FDA i NIH, równocześnie usprawiedliwiając uzyskanie przez technokrację medyczną nowych, niebezpiecznych uprawnień.
Wielbiciele Fauciego, w tym prezydent Biden oraz prezenterzy wiadomości telewizyjnych i internetowych, radzili Amerykanom, aby „ufali ekspertom”. Rady te były zarówno antydemokratyczne, jak i antynaukowe. Nauka i zdobywanie wiedzy jest procesem dynamicznym. „Eksperci” często nie zgadzają się w wielu kwestiach, a ich opinie mogą się różnić w zależności od zapotrzebowania ze strony polityków, władzy i własnego interesu finansowego. Prawie każdy proces sądowy, w jakim brałem udział, stawiał przeciwko sobie wysoce uznanych ekspertów obu stron, przy czym wszyscy pod przysięgą wygłaszali diametralnie przeciwne stanowiska na podstawie tego samego zestawu faktów. Mówienie ludziom, aby „zaufali ekspertom” jest albo naiwne, albo stanowi manipulację – albo jedno i drugie.
Wszystkie uciążliwe nakazy doktora Fauciego i jego wybiórcze wykorzystywanie danych służyły podsycaniu strachu i pogłębiały desperację opinii publicznej, czekającej na stworzenie szczepionek, które miały przetransferować miliardy dolarów z kieszeni podatników do portfeli członków zarządów koncernów farmaceutycznych i ich akcjonariuszy.
Robert F. Kennedy, Jr.
Jest to fragment książki Roberta F. Kennedy’ego Jr. Prawdziwy Anthony Fauci wydanej przez Wydawnictwo Iluminatio. Jej recenzję - Fauci - "Lekarz Ameryki", symbol bezprawia - zamieszczamy w tym numerze SN.