Nauka ze statku
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 0
Od kiedy zacząłem śledzić sprawy prowadzenia badań morskich (od początku studiów na UG w 1974r) byłem świadkiem gorących sporów o to czym jest statek badawczy (naukowy). W międzynarodowym kodzie określa się taki statek szlachetnym skrótem r/v czyli Research Vessel.
Statki naukowe od lat są traktowane specjalnie - większość z nich prowadzi badania na wodach poza strefami ekonomicznymi państw, i symbol "r/v" oznacza przynależność do bardzo zintegrowanej międzynarodowej wspólnoty, jest znakiem wkładu danego państwa do cywilizacyjnego wysiłku zrozumienia Planety, ważnym środkiem dyplomacji naukowej.
Bogate państwa z morską tradycją jak Norwegia, USA, Niemcy, Francja, UK czy ostatnio Chiny (a dawniej Rosja) mają całe floty (ponad 5) naukowych statków oceanicznych. Mniejsi mają zwykle 1-2 statki, ale wszystkie morskie państwa Europy mają co najmniej jedną taką jednostkę.
W Polsce od 40 lat jedynym statkiem badawczym wychodzącym poza Bałtyk (naszą strefę ekonomiczną) jest s/y Oceania, która ma symbol jachtu "s/y czyli Sailing Yacht" .
Statki są drogie - wielkie oceaniczne statki jak norweski Kronprinz Haakon czy Niemiecki Polarstern, to koszt budowy rzędu 1,5 mld złotych i dzienne koszty eksploatacji rzędu 250 tysięcy złotych. Dla porównania nasza mała OCEANIA kosztuje za dobę około 35 tysięcy złotych. Mniejsze oceaniczne statki badawcze, bez możliwości lodołamaczy jak
francuski L'Astrolable to koszt budowy około 400 milionów, i odpowiednio niższe koszty dobowego utrzymania w ciągu roku.
Statki badawcze są tak drogie, ponieważ nigdy nie są opłacalne - badania oznaczają robienie nauki, a nie wykonywanie pomiarów dla celów komercyjnych (czym zajmują się specjalistyczne statki serwisowe, hydrograficzne etc).
Nauka na statku oznacza posiadanie specjalistycznej ekipy badawczej (wszelkich specjalności od geologii, przez chemię, biologię, fizykę etc.) wspomaganej przez ekipę techniczno-inżynieryjną (operatorzy robotów, urządzeń specjalnych) no i oczywiście marynarzy.
Statek badawczy wykonuje naukowy plan zwykle opracowywany na okres 3-5 lat ze szczegółowo rozpisanymi celami, które określa morska i naukowa polityka danego państwa.
Zawsze w składzie ekip statku badawczego są ludzie z różnych instytucji (w Polsce to głownie zespoły z instytutów PAN, Morskiego Instytutu Rybackiego, Państwowego instytutu Geologicznego, Uniwersytetu Gdańskiego i wielu badaczy z innych ośrodków uniwersyteckich w całym kraju – razem około 300 osób) i z różnych krajów, bo nauka o morzu opiera się o współpracę międzynarodową. W ten sposób polscy badacze morza są od lat zapraszani na statki niemieckie, norweskie, amerykańskie i inne (z reguły zaproszony badacz przebywa na statku na koszt zapraszającego, macierzysta firma pokrywa tylko koszty dojazdu do portu).
Nie należy mylić statków naukowych ze statkami szkolnymi - to jednostki, które szkolą adeptów szkół morskich (cywilnych lub wojskowych), zwykle małe (takie jak polskie statki szkolne Nawigator XXI i Horyzont), jedyne większe statki tego rodzaju należą do Marynarki Wojennej (ale nie w Polsce).
Są też żaglowce szkolne - w służbie szkół morskich lub pozarządowych organizacji szkoleniowych, te najsłynniejsze mają ponad 100 lat i są ozdobą morskich festiwali. Ale szkolny nie znaczy naukowy.
Koszty oceanicznych statków są tak duże, że jeden resort (z wyjątkiem Ministerstwa Obrony) nie jest w stanie udźwignąć ani uzasadnić ich potrzeby. W Polsce dla resortu nauki, koszty budowy i utrzymania statku oceanicznego są abstrakcyjnie wysokie.
Podobnie na zimno trzeba ocenić inne powody utrzymywania tak kosztownej infrastruktury:
– transport ładunków na stacje polarne? Da się to zrobić taniej statkami wynajmowanymi tylko do tego celu z rynku międzynarodowego
- szkolenie studentów – przyszłych marynarzy i oficerów? – na całym świecie robi się to na małych jednostkach szkolnych lub na komercyjnych statkach transportowych. Szkoły dla kierowców nie sadzają uczniów w luksusowych mercedesach.
- badania naukowe? – skala uzasadnionych kosztów zależy od ambicji państwa. Do pilnowania naszej strefy ekonomicznej (zasoby ryb i monitoring) wystarczy mały statek.
- ambicje udziału w międzynarodowej eksploracji oceanu i jego zasobów – tu już nie da się działać tanio, a co najważniejsze - nie da się prowadzić badań „przy okazji”, na innym dostosowanym chwilowo statku. Zwykle taką operację nazywa się „ship of opportunity” i dotyczy ona przewozu ładunków czy ludzi, wykonania okazjonalnego pomiarów. Tego modelu nie da się zastosować do prowadzenia badań morskich przez państwo.
Polska potrzebuje wyraźnie sformułowanego planu obecności na oceanach - taki jak ma dla utrzymania stacji badawczych w Arktyce i Antarktyce. Dopiero taki plan określający nasze zobowiązania np. dotyczące zrozumienia zmiany klimatu, wobec społeczności międzynarodowej, pozwoli określić konsorcjum użytkowników i szczegóły wyposażenia statku
badawczego.
Dobrym początkiem są doświadczenia Oceanii - 40 lat współpracy międzynarodowej w badaniach północnego Atlantyku i Bałtyku, ponad 50% polskich publikacji z obszaru Arktyki - pokazuje, że wiemy co można zrobić i potrafimy to pokazać.
Ważne, żeby merytoryczną opiekę nad takimi projektami sprawował Komitet Badań Morza PAN, a nie żadna pojedyncza instytucja.
Jan Marcin Węsławski
Prof. Jan Marcin Węsławski jest dyrektorem Instytutu Oceanologii PAN
Reforma uczelni rodem z USA
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 199
Upadek uniwersytetów na Zachodzie prawdopodobnie wynika z amerykańskiego modelu zarządzania z 2002 r., który dewaluuje zarówno profesorów, jak i produkcję wiedzy.
Niezaprzeczalnym faktem jest, że na całym Zachodzie nastąpiło spłycenie instytucji, które powinny cenić zachowanie i rozwój wiedzy - uniwersytetów. Na prawicy sceny politycznej, a także wśród części starej lewicy, to spłycenie często tłumaczy się przyjęciem przez instytucje idei „wokeizmu”, która zastępuje produkcję wiedzy bezmyślnym i performatywnym aktywizmem. Co więcej, wiedza jest mniej ważna niż cechy tożsamościowe osób, które mogłyby ją wytwarzać. Od uniwersytetów nie oczekuje się już opracowania leku na raka, lecz zatrudniania lesbijek, kobiet transpłciowych i niepełnosprawnych osób czarnoskórych o niebinarnej tożsamości.
Krytycy powinni zauważyć, że „wokeizm” to ideologia promowana przez rynek finansowy, który tworzy parametry ESG i rankingi, służące do oceny firm pod kątem ich przywiązania do „wokeizmu” i zielonej agendy. Jeśli firma nie ma kobiety na stanowisku prezesa lub nie kupuje samochodów elektrycznych od Elona Muska, może to stać się pretekstem do dewaluacji akcji firmy lub odmowy udzielenia jej korzystnych pożyczek.
Dlatego artykuł amerykańskiej profesor Hollis Robbins „Jak wskaźniki biznesowe zrujnowały uniwersytety” jest bardzo aktualny, ponieważ ukazuje ślady logiki rynkowej w nastawionym na „woke” uniwersytecie.
Jej zdaniem, „walka z hiperpolityzacją środowiska akademickiego [...] musi zacząć się od uznania, że scentralizowane planowanie oparte na wskaźnikach w pierwszej kolejności sprzyjało tej tendencji. Chociaż inne czynniki odegrały tu pewną rolę, scentralizowany uniwersytet stał się wylęgarnią ekstremizmu ideologicznego, głównie dlatego, że jego struktura zmienia studentów w klientów i zachęca wykładowców do szukania uwagi poprzez kontrowersje, a nie tradycyjne osiągnięcia naukowe”.
Nie był to spontaniczny trend. Był plan i mentor: „Najbardziej widocznym liderem ruchu centralizacji był Michael Crow, rektor Uniwersytetu Stanowego Arizony, który po raz pierwszy przedstawił swój model „Nowego Uniwersytetu Amerykańskiego”, obejmując stanowisko w 2002 roku. Jego „reinnowacja” i „transformacja” polegały na rozbiciu „silosów” dyscyplinarnych, aby postawić studentów ponad kadrą naukową, a „wpływ” ponad wszystko inne. […] W praktyce oznaczało to osłabienie autonomii wydziałów, demontaż zarządzania dyscyplinami i przeniesienie uprawnień do ustalania zatrudnienia, priorytetów badawczych i struktur akademickich na scentralizowaną administrację”.
Jak wyjaśnił Crow w retrospektywnej analizie swoich osiągnięć na Uniwersytecie Stanowym Arizony: „Przekształciliśmy się z instytucji skoncentrowanej na kadrze naukowej w instytucję skoncentrowaną na studencie – to znaczy, że celem instytucji jest służenie studentom i poprawa wyników społeczności, a nie tylko zapewnienie kadrze naukowej miejsca, w którym mogliby być wybitnymi akademikami, badaczami lub twórcami”. Pod hasłem „dostępu dla wszystkich” i „wpływu społecznego” odebrano władzę wydziałom akademickim, dyscypliny połączono w ogromne szkoły interdyscyplinarne, a wykładowców zepchnięto na margines.
Dla mnie, Brazylijki, lektura tych słów była nieco szokująca, ponieważ proces centralizacji brazylijskich uniwersytetów, który miał miejsce za drugiej kadencji Luli, został przedstawiony w 2007 roku przez jednego z jego twórców (rektora Naomara de Almeidę) pod nazwą „Nowy Uniwersytet”. Miał on być rezultatem zarówno idei brazylijskiego pedagoga Anísio Teixeiry, jak i Procesu Bolońskiego. Niemniej rozumiem proces instytucjonalny opisany na Uniwersytecie Federalnym w Bahii (mojej Alma Mater): wydziały i katedry były atakowane jako miejsca „wczesnej specjalizacji” – problem ten należało rozwiązać poprzez tworzenie nowych instytutów interdyscyplinarnych, a także umożliwienie studentom studiowania wybranej przez nich dyscypliny.
Doprowadziło to do tego, że studenci nowo powstałych uniwersytetów stworzyli interdyscyplinarne programy licencjackie i wprowadzili zajęcia z jogi zamiast zajęć sportowych. Ostatecznie był to wzór modelu wprowadzonego w Stanach Zjednoczonych w 2002 roku.
Ponadto kompleksowa restrukturyzacja uniwersytetów federalnych forsowana przez ministra Haddada (pod nazwą Reuni) obejmowała ich rozbudowę (wymagającą zarówno utworzenia nowych instytucji i programów, jak i większej liczby studentów przypadających na jednego profesora), zastąpienie lokalnych egzaminów wstępnych testem wzorowanym na SAT (zastępując niezbędną zapamiętaną wiedzę czymś przypominającym test IQ) oraz tymczasowe wprowadzenie dyskryminacji afirmatywnej (Brazylia ostatecznie utworzyła trybunały rasowe, które miały określać, kto jest czarny i kwalifikuje się do przyjęcia na uniwersytet).
Jednocześnie na rynku brazylijskim wzrósł udział rentownych firm edukacyjnych, takich jak amerykańska Adtalem Global Education Inc. Rząd finansował je na dwa sposoby: albo poprzez program Prouni, w ramach którego opłacał czesne studentów, albo poprzez program Fies, w ramach którego udzielał studentom specjalnych pożyczek. W tych przypadkach to nie „wokeizm” przyczynił się najbardziej do ogłupienia społeczeństwa, lecz raczej inflacja dyplomów i spadek jakości edukacji. Wraz z ekspansją sektora prywatnego nastąpiły zmiany w ustawodawstwie, które umożliwiły zastąpienie nauczycieli nagranymi wykładami.
Wróćmy do Stanów Zjednoczonych. Odnosząc się do ideologizacji, profesor Robbins wyjaśnia to, odnosząc się do wymagań studentów, którzy są obecnie postrzegani jako klienci, których przyciąga marka. Co więcej, „stała kadra naukowa poświęca więcej czasu na reagowanie na wymagania dotyczące raportowania, dostosowywanie swoich praktyk do nowych standardów programowych oraz oczekiwań dotyczących prowadzenia zajęć. Scentralizowane planowanie sprzyja zatrudnianiu kadry naukowej na podstawie umów na czas określony. Najmniejszym oporem – i największym bezpieczeństwem pracy – jest stanięcie po stronie studentów i podążanie za nurtami ideologicznymi”.
Z powyższego opisu rozpoznaję narzekania moich profesorów na raporty, które musieli składać w Brazylii – zwłaszcza w programie studiów podyplomowych, który również wymagał bardzo licznej grupy studentów, aby uzasadnić swoją obecność, więc studenci byli przyjmowani, nawet jeśli byli zainteresowani jedynie uzyskaniem grantu badawczego i odsunięciem nieuchronnego bezrobocia. Skutkiem był napływ doktorantów na kilka wolnych stanowisk – które zresztą, jak w USA, były w większości tymczasowe. W rezultacie było zbyt wielu doktorantów i zbyt mało miejsc pracy. Dlatego doktoranci nie odważyli się mówić niczego poza obowiązującą ideologią z obawy, że nigdy nie zdadzą publicznych egzaminów, które zapewniają stabilną pracę i są przeprowadzane przez profesorów.
Od lat 2010 „wokeizm” stał się ortodoksją na publicznych uniwersytetach. Rząd federalny przejął ten trend i wzmocnił swoich pochlebców w całej Brazylii. Na brazylijskich uniwersytetach „wokizm” ma więcej wspólnego z pochlebstwami profesorów i kandydatów na profesorów niż z presją studentów. Potwierdza to wyjaśnienia profesor Robbins, ponieważ niepokoje społeczne są o wiele poważniejsze w USA, gdzie nauczyciele mają mniej władzy, niż w Brazylii, (gdzie nigdy nie wydarzyło się nic podobnego do afery Evergreen, a przemoc fizyczna jest rzadkością).
Profesor Robbins zwraca również uwagę na wpływ wskaźników na jakość. Po pierwsze, istnieje presja, aby studenci zdawali, by promować te wskaźniki – fakt dobrze znany w Brazylii, zarówno w sektorze publicznym, jak i prywatnym. Co więcej, wskaźniki te faworyzują „duże lub internetowe kursy, które mogą obsłużyć setki studentów jednocześnie. Wszyscy wiedzą, że wykład z 300 uczestnikami jest „bardziej efektywny” niż dwadzieścia seminariów z 15 uczestnikami, niezależnie od poziomu nauczania. Na mniejszych seminariach skrajne stanowiska są kwestionowane i omawiane przez rówieśników i profesorów. W formie wykładu lub online istnieje niewiele możliwości dialogu lub wymiany intelektualnej. Charyzmatyczny wykładowca może prezentować prowokacyjne punkty widzenia setkom studentów jednocześnie, bez żadnej sensownej możliwości dyskusji. Wskaźniki wskazują na wysoki poziom zapisów i efektywne wykorzystanie zasobów”.
Tutaj mierzymy się z tymi samymi problemami, z którymi borykały się brazylijskie uniwersytety prywatne w fazie ekspansji, z wyjątkiem charyzmatycznego profesora, który osiąga status celebryty – ponieważ w Brazylii najbardziej pożądane pozostają uniwersytety publiczne, a nie ma zajęć dla 300 studentów. Jednak fenomen charyzmatycznych profesorów stopniowo pojawia się również tutaj, wraz z inicjatywami takimi jak Faculdade Mar Atlântico, należąca do prawicowego użytkownika Instagrama, oraz programami studiów podyplomowych oferowanymi przez ICL, lewicową platformę marketingu cyfrowego. Świat trenerów przenika się ze światem studiów uniwersyteckich. Zobaczymy, czy to się przyjmie.
Cóż, możemy stwierdzić, że obniżanie poziomu uniwersytetów na całym Zachodzie wynika prawdopodobnie z amerykańskiego modelu zarządzania z 2002 roku, który dewaluuje zarówno profesorów, jak i produkcję wiedzy na rzecz wskaźników „efektywności” gospodarki, traktującej studentów jak klientów. Nakreśliłam analogię z Brazylią, a zagraniczni czytelnicy z pewnością mogą to porównać do swojej ojczyzny.
Bruna Frascolla
Autorka jest historykiem filozofii, doktorantką Uniwersytetu Federalnego w Bahii w Brazylii i eseistką
Źródło: https://strategic-culture.su/news/2025/07/20/the-university-reform-exported-by-america/
O systemach edukacji w różnych państwach
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 109
Przed 1 września 2025 jekateryburski portal E1.ru https://www.e1.ru/ przeprowadził ankietę wśród studentów zagranicznych w Jekateryburgu, aby dowiedzieć się, czym różni się rosyjska edukacja od oferowanej za granicą. Wypowiedzieli się na ten temat studenci z Chin, Argentyny, Syrii, Mongolii i Egiptu oraz oczywiście, Rosji. Publikacja ukazała się 31.08.25 i pokazuje wielość rozwiązań edukacyjnych na świecie. Przytaczamy tekst w całości (tłumaczenie maszynowe). (Red. SN)
Szkoły bez stołówek
Shehab Omar, pochodzący ze słonecznego Kairu, obecnie studiuje na Wydziale Stosunków Międzynarodowych Uralskiego Uniwersytetu Federalnego w Jekaterynburgu. Wyjaśnił, że egipski system edukacji jest bardzo podobny do rosyjskiego: dzień szkolny zaczyna się o 8:00 i kończy o 14:00, ale każda lekcja trwa godzinę i 20 minut.
W Egipcie, w przeciwieństwie do Rosji, nie ma stołówek. Uczniowie przynoszą jedzenie z domu i jedzą obiad na boisku szkolnym lub w klasie, gdy nauczyciela nie ma w pobliżu.
„W szkole mamy osobny przedmiot – religię. Zajęcia są podzielone na dwie części: część studiuje islam, część chrześcijaństwo, w zależności od wyznania” – opowiada Shehab.
Anatomia jest nauczana w oddzielnych klasach dla chłopców i dziewcząt. Egipskie dzieci uczą się francuskiego lub włoskiego jako języków obcych. Obowiązkowy program nauczania obejmuje język arabski i angielski, literaturę, matematykę i nauki przyrodnicze.
Youssef El-Zwaag z egipskiego miasta Beni Suef przyjechał do Rosji, aby studiować sztuczną inteligencję, ponieważ są tu „silne uniwersytety w dziedzinie technologii i inżynierii”.
Młody mężczyzna dodał, że oceny w egipskich szkołach i na uniwersytetach przyznawane są w 100-punktowej skali, przeliczanej na procenty lub litery (A, B, C, D, F). Uczeń o bardzo dobrych wynikach zazwyczaj osiąga od 85% do 100%
Aby dostać się na uniwersytet w Egipcie, musisz zdać egzamin Thanaweya Amma (egzamin państwowy zdawany w ostatniej klasie liceum). Wynik na tym egzaminie decyduje o tym, na jaki uniwersytet i kierunek studiów możesz się dostać.
Istnieją uniwersytety państwowe (Kair, Ain Shams, Aleksandria) i prywatne, a także instytuty (techniczne, pedagogiczne, językowe).
Rok akademicki podzielony jest na dwa semestry: jesienny i wiosenny. Egzaminy odbywają się po każdym semestrze. Są ferie zimowe (około trzech tygodni) i letnie (lipiec–sierpień).
W Egipcie dużo uwagi poświęca się teorii, kładąc nacisk na egzaminy i zapamiętywanie. „W Rosji jest więcej praktyki i dyskusji. Tutaj studenci są bardziej aktywnie zaangażowani. Byłem zaskoczony, że tutaj nauczyciele dużo wchodzą w interakcję ze studentami, zadają pytania już w trakcie wykładów i zachęcają do samodzielnego myślenia. W Egipcie to bardziej klasyczny wykład, podczas którego studenci głównie słuchają i robią notatki” – mówi Youssef.
Rosyjscy studenci jako egzotyka
Mieszkanka Swierdłowska Jekaterina Karpowa studiowała na wymianie studenckiej w Harbinie w Chinach. Na Uniwersytecie Nauki i Technologii studenci mają zajęcia pięć dni w tygodniu. Zajęcia rozpoczynają się o 8:10. Każde zajęcia trwają 90 minut – niewiele różnią się od tych w Rosji.
„Liczba zajęć różni się w zależności od grupy i poziomu językowego, ale maksymalnie trzy. Jeśli weźmiemy udział w maksymalnie trzech zajęciach, kończymy o 15:10. Pomiędzy pierwszymi dwoma zajęciami jest 20-minutowa przerwa, a między drugimi a trzecimi zajęciami przerwa trwa 1:40. W tym czasie można i należy zjeść lunch i odpocząć” – mówi Jekaterina.
Studenci są zobowiązani do wykonania pracy domowej w aplikacji online. Każde zadanie ma swój limit czasowy. Jeśli student nie wykona zadania w wyznaczonym terminie, dostęp do niego zostanie ograniczony, a student otrzyma ocenę niedostateczną.
Całe nauczanie odbywa się w języku chińskim, z wykorzystaniem metody TPR (total physical response), w której język jest nauczany bez użycia języka ojczystego ucznia.
„Na zajęciach musieliśmy wszystko zapisywać ręcznie, a to wymaga znajomości chińskich znaków i rozwijania szybkości pisania. Moje umiejętności językowe znacznie się poprawiły, zwłaszcza w mowie, ponieważ bez mówienia trudno jest żyć w Chinach. Po angielsku się tam nie mówi” – mówi Jekaterina
Studenci na wymianie uczą się również historii, literatury i geografii Chin.
„Zaskakujące w Chinach jest to, że studenci kupują sobie podręczniki, mimo że w Rosji wszyscy przyzwyczailiśmy się do tego, że rozdaje się je za darmo. Poza tym w tych podręcznikach można bez problemu pisać długopisem! Ja pisałam ołówkiem w każdym podręczniku do samego końca, bo dla mnie to czyste świętokradztwo. Ale studenci z innych krajów azjatyckich – Korei, Tajlandii i tak dalej – nie mieli nic przeciwko, bo tak samo jest u nich” – zachwyca się Jekaterina.
W Chinach dyscyplina jest bardziej surowa. Spóźnienia nie są lekceważone. Jeśli opuścisz zajęcia lub zachorujesz, musisz złożyć wniosek urlopowy i uzyskać podpisy wszystkich nauczycieli. Ból głowy nie jest uznawany za usprawiedliwienie nieobecności na zajęciach, ale rozstrój żołądka już tak: „W Rosji jest to temat drażliwy, ale w Chinach można o tym swobodnie rozmawiać”.
Mówiąc o rodzimych chińskich studentach, Ekaterina miała wrażenie, że uczą się 24 godziny na dobę, 7 dni w tygodniu.
Mają zajęcia do wieczora, a potem idą do biblioteki i siedzą tam do zamknięcia. Ponieważ wiele chińskich akademików jest budowanych z myślą o praktyczności, a nie wygodzie, w bibliotece zawsze brakuje miejsca: wszyscy się uczą. – mówi Jekaterina.
W Chinach uczniowie rozpoczynają naukę 1 września, a czasem nawet wcześniej, i kończą ją na początku lipca. Zimą są dwa miesiące wakacji, mniej więcej od początku stycznia do początku marca. Latem chińscy uczniowie mają jednak tylko miesiąc wolnego.
Możesz również wziąć wolne w trakcie roku szkolnego w święta państwowe, takie jak Święto Pracy (1 maja) lub Święto Narodowe Chińskiej Republiki Ludowej (1 października), które obchodzone jest przez pięć dni.
Życie codzienne w Chinach jest zupełnie inne niż w Rosji.
„Oczywiście, jedzenie jest najważniejsze. Chiny oferują szeroki wybór dań, ale brakuje typowych dodatków – zawsze jest ryż lub makaron” – wyjaśnia Rosjanka. „Ponieważ miasto, w którym studiowałam, ma surowy klimat, jedzenie jest tam tłuste, pikantne i ciężkie. W sklepach jest mnóstwo artykułów spożywczych, ale nie ma nabiału, serów, chleba ani kiełbas, do których jesteśmy przyzwyczajeni. Zamiast tego jest mnóstwo innych ciekawych i nietypowych produktów. Na przykład konserwowe „zgniłe” jajka.
Drzemka w południe jest nieodłączną częścią codziennej rutyny każdego Chińczyka. „Na początku wydawało się to żartem, ale szybko stało się nawykiem” – przyznaje Jekaterina.
W restauracjach ludzie nie zamawiają jedzenia dla siebie, ale kilka dużych porcji do podziału. Należy również pamiętać, że palenie jest w Chinach powszechne.
W Chinach nigdzie nie można się ruszyć bez telefonu, bo wszystko załatwia się za jego pomocą. Można zamówić jedzenie, zapłacić za zakupy spożywcze, zamówić taksówkę, wynająć samochód i kupić bilety – wszystko w jednej aplikacji: „Oczywiście, nie jest to już zaskakujące; jest to powszechne i popularne również w Rosji, ale w Chinach zdaje się, że osiągnęło swój szczyt”.
Transport w Chinach jest zróżnicowany: metro, autobusy, wypożyczalnie rowerów, a także taksówki: „Trudno w to uwierzyć, ale prawie zawsze zamawiałem taksówkę, bo tam jest tanio i szybko”.
Po roku mieszkania w Chinach Jekaterina zauważyła, że miejscowi cenią sobie wygodę ponad wszystko: „Jeśli spojrzeć na to, jak ubierają się uczniowie na zajęcia i jak ubierają się wszyscy inni, można zauważyć, że Chińczycy są bardzo prości. To tak, jakbyśmy tolerowali dyskomfort dla dobra wyglądu i wizerunku. Ale jednocześnie bardzo ważne jest dla nich, aby nie „stracić twarzy”, czyli nie narazić się na kompromitację ani nie stracić pozycji w społeczeństwie. Można bezpiecznie zostawić swoje rzeczy, nie martwiąc się o ich kradzież” – mówi.
Jekatierinie nie udało się nawiązać bliższych przyjaźni z chińskimi studentami, ale zapewnia, że Azjaci patrzyli na Rosjan z wielkim podziwem.
„Kiedy zaczął się rok szkolny, większość chińskich pierwszoklasistów patrzyła na nas jak na kosmitów. Jeśli usiadło się obok kogoś, na przykład w stołówce, szybko dojadali i wychodzili. Wielu myślało, że nie mówimy po chińsku, więc często słyszało się komentarze w stylu: »Och, Rosjanie, patrzcie, jacy jesteście biali/wysocy/przystojni«. Ogólnie rzecz biorąc, miałam wrażenie, że nas unikają. Teraz rozumiem, że to była po prostu nieśmiałość” – podsumowuje Jekaterina z uśmiechem.
„Student w Argentynie może sam decydować o swoim poziomie zaawansowania”.
Thomas pochodzi ze słonecznego Buenos Aires. Jest doktorantem trzeciego roku historii stosunków międzynarodowych na UrFU.
Rok szkolny w Argentynie rozpoczyna się w marcu i kończy w grudniu (pory roku na półkuli południowej są odwrotne do naszych). W lipcu uczniowie wyjeżdżają na dwutygodniową przerwę zimową. Na ulicach Buenos Aires często można zobaczyć dzieci w białych fartuchach – to uczniowie szkół publicznych, którzy mają obowiązek noszenia tego mundurka na codziennych ubraniach.
„Oceny w argentyńskich szkołach są przyznawane w skali od jednego do dziesięciu. Dziesięć to najwyższa ocena, a siedem lub mniej oznacza, że uczeń nie opanował materiału. Ocena końcowa jest obliczana na podstawie średniej arytmetycznej ocen z trymestru. Jeśli ocena jest niższa niż siedem, uczeń musi zdawać coroczny egzamin z danego przedmiotu” – wyjaśnia Thomas.
Zajęcia w argentyńskich szkołach odbywają się w dwóch językach. Podczas pierwszej zmiany zajęcia prowadzone są po hiszpańsku, a podczas drugiej – w języku obcym (angielskim, niemieckim, hiszpańskim, a nawet jidysz).
Rekrutacja na uniwersytety w Argentynie zależy od rodzaju uczelni. Na uniwersytetach publicznych kandydaci muszą ukończyć kurs przygotowawczy, który trwa od semestru do roku. Kandydaci zdają egzaminy, zdają testy i wykazują gotowość do podjęcia nauki. Takie podejście pozwala uczelni ocenić wiedzę i motywację kandydatów.
Na uczelniach prywatnych sytuacja jest prostsza: egzaminy wstępne często nie są wymagane. Po ukończeniu szkoły średniej uczniowie mogą od razu wybrać kierunek studiów i rozpocząć naukę.
Uczelnie wyższe w Argentynie nie cieszą się tak dużą popularnością jak w innych krajach. Absolwenci zazwyczaj od razu idą na studia.
„Studenci w Argentynie mogą sami decydować o swoim planie zajęć. Niektórzy kończą studia w cztery lata, inni w sześć, łącząc naukę z pracą. Ten system pozwala im uczęszczać na mniejszą liczbę kursów i poświęcać więcej czasu na pracę. W Rosji łączenie nauki z pracą jest trudniejsze, ponieważ zajęcia zajmują cały dzień. Jedynym rozwiązaniem jest wzięcie urlopu naukowego i całkowite przerwanie studiów” – mówi Thomas.
W Argentynie, jeśli student nie zda egzaminu, musi powtórzyć cały kurs w kolejnym roku akademickim. Jeśli nie zda przez kilka lat z rzędu, kończy studia bez certyfikatu.
Wszystko jest prawie jak w Rosji
Enkhjin pochodzi z regionu Gobi Południowe w południowej Mongolii. Obecnie studiuje na Wydziale Stosunków Międzynarodowych Uniwersytetu UrFU. Wyjaśniła, że zajęcia w jej kraju zazwyczaj rozpoczynają się o 8:00 lub 8:30. Lekcje w szkole trwają 40–45 minut, a liczba godzin wynosi 5–6 dziennie.
W stołówce często serwowane są zupy, dania mięsne (wołowina, jagnięcina), buuzy (pierogi), bort (suszone mięso), owsianka i herbata z mlekiem.
Szkoły mongolskie kładą szczególny nacisk na język i literaturę mongolską, w tym klasyczne formy pisma. Osobnym przedmiotem jest nauka historii i kultury koczowniczej Mongolii – epoki Czyngis-chana oraz tradycji i stylu życia koczowników. Niektóre szkoły oferują lekcje tradycyjnego rzemiosła i sztuki (stroje narodowe, jurty, instrumenty muzyczne). Omawiane są również kwestie środowiskowe i zarządzanie środowiskiem związane z życiem koczowniczym” – wyjaśnia Enkhjin.
W Mongolii uczniowie zdają egzamin Unified State Examination (USA) pod koniec 12. klasy. Jest on podobny do rosyjskiego Unified State Exam (USE). Wyniki egzaminu są wymagane do przyjęcia na uniwersytet.
Po ukończeniu szkoły średniej absolwenci mogą wybierać pomiędzy różnymi opcjami: kontynuować naukę na publicznych lub prywatnych uniwersytetach, w szkołach wyższych i szkołach zawodowych lub kontynuować naukę za granicą.
Do największych uniwersytetów w kraju należą Narodowy Uniwersytet Mongolii, Uniwersytet Nauki i Technologii oraz Uniwersytety Medyczny, Ekonomiczny i Nauczycielski. Prywatne uczelnie oferują programy z zakresu biznesu, IT, prawa i projektowania, często współpracując z partnerami międzynarodowymi.
„Bezpłatna edukacja na wszystkich poziomach”
Syryjczyk Joseph wyjaśnił, że edukacja w jego ojczyźnie jest dostępna i bezpłatna na wszystkich poziomach. Uczniowie uczą się głównie języka arabskiego, religii i wojska. Nauka trwa 12 lat.
Szkolnictwo wyższe dzieli się na trzy poziomy:
• Licencja - program trwa od czterech do sześciu lat;
• DEA lub DESS – trwające od jednego do dwóch lat, co odpowiada uzyskaniu tytułu magistra w systemie bolońskim;
• Kształcenie podyplomowe trwa od trzech do pięciu lat.
Władze Syrii wspierają rozwój kształcenia inżynieryjnego i medycznego na uniwersytetach, poświęcając mniej uwagi sztuce, prawu i biznesowi.
„W Syrii jest tylko pięć publicznych uniwersytetów. Dostanie się na nie jest łatwe, ponieważ edukacja jest bezpłatna, ale znalezienie pracy po ukończeniu studiów jest trudne. Trwa wojna (pomimo zmiany reżimu, w niektórych regionach kraju nadal szaleje wojna domowa – red. ), zagraniczne firmy praktycznie nie istnieją, a w konsekwencji możliwości zatrudnienia absolwentów są bardzo ograniczone. Wybrałem studia w Rosji, ponieważ ją kocham i znam rosyjski” – dzieli się swoim doświadczeniem Joseph.
Systemy edukacyjne znacznie różnią się w poszczególnych krajach. Studenci zagraniczni mogą nie od razu zaadaptować się do metod nauczania, mentalności i niuansów kulturowych. Choć każdy uczeń jest inny, wszystkich łączy jedno: miłość do nauki.
Za: https://www.e1.ru/text/education/2025/08/31/76005560/
Wzmacniacz kwantowy Einsteina - to proste
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 397
Albert Einstein swoją publikacją (On the quantum theory of radiation, Phys. Z. p. 121,1917) na temat wzmacniacza kwantowego zainicjował budowę lasera. Trochę to jednak potrwało. Pierwszy wzmacniacz kwantowy działający na znacznie niższych częstotliwościach (mikrofalach) nazwany maserem został zbudowany przez Charlesa Townesa dopiero w 1954 roku, zaś laser - przez Th. Maimana w 1960 roku. Dlaczego tak późno? Był to dość niespokojny czas na świecie. Gdy tylko skończyła się pierwsza wojna światowa, światowy kryzys gospodarczy doprowadził do następnej, znacznie gorszej w skutkach, w wyniku której świat podzielił się na wrogie obozy rozdzielone „żelazną kurtyną”. Było co robić.
Była jeszcze inna przyczyna - techniczna. Uczeni mieli już wzmacniacze i je stosowali. Oczywiście nie nazywały się kwantowe. Kwantowymi nazwano te drugie, by nadać im właściwy sens i odróżnić od już istniejących. Nazwijmy te pierwsze, istniejące, klasycznymi.
Pewno będziemy musieli jeszcze przywołać dodatkowe fakty, by zrozumieć całość zagadnienia. Ze światłem ludzkość jest zapoznana od wieków. Natura wyposażyła nas w odpowiednie narządy do reakcji na światło – oczy. Poznaliśmy ich budowę i nauczyliśmy się je naśladować, budując aparaty fotograficzne i inne przyrządy optyczne. Może się to wydać dziwne, ale przez większość czasu korzystania z dobrodziejstw światła nie zdawaliśmy sobie sprawy czym ono jest. Nie będę wywoływał „wilka z lasu” i twierdził, że trochę z tego jeszcze nam pozostało i przejdę dalej.
Nasz rodak Andrzej Dragan w swojej książce Kwantechizm nazwał nas „nagimi małpami” i uznał, że w czasie ostatnich 200 lat dokonaliśmy niebywałego postępu intelektualnego w rozumieniu wszechświata. Przywołajmy zatem niektóre z poznanych faktów. Na początek dwa, wyjątkowo tu przydatne.
Teoria pola elektromagnetycznego (James C. Maxwell, 1861) i odkrycie elektronu (Joseph J. Thomson, 1897). Głównie te, ale z pewnością także dalsze odkrycia upewniły nas w przeświadczeniu, że światło jest taką samą falą elektromagnetyczną jaką wykorzystuje się np. w radiu, zaś prąd elektryczny to ruch elektronów. Elektronów mamy pełno w materii, tylko trzeba umieć do nich sięgnąć i z nich korzystać.
Wzmacniacze te klasyczne też już były. Umieliśmy także wytwarzać fale elektromagnetyczne, przesyłając do anten zmienne, o odpowiedniej częstotliwości (często mawialiśmy „wielkiej częstotliwości” – w.cz.), prądy elektryczne.
Wzmacniacze klasyczne to były wzmacniacze tego prądu wielkiej częstotliwości. Były one niezbędne do wytwarzania – generacji - tych prądów, a te potrzebne do emisji fal elektromagnetycznych. Generatorami sygnałów elektrycznych były te wzmacniacze, które dostarczały dla siebie sygnał do wzmacniania. Mówimy, że wyposażone są w układy dodatniego sprzężenia zwrotnego. Jednak wzmacniacze te miały swoje niedostatki i dlatego wzmacniacz kwantowy i umiejętność jego budowy są tak ważne.
Do generacji prądu w. cz. stosowało się zawsze, także i dziś lampy elektronowe i tranzystory. Mamy w nich do czynienia ze swobodnymi elektronami, które przyśpieszane w stałym polu elektrycznym powiększają swoją energię tj. są wzmacniane. Niestety, elektrony mają niewielką, ale mierzalną masę. Związana z nią bezwładność ogranicza chwilową szybkość ruchu, jaką można im nadać, a to przekłada się na maksymalną częstotliwość generowanych sygnałów. To jest wspomniana wada tych wzmacniaczy i generatorów.
Wymyślano różne sposoby radzenia sobie z bezwładnością elektronów. Czasami udawało się w konkretnych rozwiązaniach nieznaczne powiększać maksymalną częstotliwość, ale zupełnie wykluczyć bezwładności elektronów nie sposób. Generatory prądu w. cz. nie mogły mieć większych częstotliwości niż kilkadziesiąt miliardów zmian (cykli) w czasie jednej sekundy. Za graniczną uznaje się częstotliwość 100 GHz (1011 Hz). To oczywiście bardzo duża wartość i w większości zastosowań elektroniki w telekomunikacji i radiolokacji nawet obecnie jest wystarczająca. Do częstotliwości optycznych jest jej jednak nadal bardzo daleko: jeszcze co najmniej trzy – cztery rzędy wielkości. Jeżeli kwantowy wzmacniacz Einsteina byłby w stanie tę granicę przekroczyć, byłby pożyteczny i pożądany.
Na jakiej zasadzie działa wzmacniacz kwantowy? Do wyjaśnienia sobie tego nie wystarczy sięgnąć tylko do wspomnianej już pracy A. Einsteina. Powinniśmy zapoznać się z nazwiskiem Maxa Plancka, którego przedstawiłem w felietonie Po drugiej stronie lustra i prac związanych ze statystyką obsadzeni stanów energetycznych Ludwika Boltzmanna.
Znana materia zbudowana jest z około stu różnych pierwiastków, a ich elementarne składniki – atomy - z różnej liczby elementów znanych jako protony i neutrony oraz elektronów w liczbie równej protonom. Liczba neutronów może być zmienna, co wpływa na rodzaj izotopu danego pierwiastka. Ponieważ protony mają dodatni ładunek elektryczny, zaś elektrony taki sam co do wielkości, ale ujemny, atomy są elektrycznie obojętne. Można jednak w sposób wymuszony zmieniać liczbę elektronów chmury elektronowej atomu, tworząc w ten sposób dodatnie lub ujemne ich jony.
W zależności od tego, z jakim pierwiastkiem mamy do czynienia liczba protonów, a więc i elektronów się zmienia. Elektrony w powłoce elektronowej atomów mogą zajmować z góry określone, dopuszczalne położenia. Może precyzyjniej będzie mówić, że odpowiedniej wartości energii potencjalnej atomu, jonu lub ich połączeń (molekuły) odpowiada stosowna konfiguracja ich powłoki elektronowej. Zmiana konfiguracji powłoki z reguły związana jest ze zmianą (pozyskaniem lub utratą) odpowiedniej porcji energii. Mówimy „porcji energii”, gdyż konfiguracje powłoki elektronowej w atomach są z góry określone i innych tworzyć nie mogą.
W rzeczywistości mamy do czynienia z ciągłą przemianą energii atomów. Wiadomo, że w przestrzeni istnieje pełno fotonów. Jeżeli energia któregoś z nich jest zgodna energią przemiany powłoki elektronowej, zostanie pochłonięty, a atom przejdzie w stan wzbudzony do wyższej energii potencjalnej.
Mogą być jeszcze inne, mechaniczne źródła wzbudzania atomów. Ciepło jest niczym innym jak ruchem ośrodka materialnego. Jeżeli jest to gaz (ewentualnie para) lub ciecz, nazywany jest ruchami Browna. W przypadku ciał stałych będą to drgania atomów wokół ich położeń centralnych. W czasie zderzeń cząstek nawet część energii kinetycznej jednej z nich może być przekazywana innym powodując ich wzbudzanie.
Wyobraźmy sobie, że obserwujemy stan wzbudzenia wybranej grupy cząstek (atomów, jonów, molekuł), którą się szczególnie interesujemy. Nazwijmy ją grupą elementów kwantowych lub cząstkami aktywnymi. Wtedy pozostałe, tworzące ośrodek, możemy traktować jako pojemny energetycznie termostat. Ma on niezmienną temperaturę; mimo, że z niego możemy czerpać niewielkie ilości energii lub jej niewielki nadmiar termostatowi przekazywać.
Ludwik Boltzman zajmował się zachowaniem energii potencjalnej dostatecznie licznej grupy takich wybranych cząstek kwantowych poddanych oddziaływaniu termostatu. Jeżeli oddziaływanie trwa dostatecznie długo, osiągany zostaje stan stacjonarny (równowagi termodynamicznej). Polega on na tym, że liczba cząstek (N) znajdujących się w stanach o coraz wyższej energii (E) wykładniczo maleje. Można to zapisać w dość prostej postaci zależności matematycznej, ale my nie będziemy tego robić. Postaramy się za to, znając powyższą ogólną zasadę, podać zasadnicze własności takiego zespołu wybranych cząstek:
1. Każdy taki zespół cząstek ma najniższy stan energetyczny często nazywany stanem podstawowym;
2. W najniższym stanie podstawowym znajduje się największa liczba cząstek;
3. W każdym wyższym stanie energetycznym znajduje się coraz mniejsza liczba cząstek. Im większa różnica energii pomiędzy rozpatrywanymi stanami, tym większa różnica cząstek, jaka w tych stanach się znajduje.
4. Każdy stan wzbudzony (o energii wyższej od podstawowego) jest nietrwały. Oznacza to, że cząstka wzbudzona do tego stanu, prędzej albo później, w sposób niekontrolowany, samoistny ten stan opuści, przechodząc do jednego ze stanów niższych. Związana jest z tym emisja energii bądź kinetycznej (fononu), bądź elektromagnetycznej (fotonu). W drugim przypadku mówimy o fotonie emisji spontanicznej. Tę własność stanu (poziomu) energetycznego charakteryzuje wielkość „τ ”- nazywana czasem życia. Jest to czas, po którym z określonym prawdopodobieństwem cząstka powinna dany stan energetyczny opuścić i foton emisji spontanicznej zostać wygenerowany.
Tak docieramy do teorii wzmacniacza kwantowego Einsteina wyłożonej we wspomnianej na wstępie pracy. Rozpatrywane jest w niej działanie fotonów z zewnętrznego źródła na wybraną parę stanów energetycznych odpowiedniego zespołu elementów kwantowych. Działanie będzie skuteczne, gdy energia fotonu będzie równa różnicy energii jednego ze stanu wyższego (Ew) i niższego (En). Pozwólmy sobie tą równość zapisać: hν = Ew–En.
Zgodnie z teorią L. Boltzmanna, cząstek w niższym stanie energetycznym jest zawsze więcej i na nie głównie będą trafiać i z nimi oddziaływać fotony oświetlające ośrodek. Jak wiadomo, zostaną one wtedy pochłonięte, a cząstki, na które działały będą wzbudzone do stanu energetycznego wyższego.
W swojej pracy dotyczącej wzmacniacza kwantowego A. Einstein zajął się szczegółowo drugim przypadkiem, gdy foton oddziałuje z cząstką będącą w stanie wzbudzonym. Zgodnie z jego teorią, dochodzi wtedy do zjawiska, które nazwał emisją stymulowaną (wymuszoną). Cząstka przechodzi w niższy stan energetyczny i zostanie wygenerowany foton wymuszony. Cechą charakterystyczną tej emisji jest identyczność fotonów wymuszającego i wymuszonego. Pamiętając, że foton jest falą, wspomniana identyczność fotonów oznacza identyczne częstotliwości obydwu fal, kierunki ich propagacji, jednakową polaryzację, a poza tym będą one miały zgodne fazy.
Biorąc powyższe pod uwagę należy uznać, że fala wymuszająca zostaje powiększona, wzmocniona.
Mamy zatem do czynienia albo z tłumieniem (działanie na cząstki na niższym poziomie energetycznym), albo ze wzmocnieniem (działanie na cząstki na poziomie energetycznym wyższym). Sumaryczny wynik oddziaływania jest różnicą aktów pochłaniania i aktów emisji wymuszonej. Będzie on zatem proporcjonalny do różnicy cząstek w tych stanach
ΔN = Nw–Nn.
Zgodnie ze statystyką Boltzmanna w stanie ustalonym zawsze na poziomie niższym jest więcej cząstek niż na wyższym: Nn>Nw. Różnica (ΔN) jest zatem ujemna (przeważają akty pochłaniania) i ośrodek w swej masie jest tłumiący.
Staje się jasne, kiedy będziemy mogli mieć do czynienia z nowym typem wzmacniacza, który nazwany został w literaturze fachowej wzmacniaczem kwantowym. Należy odpowiednio dobrać ośrodek (typ cząstek), na który będzie oddziaływać fala elektromagnetyczna, wybrać dwa stany energetyczne pomiędzy którymi realizowane będą przejścia i odpowiednio pobudzając (pompując) ośrodek doprowadzić do sytuacji, by w stanie energetycznym wyższym znajdowało się więcej cząstek niż w stanie energetycznym niższym,
ΔN>0
Nazywamy to inwersją obsadzeń. Im ΔN jest większe tym lepiej. Proste, prawda?
Byli tacy, którzy duże opóźnienie pomiędzy opracowaniem teorii wzmacniacza kwantowego, a budową pierwszych urządzeń praktycznie realizujących tą ideę upatrywali w trudnościach zapewnienia inwersji obsadzeń ośrodka. Prędzej jednak czy później „nagie małpy” poradziły sobie z problemem i lasery stały się faktem.
Zdzisław Jankiewicz
Recenzje a konflikt interesów
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 335
W latach 2020–2022 Pharma zapłaciła 1,06 miliarda dolarów recenzentom w głównych czasopismach medycznych.
Jak wynika z danych opublikowanych w październiku 2024 w Journal of the American Medical Association (JAMA), w latach 2020–2022 przemysł farmaceutyczny zapłacił recenzentom głównych czasopism medycznych 1,06 miliarda dolarów.
Płatności na rzecz recenzentów czasopism The BMJ, JAMA, The Lancet i The New England Journal of Medicine obejmowały 1 miliard dolarów na rzecz osób fizycznych lub ich instytucji za badania oraz 64,18 miliona dolarów na pokrycie ogólnych opłat, w tym podróży i posiłków. Opłaty za konsultacje i wystąpienia wyniosły odpowiednio 34,31 mln dolarów i 11,80 mln dolarów.
Spośród prawie 2000 przeanalizowanych recenzentów medycznych ponad połowa otrzymała co najmniej jedną płatność od branży w latach 2020–2022.
Autorzy badania stwierdzili, że choć zbadano konflikty interesów między redaktorami czasopism i autorami, konflikty interesów między recenzentami mogły być trudniejsze do oceny.
„Tradycyjnie nieprzejrzysty charakter” recenzji naukowych utrudnia ocenę recenzentów „pomimo ich kluczowej roli w publikacjach akademickich” – piszą autorzy.
Jak wynika z badania JAMA, typowe zasady dotyczące konfliktu interesów stosowane przez większość czasopism wobec autorów – wymagające od nich jedynie ujawnienia konfliktu interesów – zazwyczaj nie mają zastosowania do recenzentów.
Chociaż redaktorzy czasopism pytają o te konflikty, rzadko ujawniają je publicznie – mimo że wielu recenzentów czołowych czasopism może mieć powiązania z branżą „ze względu na swoją wiedzę akademicką” – piszą autorzy.
Doktor Karl Jablonowski, starszy naukowiec w Children's Health Defense, powiedział The Defender, że proces naukowy jest zagrożony, gdy recenzenci są zobowiązani wobec Wielkiej Farmacji, a nie społeczności naukowej.
„W pobliżu procesu publikacji nie powinny znajdować się żadne konkurencyjne ani konkurujące interesy” – stwierdził, dodając:
„Nauka jest wspólnotą. Potrzebujemy siebie nawzajem, aby modyfikować pomysły i przekształcać je w lepsze pomysły, krytykować, ulepszać, inaczej nie pójdziemy do przodu. Publikacja naukowa to sposób, w jaki naukowcy komunikują się ze sobą. To jedyna rzecz, której nie można dotknąć, która jest zbyt cenna i zbyt ważna, aby w nią ingerować.
„Jako naukowcy mamy fundamentalne obowiązki wobec społeczności . Obejmuje to zapewnienie, że nasza jedyna uświęcona tradycją metoda wzajemnego przekazywania pomysłów jest bezinteresowna i wolna od konfliktów interesów”.
Dr. Adriane Fugh-Berman, dyrektor PharmedOut , projektu Centrum Medycznego Uniwersytetu Georgetown, który kształci lekarzy w zakresie branżowych praktyk marketingowych, powiedziała MedPage Today, że firmy farmaceutyczne są największymi nabywcami artykułów preprintowych i intensywnie reklamują się w magazynach, co „wpływa na to, co jest publikowane .”
„Oczywiście, artykuły krytyczne wobec leków są rzadziej publikowane w czasopismach wspieranych przez firmy farmaceutyczne, których redaktorów i recenzentów wspierają firmy farmaceutyczne” – stwierdziła.
Autorzy badania dokonali identyfikacji recenzentów na podstawie list recenzentów poszczególnych czasopism z 2022 roku. Przeszukali bazę danych otwartych płatności Centers for Medicare & Medicaid Services pod kątem płatności na rzecz asesorów.
Producenci leków mają obowiązek zgłaszania płatności na rzecz lekarzy do bazy danych, która została utworzona przez prawodawców w 2013 roku, aby rozwiać rosnące obawy społeczne dotyczące wpływu Big Pharma na lekarzy.
Autorzy listu badawczego JAMA ograniczyli swoją analizę do lekarzy mieszkających w USA, ponieważ tylko oni są wymienieni w Otwartych Płatnościach. Spośród 7021 recenzentów 1962 było praktykującymi lekarzami i dlatego można je było przeszukiwać. Spośród nich 145 przeprowadziło recenzje dla więcej niż jednego czasopisma.
Ogólnie rzecz biorąc, autorzy ustalili, że 1155 recenzentów uwzględnionych w ich badaniu otrzymało płatności branżowe w latach 2020–2022, przy czym większość płatności trafiła do lekarzy i ich instytucji w celu finansowania badań.
Ponad połowa recenzentów przyjęła płatności za podróże, wystąpienia i doradztwo. Średnia wartość tych bezpośrednich płatności niezwiązanych z badaniami wynosiła 7614 dolarów.
Autorzy stwierdzili, że w badaniu mogło dojść do niedoszacowania płatności branży, ponieważ wykluczono z niego lekarzy i recenzentów spoza USA, którzy nie są praktykującymi lekarzami. Nie uwzględniono w nim płatności od innych podmiotów mogących powodować konflikt interesów, w tym od firm ubezpieczeniowych i technologicznych.
„Potrzebne są dodatkowe badania i przejrzystość w zakresie płatności branżowych w procesie wzajemnej oceny” – podsumowali naukowcy.
Źródło: https://childrenshealthdefense.org/defender/pharma-paid-1-billion-reviewers-top-medical-journals/
Naukowe oszustwa
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 314
Od Redakcji: Na tle polskiej afery związanej z „fabrykami” artykułów naukowych (paper mills), warto przypomnieć ujawnioną w ub. roku „produkcję” recenzji w wydawnictwie naukowym Willey.
Według doniesień australijskiej blogerki JoNova, 217-letnie wydawnictwo naukowe Wiley „zrecenzowało” ponad 11 000 artykułów, których nie uznano za fałszywe.( https://joannenova.com.au/2024/05/so-much-for-peer-review-wiley-shuts-down-19-science-journals-and-retracts-11000-fraudulent-or-gobblygook-papers/)
To nie oszustwo, to przemysł” – pisze blogerka. „Kto wiedział, że czasopisma akademickie to przemysł wart 30 miliardów dolarów?”
Według postu Novy, profesjonalne usługi oszukujące wykorzystują sztuczną inteligencję do tworzenia pozornie „oryginalnych” prac akademickich poprzez przestawianie słów. Na przykład terminy takie jak „rak piersi” przekształciły się w „niebezpieczeństwo dla piersi”, a „naiwny klasyfikator Bayesa” zmienił się w „naiwny Bayes”.
Podobnie w jednym z artykułów nazwano kolonię mrówek dziwaczną nazwą „podziemny, przerażający, pełzający stan”.
Niewłaściwe użycie terminologii rozciąga się na uczenie maszynowe, gdzie „losowy las” jest kapryśnie tłumaczony jako „nieregularne ostępy” lub „arbitralny las”.
Nova pisze, że co szokujące, dokumenty te poddawane są recenzowaniu bez rygorystycznego nadzoru ludzkiego, co pozwala na prześlizgnięcie się rażących błędów, takich jak przekształcanie „lokalnej średniej energii” w „normalną żywotność terytorialną”.
Wydawca Wiley (wydawnictwo naukowe o zasięgu światowym założone w 1807 roku) przyznał, że w wyniku oszukańczych działań 19 jego czasopism zostało tak skompromitowanych, że należy je zamknąć. W odpowiedzi branża opracowuje narzędzia sztucznej inteligencji do wykrywania tych podróbek, co jest koniecznym, ale przygnębiającym osiągnięciem.
Nova pisze :
Zgnilizna w Wiley zaczęła się kilkadziesiąt lat temu, ale została złapana, gdy firma wydała 298 milionów dolarów na egipskie wydawnictwo Hindawi. Można powiedzieć, że mamy nadzieję, że fałszywe dokumenty nie skrzywdziły żadnego dziecka, ale wiemy, że zła nauka już zabija ludzi. To, czego potrzebujemy, to nie „recenzowane” artykuły, ale rzeczywista debata na żywo, twarzą w twarz.
Dopiero gdy najlepsi z obu stron będą musieli odpowiedzieć na pytania, dzięki danym otrzymamy prawdziwą naukę:
„W marcu spółka ujawniła NYSE spadek przychodów z badań o 9 mln dolarów (13,5 mln dolarów) po tym, jak została zmuszona do „wstrzymania” publikacji tak zwanych czasopism „specjalnych” przez wydawnictwo w języku hindawi, które nabyła w 2021 r. 298 milionów dolarów (450 milionów dolarów). W oświadczeniu zauważono, że program w języku hindawi, który obejmował około 250 czasopism, został „tymczasowo zawieszony ze względu na obecność w niektórych wydaniach specjalnych artykułów skompromitowanych”.
Wiele z tych podejrzanych publikacji rzekomo dotyczyło poważnych badań medycznych, w tym badań lekooporności u noworodków z zapaleniem płuc i wartości skanów MRI w diagnostyce wczesnych chorób wątroby. Wśród czasopism objętych badaniem znalazły się: Disease Markers, BioMed Research International oraz Computational Intelligence and Neuroscience.
Problem staje się coraz bardziej palący. Niedawna eksplozja sztucznej inteligencji jeszcze bardziej podnosi stawkę. Badacz z University College London odkrył niedawno, że ponad 1 procent wszystkich artykułów naukowych opublikowanych w zeszłym roku, czyli około 60 000 artykułów, zostało prawdopodobnie napisanych przez komputer.
W niektórych sektorach jest gorzej. Prawie co piąty artykuł z zakresu informatyki opublikowany w ciągu ostatnich czterech lat mógł nie być napisany przez człowieka” .
W Australii ABC opublikowało raport na ten temat, odzwierciedlając obawy związane ze spadkiem zaufania publicznego do uniwersytetów, które w coraz większym stopniu są postrzegane jako przedsiębiorstwa, a nie instytucje edukacyjne. Postrzeganie to jest podsycane incydentami, w których uniwersytety, kierując się zachętami finansowymi, przeoczają oszustwa akademickie.
Trzon społeczności naukowej jest skorodowany, zaostrzony przez jednostki takie jak Jednostka Naukowa ABC, która zamiast analizować wątpliwe badania, często ją chroni.
Ta ciągła degradacja wymaga przejścia od tradycyjnej wzajemnej oceny do rygorystycznych debat na żywo, zapewniających odpowiedzialność poprzez umożliwienie ludziom przedstawiania swoich racji w czasie rzeczywistym.
W grudniu 2023 r. czasopismo Nature opublikowało informację , że w 2023 r. wycofano ponad 10 000 artykułów, co stanowi nowy rekord.
Pełny wpis na blogu Nova można przeczytać tutaj .
Za: https://www.zerohedge.com/markets/trust-sciencethat-just-retracted-11000-peer-reviewed-papers
Inny tekst na ten temat: https://altershot.tv/naukowe/wsj-zalew-falszywej-nauki-wymusza-zamkniecie-wielu-czasopism
