Demograficzne ślady zaborów
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 2003
Zazwyczaj, kiedy mówimy o zmianach zachowań matrymonialnych i prokreacyjnych zachodzących w ostatnim ćwierćwieczu w Polsce, traktujemy nasz kraj jako jednolity obszar, co najwyżej dostrzegając odrębności ludności miast i wsi.
Tymczasem podejście takie jest błędne, albowiem ludność naszego kraju jest bardzo zróżnicowana w zakresie tak wzmiankowanych wyżej zachowań demograficznych, jak i innych zachowań silnie osadzonych w sferze wartości.
Przykładowe zróżnicowania odnoszące się do tej drugiej grupy są znakomicie widoczne zwłaszcza wtedy, gdy np. analizujemy religijność (vide dane Instytutu Statystyki Kościoła Katolickiego dotyczące communicantes i dominicantes) czy preferencje wyborcze (np. dane Państwowej Komisji Wyborczej).
Ciekawe jest też zróżnicowanie przestrzenne zachowań matrymonialnych i prokreacyjnych, pokazujące logikę długoterminowych przemian i ich konsekwencje. Trzeba jednak zdawać sobie sprawę z tego, iż analizowane zjawiska kształtują się w pewnym stopniu pod wpływem emigracji, która dotyka przede wszystkim osoby w wieku o najwyższej skłonności do zawierania związków i do płodzenia potomstwa.
Tymczasem w trakcie ostatnich trzech dekad poszczególne województwa w różnym stopniu i w różnym okresie były dotknięte odpływem ludności. W pierwszej kolejności dotyczyło to obszarów zamieszkiwanych bądź przez mniejszość niemiecką, bądź przez osoby, których rodziny były obywatelami III Rzeszy, tj. z województw opolskiego, śląskiego czy warmińsko-mazurskiego.
W ostatniej kolejności duża fala emigracji wystąpiła w Polsce Południowo-Wschodniej, gdzie duże ruchy migracyjne zostały zaobserwowane dopiero w pierwszych latach po przystąpieniu do UE.
W efekcie nie jesteśmy w stanie jednoznacznie określić, na ile zaobserwowane zjawiska odzwierciedlają rzeczywiste zmiany zachowań matrymonialnych i prokreacyjnych, a na ile są efektem zniekształceń związanych z niepełną ewidencją ludności.
Regionalne różnice w rozrodczości
Z perspektywy zachowań rozrodczych i matrymonialnych współczesna Polska może być podzielona na pięć części.
Cztery spośród nich odzwierciedlają historię ostatnich dwóch stuleci, a mianowicie zabory i konsekwencje II wojny światowej. W tym przypadku możemy zatem wyodrębnić dawny zabór austriacki (pokrywający się prawie idealnie z dzisiejszymi województwami małopolskim i podkarpackim), Kongresówkę (województwa lubelskie, podlaskie, mazowieckie, świętokrzyskie, łódzkie oraz fragmenty kujawsko-pomorskiego, wielkopolskiego i śląskiego), oraz dawny zabór pruski (kujawsko-pomorskie, wielkopolskie i śląskie, większość pomorskiego i fragmenty opolskiego).
Ponad 100 lat zamieszkiwania na terenach znajdujących się pod wpływem różnego ustawodawstwa, kultury i poziomu życia wpłynęło nie tylko na specyfikę kuchni regionalnych, urbanistyki czy rozwoju infrastruktury, ale również na sposób myślenia o zobowiązaniach rodzinnych w kategoriach bardziej lub mniej religijnych czy prawnych.
Czwartym oddzielnym obszarem jest teren tzw. Ziem Odzyskanych (województwa dolnośląskie, lubuskie, zachodniopomorskie i warmińsko-mazurskie wraz z fragmentami pomorskiego, wielkopolskiego i opolskiego), a zatem obszar włączony do obecnego państwa polskiego dopiero po drugiej wojnie światowej jako rekompensata terenów utraconych na wschodzie.
W tym przypadku zaznaczyć należy, iż ziemie te zostały w zasadzie w całości zasiedlone przez imigrantów z innych części Polski lub repatriantów, którzy nie zdążyli wypracować poczucia wspólnoty tak silnego, jak na innych terenach, a w konsekwencji również i tak silnej jak gdzie indziej kontroli społecznej.
Wreszcie piątym „regionem” są obszary kilku największych polskich miast wraz z terenami przyległymi, gdzie wskutek suburbanizacji rozpowszechnił się wielkomiejski styl życia, zapewniający wolny wybór wskutek anonimowości i słabszych więzi społecznych.
Powyższe uporządkowanie prezentowanych regionów nie jest przypadkowe, albowiem generalnie najwyższy poziom tradycyjnego sposobu myślenia o instytucji małżeństwa i rodziny dostrzec można w wymienionej jako pierwszej Polsce Południowo-Wschodniej, następnie na terenie dawnego zaboru rosyjskiego, zaś z kolei najczęstsze występowanie zachowań nietradycyjnych na terenach Ziem Odzyskanych i na obszarach wielkomiejskich.
Prokreacja i polityka
Przedstawiony powyżej podział Polski jest dobrze utrwalony w naszych głowach, choć głównie wskutek podziałów politycznych, przejawiających się w ostatnim dziesięcioleciu przede wszystkim rozkładem głosów wyborców na kandydatów PiS, PO i SLD. Tymczasem jest również widoczny, jeśli idzie o częstość takich zachowań jak: formowanie związków nieformalnych, urodzenia pozamałżeńskie, wybór ceremonii wyznaniowej jako formy zawierania związków małżeńskich, wybór momentu zawarcia małżeństwa (tj. wiek nowożeńców), rozwody, małżeństwa powtórne.
Mniej oczywiste jest to, iż w trakcie ostatnich trzech dekad poszczególne części Polski różniły się również momentem rozpoczęcia i tempem zachodzących zmian zachowań prokreacyjnych i matrymonialnych. Ponownie można powiedzieć, iż przedstawione powyżej uporządkowanie – tylko tym razem w odmiennym szyku – jest prawdziwe. To ludność 7-8 największych miast rozpoczęła zmianę zachowań prokreacyjnych i matrymonialnych.
Zaznaczyć chciałbym przy tym, iż wpierw odnosiło się do zachowań rozrodczych, a dopiero z kilkuletnim opóźnieniem do zachowań matrymonialnych, które okazały się nieco bardziej stabilne. Obniżały się wówczas w pierwszej kolejności współczynniki płodności – głównie wskutek obniżania się gotowości do wydawania na świat dzieci wyższej rangi – i zaczął proces podwyższania się wieku wydawania na świat potomstwa. Z 2-3-letnim opóźnieniem zaczęła rosnąć frakcja urodzeń pozamałżeńskich. Następnie obniżyła się gotowość do zawierania związków małżeńskich i szybko zaczął podwyższać się wiek nowożeńców.
Te same zmiany można było potem zaobserwować w innych częściach Polski, przy czym można powiedzieć, iż występowały one wszędzie, różniąc się przede wszystkim tempem i momentem osiągnięcia „punktu krytycznego”. Tym terminem nazywam chwilę osiągnięcia najniższego poziomu płodności całkowitej, tj. minimalnego poziomu dzietności, którą uznamy za prosty wskaźnik omawianych zmian.
W skali całej Polsce widać dwa minima – pierwsze w latach 2002-3005 (współczynnik dzietności na skali kraju na poziomie 1,20-1,25 dzieci przypadających na jedną kobietę), drugie zaś w latach 2011-2015 (1,26-1,31).
O ile na terenie regionów, które jako pierwsze rozpoczęły przemiany demograficzne, minimum minimorum zostało odnotowane w pierwszym okresie, o tyle w przypadku regionów najbardziej odpornych na zmiany czas minimów osiągany był dopiero w ostatnich latach.
Mało tego, na bodźce związane z wprowadzeniem Programu Rodzina 500+ silnie zareagowały te regiony, których nie utożsamiamy z tradycyjną rodziną, lecz z najwyższym poziomem zachowań nietradycyjnych. Program ten wzmocnił bowiem zachodzącą tam w naturalny sposób odbudowę dzietności, podczas gdy w przypadku Polski Wschodniej wciąż nie zakończona została „przebudowa” wzorca rodzinnego.
Skąd te zmiany?
Z oczywistych względów rodzi się pytanie o inne niż te związane z dziedzictwem historii czynniki warunkujące występowanie powyższych zmian. Najważniejszych spośród nich jest bez wątpienia poziom urbanizacji. To bowiem tereny silniej niż średnia dla Polski zurbanizowane zainicjowały szybkie wdrażanie zmian zachowań prokreacyjnych i matrymonialnych, z kolei regiony najsłabiej zurbanizowane (województwa podkarpackie, lubelskie, podlaskie, świętokrzyskie i małopolskie) dopiero w ostatnich latach „przyspieszają”, dochodząc do wspomnianego powyżej „punktu krytycznego”.
Z urbanizacją powiązany jest oczywiście poziom wykształcenia ludności pozostający w związku z jej źródłami utrzymania.
Trzecim czynnikiem jest poziom religijności, a zatem zaangażowanie w życie religijne. Tu również widać jest związek między np. częstością uczestnictwa w życiu religijnym (msze, odmawiane modlitwy, aktywność w życiu parafii, liczba powołań) a „odpornością” na nietradycyjny model życia małżeńskiego i rodzinnego. Wszak bastion polskiego katolicyzmu (diecezje: tarnowska, rzeszowska, kielecka, archidiecezja przemyska) to tereny, które dopiero w ostatnich latach doświadczają szybkich przemian.
W sumie, warto zastanowić się, na ile w przyszłości możemy oczekiwać ujednolicenia się form życia małżeńsko-rodzinnego w Polsce. W przypadku tej części kraju, która jako pierwsza doświadczyła przyspieszonych zmian, uległy one spowolnieniu, prowadzącym do wyłonienia się nowego wzorca małżeńskości i płodności.
W przypadku tych województw, które dopiero ostatnio szybciej zaczęły przyjmować nowe wzorce, samoistnie zmniejsza się różnica pomiędzy zachowaniami ludności tam mieszkającej a ludnością pozostałej części Polski. Jednakże wątpię, aby w najbliższych dekadach nastąpiło pełne ujednolicenia podejścia do małżeństwa i rodziny. Wspomniane wcześniej różnice kulturowe wynikające z zaszłości mają tendencje do długotrwałego utrzymywania się.
Piotr Szukalski
Uniwersytet Łódzki,
Komitet Nauk Demograficznych PAN,
Komitet Prognoz PAN
Wymieramy...
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 1402
Wzrost liczby zgonów w Polsce to nieunikniona konsekwencja II wojny światowej
Odnotowany w Polsce w roku 2017 znaczący wzrost liczby zgonów na pierwszy rzut oka może stanowić powód do niepokoju.
O ile w latach 2010-2016 corocznie umierało 375-395 tys. osób, o tyle w 2017 roku dopiero drugi raz w powojennej historii przekroczona została liczba 400 tys. zgonów (403,5 tys.).
Co więcej, gdy wielkość taka została przekroczona po raz pierwszy w roku 1991, działo się w warunkach wyraźnego pogorszenia warunków zdrowotnych, bytowych i socjalnych spowodowanych szokiem okresu transformacyjnego.
Dziś brak jest takich niekorzystnych uwarunkowań w skali makro. Co zatem się dzieje?
Udzielając odpowiedzi na to pytanie, trzeba wspomnieć o trzech osobnych czynnikach warunkujących liczbę zgonów. Są to odpowiednio:
1) liczba ludności i jej struktura według wieku,
2) poziom umieralności,
3) czynniki nadzwyczajne, związane np. z warunkami pogodowymi, epidemiami itp.
Jeśli idzie o czynnik pierwszy, to musimy zdawać sobie sprawę z tego, iż powojenny wyż demograficzny (osoby urodzone w latach 1946-1959) dochodzi powoli do wieku odznaczającego się wysokim prawdopodobieństwem zgonu.
W rezultacie wszystkie prognozy demograficzne formułowane w ostatnich dekadach – niezależnie od poziomu swojej trafności – wskazywały na nieunikniony na dłuższą metę wzrost liczby zgonów w najbliższych latach (rys. 1).
Jednakże zwrócić należy uwagę na to, że – choć wszystkie wskazywały na takie same trendy – poszczególne projekcje oraz rzeczywista ewolucja liczby zgonów różnią się między sobą.
Rysunek 1
Liczba zgonów w latach 1960-2017 i oczekiwana liczba zgonów według prognoz demograficznych z różnych lat (w tys. zgonów)
Źródło: dane GUS
Wynika to z drugiego czynnika – poziomu umieralności. Umieralność to natężenie zgonów w danej zbiorowości, ich częstość. Z reguły za jej syntetyczny miernik uznawane jest trwanie życia noworodka danej płci. Jest to informacja o przeciętnej spodziewanej długości życia nowo narodzonego dziecka w sytuacji utrzymywania się w długim okresie takiej częstości zgonów na poszczególnych etapach życia, jaką odnotowano w roku wyjściowym.
W trakcie ostatniego ćwierćwiecza powyższy miernik trwale i stabilnie wzrastał (rys. 2). Wyjątkami były w tym względzie po 1991 r. jedynie w przypadku mężczyzn lata 1998 i 2015 (w tym ostatnim trwanie życia kobiet nie zmieniło się).
Jednak można zauważyć było pewną prawidłowość w takiej sytuacji. O ile w kabarecie Olgi Lipińskiej śpiewano „co się polepszy, to się popieprzy”, o tyle w przypadku umieralności panowała odwrotna zasada.
Jeśli w jakimś roku zaobserwować można było w trakcie ostatniego ćwierćwiecza pogorszenie się sytuacji zdrowotnej lub choćby jej zdecydowanie bardziej powolną poprawę, w roku następnym występował szybki wzrost trwania życia. Wyższa liczba zgonów odnotowywana w latach o wyższej umieralności oznaczała wszak dodatkowe zgony przede wszystkim osób o gorszym stanie zdrowia, które umarłyby i tak w relatywnie krótkim czasie. Ich wcześniejsza śmierć oznaczała obniżkę liczby zgonów w następnym roku kalendarzowym.
Rysunek 2
Trwanie życia noworodka w Polsce według płci w latach 1950-2016
Źródło: dane GUS
Z czego jednak takie rzadkie zwyżki umieralności wynikały? Tu dochodzimy do czynnika trzeciego – czynnika losowego. W polskich realiach były to i choroby zakaźne (grypa), lecz przede wszystkim anomalie pogodowe. Tak się bowiem składa, iż gwałtowne i głębokie zmiany ciśnienia atmosferycznego, czy długie okresy temperatur ekstremalnie wysokich i – nade wszystko – ekstremalnie niskich przyczyniają się do wzrostu liczby zgonów, głównie wśród jednostek najsłabszych, czyli osób starszych.
Wpływ czynnika pogodowego znakomicie widać jest w przypadku podwyższonej liczby zgonów w roku 2017. ¾ całorocznego przyrostu wolumenu zgonów wystąpiło w styczniu. W drugim tygodniu stycznia utrzymywały się mrozy rzędu minus 5-15 stopni w ciągu dnia, w nocy temperatura schodziła do minus 20 stopni (przy czym tzw. temperatura odczuwalna osiągała minus 25 stopni). Trzeci tydzień stycznia przyniósł utrzymywanie się wartości ujemnych, choć niewiele poniżej zera. Czwarty przyniósł niewielkie ochłodzenie i śnieg. W międzyczasie pojawiały się okresy ocieplenia z dodatnimi temperaturami.
Wojewódzkie Stacje Sanitarno-Epidemiologiczne wskazywały na zwiększoną w stosunku do roku 2016 o 50-60% liczbę nowych zachorowań na grypę. W efekcie w styczniu 2017 umarło 44,4 tys. osób, podczas gdy rok wcześniej liczba zgonów była aż o ¼ niższa (33,3 tys.).
W przypadku reszty roku w trakcie 5 miesięcy liczba zgonów była o 1-3% niższa od tej z poprzedniego roku, w kolejnych 3 o 1-3 miesiące wyższa, zaś w przypadku 3 kolejnych trochę wyższa (luty o 7%, lipiec o 6%, październik 7%).
Takie relatywnie niewielkie, kilkuprocentowe zmiany w ciągu roku są czymś normalnym, wynikającym ze wspomnianego wpływu pogody. W efekcie o zwyżce liczby zgonów w rzeczywistości zdecydował styczeń.
Jednak – jak już wspomniano – po roku o wyższej umieralności – oczekiwać należy, iż rok 2018 będzie zdecydowanie bardziej korzystny, jeśli idzie o liczbę zgonów.
W długim okresie natomiast, niezależnie od zmian klimatycznych oraz postępu medycyny i warunków życia skazani jesteśmy na zwiększanie się liczby osób umierających. Choć trudno jednoznacznie wskazać skalę zmian, samo starzenie się ludności będzie w najbliższych latach podwyższać liczbę zgonów o 1-2% w skali rocznej (w sytuacji braku postępu w zakresie wydłużania się trwania życia wielkość ta wynosiłaby 2-3%). Dziać się to będzie w warunkach coraz niższej umieralności i wzrostu prawdopodobieństwa dożycia zaawansowanego wieku. Liczba zgonów nie może być zatem traktowana jako miernik opisujący warunki życia czy sytuację zdrowotną danej populacji.
Piotr Szukalski
Uniwersytet Łódzki
Komitet Nauk Demograficznych PAN
Komitet Prognoz „Polska 2000Plus” PAN
Depopulacja - drżyjcie samorządy!
- Autor: Piotr Szukalski
- Odsłon: 2055
Depopulacja to termin, który w ostatnich latach trafił do słownika polskich badaczy zjawisk społecznych i decydentów. Oznacza zmniejszanie się liczby ludności zamieszkującej dany teren pod wpływem przewagi liczby zgonów nad liczbą urodzeń lub ujemnego salda migracji w sytuacji braku zdarzeń nadzwyczajnych takich jak wojny, czy rewolucje.
Choć zmiany takie umiejscawiane są dopiero w ostatnich latach, sama depopulacja jest zjawiskiem starym. Na terenie obecnej Polski już pod koniec XIX w. zauważyć można było trwałe zmniejszanie się liczby mieszkańców pasa podsudeckiego (terenów od Kotliny Kłodzkiej do Jeleniogórskiej) czy terenów na pograniczu dzisiejszych województw pomorskiego, zachodniopomorskiego i wielkopolskiego (tj. wokół Piły, Wałcza).
Od lat 60. XX w. obserwować można wyludnianie się terenów zlokalizowanych w trójkącie Włocławek, Konin, Płock - miast, których rozwój odbywał się kosztem ludności terenów przyległych. Generalnie zmiany te dotykały terenów wiejskich położonych z dala od większych ośrodków miejskich, a zatem na terenach mało atrakcyjnych dla mieszkańców.
Tak definiowana depopulacja widoczna była i w czasach nam bliższych. W efekcie, w ostatnich czterech dekadach ok. 70% wiejskich gmin w Polsce doświadczało depopulacji o różnej skali.
W ostatnich latach zaobserwować można nowe oblicza depopulacji. Z jednej strony, to wyludnianie się dużych, a nawet wielkich miast, czego przykładem niech będzie Łódź (spadek o 150 tys. mieszkańców w ciągu ostatnich 30 lat, tj. 17%), Bytom (spadek o 55 tys., tj. 24%), czy Wałbrzych (spadek o 25 tys., tj. 18%) - w skali przekraczającej skutki suburbanizacji (osiedlania się zamożniejszej części ludności na terenach podmiejskich związane z codziennym dojazdem do pracy).
Z drugiej strony, to wyludnianie się dużych jednostek administracyjnych – województw. W tym drugim przypadku ilustracją niech będą dane zawarte w poniższej tabeli.
Liczba ludności województw w latach 1995-2035 (w tys. osób)
Województwo |
1995 |
2015 |
2035 |
Dolnośląskie |
2 988,3 |
2 904,2 |
2 709,1 |
Kujawsko-pomorskie |
2 093,0 |
2 086,2 |
1 959,7 |
Lubelskie |
2 244,6 |
2 139,7 |
1 932,9 |
Lubuskie |
1 014,6 |
1 018,1 |
957,9 |
Łódzkie |
2 687,8 |
2 493,6 |
2 231,6 |
Małopolskie |
3 190,2 |
3 372,6 |
3 383,9 |
Mazowieckie |
5 060,1 |
5 349,1 |
5 400,9 |
Opolskie |
1 093,2 |
996,0 |
865,1 |
Podkarpackie |
2 105,6 |
2 127,7 |
2 029,6 |
Podlaskie |
1 221,9 |
1 188,8 |
1 092,5 |
Pomorskie |
2 165,7 |
2 307,7 |
2 323,4 |
Śląskie |
4 907,9 |
4 570,8 |
4 107,9 |
Świętokrzyskie |
1 331,4 |
1 257,1 |
1 116,6 |
Warmińsko-mazurskie |
1 452,4 |
1 439,7 |
1 336,3 |
Wielkopolskie |
3 331,9 |
3 475,3 |
3 434,7 |
Zachodniopomorskie |
1 720,8 |
1 710,5 |
1 594,7 |
Polska |
38 609,4 |
38 437,2 |
36 476,8 |
Źródło: Bank Danych Lokalnych GUS, Prognoza ludnościowa na lata 2014-2050
Jedynie w 6 województwach liczba ludności jest obecnie nie mniejsza niż 20 lat wcześniej, aczkolwiek widoczne spadki rzadko mają większą skalę, tj. powyżej 5% (łódzkie, opolskie, śląskie). Dostępne prognozy GUS mówią, iż w najbliższych latach wzrost liczby mieszkańców dotyczyć będzie jedynie 3 regionów. Dodać przy tym należy, że o ile w przyszłości wzrost liczby ludności ma być symboliczny, nie przekraczający 2%, to jednocześnie będą województwa tracące w następnym dwudziestoleciu po 10% ludności (łódzkie, opolskie, świętokrzyskie, lubelskie).
W przypadku mniejszych jednostek administracyjnych (powiaty i gminy) zmniejszanie się liczby ludności będzie na jeszcze większą skalę, zapewne w ekstremalnych warunkach nawet o jedną piątą.
Łańcuszek…
Samo zmniejszanie się liczby ludności na pierwszy rzut oka łączyć można z pozytywnymi efektami – mniejszą gęstością zaludnienia, czy lepszymi warunkami zamieszkiwania. Jednak należy być świadomym szeregu negatywnych konsekwencji, sprawiających, iż depopulacja postrzegana jest jako poważne zagrożenie dla rozwoju na poziomie krajowym, regionalnym, a przede wszystkim lokalnym.
Zmniejszanie się liczby ludności współwystępuje z głębokimi zmianami struktury ludności według wieku, prowadzącymi do spadku ważności subpopulacji dzieci i młodzieży oraz osób w młodszym wieku produkcyjnym. To pierwsze prowadzi do pogłębiania się na dłuższą metę problemów demograficznych (dzisiejsza młodzież to jutrzejsi rodzice), to drugie zaś do zmniejszania się liczby pracujących i płacących najwyższe podatki dochodowe, z których – po odprowadzeniu części do budżetu centralnego – utrzymują się samorządy lokalne.
Młodzież i młodzi dorośli to najlepsi konsumenci, wydający najwięcej i najchętniej kupujący nowe produkty. Ich niedostateczna liczba oznacza szybkie zmniejszenie się potencjału konsumpcyjnego, a w efekcie i mniejszą gotowość przedsiębiorców do inwestowania w nowe miejsca pracy.
Ta niższa skłonność inwestorów do otwierania nowych i rozbudowywania istniejących firm wzmagana jest z jednej strony problemami ze znalezieniem wystarczającej liczby młodych, dobrze wykształconych pracowników, z drugiej zaś problemami z otrzymaniem kredytów bankowych. Instytucje kredytujące gorzej oceniają szanse rynkowe podmiotów gospodarujących na terenach depopulacyjnych.
Dodatkowo, posiadane przez przedsiębiorców zabezpieczenie w postaci nieruchomości jest mniej warte w skutek depopulacyjnej presji deflacyjnej. Termin ten oznacza, iż na terenach o kurczącej się populacji maleje popyt na zakup nieruchomości, w efekcie czego obniżają się ich ceny. Niższe ceny nieruchomości prowadzą z kolei – wraz z częstszym dziedziczeniem nieruchomości – do niskiego popytu na rynku pierwotnym, dodatkowo zniechęcając deweloperów i firmy budowlane od prowadzenia działalności na terenach poddanych depopulacji.
Mniej osób pracujących i gorsza sytuacja lokalnych firm prowadzi do ograniczania wpływów z podatków dochodowych od osób prawnych i fizycznych, co redukuje dochody gmin, powiatów i województw.
… i jego skutki
Tymczasem zmiany struktury wieku ludności, przejawiające się najmocniej w starzeniu się lokalnych społeczności, prowadzą do wzrostu popytu na szereg usług społecznych oferowanych przez samorządy. Równocześnie koszty utrzymania infrastruktury komunalnej (drogi, wodociągi, kanalizacja) i społecznej (szkoły, urzędy) rozkładają się na coraz mniejszą liczbę mieszkańców, zwiększając problemy finansowe samorządów. Z reguły ograniczeniu ulegają inwestycje, co dodatkowo obniża atrakcyjność danego terenu, prowadząc do ucieczki młodszych mieszkańców i przedsiębiorców.
Powyższe problemy widoczne są przede wszystkim w skali lokalnej – gmin i powiatów. Z kolei w skali regionalnej wspomnieć należy o jeszcze jednej konsekwencji – problemach z zapewnieniem pracowników – brakiem absolwentów niszowych kierunków kształcenia.
Zmniejszanie się liczby młodych ludzi na danym terenie prowadzi do trudności z naborem oraz do zamykania szkół i kierunków nauczania różnego szczebla, co jest niebezpieczne przede wszystkim w przypadku kierunków jednocześnie newralgicznych dla rozwoju i niszowych. Brak wystarczającej liczby chętnych do studiowania np. inżynierii medycznej oznacza, iż po zamknięciu takiego kierunku w danym regionie brak będzie chętnych do otwarcia nowych firm produkujących zaawansowane technicznie produkty medyczne. Kluczowym czynnikiem przekonującym inwestorów w takim przypadku jest dostępność wysoko wykwalifikowanych zasobów pracy.
Sytuacja bez wyjścia
Depopulacja jest zatem zjawiskiem niebezpiecznym, prowadzącym do szeregu niekorzystnych konsekwencji, a w rezultacie do wzmacniania niskiej atrakcyjności osiedleńczej danego obszaru, co z kolei wzmaga ujemne saldo migracji.
Rodzi się więc pytanie, czy istnieją skuteczne narzędzia jej przeciwdziałania? Odpowiedź jest twierdząca i zaprzeczająca jednocześnie. Można wprowadzić wiele działań poprawiających sytuację demograficzną danego regionu – zwiększyć jego atrakcyjność osiedleńczą bezpośrednio (np. bezpłatny przydział domów i gruntów pod warunkiem zamieszkania i uprawiania ich) lub pośrednio (stworzenie lepszych warunków spędzania wolnego czasu, zapewnienie wysokiej jakości usług społecznych), czy wprowadzić ułatwienia dla rodzin posiadających potomstwo (usługi społeczne na rzecz tych rodzin, hojne zasiłki).
Działania te mają jednak ograniczony skutek, a poza tym są bardzo kosztowne. Na dodatek, w warunkach zmniejszania się liczby ludności Polski oznaczałoby to konieczność podejmowania przez samorządy swoistej licytacji coraz bardziej korzystnych ofert.
Jedynymi długofalowymi rozwiązaniami byłyby wzrost liczby urodzeń lub duży napływ imigrantów. Rozwiązania te jednak są iluzoryczne – imigranci osiedlają się na najlepiej rozwiniętych terenach, zaś dzieci po osiągnięciu dorosłości również przesiedlają się na bardziej atrakcyjnych tereny. Koncentracja – zmniejszającej się – ludności na relatywnie niewielkiej części obszaru kraju przy depopulacji na terenie jego większości byłaby faktem nawet w przypadku wzrostu dzietności i dodatniego salda migracji w skali kraju.
Piotr Szukalski
Instytut Socjologii UŁ
Kłopoty z aktywnym starzeniem się
- Autor: Piotr Szukalski
- Odsłon: 2106
Wbrew pierwszym skojarzeniom, tekst ten nie będzie mówić o problemach związanych z utrzymaniem dobrej kondycji psychicznej i fizycznej przez seniorów, lecz o problemach związanych z wdrażaniem modnej na europejskich salonach koncepcji aktywnego starzenia się.
Aktywne starzenie się to rozwijany obecnie projekt polityczny mający przeciwdziałać starzeniu się ludności. Wbrew pozorom, nie dotyczy tylko okresu starości, ale – odnosząc się do przebiegu życia – związany jest z oddziaływaniem na gotowość jednostek i zbiorowości do przygotowywania się do długiej starości indywidualnej, przygotowania odnoszącego się do kilku najważniejszych obszarów aktywności: pracy zawodowej, zdrowia, relacji z innymi, zabezpieczenia odpowiedniego poziomu życia, edukacji, itp.
Naczelnym założeniem koncepcji aktywnego starzenia się jest przekonanie o konieczności oddziaływania na jak najdłuższe zachowanie społecznej produktywności jednostki. Społeczna produktywność definiowana jest jako „każda aktywność, która wytwarza dobra i usługi, niezależnie czy opłacana czy nie, włączając taką aktywność jak praca domowa, opieka nad dziećmi, wolontariat, pomoc rodzinie i przyjaciołom”.
W praktyce aktywne starzenie zasadza się na przekonaniu o możliwości przekształcenia karier realizowanych przez świadome swych możliwości i ograniczeń jednostki w taki sposób, aby owe kariery realizowane były w sposób zrównoważony, jak najszerszy, umożliwiający jak najdłuższą produktywność społeczną.
W efekcie politycy usiłują oddziaływać na najważniejsze przejścia odnoszące się do szeregu karier (choć – pomijając retorycznie podkreślaną ich równą ważność – koncentrują się na najbardziej interesującej władze publiczne karierze zawodowej), wiedząc o tym, iż jest to najskuteczniejsze oddziaływanie odznaczające się trwałym skutkiem.
W rezultacie współczesne państwa budują zespół bodźców uświadamiających ludzi jak mogliby żyć lepiej, zachęcających do tego, umożliwiających kontynuację różnych, a społecznie produktywnych karier, wreszcie nierzadko podejmują działania zmuszające do tego (np. podwyższanie wieku emerytalnego).
Zemsta na naukach medycznych
Rozwój i szerokie poparcie przedstawicieli nauk społecznych i humanistycznych dla koncepcji aktywnego starzenia się to swoista zemsta na naukach medycznych i biologicznych za wymuszoną, głęboką biomedykalizację naszego sposobu myślenia o ostatniej fazie ludzkiego życia.
Biomedykalizacja to nic innego jak narzucony wskutek współdziałania lobby naukowego (reprezentującego nauki medyczne i biologiczne) i komercyjnego (przemysł farmaceutyczny, sektor usług medycznych) sposób myślenia o publicznej polityce w sferze starzenia się, prowadzący do legitymizowania dużych publicznych wydatków na działania korzystne dla wspomnianego lobby (priorytety wydatków publicznych na badania, zakup usług społecznych).
Wspomniane narzucanie percepcji dokonuje się głównie dzięki społecznym kampaniom informacyjnym finansowanym przez przedsiębiorstwa komercyjne, w czasie których przekazywane są wybiórczo informacje o przebiegu starzenia się, z reguły ograniczone do wskazywania częstości występowania dysfunkcji w sferze sprawności fizycznej i mentalnej, zaś ich głównym przesłaniem jest wskazanie działań zaradczych, jakie powinny zostać podjęte przez jednostki, a przede wszystkim przez władze publiczne.
Jednak, paradoksalnie, biomedykalizacja skupia uwagę decydentów na problemach związanych z indywidualnym i społecznym starzeniem się i zachęca ich do poszukiwania metod zwiększenia odpowiedzialności za siebie przez nowych, a przede wszystkim przyszłych seniorów - za swój stan zdrowia, dochody, warunki mieszkaniowe, dostęp do usług społecznych.
Próbując zaś wdrożyć ową bazującą na neoliberalizmie większą odpowiedzialność za siebie, chcąc nie chcąc, władze odwołują się do osiągnięć tzw. gerontologii krytycznej, a przede wszystkim do osiągnięć ekonomii politycznej starzenia się, głównie poprzez odwoływanie się do owocu tego nurtu intelektualnego – koncepcji aktywnego starzenia się.
Jak wspomniano, aktywne starzenie się to przede wszystkim próba oddziaływania z odpowiednim wyprzedzeniem na styl życia, wybory, zachowania, działania, stan zdrowia osób starszych poprzez wykorzystywanie różnorodnych narzędzi, za pomocą których władze publiczne konstruują przebieg życia, przede wszystkim starość. Jednak zdawać sobie należy sprawę, iż wdrażanie tej koncepcji związane jest z szeregiem problemów.
Problem językowy
Problem pierwszy odnosi się do nieporozumień językowych związanych z trudnością przełożenia niektórych stosowanych w języku angielskim pojęć na inne języki bez zmiany znaczenia.
W zdecydowanej większość języków europejskich ageing tłumaczone jest jako pochodna czasownika starzeć się (np. fr. viellir, niem. altern), sam termin wzbudza szczególne konotacje, utożsamiany bowiem bywa samoczynnie ze starością, tj. z pewną fazą życia.
Tymczasem angielskie to age odnosi się do przechodzenia przez uporządkowane chronologicznie etapy życia, nie ograniczając się tylko do ostatniego z nich, choć koncentrując się na nim. W efekcie, w większości państw europejskich następuje zawężenie rozumienia terminu aktywne starzenie się, prowadzące do skupiania uwagi jedyne na ostatnim etapie życia.
Również i w Polsce rozpowszechnione jest takie zawężające rozumienie tego terminu, samo bowiem określenie „starzenie się” jest przez większość osób automatycznie łączone z czymś, co „zdarza się” wyłącznie seniorom.
Powyższy problem powiązany jest z przenikaniem do świata decydentów różnych rozwijanych w świecie nauki pojęć – oprócz aktywnego starzenia, pojawiają się terminy: pomyślne, pozytywne, zdrowe starzenie się, co rodzi chaos znaczeniowy.
Dodatkowo chaos ten wzmacniany jest naturalnymi uproszczeniami towarzyszącymi wdrażaniu naukowych konceptów do praktyki.
Prowadzi to często do wyłaniania się nowych stereotypów na temat starości (np. identyfikujących udaną starość jedynie z możliwością przebiegnięcia maratonu w wieku 70 lat), samoistnie marginalizujących większość seniorów i traktujących ich jako przykłady życiowego niepowodzenia. Nowe stereotypy wzmacniają stare praktyki dyskryminacyjne, co samoistnie budzi opory przeciwko uruchamiającym je koncepcjom.
Potrzeba holistycznego podejścia
Kolejna bariera jest rezultatem nadmiernego koncentrowania się w praktyce na specyficznym typie produktywności społecznej – aktywności zawodowej. Taki redukcjonizm prowadzi do postrzegania przez potencjalnych beneficjentów tej koncepcji jako zagrożenia, jako narzędzia mającego zmusić ich jedynie do znacznie dłuższej kariery zawodowej. Percepcja taka związana jest oczywiście z oporami wobec samej koncepcji.
Barierą jest tu nieumiejętność władz publicznych rozwiązywania problemów wymagających holistycznego podejścia.
Aktywne starzenie się wymaga działań odnoszących się do sfery rynku pracy, wolontariatu, opieki zdrowotnej, pomocy społecznej, edukacji. Zazwyczaj każda z tych sfer działań władz publicznych – czy to na poziomie centralnym czy lokalnym – znajduje się w gestii innej instytucji. Brak ich współdziałania w praktyce utrudnia wdrożenie interesującej nas koncepcji.
Zmiany faz życia
Pojawiają się wreszcie problemy związane z bardzo statycznym postrzeganiem przebiegu życia i jego faz. Zgodnie z tradycyjnym poglądem w tym względzie, ludzkie życie podzielone jest na 3 etapy – dzieciństwo i młodość poświęcone jest edukacji i treningowi umiejętności praktycznych, faza środkowa na karierę zawodową i założenie rodziny, wreszcie starość na zasłużony po karierze zawodowej odpoczynek na emeryturze, co najwyżej - związany z dobrowolnymi pracami na rzecz rodziny i lokalnej społeczności.
Tymczasem obecnie wraz z przemianami cywilizacyjnymi to tradycyjne spojrzenie na przebieg życia musi ulec zmianie. Edukacja staje się całożyciową koniecznością, praca zawodowa, odpoczynek, działania na rzecz innych stają się również atrybutem całego dorosłego życia, niezależnie czy mówimy o wczesnej czy późnej dorosłości.
Aktywne starzenie się odnosi się do tego nowego spojrzenia na przebieg życia.
Starość starości nierówna
Ostatnią barierą, o której warto wspomnieć, jest nierównomierne starzenie się różnych grup, w tym i grup wieku. Pomiędzy starzeniem się osób lepiej i gorzej wykształconych, mieszkańców miast (zwłaszcza wielkich) i wsi, kobiet i mężczyzn, podobnie jak pomiędzy stanem typowych osób mających 65, 75 i 85 lat czy starzeniem się w krajach zamożnych i ubogich, istnieją ogromne różnice.
Trudno jest znaleźć instrumenty poprawiające społeczną produktywność wszystkich tych grup jednocześnie czy w zbliżonym zakresie. Pożądana elastyczność stosowanych strategii wdrażania aktywnego starzenia się jest póki co bardziej postulatem, niźli stosowanym rozwiązaniem.
W konsekwencji powyższych problemów projekt polityczny pod nazwą aktywne starzenie się nie jest wdrażany równie skutecznie, jak powinien być. Poszukiwania rozwiązań mających osłabić powyższe bariery trwają, zaś każdy potencjalny beneficjent koncepcji – czyli każda jednostka, która kiedyś osiągnie starość – może poszukiwać własnych recept zmniejszających skalę wspomnianych problemów.
Piotr Szukalski
Uniwersytet Łódzki
Dzietność - problem nie tylko statystyki
- Autor: Andrzej Wawryniuk
- Odsłon: 6733
Przy omawianiu liczby ludności w danym państwie najczęściej podawane są dwie wielkości mające wpływ na liczbę obywateli konkretnego kraju. Z punktu widzenia statystyki, przy uwzględnieniu wielkości migracji, taka ocena jest prawidłowa.
Demografia, jako nauka, wyróżnia jeszcze jeden zasadniczy element – dzietność, czyli statystyczną ilość urodzonych dzieci przez statystyczną kobietę w wieku prokreacyjnym, uwzględniając przy tym aspekt prawny dolnej dopuszczalnej granicy legalnego zajścia w ciążę. W Polsce wynosi ona około 15 - 16 lat. W Pakistanie – 16 lat. Podobnie jest na Ukrainie. W Maroku dziewczęta mogą wychodzić za mąż mając ukończonych 18 lat. W Iranie prawo zezwala na zamążpójście 9. letnim dziewczynkom, a w Arabii Saudyjskiej 10. letnie dziewczynki to legalne kandydatki na żonę. Jak z powyższego wynika, w różnych państwa, na różnych kontynentach minimalny wiek kandydatek na żony jest bardzo zróżnicowany.
Fundusz Ludnościowy Narodów Zjednoczonych (UNFPA) podał, że w 2011 r. było 51 milionów dzieci – mężatek, nie podając ich konkretnego wieku. One również rodzą dzieci, przyczyniając się do podwyższania średnich wielkości dzietności w swoich państwach. W poniższym artykule przedstawione zostaną dane oficjalne płodności kobiet wybranych państw za pierwsze półrocze 2014 r. sporządzone przez Centralną Agencję Wywiadowczą (CIA).
Dzietność w Polsce
Badania demograficzne ukazują, że w Polsce, na początku lat osiemdziesiątych wskaźnik dzietności (płodności) wynosił 2,07 dzieci na statystyczną kobietę w wieku od 15 do 49 lat, co w minimalnym stopniu gwarantowało zastępowalność pokoleń. Jednocześnie wiadomo, iż od 1997 r. wskaźnik ten gwałtownie się obniżał, a jego obecna wartość nie przekracza 1,3 dziecka na kobietę w w/w przedziale wiekowym. Jedna z autorek - Katarzyna Kocot-Górecka - określa taką sytuację jako „pułapkę niskiej dzietności”.
Należy nadmienić, że około 80% dzieci rodzi się w usankcjonowanych prawem związkach małżeńskich, a 20% urodzeń przypada na matki samotne, w tym młodociane oraz dzieci, które zostały poczęte w tzw. wolnych (nieformalnych, heteroseksualnych) związkach.
Główny Urząd Statystyczny podał, że wskaźnik dzieci pozamałżeńskich w naszym kraju wyższy jest w miastach, gdzie wynosi ponad 22%, niż na wsiach – ponad 15%. GUS wskazał jednocześnie na inne zjawisko – przewagę samotnych matek z dziećmi – 17% nad samotnie wychowujących dzieci ojców – ok. 2%. Z danych 2002 r. wynika również, że w Polsce było 200 tys. związków partnerskich, w tym połowa posiadała dzieci na utrzymaniu.
Ciekawych danych dostarcza też zestawienie porównujące liczbę urodzeń pozamałżeńskich w latach 1980 – 2010. Otóż cztery lata temu w stosunku do pierwszego okresu porównawczego w RP nastąpił wzrost liczby dzieci pozamałżeński o 431,41% w tym w miastach o 446,93% oraz na wsiach o 407,93%. Należy podkreślić, że powyższy wysoki wskaźnik nie jest następstwem gwałtownego skoku, a zjawiskiem o stałej porównywalnej rok do roku tendencji.
Interesujące dane dotyczą średniego wieku matek. Od 1980 r. daje się zauważyć ciągły jego wzrost. Inaczej mówiąc, polskie kobiety decydują się na potomstwo coraz później, lub średnia wszystkich urodzeń jest coraz wyższa. Przykładowo, w 1980 r. wymieniony wskaźnik wynosił 26,47 lat; w 1982 – 26,50 lat; w 1993 – 26,64 lat, by w 1999 r. wynosił on już 27,28 lat. Dziesięć lat później średni wiek matek polskich oscylował w granicach nieco przekraczających 29 lat.
Inne kraje Europy
Najwyższy w Europie wskaźnik dzietności ma Francja. Wynosi 2,08 nowonarodzonych na statystyczną kobietę. W rankingu światowym to państwo plasuje się na 112 pozycji. Granicę 2 dzieci na kobietę przekroczyła nieznacznie Irlandia (125 miejsce na świecie).
Są to dwa kraje, gdzie byt ludnościowy (narodowościowy) nie jest zagrożony. Inaczej mówiąc, liczba ludności w obu państwach nie powinna się zmniejszać. Oczywiście, należy brać pod uwagę migrację oraz liczbę zgonów, ale ten właśnie wskaźnik może napawać rządy Francji i Irlandii optymistycznie co do problemów demograficznych.
Należy przy tym zauważyć, że na wysoką pozycję kobiet francuskich odnośnie płodności mają wpływ urodzenia w rodzinach, których rodowody sięgają innych kontynentów i innych wyznań. Dotyczy to Francuzów naturalizowanych, czyli tych, którzy otrzymali obywatelstwo Republiki dzięki prawu – dront du sol – w myśl którego dziecko urodzone we Francji automatycznie otrzymuje obywatelstwo tego państwa a wraz z niemowlęciem obywatelstwo francuskie nabywa również jego matka.
Powracając do rankingu CIA, w pierwszej dziesiątce państw europejskich, w których odnotowano proporcjonalnie wysoki wskaźnik dzietności znalazły się: Wielka Brytania – 1,90 dziecka na statystyczną kobietę (140 pozycja w świecie), Dania – 1,73 (168), Finlandia – 1,73 (169), Lichtenstein – 1,69 (173), Belgia – 1,65 (176), Federacja Rosyjska – 1,61 (179), Macedonia – 1,59 (180), Mołdawia – 1,56 (183), Malta – 1,54 (187), Malta – 1,54 (187), Szwajcaria – 1,54 (188), Portugalia – 1,52 (189), Monako – 1,52 (190), Albania – 1,50 (191), San Marino – 1,49 (193), Hiszpania – 1,48 (194), Białoruś – 1,47 (195), Estonia – 1,46 (196). Drygą dwudziestkę tworzą: Chorwacja – 1,45 (199), Bułgaria – 1,44 (200), Czechy – 1,43 (201), Austria – 1,43 (202), Serbia – 1,42 (204), Włochy – 1,42 (205), Węgry – 1,42 (206), Gracja – 1,41 (207), Andora – 1,38 (210), Łotwa – 1,35 (211), Polska – 1,33 (212), Słowenia – 1,33 (213), Rumunia – 1,30 (214), Ukraina – 1,30 (215), Litwa – 1,29 (217) oraz Bośnia i Hercegowina – 1,26 (218).
Jak z powyższego wynika, zdecydowana większość krajów Europy znajduje się w bardzo trudnej sytuacji demograficznej, grożącej w niezbyt odległej przyszłości nawet utratą narodowego bytu biologicznego. Może się więc zdarzyć, że bez wojen niektóre terytoria będą wówczas wolną przestrzenią i zostaną zagospodarowane przez narody, którym ze względu na eksplozję demograficzną brakować będzie przestrzeni życiowej.
Rekordziści wskaźnika dzietności (płodności)
Cytowany raport CIA podaje dane dotyczące 224 podmiotów międzynarodowych. W sporządzonym wykazie znajduje się 126 państw, parapaństw i innych terytoriów nie będących podmiotami prawa międzynarodowego, w których dzietność mieści się w przedziale od 2,00 do 6,89 dzieci na statystyczną kobietę w wieku od 15 do 49 lat.
Pierwszą dziesiątkę krajów świata z rekordową średnią płodności (wskaźnikiem dzietności) stanowią: Niger (Afryka) – 6,89; Mali (Afryka) – 6.16; Burundi (Afryka) – 6.14); Somalia (Afryka) – 6,08; Uganda (Afryka) – 5,97; Burkina Faso (Afryka) – 5,93; Zambia (Afryka) – 5,76; Malawi (Afryka) – 5,66; Afganistan (Azja) – 5,43; Angola (Afryka) – 5,43.
Do drugiej dziesiątki weszły: Sudan Południowy (Afryka) – 5,43; Mozambik (Afryka) – 5,27; Nigeria (Afryka) – 5,25; Etiopia (Afryka) – 5.23; Timor Wschodni (Australia) – 5,11; Benin (Afryka) – 5.04; Tanzania (Afryka) – 4.95, Gwinea (Afryka) – 4,93; Sierra Leone ( Afryka) – 4,83; Kamerun (Afryka) – 4,82.
Trzecią dziesiątkę tworzą: Liberia (Afryka) – 4,81; Kongo (Republika Demokratyczna) – Afryka – 4,80; Republika Kongo (Afryka) – 4,73; Czad (Afryka) – 4,68; Wyspy św. Tomasza (Afryka) – 4,67; Gwinea Równikowa (Afryka) – 4,66; Rwanda (Afryka) – 4,62; Togo (Afryka) – 4,53; Senegal (Afryka) – 4,52 i Gabon (Afryka) – 4,49.
Poza powyższym wykazem pozostało jeszcze 9 państw, w których statystyczna dzietność przekracza 4,00 dzieci na kobietę w wieku prokreacyjnym. Są to: Republika Środkowoafrykańska – 4,46; Gwinea Bissau – 4,30; Madagaskar – 4,28; Strefa Gazy – 4,24; Erytrea – 4,14; Jemen – 4,09; Ghana – 4,09; Sahara Zachodnia – 4,07 i Mauretania – 4,07. Pewnym zaskoczeniem jest bardzo odległe miejsce Chin (188 pozycja), w których średnia dzietność wynosi tylko 1,55. Natomiast Indie ze średnią 2,51 są na 81 pozycji, co można uznać za wielkość gwarantującą biologiczne przetrwanie narodu hinduskiego.
Dokonując oceny prezentowanych danych, można dojść do zasadniczego wniosku, że państwa europejskie starzeją się i ich sytuacja demograficzna nie jest najlepsza. Podobnie jest w krajach Ameryki Północnej. Najbardziej korzystne zjawiska z punktu widzenia demografii zaobserwować można na kontynencie afrykańskim. Czy w związku z powyższym należy spodziewać się dużej migracji mieszkańców Afryki do Europy? Taki scenariusz jest już realizowany, a jego nasilenie nastąpi najprawdopodobniej za kilkanaście – kilkadziesiąt lat. Andrzej Wawryniuk
Przy opracowaniu niniejszego artykułu korzystałem ze stron internetowych CIA:
https://www.cia.gov/library/publications/the-world-factbook/rankorder/2002rank.html https://www.cia.gov/library/publications/the-world-factbook/rankorder/2127rank.html.
Dr Andrzej Wawryniuk jest pracownikiem naukowo-dydaktycznym Katedry Stosunków Międzynarodowych Państwowej Wyższej Szkoły Zawodowej w Chełmie.
Najważniejszy czynnik demograficzny
- Autor: Andrzej Wawryniuk
- Odsłon: 19288
Podstawową decyzją o życiu prawie każdego człowieka jest założenie rodziny i posiadanie potomstwa. Niebagatelne znaczenie dla pozytywnej postawy młodzieży (dotyczącej także biologicznego bytu państwa) mają inicjatywy polityczne rządzących, które powinny stwarzać przyszłej rodzinie jasne perspektywy na przyszłość.
Władze Rzeczypospolitej Polskiej, dostrzegając wyludnianie się państwa, (w tym także wskutek niskiego przyrostu naturalnego), podjęło szereg decyzji mających wpłynąć na poprawę tego najważniejszego wskaźnika demograficznego. Są to między innymi: wydłużone urlopy macierzyńskie, roczne urlopy wychowawcze, bezpłatne urlopy wychowawcze z prawem powrotu do pracy, program in vitro, tzw. becikowe – jednorazowa zapomoga w wysokości 1000 zł., dodatki rodzinne, program mieszkaniowy „Rodzina na swoim”, polegający m.in. na tym, że państwo przez osiem lat spłaca 50% odsetek od zaciągniętego kredytu na zakup mieszkania, itp.
Z dużą dozą ostrożności można stwierdzić, że podejmowane inicjatywy przynoszą, chociaż bardzo niewielkie, pierwsze pozytywne efekty. Przykładowo w roku 2000, średnioroczne tempo ubytku ludności w naszym państwie wynosiło – 0,02%. W roku 2005 – również odnotowaliśmy ujemny przyrost naturalny, który wyniósł – 0,04%. W roku 2011 zapisano średnioroczne tempo przyrostu ludności w wysokości 0,02%, a w rok później również wzrost, lecz nieco o niższym wskaźniku 0,01%. W tym ostatnim przypadku oznacza to tyle, że na 1000 osób przybył w RP tylko 1 nowy obywatel. Niestety, w 2013 r. powtórnie zanotowano przyrost naturalny ujemny w wysokości – 0,01%.
W liczbach bezwzględnych wielkość ludności w wymienianych latach wynosiła odpowiednio: w 2000 r. 38 254,0 tys. osób; w 2005 – 38 157,1 tys., w 2011 – 38 538,4 tys. a w 2012 r. – 38 542,4 tys. mieszkańców, a w 2013 r. – 38 495,8 tys. osób.
Niski poziom liczby urodzeń w Polsce utrzymujący się w latach 1989-2012 spowodował, że gwałtownie zmniejszyła się grupa wiekowa od 0 do 14 lat. Spadek ten jest szczególnie widoczny przy porównaniu lat 1989 i 2012. W pierwszym przypadku najmłodsi mieszkańcy naszego państwa stanowili 25% społeczeństwa, a w drugim (2012 r.) – już tylko 15%. Natomiast zwiększeniu uległa liczba osób w tzw. wieku poprodukcyjnym. W roku 2012 osoby powyżej 65 roku życia to 14% ogółu społeczeństwa.
Bogaci w noworodki
Według danych Centralnej Agencji Wywiadowczej z 2014 r., największy przyrost naturalny na świecie odnotowano w Libanie (Afryka) - aż 9,37%. Drugie państwo z dużym wskaźnikiem demograficznym to Zimbabwe (Afryka) – 4,36%. Na trzecim miejscu znalazł się niedawno powstały jako nowy podmiot prawa międzynarodowego Sudan Południowy (Afryka) – 4,12%. Wysokie, czwarte miejsce zajęła Jordania (Azja) – 3,86%, a na piątym – Katar (Azja) – 3,58%. Kolejne miejsca w pierwszej dziesiątce państw były: Malawi (Afryka) – 3,33%, Niger (Afryka) – 3,28%, Burundi (Afryka) – również 3,28%, Uganda (Afryka) – 3,24% oraz Libia (Afryka) – 3,08%. Można też dodać, że w tym niecodziennym rankingu Egipt ze wskaźnikiem 1,84% zajął 64 miejsce na świecie. Jest więc rzeczą niezaprzeczalną, że ścisłą czołówkę światową w tym zakresie stanowią państwa afrykańskie.
Azja bez palmy pierwszeństwa
W obiegowej opinii publicznej utarło się przekonanie, że największy przyrost naturalny notują Chiny i Indie. Jest to jednak sąd nieprawdziwy. Państwo Środka – z różnych przyczyn politycznych, w tym decyzji administracyjnych o nakazie posiadania tylko jednego dziecka, uplasowały się dopiero na 159 miejscu z jednym z najniższych przyrostów naturalnych świata 0,44%. Hindusi, drugi co do wielkości kraj naszego globu, mają przyrost naturalny wynoszący 1,25% (95 pozycja w przeprowadzonych badaniach), przy czym i ten kraj wprzedzają przykładowo Cypr - 1,48% czy Izrael - 1,46%.
Dodać jednak należy, że jedno z państw Azji zajmuje w prezentowanym opracowaniu CIA ostanie, 233, miejsce. Tym krajem jest Syria, w której występuje ujemny przyrost naturalny - aż 9,73%. Zaznaczyć należy, że tak niski wskaźnik demograficzny spowodowany jest trwającą w tym państwie wojną i exodusem ludności.
W Ameryce Północnej – dwa największe państwa kontynentu – Stany Zjednoczone Ameryki i Kanada uplasowały się na sąsiadujących ze sobą pozycjach – 143 i 144 z dodatnim przyrostem naturalnym wynoszącym odpowiednio 0,77% i 0,76%. Tylko na nieco wyższym miejscu – 137 - znalazła się Brazylia – państwo Ameryki Południowej, w którym przyrost naturalny w pierwszej połowie 2014 r. wyniósł 0,8%. Dane dotyczące kontynentu australijskiego informują, że w tym regionie świata największy jego kraj – Australia - ma przyrost naturalny wielkości 1,12%, z którym plasuje się na 112 miejscu.
Przyrost naturalny w Europie
Kontynent europejski uznawany jest jako ta część świata, której, z uwagi na niski przyrost naturalny, grozi wyginięcie rdzennej – białej - ludności. Niekorzystną sytuację Europy w tym zakresie potwierdza fakt, że najwyżej uplasowane w opracowaniu CIA państwo – San Marino ma przyrost naturalny na poziomie 0,87%, (127 miejsce) a ostatni w tym raporcie kraj – Bułgaria, z przyrostem 0,83% - zajmuje 229 pozycję. Do państw z największym przyrostem naturalnym w Europie, poza wymienionym San Marino, zaliczyć należy: Lichtenstein - 0,82% (134 pozycja na świecie), Hiszpania - 0,81% (135), Szwecja - 0,79% (140), Szwajcaria - 0,78% (141), Wielka Brytania - 0,54% (152), w tym przypadku o znacznym udziale przebywających w tym państwie rodzin polskich, Francja - 0,45% (158), Holandia - 0,42% (161), Włochy - 0,30% (171), Dania - 0,22% (178).
Wymienione państwa mają dodatni przyrost naturalny, ale w Europie jest jednak sześć państw, które mają ujemny przyrost naturalny. Jest wśród nich Rosja – 0,03% (200), Polska – 0,11% (203), Niemcy – 0,18% (212), Ukraina – 0,65% (226), Estonia – 0,68% (228) i Bułgaria – 0,83% (229).
Z przedstawionych danych wynika, że największe przyrosty naturalne występują w państwach na kontynencie afrykańskim, a najmniejsze w Europie i Ameryce Północnej. Należy także odnotować tragiczną wręcz sytuację demograficzną Ukrainy, która w sporządzonym wykazie obejmującym 233 państwa zajmuje 226 pozycję - w Europie ostatnią. Jednym z usprawiedliwień tego stanu jest trwająca w tym państwie wojna.
Na tym tle nasze państwo, pomimo faktu, że w pierwszym półroczu 2014 r. kobiety urodziły 186,9 tys. dzieci (czyli o 5 tys. więcej niż w 2013 r.), cechuje w dalszym ciągu spadek przyrostu naturalnego, co ma związek ze wzrostem liczby zgonów.
Przy opracowaniu niniejszego artykułu korzystałem ze stron internetowych CIA:
https://www.cia.gov/library/publications/the-world-factbook/rankorder/2002rank.html
https://www.cia.gov/library/publications/the-world-factbook/rankorder/2127rank.html Dr Andrzej Wawryniuk jest pracownikiem naukowo-dydaktycznym Katedry Stosunków Międzynarodowych Państwowej Wyższej Szkoły Zawodowej w Chełmie.