Informacje (el)
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 1267
Komitet Prognoz PAN Polska 2000+ wraz z Polskim Towarzystwem Ekonomicznym zorganizował w dniach 18-19.10.17 w Jabłonnie konferencję, na której omawiano modele społeczno-polityczne państwa w warunkach obecnego przesilenia cywilizacyjnego.
Jak podkreślają organizatorzy konferencji, jednym z podstawowych skutków przesileń cywilizacyjnych jest destrukcja tradycyjnego modelu państwa suwerenno-narodowego będącego produktem cywilizacji przemysłowej, które funkcjonowało przez blisko trzy stulecia. Głównymi mechanizmami, jakie doprowadziły do owej destrukcji to globalizacja oraz rewolucja informatyczna.
Podstawowym przejawem owej destrukcji jest ograniczenie funkcji władczych państwa suwerennego, obejmujące prawie wszystkie obszary jego funkcjonowania. Odpowiedzialnymi za ów proces destrukcji jest powszechność gospodarki rynkowej i pojawienie się rynku światowego wraz z dominującymi na tym rynku nowymi podmiotami ekonomicznymi, jakimi są korporacje ponadnarodowe, a także rynki finansowe.
Podstawowe pytanie, na jakie nie ma dotąd jasnej odpowiedzi, dotyczy kwestii, na ile tradycyjny model państwa może w takich warunkach skutecznie funkcjonować? Co z kolei prowadzi do kolejnego pytania - na ile istniejące modele polityczne, społeczne i ekonomiczne są w stanie sprostać pojawiającym się nowym wyzwaniom? Na to pytanie, nad którym zastanawiali się uczestnicy konferencji, nie ma jednak dotąd odpowiedzi.
Konferencja składała się z dwóch sesji: na pierwszą, zatytułowaną „Czym jest współczesne państwo” złożyło się osiem referatów. O tym, czym jest współczesne państwo i w jakim kierunku idą jego zmiany mówił prof. Jerzy Kleer. Prof. Łukasz Hardt zwracał uwagę na wartość etyki w ekonomii (bankierzy centralni piją teraz za inflację, kiedyś natomiast – za jej brak), a przytaczając nauki papieża Franciszka zastanawiał się czy i jak ekonomia może rozwiązać dylemat wyboru między państwem a rynkiem. Np. skoro ludzie najczęściej nie podejmują żadnej decyzji, to czy państwo- opierając się na paternalizmie - może je podejmować za obywateli, kreować opcje domyślne? Czy będzie wówczas państwem demokratycznym?
Prof. Jerzy Wilkin z kolei pokazywał ewolucję instytucjonalnego systemu państwa w procesie integracji europejskiej, a prof. Andrzej Kondratowicz – trwałe i nietrwałe zmiany instytucjonalne oraz ich wpływ na państwo – stabilizujący i destabilizujący.
W dalszej części sesji prof. Maciej Miszewski mówił o zależności między państwem jako instytucji a ułomności gospodarowania, z kolei prof. Andrzej Zybała przedstawiał sektor publiczny jako zasób rozwojowy w strategii społeczno-ekonomicznej państwa. O modelach ekonomicznych państwa (czy są sterowane, czy spontaniczne) mówił prof. Mirosław Bochenek, a prof. Wojciech Morawski przedstawił doświadczenia Wenezueli - państwa najpierw opiekuńczego, a później – opresyjnego.
Generalnie, sesję zdominowali ekonomiści, a ściślej – ich spór o to, czy ekonomia jest w kryzysie, czy w rozwoju, czy ekonomiści mają pełne szuflady modeli, na każdą okazję, aby uszczęśliwić ludzkość i wydobyć z błędów modelu, który właśnie się nie sprawdził, czy też te szuflady są puste…
Padały też ciekawe spostrzeżenia o ekonomii jako fizyce nauk społecznych, które niestety, nie spotkały się z opiniami samych fizyków na ten temat (zapewne krytycznymi), gdyż takich na konferencji nie było. Wiele uwagi poświęcono ekonomii behawioralnej i tegorocznemu nobliście – Richardowi H. Thalerowi.
Drugą sesję dotyczącą państwa współczesnego i przyszłych kierunków jego przemian otworzył referat prof. Krzysztofa Jasieckiego, pokazujący kontrowersje wokół własności państwowej w postsocjalistycznych krajach UE. Dopełniał go referat prof. Macieja Bałtowskiego wskazujący na zakres i znaczenie państwowej własności gospodarczej jako czynnika determinującego model społeczno-ekonomiczny państwa. O wyłaniających się odmianach kapitalizmu w nowych krajach członkowskich UE w Europie Środkowej i Wschodniej mówił prof. Ryszard Rapacki, a o uwarunkowaniach społeczno-politycznych modeli ustroju państw UE – prof. Katarzyna Żukrowska.
Konferencję kończyły referaty: dr. Michała Moszyńskiego i prof. Piotra Pysza oraz prof. Elżbiety Mączyńskiej. Autorzy pierwszego na przykładzie Niemiec pokazywali różnice między państwem opiekuńczym a ordoliberalnym oraz alternatywę dla koncepcji państwa opiekuńczego, czyli ustrój społecznej gospodarki rynkowej.
Z kolei drugi referat dotyczył modelu państwa i kwestii inkluzyjności społecznej oraz inkluzyjnego systemu społeczno-gospodarczego. Bez optymalnego wykorzystania wszelkich zasobów – mówiła prof. Mączyńska – niemożliwy jest trwały rozwój. A do tego niezbędne jest inkluzyjne, opiekuńcze państwo.
Zarówno referaty, jak i dyskusja nad tezami w nich zawartymi wywołały ożywioną dyskusję nad nieuniknionym końcem neoliberalnego modelu kapitalizmu, który opanował i zepsuł prawie cały świat (prawie, bo prof. Bogdan Góralczyk przypomniał, że świat to nie tylko tzw. Zachód, który po raz pierwszy od czasów Kolumba przestaje dominować nad resztą świata). To przyjęty kilkadziesiąt lat temu model neoliberalny spowodował, iż dzisiaj stajemy jako ludzkość przed wyzwaniami o skali globalnej: demograficznym, klimatycznym, surowcowym i wkrótce zapewne energetycznym.
Tej powszechnej krytyce mijającego ustroju towarzyszyły refleksje o metamorfozie świata i nieznanym kierunku, w jakim on zmierza. Nie ulega wątpliwości, że aby nie było katastrofy, trzeba przywrócić relacje między światem a państwem. Dziś bowiem – jak mówił prof. Pysz - świat jawi się jako samolot z ostrzeliwującymi się terrorystami lecący na wysokości 12 km, w którym inżynierowie próbują naprawić uszkodzenia.
Anna Leszkowska
- Autor: ANNA LESZKOWSKA
- Odsłon: 2309
NIK przeprowadziła kontrolę wydawania pieniędzy budżetowych na naukę. Wniosek jest jeden - państwo źle je wydaje.
Większość środków przeznaczana jest na liczne, lecz niewielkie projekty badawcze. Ich efekty często nie przynoszą oczekiwanych korzyści gospodarce i nie mają istotnego znaczenia dla rozwoju nauki.
W Polsce nie koncentruje się środków finansowych wokół dużych badań o istotnym znaczeniu dla społeczeństwa, gospodarki i rozwoju technologicznego kraju.
Większość projektów naukowych finansowanych przez Ministra Nauki i Szkolnictwa Wyższego to niewielkie i niepowiązane ze sobą programy badawcze, habilitacyjne lub promotorskie (77,5 % w 2009 r. i aż 84,5 % w 2010 r.). Nastawione są one głównie na rozwój i utrzymanie kadr.
W 2009 r. tylko 12% projektów finansowanych przez ministra miało charakter badań stosowanych lub ukierunkowanych na zastosowanie w praktyce.
Jeszcze gorzej było w roku 2010, kiedy odsetek ten nie przekroczył 6%.
Na finansowanie strategicznych programów badawczych i prac rozwojowych wydano wtedy 0,7% z całej puli publicznych środków przeznaczonych na finansowanie nauki (około 6 mld zł). W 2011 r. odsetek ten wyniósł 1,6%
Krajowy Program Badań Naukowych i Prac Rozwojowych, który miał strategicznie określić sposób przeznaczania środków na naukę, jest realizowany tylko w niewielkim zakresie. Z dziesięciu przewidzianych w nim programów uruchomione zostały zaledwie dwa - nie rozpoczęto np. programu dotyczącego konkurencyjności i innowacyjność polskiej gospodarki, zaawansowanych technologii materiałowych, ale także np. kształtowania polityki tożsamości i polityki pamięci.
Ministerstwo nie ma wiedzy o prawdziwej pozycji i sile naukowej jednostek, których projekty finansuje. System oceny przyjęty przez ministerstwo nie odzwierciedla ich rzeczywistych działań naukowych ani pozycji wśród odpowiedników na świecie.
W składzie 75% zespołów oceniających (w tym jednoosobowych) znaleźli się ludzie, którzy byli jednocześnie pracownikami ocenianych przez siebie jednostek. To mogło rodzić konflikt interesów.
W 2009 r. siedem skontrolowanych przez NIK instytucji podało dane, które stawiały je w lepszym świetle, niż wynikałoby to z rzeczywistej sytuacji. W konsekwencji takiego systemu oceniania dwie trzecie polskich jednostek naukowych i uczelni od lat uzyskuje najwyższe kategorie.
Tymczasem na tle światowej nauki efektywność polskich badaczy jest niewielka. W 2009 r. nasz kraj zajmował 32. miejsce w Europie pod względem liczby publikacji naukowych przypadających na milion mieszkańców.
W tym samym roku Polska zgłosiła do Europejskiego Urzędu Patentowego średnio 6,8 wynalazków na milion mieszkańców (Republika Czeska - 22,6, a będące w czołówce Niemcy - 294,5). W zbadanych pod tym względem przez NIK 17 jednostkach naukowych i czterech uczelniach wyższych wskaźnik publikacji w międzynarodowych prestiżowych czasopismach naukowych oscyluje wokół 0,5 (wyróżnia się Instytut Problemów Jądrowych w Świerku ze wskaźnikiem 1,8). NIK trafiła jednak na ośrodki, których pracownicy naukowi w ciągu ostatnich pięciu lat nie opublikowali nic. Z kolei publikacje pracowników trzech instytutów naukowych w ogóle nie były cytowane przez innych naukowców.
Podstawowym problemem polskich jednostek naukowych jest kłopot z praktycznym zastosowaniem badań. Zwraca uwagę niewielka liczba patentów zgłoszonych przez naukowców w latach 2009 - 2011. Trzy skontrolowane ośrodki nie zgłosiły do urzędu patentowego ani jednego wynalazku. Na 13 jednostek, które uzyskały patenty, aż siedem nie wdrożyło żadnego z nich. Na tym tle pozytywnie wyróżnia się Akademia Górniczo-Hutnicza, która w latach 2009 - 2011 zgłosiła 320 wynalazków, oraz Główny Instytut Górnictwa, który zgłosił ich 41. Jednak większość jednostek naukowo-badawczych zbyt często sprowadzana jest do roli podmiotów udzielających certyfikatów lub homologacji rozwiązaniom zagranicznym.
NIK docenia inicjatywę Ministra Nauki i Szkolnictwa Wyższego, który uruchomił 12 programów promujących rozwój młodych kadr naukowych i wspierających wdrażanie badań naukowych w gospodarce. Efekty tych działań Izba będzie mogła jednak ocenić dopiero w przyszłości.
Więcej – www.nik.gov.pl
- Autor: red.
- Odsłon: 3321
Najwięcej wniosków o finansowanie projektów badawczych w ramach konkursów Narodowego Centrum Nauki, do których nabór zakończył się 17 czerwca 2011 r. złożyły osoby fizyczne. Pozostałe wnioski spływały najczęściej z uczelni państwowych z największych polskich miast, na czele z Uniwersytetem Jagiellońskim (wraz z Collegium Medicum UJ), Uniwersytetem Warszawskim oraz Uniwersytetem im. Adama Mickiewicza w Poznaniu.
- Autor: Anna Leszkowska
- Odsłon: 1731
W Polskim Towarzystwie Ekonomicznym odbyła się 11.05.15 debata na temat wykorzystania środków unijnych. Wzięli w niej udział naukowcy i samorządowcy, m.in. prof. Grzegorz Gorzelak, Dyrektor Centrum Europejskich Studiów Regionalnych i Lokalnych Uniwersytetu Warszawskiego, Jacek Woźniak z Urzędu Marszałkowskiego Województwa Małopolskiego, senator Janusz Sepioł oraz gospodyni spotkania, prof. Elżbieta Mączyńska, prezes PTE.
Prof. Gorzelak swoje wystąpienie dotyczące wyników badań na temat wykorzystania środków unijnych, jakie Polska otrzymała dotychczas, zaczął od anegdoty dobrze oddającej nasze powszechne odczucia związane ze sposobem wykorzystania tych pieniędzy. „Bądźmy cierpliwi, kiedyś się przyda”. Tak miał skwitować burmistrz jednego z miast na ścianie wschodniej zbudowanie tam niepotrzebnej trasy wschód –zachód, zamiast potrzebnej północ-południe. Ale czy nas stać na cierpliwość? – pytał prof. Gorzelak.
W latach 2007-2013 Polska otrzymała z UE ok. 97 mld euro brutto (netto – ok. 60 mld euro), co stanowi mniej niż 4% PKB brutto (2,5% netto PKB). Środki te były znaczące, jeśli idzie o inwestycje publiczne (stanowiły ok. 40%), mniej natomiast ważyły w innego typu inwestycjach, a minimalnie na przedsięwzięciach rozwojowych. Powstaje zatem pytanie: co winniśmy nimi wspierać? Cele socjalne czy rozwojowe? Strategie i programy stworzone w związku z tą pomocą nakierowane były głównie na poprawę życia, ale nie na dynamizację rozwoju (mała innowacyjność). Widzimy postęp w infrastrukturze, ale to nie ona jest czynnikiem rozwoju, choć jest warunkiem koniecznym do tego.
Wpadliśmy tym samym w pułapkę efektu podażowego, gdyż okazuje się, że te inwestycje mogą być dla nas obciążeniem, że niekiedy nie mamy pieniędzy, aby je utrzymać, a nawet uruchomić. Wiąże się to z wnioskami z raportu Wojciecha Misiąga, mówiącymi o tym, że choć regiony biedne otrzymywały więcej środków z unijnej pomocy, to w małym stopniu udało im się nadgonić regiony lepiej rozwinięte, gdyż rozwijały się wolniej. Nie ma bowiem związku między ilością środków, jakie otrzymują samorządy, a dynamiką wzrostu, choć samorządowcy chcieliby oczywiście więcej pieniędzy na infrastrukturę.
Z oceny wykorzystania środków unijnych wynika więc, że dzięki nim poprawił się tylko poziom życia i stan środowiska naturalnego.
Od połowy tego roku będziemy otrzymywać kolejne środki unijne, więc możliwe, że ich efekty będą podobne, gdyż Polska cierpi na uwiąd myśli strategicznej. Strategie rozwoju pisane są tak, żeby można było otrzymać dofinansowanie z UE, a nie pod kątem potrzeb państwa. Te zresztą, choć są ogromne, winny być opisane strategią, z której wynikałoby jak mamy się rozwijać? Czy dodatkowe środki winny być skoncentrowane czy rozdrobnione? To jest pytanie analogiczne jak w nauce: czy wspierać najlepszych, a tym samym zwiększać różnice, czy wszystkich po trochu?
Ocena wykorzystania środków unijnych, jaką przygotował zespół prof. Gorzelaka wymagałaby pogłębienia, bo choć Polska jest liderem badań ewaluacyjnych w tym obszarze – zgłoszono ich 890 – to dotyczą one fragmentarycznych zagadnień. Wynika to głównie z niedostatecznych środków, jakie przeznaczyło na nie ministerstwo infrastruktury i rozwoju – zaledwie 160 tys. zł, czyli 1/1000 środków, jakie Polska otrzymała w latach 2007-13 z UE. A brak porządnych ewaluacji oznacza, że nie wiemy, jak wykorzystaliśmy te środki, które uznaliśmy za szansę rozwojową – czy one nie za często służyły budowie pomników na chwałę władzy?
O problemach, jakie pojawiały się w trakcie wykorzystywania środków unijnych mówił też sen. Sepioł, zgadzając się z wieloma stwierdzeniami prof. Gorzelaka. Zauważył, że gospodarowanie tymi pieniędzmi stworzyło stosunki klienckie między samorządami, gdyż dobre związki władz gmin z marszałkami były najlepszym sposobem na zdobycie dotacji.
Ekstra pieniądze z unii stały się wielkim wzmocnieniem lokalnych włodarzy; każdy mógł – zwłaszcza przed wyborami - pokazać niezwykły swój dorobek. Ale teraz ten schemat zaczyna się łamać.
I choć fundusze znacznie podniosły kulturę zarządzania w Polsce, to nie należy bagatelizować zagrożeń dla rozwoju kraju, jakie one niosą. Przede wszystkim dotyczą one formatowania strategii pod kątem tych funduszy, ale i braku zainteresowania samorządów użyciem tych środków do kreowania polityki mieszkaniowej i gospodarki przestrzennej.
Niedoceniana jest też analiza kosztów inwestycji – a te rosną niebywale. Nikt się z tym jednak nie liczy i być może nie będzie się liczyć, bo samorządy otrzymały w obecnej perspektywie finansowej (2014-2020) za dużo pieniędzy z UE. Będzie to skutkować rozdrobnieniem zadań i nieprzywiązywaniem wagi do kosztów. Tymczasem może zabraknąć pieniędzy na wielkie projekty w skali całego państwa.
Generalnie przy ocenie środków unijnych dominują dwie skrajne narracje: „Zielonej wyspy” i „wygaszania Polski”, co wskazuje, jak trudno jest nam wyważyć skutki wstąpienia Polski do UE.
„Jesteśmy mniej uzależnieni od funduszy europejskich niż inne kraje” – podkreślał dyrektor Woźniak, jednak naszą słabością w ich wykorzystaniu jest brak współpracy terytorialnej w zarządzaniu obszarami funkcjonalnymi i silne tradycje funkcjonowania resortowego. Mimo to, fundusze europejskie ukształtowały ustrój samorządowy, choć ich wpływ jest de facto, a nie de iure. Należałoby się też zastanowić, czy poziom decentralizacji w zarządzaniu tymi funduszami nie poszedł w Polsce za daleko? Inne państwa – w przeciwieństwie do nas - wzmacniały centralne zarządzanie środkami unijnymi.
Jaka więc będzie u nas polityka rozwoju w nadchodzącej perspektywie finansowej? Co zrobić, żeby utrzymać efekty dotychczasowych inwestycji? Zwłaszcza w sytuacji, kiedy miarą sprawności gospodarowania tymi funduszami była i jest (a pewnie i będzie) szybkość ich wydawania, a nie jakość projektów.
W dyskusji, jaka wywiązała się po wystąpieniach panelistów zwracano uwagę na brak myślenia strategicznego w Polsce, pozytywy związane ze środkami unijnymi – w tym stymulację reform i wzmocnienie finansowania nauki - ale i negatywy: pogłębiający się podział kraju na Polskę A, B i C, czy rezygnację z dobrych programów.
Ale czy była inna możliwość? – pytał w podsumowaniu dyr. Woźniak. Gdybyśmy nie brali tych pieniędzy, to czy za nasze, budżetowe, zbudowalibyśmy tyle? Czy te pieniądze nie poszłyby na zasypywanie dziur w budżecie? Środki z unii to w ciągu 10 lat jeden budżet Polski dodatkowo – przypomniał sen. Sepioł, ale budżet państwa to wydatki sztywne, natomiast ze środków unijnych można było zrobić coś ekstra.
KE jest w schizofrenii odnośnie polityki spójności – podsumował prof. Gorzelak. Są próby skierowania jej na innowacyjność, ale łamią się one na ustaleniach krajowych i rozwiązaniach prawnych. I jeśli podsumowywać wpływ dotacji unijnych na polską gospodarkę, to był on pozytywny, choć przemiany są wolne. Trzeba przy tym pamiętać, że choć wszystkie rządy po 89 r. przyczyniły się do tego, że w Polsce nie ma recesji, to jednak widać, że środki unijne można było wykorzystać lepiej, racjonalniej.
Anna Leszkowska