banner


Rozumienie interesu narodowego (2)

 

Warunkiem właściwego sformułowania interesu narodowego przez elity rządzące – zgodnie z założeniami konstruktywizmu – jest rzetelne rozpoznanie środowiska międzynarodowego, identyfikacja interesów partykularnych, kolektywnych i komplementarnych.
Zadanie to zależy od jakości przywództwa politycznego, sprawności i kompetencji ludzi zatrudnionych w aparacie służby zagranicznej.


Legitymizacja władzy w III RP sięga od 25 lat do zasług w obalaniu poprzedniego ustroju. Na drugim planie są kompetencje merytoryczne rządzących, których nikt nie pyta o kwalifikacje w dziedzinie zarządzania państwem i gospodarką. Staż partyjny i kariera polityczna ludzi władzy są ważniejsze od gruntownego wykształcenia w dziedzinie prawa, ekonomii czy zarządzania. W kampaniach wyborczych większe szanse na zdobycie poparcia mają też celebryci i ekscentrycy, a nie poważni fachowcy.
Dopóki to się nie zmieni, poziom klasy rządzącej będzie jedynie się obniżał. Widać to po kulturze politycznej - tak mentalnej, jak i instytucjonalnej, obnażonej choćby przy okazji afery podsłuchowej latem 2014 r. Korupcja na wysokich szczeblach władzy, afery podsłuchowe, ingerencje służb specjalnych w sferę wolności dziennikarskich – to przykłady, które zbliżają Polskę do reżimów wschodnioeuropejskich, a nie do Zachodu.
Oprócz braku kompetencji członków polskich elit politycznych uderza ich mentalny prowincjonalizm. Wprawdzie bieżące kontakty z Brukselą i instytucjami unijnymi służą „cywilizowaniu” rodzimych polityków, ale to jeszcze nie oznacza, że mają oni horyzonty myślowe wykraczające poza dominujące w Polsce swary.

Elity polityczne, niezależnie od ich kwalifikacji i proweniencji, ponoszą bezpośrednią odpowiedzialność za kreowanie strategii rozwojowej państwa. To od ich jakości i sprawności zależy efektywny plan gry.
Polskie elity polityczne po 1989 r. okazały się nieprzygotowane do przyjęcia na siebie pełnej odpowiedzialności za państwo, które w wielu dziedzinach po prostu abdykowało.

Odwołując się do dogmatów wolnego rynku doprowadzono do demontażu wielu funkcji państwa. Powołując się na konieczność prywatyzacji czy wymogi związane z integracją, pozbyto się własnego przemysłu, zakładając, że obcy kapitał uczyni Polskę bogatą i szczęśliwą.
Tymczasem skala pauperyzacji, rozwarstwienia społecznego i bezrobocia przerosła wszelkie wyobrażenia.

Do tego doszła niesprawność administracji rządowej, która staje się zagrożeniem nie tylko dla członków elit politycznych (ze względu na utratę stanowisk), ale jest niebezpieczna dla państwa jako całości.
Kto wie, czy odwracanie uwagi w stronę konfliktu z Rosją nie służy kamuflowaniu porażek wewnętrznych i mobilizowaniu nowego poparcia społecznego?

Wiele państw o podobnym statusie dąży do zachowania nie tylko swojego stanu posiadania, ale i umacniania funkcji regulacyjnych, służących zachowaniu bezpieczeństwa socjalnego obywateli czy podnoszeniu kondycji intelektualnej społeczeństwa. Tak więc np. w państwach nordyckich najważniejsze są wartości służące utrzymaniu i podnoszeniu standardów życia obywateli, a nie militaryzacji.


Jedynie słuszna racja

Elity polityczne, a przynajmniej ich światła część, muszą być świadome, że warunkiem utrzymania swojej wiarygodności i legitymizacji władzy jest posiadanie – niezależnie od zewnętrznej sojuszniczej protekcji czy powiązań integracyjnych – własnych autonomicznych celów, spójności doktrynalnej i skuteczności realizacyjnej, wyrażającej się zarówno w sile gospodarki, jak i determinacji rządzących na rzecz obrony interesu narodowego. Psychologiczne nastawienie członków elit politycznych jest często jednym z najważniejszych czynników identyfikacyjnych.

Odnosi się wrażenie, że infiltracja Polski przez potężne zachodnie grupy interesu i kapitału prowadzi do osłabiania pierwiastka narodowego, kosmopolityzacji elit, które nie są w stanie bronić odrębnych, partykularnych, a nawet egoistycznych (jak trzeba) interesów.

Polski euroentuzjazm ma, niestety, płytkie podłoże. Opiera się na przekonaniu o bezwzględnych korzyściach płynących z integracji. Gdy jednak Polska przestanie być beneficjentem pomocy i zacznie przegrywać w rywalizacji z innymi państwami o podział środków, może wzrosnąć niechęć nie tylko wobec wzorów kulturowych, płynących z Zachodu, ale rosnący eurosceptycyzm wyniesie do władzy siły skrajne i nieprzewidywalne.

Za najważniejszą słabość polskiego dyskursu o polityce zagranicznej należy uznać brak wariantowego myślenia i nieprzejednanie, tak wobec myślących inaczej w kraju, jak i wobec sąsiadów, którzy mają swoje odrębne interesy. Dotyczy to nie tylko wielkiej i nieprzyjaznej Rosji, ale także małej i przyjaznej Litwy, z którą stosunki są w stanie głębokiego chłodu.

W dyskursie próbuje się wykluczyć oponentów, narzucić jednolitą narrację, zdezawuować inne racje poza oficjalną i uznaną za jedynie słuszną. Mamy do czynienia z dyktatem „patriotycznej poprawności”, mimo że sprawy nie są jednoznaczne.
Podczas gdy świat jest pluralistyczny i zróżnicowany, w oficjalnym dyskursie w Polsce panuje przekonanie, że występuje w nim manichejski czarno-biały podział na „swoich” i „obcych”, „przyjaciół” i „wrogów”, a gdy ktoś próbuje skomplikować to uproszczone, by nie powiedzieć prymitywne widzenie świata, pada ofiarą podejrzenia o niecne, wręcz zdradzieckie zamiary.

Diagnoza położenia Polski w środowisku międzynarodowym musi opierać się na szerokiej debacie społecznej, a nie na dogmatach i odgórnie narzucanej narracji. Widać, jak nie umieją spierać się ze sobą politycy, ale także jak nie potrafią tego robić dziennikarze i analitycy. Mamy raczej do czynienia z agresywną retoryką i w sumie bezmyślną aprobatą oficjalnych enuncjacji.

Ta obawa przed myślącymi inaczej, przed broniącymi innego punktu widzenia jest wynikiem braku wykrystalizowanej tożsamości, braku pewności, że wyznawane wartości da się racjonalnie obronić na drodze logicznej argumentacji.

Media masowe pretendują do sprawowania funkcji „czwartej władzy”, ale wiele wskazuje na to, że są one narzędziem w ręku polityków i sponsorów. Same ulegają manipulacjom i realizują misje ideologiczne, wbrew zasadom obiektywizmu i poszanowania pluralizmu we współczesnym świecie. Przybierają pozy misyjne, wykazując zbyt mało dystansu wobec złożoności interesów we współczesnym świecie.

Polska polityka zagraniczna pod względem doktrynalnym jest niezwykle uboga. Nie jest to jedynie wynik mizerii intelektualnej środowisk analitycznych, ale pewnego mechanizmu systemowego, który nie promuje aktywności niezależnej i nie wyzwala myślenia alternatywnego wobec koncepcji oficjalnych.

Dla środowisk polityki zagranicznej III RP charakterystyczny jest epigonizm i sięganie do anachronicznych koncepcji, przywołujących świetność ekspansji jagiellońskiej na Wschód, późniejszego misjonizmu i prometeizmu. Wszystkie te koncepcje świadczą o oderwaniu od współczesnych realiów, braku pogłębionej refleksji intelektualnej i analitycznej, afektywności i emocjonalności w ocenie zjawisk zachodzących na Wschodzie, co pokazała histeria antyrosyjska w związku z kryzysem krymskim i wydarzeniami na Ukrainie.

Brak krytycznej refleksji

Z powodu braku spójnej wizji i strategicznego myślenia odpowiadającego możliwościom i celom państwa średniej rangi, rząd Polski prowadzi politykę dorywczą i reaktywną, cedując ważne rozwiązania na struktury unijne, bądź oddając inicjatywę państwom o silnej pozycji w Europie, przede wszystkim Niemcom i Francji. Państwa te dbają przede wszystkim o swoje interesy, co niekoniecznie jest korzystne dla Polski.

W kontekście dyskursu wokół polityki zagranicznej nikomu w Polsce nie zależy na zbilansowaniu potencjału intelektualnego, który można byłoby wykorzystać w kreowaniu polskiego interesu narodowego. Nieczytelny system obsadzania stanowisk w wielu instytucjach publicznych blokuje dostęp do kształtowania polityki przez ludzi kreatywnych i odważnych, a przede wszystkim niezależnych w myśleniu i dobrze wykształconych.
Brakuje też systemu przyciągania ludzi powracających do Polski po studiach zagranicznych czy dłuższym pobycie na emigracji. Traktuje się ich jak konkurentów i zagrożenie dla istniejących układów. W tym kontekście promocja wymiany naukowej z zagranicą także pozostawia wiele do życzenia.

W dyskursie o polityce zagranicznej nie przebijają się głosy samodzielne i oryginalne. Istniejące think tanki, finansowane ze środków rządowych lub zagranicznych, uprawiają badania, które jedynie uzasadniają realizowaną politykę, są więc zaangażowane w służbie konkretnych sił politycznych, zamiast pokazywać, co jest korzystne, a co niebezpieczne dla państwa i narodu z punktu widzenia podejmowanych przez rząd decyzji.

W Polsce wszystkie decyzje rządu uchodzą za słuszne i niepodważalne. A przecież psychoza wojenna i nakręcanie koniunktury zbrojeniowej zasługują naprawdę na krytyczną refleksję, a nawet społeczną debatę.

Odnosi się wrażenie, że polska myśl polityczna stała się całkowicie zależna od mocodawców zewnętrznych. Istnieje groźba, że polscy decydenci wykonują dyrektywy płynące z zewnątrz, albo jedynie pośredniczą w przekazywaniu decyzji podjętych gdzie indziej. Nawet gdy takie stwierdzenia wydają się przejaskrawione, to jednak w potocznej opinii coraz bardziej umacnia się przekonanie o zewnętrznym uzależnieniu polskich elit politycznych. Jest to m.in. wynikiem braku wiedzy na temat procesów decyzyjnych. Gdy brak jest dostępu do informacji, rodzą się podejrzenia i mity polityczne.

Niewiele czyni się dla odkrycia mechanizmów kształtowania polityki zagranicznej państwa i jego aktywności międzynarodowej. Nie ma praktycznie żadnych analiz na temat postrzegania Polski w różnych państwach zachodnich, które traktowane są jako sojusznicy.
Przyjmuje się np., że neokonserwatyści amerykańscy z zasady sprzyjają polskim interesom, gdy tymczasem po bliższej analizie okazuje się, że nie znajduje to odzwierciedlenia w rzeczywistości. Jest to bardziej wymysł polskiej propagandy i przejaw dobrego samopoczucia polityków znad Wisły. W żadnej bowiem amerykańskiej wizji stosunków międzynarodowych Polska nie zajmuje ważnego miejsca. Podobnie jak nie znajduje uznania w strategiach państw zachodnioeuropejskich.

W dyskursie publicznym rzadko podejmuje się problematykę imitowania wzorów zachodnich, czy ograniczania suwerenności intelektualnej. Ponieważ zbyt silne są skojarzenia z dominacją imperialną czasów radzieckich, unika się jak ognia badań nad zależnościami ekonomicznymi i politycznymi państwa polskiego od nowych ośrodków imperialnych, w tym od Stanów Zjednoczonych.

Zawodowi amerykaniści w Polsce pełnią rolę tuby propagandowej Ameryki. Nie są w stanie pozbyć się kompleksu niższości i nawyków serwilistycznych. Występuje osobliwe zjawisko idealizacji Zachodu, traktowanie go jako jedynego punktu odniesienia, co świadczy o silnym kompleksie niższości i niedowartościowaniu.

Niemałą rolę w tym procesie odgrywa celowa zachodnia narracja, kreowana zarówno przez świat polityki, mediów, jak i badania akademickie. Jest na przykład faktem, że Unia Europejska narzuca obszarom peryferyjnym swoje diagnozy i wytyczne rozwojowe, oparte na nieadekwatnych do realnych problemów wizjach, zaczerpniętych z doświadczeń tych państw, które dominują w gospodarce światowej i mają zasadniczy wpływ na procesy polityczne. Instytucje unijne pod presją globalizacji przyjmują często założenia o uniwersalności problemów społecznych i gospodarczych w skali całego świata, proponując także uniwersalne recepty na ich rozwiązanie. Powoduje to wiele negatywnych skutków, które są przede wszystkim rezultatem niesamodzielności państw słabszych i ich rosnącej desuwerenizacji. Dlatego bezrefleksyjne powielanie wszystkiego, co dociera do Polski z Zachodu świadczy o utrzymywaniu się głębokiej „prowincjonalizacji”, mającej swoje źródła w odległej przeszłości, ale i w błędach popełnianych współcześnie.

Na podobne zjawiska zwracają uwagę badacze pozaeuropejscy, zwłaszcza w ramach nurtu postkolonialnego, ale w Polsce nie znajduje to większego odzewu. Polityka medialna przedstawia zachodniocentryczny punkt widzenia, ulegając „przemocy symbolicznej” zachodnich systemów informacyjnych.

„Peryferyjne” atrybuty wobec „centralnych” aspiracji

Na początku lat 90. ubiegłego wieku Polska nie zdołała zdefiniować swojej roli międzynarodowej. Nie brakowało pomysłów na samodzielną rolę pośrednika czy „pomostu” w stosunkach między Wschodem a Zachodem. Możliwości realizacyjne takiej roli były jednak ograniczone tak pod względem motywacyjnym, jak i materialnym. Polska okazała się słabym aktorem, zabiegającym raczej o ciągłe wsparcie ze strony instytucji unijnych i państw NATO.

Brak inicjatywności i innowacyjności w poszukiwaniu własnej roli międzynarodowej oraz obsesyjny strach przed Rosją czynią z państwa polskiego przedmiot w kalkulacjach innych państw, zwłaszcza mocarstw. Nie udało się stworzyć żadnego ośrodka gospodarki, który byłby w stanie konkurować z innymi państwami Unii Europejskiej. Najdobitniej świadczy o tym skala migracji zarobkowej, zwłaszcza ludzi młodych i wykształconych, co jest bolesną stratą dla państwa.

Akcesja Polski do struktur zachodnich zwolniła elity polityczne z myślenia o samodzielnym kreowaniu polityki. Wybrały one strategię bandwagoning  (schronienia się pod parasolem najsilniejszego mocarstwa), licząc jednocześnie na zdobycie absolutnych gwarancji bezpieczeństwa i włączenie do ekskluzywnego klubu zachodniego.

Rzeczywistość międzynarodowa okazuje się jednak bardziej złożona. Stany Zjednoczone realizują bowiem przede wszystkim własne interesy, a Unia Europejska nie jest sojuszem, zapewniającym bezpieczeństwo swoim uczestnikom.
W stosunkach międzynarodowych nie chodzi o jakieś abstrakcyjne przyjaźnie między państwami, ale o polityczne zobowiązania, które są oparte na wzajemności interesów stron. Jedynie NATO jako organizacja wojskowo-polityczna może sprostać pewnym wyzwaniom i zagrożeniom, ale prawdę mówiąc, nie ma dotąd jednoznacznych dowodów na temat wartości operacyjnej jej zobowiązań sojuszniczych.

Błędne diagnozy sytuacji międzynarodowej wpływają na fałszywe definiowanie własnych interesów. Ignorancja i naiwność członków elit politycznych w sprawach międzynarodowych spowodowały przyjęcie założenia, że po rozpadzie bloku wschodniego skończył się czas hegemonii mocarstwowych.
W nowym układzie sił geopolitycznych, do którego zaczęła zmierzać Polska, nie chciano dostrzegać – odreagowując epokę „zniewolenia” – nowych zagrożeń, wynikających z nadrzędności jednych państw wobec drugich.
Nie wiadomo dlaczego – być może z powodu niewiedzy i naiwności, a może po prostu w wyniku nowego umysłowego „zniewolenia” – przyjmowano idealistyczne wyobrażenie o świecie, złożonym z altruistycznie postępujących potęg zachodnich, którym można entuzjastycznie zawierzyć i dobrowolnie się podporządkować. Tak, jakby doświadczenia minionej epoki nie miały w tym względzie żadnego znaczenia, jakby niczego one nie nauczyły, jeśli chodzi o koszty subordynacji.
Struktury i mechanizmy zależności między potęgami i państwami słabszymi są stare jak świat, stąd dziwi bezgraniczna wiara polskich elit politycznych i intelektualnych w bezinteresowną protekcję amerykańskiego hegemona. Tym bardziej, że w samych Stanach Zjednoczonych pojawiło się w ostatnich latach szereg analiz, pokazujących istotę polityki imperialistycznej w nowych uwarunkowaniach. Amerykanie nie kryją zaangażowania na rzecz obejmowania swoimi wpływami coraz większych przestrzeni. Nie oznacza to dominacji terytorialnej, ani budowy imperium w tradycyjnym rozumieniu, co z kolei zarzuca się Rosji.

Współcześnie imperialistyczne uzależnianie przybrało znacznie bardziej wyrafinowane formy w porównaniu do dawnej dominacji.
Przede wszystkim miejsce bezpośredniego wyzysku, jak w czasach kolonialnych, zajęła skuteczna perswazja i presja dyplomatyczna, propagowanie własnych wzorów ustrojowych, manipulowanie opinią publiczną, uzależnianie elit poprzez system stypendiów, dotacji, apanaży, wreszcie przejmowanie cudzej własności dzięki przewadze i sile pieniądza. Doszło doprawdy do zadziwiającego zjawiska, że amerykańska kultura masowa, model polityczny i ekonomiczny są traktowane jako kryteria oceny dla wszystkich innych kultur i modeli ustrojowych.

Sny o potędze

Na tym tle warto zastanowić się nad definicją miejsca Polski w świecie, w którym następują dynamiczne zmiany geopolityczne. Polska, uczestnicząc w procesach integracyjnych, stała się niejako w sposób naturalny uczestnikiem globalnych procesów. Nie zdefiniowała jednak swojego położenia w świecie ze względu na rangę i rzeczywiste możliwości, przyjmując niejako intuicyjnie, że jest równoprawnym partnerem największych potęg Zachodu.

W ten sposób po raz kolejny społeczeństwo i elity polityczne ulegają zakłamaniu, że Polska jest elementem światowego „centrum”, a nie „peryferii”. Ta ucieczka w stronę „centrum” jest wynikiem historycznych doświadczeń, związanych z uzależnieniem od Rosji, ale także nagromadzonych kompleksów, które stawiały Polaków w roli „peryferii”, „prowincji”, „szarej strefy” czy „ofiary”.

Identyfikacja z cywilizacją zachodnią stała się celem tak mocno zideologizowanym, że niemożliwa jest realistyczna diagnoza stanu rzeczy. Świat polityki otwarcie unika debaty na temat peryferyjnego, a w istocie zależnego od Zachodu statusu państwa polskiego.
Wszystkie głosy pojawiające się w ramach dyskursu intelektualnego, które nie odpowiadają narzuconej przez polityków i media poprawności, są traktowane jako nieobiektywne i szkodliwe dla polskiej racji stanu. Mało komu przychodzi do głowy, że każda trafna diagnoza polskich uzależnień w różnych dziedzinach wcale nie musi oznaczać pogłębiania kompleksów niższości, ani też nie musi prowadzić do obniżania poziomu aspiracji, realizowanych od czasu wyboru przez Polskę prozachodnich afiliacji. Przeciwnie, może ona przyczynić się do bardziej realistycznego rozpoznania ograniczeń możliwości własnego działania, ale także do przygotowania działań adekwatnych do stojących przed państwem wyzwań.

Doświadczenie innych niż Polska państw uczy, że właściwa diagnoza stanu posiadania, możliwości i interesów prowadzi do zbudowania stosownej strategii, umożliwiającej nie tylko zdobycie silnej pozycji międzynarodowej, ale i sprostanie wyzwaniom środowiska międzynarodowego.
Takimi państwami są choćby północni sąsiedzi Polski, zaliczani do świata nordyckiego, ale także partnerzy z Grupy Wyszehradzkiej. Trafne rozpoznanie przez nich własnej peryferyjności pozwoliło im na wybór takich strategii akomodacyjnych, które zapewniły dostosowanie i wybitny awans w europejskich strukturach politycznych i gospodarczych. Towarzyszyło temu systematyczne umacnianie prestiżu i autorytetu, jako państw zdolnych do poszukiwania kompromisu w sporach między państwami silniejszymi od siebie, państw rozumiejących hierarchię międzynarodową i gotowych zaakceptować w tej hierarchii swoje miejsce.

W odróżnieniu od „drogi nordyckiej” w Polsce mamy do czynienia z demonstrowaniem zachodnich aspiracji, bez dokładnej diagnozy, wskazującej na koszty przyjęcia takich strategii rozwojowych, które wymagają wyrzeczeń, ale nie gwarantują jednoznacznego awansu. Deklaracje polityczne zastępują rzetelne analizy i kalkulacje, a to oznacza, że polska polityka bazuje raczej na improwizacji i „zaklinaniu” rzeczywistości, a nie na racjonalnym planowaniu i wzmacnianiu własnego potencjału, który w ostatecznym rozrachunku decyduje o sile i pozycji międzynarodowej państwa.

Swój peryferyjny status, słabość gospodarki i niewielkie znaczenie polityczne pośród najbogatszych państw Zachodu Polska kompensuje sobie pewnymi atutami o charakterze kulturowym. Za atuty uznaje zatem swoją wielkość historyczną z czasów I Rzeczypospolitej, cierpienia pod zaborami, w czasie II wojny światowej i w okresie komunistycznym, osiągnięcia artystyczne, a także dokonania religijne na czele z pontyfikatem Karola Wojtyły.

***

Przedstawione wyżej refleksje o polskim interesie narodowym mają w dużej mierze charakter minorowy i pesymistyczny. Zapewne wiele stwierdzeń i ocen ma charakter kontrowersyjny. Należy je jednak traktować jako pewne inspiracje intelektualne w dyskursie, który powinien toczyć się w Polsce na różnych poziomach społecznych.
W kształtowaniu interesu narodowego biorą bowiem udział nie tylko kręgi rządzące, ale także obywatele i różne organizacje społeczne. Tylko takie podejście do omawianej problematyki pozwoli wypracować najbardziej racjonalne założenia strategii międzynarodowej Polski i weryfikować hasła polityczne pod kątem ich racjonalnej implementacji.

Największym osiągnięciem byłoby przewartościowanie własnego interesu ze względu na kooperację, a nie konfrontację z największym sąsiadem, tj. Rosją. Prędzej czy później na Zachodzie obudzą się siły, które podejmą odwracanie nakręconego ryzyka konfliktu, na którym obecnie tracą wszyscy. Byłoby dobrze, gdyby polscy decydenci odnaleźli się w ramach tego procesu, ratując pozycję państwa zdolnego do prawidłowej oceny sytuacji, inteligentnego i odważnego partnera Zachodu, ale także otwartego na pozytywne relacje z Rosją, państwa zdolnego do odrzucenia fałszywych diagnoz, iluzji i ambicji.

Stanisław Bieleń

Prof. Stanisław Bieleń jest politologiem, pracownikiem Instytutu Stosunków Międzynarodowych Uniwersytetu Warszawskiego


 
Jest to druga część obszernego tekstu opublikowanego w czasopiśmie naukowym „Stosunki Międzynarodowe – International Relations”nr 2 (t . 50), 2014

Pierwsza część została opublikowana w numerze listopadowym, Nr 11/15 SN - Rozumienie interesu narodowego (1)

Śródtytuły i podkreślenia pochodzą od Redakcji.