Wiele wskazuje na to, że starcie rosyjsko-amerykańskie nie może skończyć się szybkim pokojowym kompromisem, gdyż oznaczałoby to zanegowanie pretensji hegemonicznych każdej ze stron.
Taka specyficzna wojna (zwana sieciową, hybrydową, by proxy, itp.) będzie prawdopodobnie toczyć się długie lata, jeśli żadne z mocarstw nie popełni błędu dalszej eskalacji.
Rosja będzie z uporem upominać się o swoje prawo do artykułowania i obrony własnych interesów. Będzie bronić aktywnej obecności w przestrzeni poradzieckiej, którą tradycyjnie uważa za strefę „uprzywilejowanych interesów”. Starcie z USA stało się nieuniknione, gdy Amerykanie przekroczyli „czerwoną linię”, oznaczającą naruszenie wyłączności Rosji do operowania w tej przestrzeni.
Koszty nieprzyjaznych kroków wobec Rosji nie zniechęcą jej kierownictwa politycznego do prowadzenia zdecydowanej polityki, mającej na celu utrzymanie przewag w przestrzeni poradzieckiej. Definiując swoje żywotne interesy, zakreśla ona granice przybliżania się do niej zachodnich instytucji bezpieczeństwa i integracji. Choć budzi to irytację polityków zachodnich, nie może być przez nich lekceważone.
Rosja, zajmując Krym przeciwstawiła się Zachodowi; dowiodła, że znowu jest w stanie sprostać mocarstwowym wyzwaniom. Jej Realpolitik sprowadza się obecnie do kalkulacji ryzyka dalszej eskalacji konfliktu. Choć Rosja nie jest w stanie pokonać Zachodu pod względem militarnym, ani przeciwważyć pod względem ekonomicznym, potrafi jednak stanąć na przeszkodzie aspiracjom geopolitycznym innych potęg. Ma też, podobnie jak i Stany Zjednoczone, świadomość tego, że użycie broni jądrowej w ewentualnej konfrontacji zbrojnej między nimi nie ma sensu. Dlatego obie strony muszą liczyć na bilansowanie zasobów konwencjonalnych.
Niebagatelne znaczenie ma mobilizacja sojuszników i ich możliwości. Szacuje się na podstawie prostej arytmetyki rozkładu głosów w ONZ, że państwa znajdujące się wraz z Rosją w pewnej opozycji wobec USA kontrolują obecnie blisko 60% globalnego PKB, mają ponad 2/3 ludności Ziemi i obejmują ponad ¾ jej powierzchni. Dynamika rozwojowa państw należących do Grupy BRICS może być zagrożeniem dla wpływów zachodnich w Azji, Afryce i Ameryce Łacińskiej. To daje do myślenia kręgom rządzącym w USA i Unii Europejskiej.
Rosja Putina odrzuca idealistyczne wizje zbliżenia się do Zachodu, a może raczej rezygnuje ze złudzeń, jakie w różnych kręgach politycznych występowały od czasu „nowego myślenia” i idei „wspólnego europejskiego domu” epoki Gorbaczowa. Podważając uniwersalizm wartości zachodnich, Rosja postawiła na obronę własnej drogi rozwoju. Sprzeciwia się także stosowaniu instrumentów presji zewnętrznej na jej reformy ustrojowe, uznając je za przejaw ingerencji w sprawy wewnętrzne. Zarzuca Zachodowi nierówne traktowanie, choćby w porównaniu z Chinami, które nie wywołują po stronie zachodniej tylu krytyk, a przecież na nie zasługują, jeśli chodzi choćby o przestrzeganie praw człowieka.
Świat Zachodu, stosując sankcje przeciwko Rosji, cieszy się ze spadku kursu rubla, załamania cen ropy naftowej, topnienia rezerw walutowych i kurczenia się gospodarki rosyjskiej do poziomu Meksyku. Modne są scenariusze katastroficzne, oczekiwania na rozpad Rosji, albo przynajmniej takie jej osłabienie, aby przestała ona się liczyć w gronie wielkich potęg. Mało który ośrodek analityczny, zajmujący się Rosją i poradzieckim Wschodem, stara się pokazywać alternatywne drogi rozwoju sytuacji na Wschodzie, na przykład w postaci sprzymierzenia Rosji z Chinami, czy też stworzenia systemu gospodarki, opartego na juanie i rublu, które mogą zagrozić Zachodowi.
Rachuby te nie uwzględniają rzeczywistego potencjału Rosji, tkwiącego nie tylko w jej zasobach surowcowych i przyroście dochodu narodowego. Nie biorą pod uwagę tego, co stanowi pewną siłę inercji oraz ryzyka, jakie pociąga za sobą ewentualny krach gospodarki rosyjskiej.
Nikt nie wie, czy Zachód sam nie stanie się wówczas obszarem wstrząsów, które mogą doprowadzić także do osłabienia jego gospodarki.
Ponadto nie zwraca się uwagi na skalę desperacji i determinacji rosyjskiego państwa, a także społeczeństwa w obronie swoich racji. To wszystko powoduje, że geopolityka tak łatwo nie ulega kalkulacjom ekonomicznym. Może się także okazać, że wbrew oczekiwaniom różnych zachodnich liberałów, rosyjski kryzys gospodarki wcale nie doprowadzi do zmiany politycznego przywództwa w Rosji.
W ramach wojny psychologicznej i informacyjnej z Rosją modne jest obrażanie i dezawuowanie rosyjskiego przywódcy. Twierdzi się, że Władimir Putin nie jest żadnym wielkim strategiem, a jedynie reaguje na bieżące i doraźne wydarzenia. W sprawie zajęcia Krymu nie było żadnego „wielkiego planu”. Po prostu zrodziła się szczególna okazja, a Rosja ją po prostu skrzętnie wykorzystała. Nie można więc odmówić Putinowi skuteczności.
Przypisywanie rosyjskiemu przywódcy cech demonicznych wynika raczej ze słabości strony zachodniej, która nie miała ani dobrego rozeznania w sprawach ukraińskich (nikt na przykład nie przewidział „zerowej” determinacji żołnierzy ukraińskich na rzecz obrony zajmowanego terytorium), ani nie rozumie współczesnych Rosjan. Nienawiść wobec Putina wynika być może z bezsilności wobec jego determinacji, a także niemocy wobec narastania silnych tendencji antyzachodnich w Rosji.
Obecnie można już zaobserwować wśród pewnej części polityków zachodnich wypowiadanie się w duchu Realpolitik. Ponieważ oficjalnie nie wypada się wyłamywać z antyrosyjskiego frontu, zatem czynią to przede wszystkim byli wysocy funkcjonariusze państwowi, bądź funkcjonariusze niższych rang. Na przykład Gerhard Schroeder (kanclerz RFN w latach 1998-2005 ) i Valéry Giscard d’Estaing (prezydent Francji w latach 1974-1981) uważają, że Rosja ma większe prawa do Krymu niż Ukraina, ponieważ to Rosja, a nie Ukraina, wywalczyła Krym z rąk Turków.
Aneksja Krymu była niewątpliwie naruszeniem prawa międzynarodowego, ale była też oparta na przesłankach wolicjonalnych ludności krymskiej. Do aneksji doszło drogą faktów dokonanych, które mają charakter normatywny. (Fakty dokonane są najczęściej rezultatem polityki siły. Zajęcie jakiegoś terytorium poparte wolą ludności je zamieszkującej daje podstawę do aneksji czy inkorporacji, choć prawo międzynarodowe nie uznaje tych aktów za legalne.
Fakty dokonane mogą jednak przybrać charakter normatywny poprzez decyzję wyrażoną w formie traktatowej ex post lub poprzez milczącą akceptację. Mamy wtenczas do czynienia z uznaniem zmian, jak w przypadku podmiotowości quasi-państw poprzez consuetudo). W dzisiejszych okolicznościach powrót Krymu do Ukrainy jest nieprawdopodobny, stąd politycy zachodni, którzy niewiele zrobili dla zażegnania konfliktu na Ukrainie muszą poradzić sobie z tym problemem.
Polska wobec rosyjskiej Realpolitik Bagaż doświadczeń historycznych, przede wszystkim ekspansja państwa rosyjskiego kosztem państwa polskiego wpływa na podtrzymywanie wizerunku groźnego ciągle imperializmu rosyjskiego. Uważa się za prawdę kanoniczną, że Rosja dąży do odwetu za przegraną w „zimnej wojnie”, odbudowując swoją pozycję mocarstwową przynajmniej na obszarze dawnej imperialnej dominacji.
Polska nie raz w historii traciła okazje do zbudowania silnej pozycji na Wschodzie. Do najbardziej znanych należy zmarnowanie dziejowej szansy przez Zygmunta III Wazę. Być może, gdyby król polski zaakceptował koronację Władysława Wazy w obrządku prawosławnym, zamiast Rosji zaistniałoby światowe, słowiańskie imperium Rzeczypospolitej – Polski, Litwy i Wszechrusi.
Są to oczywiście dywagacje oparte na historii alternatywnej. Tymczasem w polskiej historiografii obowiązuje niepodważalna teza, że to Rosja dążyła do rozszerzania swoich wpływów na zachód kosztem Polski. Pomija się świadomie inną tezę, że polska ekspansja na wschód także miała charakter imperialistyczny, zaś zawojowanie dotyczyło obcych etnicznie ziem.
Andrzej Drawicz lubił posługiwać się historią alternatywną. Zastanawiał się, co by się stało, gdyby to Polacy (książę Józef Poniatowski) zasiedli jako zwycięzcy na Kremlu, a nie Rosjanie w Belwederze (cesarzewicz Konstanty Romanow). To układ sił zdecydował w pewnym momencie, że słabnąca Rzeczpospolita uległa potędze rosyjskiej. Nie było w tym żadnego zrządzenia losu ani kary boskiej. Upadek państwa polskiego pociągnął za sobą fale represji i kolejne tragedie.
W rezultacie ukształtowały się asymetryczne wizje i narracje historii obu narodów: jedna występującego z pozycji siły i wielkoimperialnej przewagi kata, i druga – jako ofiary. Zrodzona na tym tle mentalna asymetria nie pozwala krytycznie spojrzeć na udział każdej ze stron w doprowadzeniu do takiego stanu stosunków, jaki występuje obecnie. Jak na razie, dorobek Grup ds. trudnych w tym względzie nie jest imponujący. Jeśli nie nastąpi złamanie istniejącej dotąd i nieźle się trzymającej filozofii obwiniania drugiej strony za wszystko co złe we wzajemnych stosunkach, to do niczego te Grupy nie dojdą.
Polska ma do czynienia z mocarstwową Rosją i ten stan rzeczy budzi w elitach rządzących najwięcej oporu. Powstaje bowiem pytanie, czy pogodzić się z takim statusem Rosji, czy też próbować go podważyć i zmienić. Ponieważ Polska nie ma żadnych środków, aby zrealizować ten drugi wariant, stąd nie pozostaje nic innego jak zaakceptować istniejący stosunek sił i szukać modus vivendi w stosunkach z Rosją.
Realpolitik dyktuje warunki porozumień nie między tymi, których by się chciało widzieć za stołem rokowań, lecz z tymi, którzy aktualnie tam zasiadają. Polskie marzenia, aby Rosja bez Putina była rozmówczynią Zachodu, świadczą o braku zrozumienia istniejących realiów.
Deficyt myśli geopolitycznej
Polska cierpi na deficyt własnej myśli geopolitycznej, nie potrafi wykreować takich koncepcji, które byłyby zgodne z pierwiastkami narodowej tradycji i mądrości, a jednocześnie odpowiadały współczesnym okolicznościom i wyzwaniom.
Na tle konfrontacji między Zachodem a Rosją, Polska może wygrać tylko wtedy, gdy włączy się do współpracy transeuropejskiej i euroatlantyckiej na linii USA – UE – Rosja - Chiny w formie plurilogu (termin użyty przez Ursulę Caser, ekspertkę OBWE z Portugalii, podczas spotkania Projektu Koordynacyjnego w sprawach Ukrainy w Odessie w grudniu 2014), czyli mądrego udziału w komunikacji wielostronnej. „Jagiellońskie” koncepcje i wizje Międzymorza o wydźwięku antyrosyjskim powinny ustąpić pragmatycznej strategii państwa zarabiającego na tranzycie, pośredniczącego przede wszystkim w transporcie, komunikacji i obrocie towarami między Wschodem a Zachodem.
Wybór strategii amerykańskiej stawia tymczasem Polskę w pozycji państwa frontowego, realizującego interesy plutokracji amerykańskiej w konfrontacji z Rosją, prowadzącego politykę wbrew obu potężnym sąsiadom na wschodzie i zachodzie, nierozumiejącego sąsiadów z Grupy Wyszehradzkiej, a co gorsza - prowadzącego politykę niezgodną z własnym interesem narodowym.
Realpolitik pozwala politykom na usprawiedliwianie wyższymi racjami, przede wszystkim zmitologizowaną „racją stanu”, bądź „stanem wyższej konieczności”, zachowań dwuznacznych pod względem moralnym, a niekiedy także sprzecznych z obowiązującym prawem.
W Polsce do najsłynniejszych tego rodzaju zdarzeń ostatnich lat należy usprawiedliwianie zgody na więzienia CIA w Polsce. Zgoda ta była nielegalna, a na dodatek dała przyzwolenie na stosowanie tortur. Poza odosobnionymi głosami krytyki oficjalnej polityki władz (Józef Pinior, Adam Bodnar) nie było głosów sprzeciwu. Milczały przede wszystkim ośrodki zawodowo zajmujące się ochroną praw człowieka, nie mówiąc o kościołach.
Czyżby oznaczało to, że polskie społeczeństwo, a zwłaszcza jego elity przywódcze, w sposób bezrefleksyjny poddają się interpretacji racji stanu jako wyrazu stanu wyższej konieczności, a zatem akceptują Realpolitik? Ale w imię jakich wartości? Czy solidarność w każdej sprawie i za każdą cenę ze Stanami Zjednoczonymi nie jest aby zwyczajnym nadużyciem zaufania polskiego społeczeństwa?
A może nie jest to kwestia żadnej Realpolitik, a jedynie dowód polskiej naiwności i serwilizmu władz? Może społeczeństwo polskie jest zbyt mocno zindoktrynowane i nie ma szans na racjonalizację polityki?
To zjawisko indoktrynacji i antyracjonalizmu wyraźnie uwidoczniło się w kontekście wojny na Ukrainie. Jakże łatwo ludzie dali się omamić zadufanym w sobie amatorom, mieniącym się mężami stanu, którzy walkę z Rosją uznali za najważniejszy priorytet państwa, nawet wbrew polskiemu interesowi narodowemu.
Polską polityką rządzą dwa niebezpieczne mity: jeden o „wieczystych” gwarancjach ze strony Zachodu, drugi zaś o konieczności rywalizacyjnie nastawionej polityki wobec dwóch wielkich sąsiadów. Żadne lekcje z historii nie są przydatne dla zrozumienia tej oczywistej prawdy, że nie warto „przyjaciół szukać daleko, a wrogów blisko”.
Upowszechnianie tezy o Polsce jako „amerykańskim klinie” wbitym między Rosję i Niemcy służy jednak takiej właśnie mitologizacji. USA wykorzystują trudne położenie geopolityczne Polski i grają na polskich fobiach sąsiedzkich, co otwiera im drogę do realizacji w tym regionie świata własnych interesów strategicznych.
Wszelkie natomiast pomysły na odgrywanie przez Polskę przy pomocy Waszyngtonu roli mocarstwa regionalnego mogą przynieść więcej szkody niż pożytku. Taka rola nie jest przecież wynikiem wyłącznie własnych aspiracji i zewnętrznej protekcji, ale w wymiarze realizacyjnym stanowi rezultat rzeczywistego znaczenia politycznego i możliwości ekonomicznych.
Polska nie jest w stanie samodzielnie wpływać na bieg zdarzeń i procesów międzynarodowych ani wobec sąsiadów, ani ugrupowań regionalnych, trudno zatem znaleźć odpowiednią skalę, na której owa ranga mocarstwowa mogłaby zostać wyraźnie oznaczona. Ponadto warto pamiętać, że wszystkie role międzynarodowe państw, wynikające z czyjejś protekcji nie mają szans na legitymizację w szerszym środowisku międzynarodowym, bo nie są wiarygodne.
Wyznaczanie przez Stany Zjednoczone Polski na lidera regionalnego nie spotyka się z entuzjazmem jej najbliższego sąsiedztwa. Nie budzi też uznania wśród „starych” członków UE. Ponadto zgoda na rolę przywódcy regionalnego z nadania Ameryki oznaczać musi ograniczenie autonomii decyzyjnej.
Już teraz zaobserwować można niepokojące zjawisko braku artykulacji własnych interesów i bezkrytyczne przyjmowanie interpretacji amerykańskich, na przykład w kwestii autoryzacji i legitymizowania przez Radę Bezpieczeństwa ONZ akcji zbrojnych w stosunkach międzynarodowych czy lekceważenia prawa międzynarodowego.
Brakuje też odpowiedzi na pytanie, w jakich dziedzinach interesy narodowe są zgodne, a w jakich rozbieżne (bo przecież niekoniecznie sprzeczne) z interesami hegemonicznego mocarstwa amerykańskiego. Podobnej diagnozy brak jest w odniesieniu do państw UE, co wcale nie wzmacnia argumentacji prounijnej.
Od elit politycznych Polski można byłoby zatem oczekiwać większej śmiałości w akcentowaniu rangi interesów własnych, odwagi w umiejętnym dystansowaniu się wobec koncepcji nieodpowiadających polskiemu widzeniu świata, nawet gdy są one zgłaszane przez najbliższych i największych sojuszników. Z przyjacielskich i sojuszniczych związków Polski ze Stanami Zjednoczonymi nie wynika żaden imperatyw przytakiwania każdemu posunięciu Waszyngtonu.
Pora na samokrytykę
Pora spojrzeć samokrytycznie na kompleksy niedowartościowania i niczym nieuzasadnioną potrzebę akceptacji własnej wielkości. Zdolność do krytycznego postrzegania rzeczywistości nie musi przecież oznaczać dyskwalifikacji w oczach drugiej strony. Przeciwnie, może podnosić rangę współuczestnictwa w wypracowywaniu racjonalnych rozwiązań.
Polska powinna działać z innymi europejskimi sojusznikami USA, nie zaś silić się na pozycję prymusa zawsze gorliwie odczytującego sugestie mentora.
Uległość wobec silniejszego świadczy raczej o bezsilności, a nie sile, o pasywności i reaktywności, a nie kreatywności i inicjatywności, jest dowodem swoistej „samosatelizacji”, nawet gdy to skojarzenie niepotrzebnie nasuwa na myśl zupełnie inne czasy i kierunki geopolityczne.
W stosunkach polsko-rosyjskich utrzymuje się wysoki poziom deficytu zaufania, który ogranicza kontakty i perspektywy normalizacji. Problem Rosji tkwi w dogmatyzacji zachowań, podczas gdy jej partnerów, w tym Polski, nie stać z kolei na większą empatię i wyjście naprzeciw oczekiwaniom Rosji w dziele jej przebudowy, ale nie tyle na modłę zachodnią, ile w stronę własnej specyfiki.
W polskiej polityce wschodniej zabrakło wielkiej, przemyślanej wizji politycznej, o uniwersalnym charakterze, z której nawet po latach mogłyby korzystać kolejne generacje polityków. Wizje muszą uwzględniać realia, gdyż inaczej stają się nieskuteczne.
Polska niepotrzebnie ustawiła się na linii frontu między zachodnimi demokracjami a wschodnimi autorytaryzmami. Ze względu na swoją geopolitykę, czyli położenie względem wielkich potęg na wschodzie i na zachodzie Polska mogła wybrać drogę łącznika, łagodzącego nowy ideologiczny podział.
Tymczasem opowiedziała się jednoznacznie po jednej ze stron, co natychmiast skonfliktowało ją z Rosją. Do tego doszła martyrologiczno-heroistyczna interpretacja historii, wykorzystywanej w polityce, co skończyło się obciążeniem syndromem katyńskim całego procesu normalizacji.
Polscy politycy widzą aktywne role Polski tylko pod kątem pogorszenia stosunków z Rosją. Nikt nie kreuje scenariuszy pozytywnych, nie szuka możliwości układania się. Po prostu przyjmuje się jako aksjomat tezę, że z Rosją dogadać się nie można i żadna normalizacja nie wchodzi w grę.
Dominuje kompleks niewiary we własne możliwości i przeświadczenie, że nie ma innych sposobów działania. Krzysztof Szczerski uważa na przykład, że „jeśliby Putin zaczął robić rzeczy, które zaczną być postrzegane jako konfrontacyjne, na przykład wokół Syrii i Iranu, to mogłyby one stać się katalizatorem ewentualnych zmian w układzie sił międzynarodowych. Wtedy wzrosłoby znaczenie Europy Środkowej i Polski jako buforów czy sojuszników niezbędnych w moderowaniu ruchów Kremla”.
Późniejsze wobec tej wypowiedzi wydarzenia wokół Ukrainy pozwoliły na aktywizację Polski na kierunku wschodnim, ale jak dotąd nie przyniosły żadnych wymiernych rezultatów.
Polską stronę cechuje niebywała megalomania, jeśli chodzi o analizę rosyjskich intencji. Otóż wszelkie polityczne działanie Rosji wobec Polski przyjmowane jest jako wynik jakichś przemyślanych decyzji, gdy tymczasem wiele zdarzeń nie ma nic wspólnego z jakąkolwiek spójną i wyrafinowaną strategią. To raczej polska strona prowokuje Rosjan do wysokiego mniemania o sobie.
Polacy też z uporem podkreślają, że Rosjanie narzucają im warunki jako słabszej stronie. Strona polska wykazuje niewiele inicjatywności, a jeśli czyni to strona rosyjska, to natychmiast spotyka się z zarzutem, że Rosjanie narzucają Polakom swoje warunki.
Złym doradcą jest arogancja moralna i ignorowanie racji drugiej strony. Gdy putinowska Rosja w oczach Zachodu staje się znowu groźnym państwem, a Zachód napiera na rozszerzanie swoich wpływów na obszarze poradzieckim, to nie ma innej metody, jak tylko rozpoznanie wzajemnych interesów i poszukiwanie możliwości pogodzenia zwaśnionych stron. Jeśli bowiem „partie wojny” zaczynają rządzić polityką, to jest pewne, że nic dobrego z tego nie wyniknie dla pokoju.
Od polityków zachodnich i polityków polskich należy oczekiwać większego i skuteczniejszego zaangażowania na rzecz pokojowego rozwiązania konfliktu na Ukrainie, a nie podżegania do realizacji siłowego scenariusza na wschodnich rubieżach tego państwa.
Mobilizacja wojenna i dozbrajanie wojsk kijowskich przez Zachód, w tym przez Polskę, nie może skończyć się inaczej, jak tylko katastrofą na wielką skalę. Czas więc przywołać jastrzębi wojennych do porządku i otworzyć agendę dyplomatyczną, w której znajdzie się przy dobrej woli stron miejsce na kompromis.
Pożądane jest „wczucie się” w punkt widzenia drugiej strony, aby przy dobrej woli przyznać jej choć trochę racji. Zachód powinien wykazać się większą inicjatywnością na rzecz mediacji w konflikcie ukraińskim. Sam bowiem znajduje się wobec wyzwań i śmiertelnych zagrożeń ze strony fanatycznego terroryzmu islamskiego.
Kto wie, czy wkrótce cała Północ nie będzie musiała skonsolidować się w konfrontacji z agresywnym Południem i napływem kolejnych fal uchodźców. Bez udziału wschodniej części kontynentu eurazjatyckiego trudno będzie o skuteczność w walce z dżihadystami spod sztandaru Proroka.
* * *
Warunkiem poprawy stosunków Rosji z Zachodem jest przede wszystkim akceptacja przez każdą ze stron takiej Ukrainy, której rząd byłby przyjazny wobec Zachodu, ale nie byłby wrogo usposobiony wobec Rosji. Ludność Ukrainy musi mieć wpływ na decyzję o wstąpieniu czy pozostaniu poza UE. To warunek zgody społecznej, będący u podstaw utrzymania Ukrainy w dotychczasowym kształcie.
Natomiast ze względu na interesy bezpieczeństwa strategicznego Ukraina musi pozostać poza strukturami NATO. Jest to wymóg Realpolitik nie tylko Rosji, ale także innych potęg, na przykład Chin.
Kwestia aneksji Krymu z czasem zejdzie na dalszy plan, gdyż jego powrót do Ukrainy w przewidywalnej perspektywie jest raczej mało prawdopodobny. Zachód będzie powtarzał pewne rytualne zaklęcia o nieuznawaniu aneksji, ale z czasem przyjmie to de facto do wiadomości.
Po dotychczasowych doświadczeniach ze skutecznością (czy też raczej nieskutecznością) sankcji Zachód ma świadomość konieczności podtrzymywania różnych kontaktów z Rosją w ramach polityki „otwartych drzwi” (keeping the door open policy). To daje szanse na zaniechanie konfrontacji na rzecz przywrócenia współpracy, tak potrzebnej całej północnej hemisferze.
Stanisław Bieleń
Część pierwszą - Realpolitik, czyli o nowej konfrontacji Rosji z Zachodem (1)zamieściliśmy w numerze SN 2/16
Śródtytuły i wyróżnienia pochodzą od Redakcji.