banner

 

Źródła protofaszyzmu*


Przy założeniu, iż faszyzm pasuje niemal do wszystkich porządków społecznych, jakie zna kultura Zachodu doszliśmy do momentu, że z przestrzeni ogólnej, uniwersalnej, określającej w jakimś sensie naszą zbiorowość ( wspólnotę lokalną, państwową, kulturową, religijną, cywilizację itd.) winniśmy przenieść się do sfery jednostkowej, osobowej.

Niech pochwalone będą wątpliwości.
Bertold  Brecht

Czarnecki-do zajawkiŹródłem prafaszyzmu – pisze Umberto Eco w eseju (1995) pt. „Eternal Facism” (tekst w języku polskim stanowi część niepozornej książeczki zatytułowanej  „Pięć pism moralnych”) – jest zawsze indywidualna frustracja, brak refleksji krytycznej (czyli sceptycyzmu zapładniającego dystansem każdą autorefleksję). I dotyczy to zarówno ludu, chłopstwa, proletariatu, dziś – prekariatu, jak i klasy średniej.

Najczęściej powodem tych obaw i frustracji jest kryzys gospodarczy, ekonomiczny, zmiana układów ustalonych tradycją i historią (mających wpływ na schematyczność  myślenia). Eco opisuje – niezwykle proroczo – iż dawni zrewoltowani proletariusze po okresie tzw. złotego wieku przekształceni zostają w wyniku procesów globalizacyjnych po upadku muru berlińskiego (wg nomenklatury Zygmunta Baumana niedokładnie określonej jako ponowoczesność,  gdyż aktualnie mamy raczej do czynienia z hipernowoczesnością, a nie z  czasami schyłkowymi, określanymi przedrostkiem po-) w „lumpendrobnomieszczaństwo”. Stają się tym samym pożywną glebą dla odrodzenia faszystowskich idei i wartości, będąc ich głównym nośnikiem i zapleczem.
Człowiekowi bowiem niesłychanie trudno jest zrezygnować z czegoś co posiada, zwłaszcza w sytuacji, gdy mu się ciągle powtarza, iż własność prywatna jest świętą i nienaruszalną wartością. Tym bardziej, że tzw. zakupizm (termin ukuty przez amerykańskiego uczonego Benjamina R. Barbera) podniesiony został do formy religii, a galerie handlowe stały się synonimem współczesnych sanktuariów.
Gdy ludzie muszą z czegoś rezygnować, a jednocześnie widzą rozwierające się nożyce bogactwa i biedy (tak w skali makro jak i jednostkowej), gdy tracą poczucie bezpieczeństwa, a przyszłość jawi im się jako Armagedon (także wskutek nawału newsów, informacji, kolorowych obrazów przekazywanych przez globalne media), muszą dopaść ich frustracje rodzące zawiść. Tu faszyzm ze swoim sztafażem i retoryką  znajduje płodne pole do rozwoju.

Siła edukacji

Edukacja głupcy, edukacja – tak przy ofensywie faszyzmu w cywilizowanym świecie winna być sparafrazowana dewiza, jaką 42. prezydent USA Bill Clinton zawiesił w owalnym gabinecie Białego Domu na początku swej  prezydentury („Gospodarka głupcze, gospodarka”).

Bez realistycznego, chłodnego nauczania, wyzutego ze wszelkich ozdobników historyczno-polityczno-kulturowej proweniencji, nie da się zbudować  racjonalnej świadomości w danym społeczeństwie, zbiorowości, w całym naszym gatunkowym jestestwie. Bo w owych ornamentach oraz inkrustacjach historycznych faktów tkwią zawsze źródła nacjonalizmu, szowinizmu, ksenofobii, czasem – rasizmu i nienawiści plemienno-klanowej. A to przecież pożywki dla faszystowskiej propagandy i argumentacji. One nie tylko są z tymi ideami kompatybilne. One są ich źródłem i podstawowym uzasadnieniem. 

Co prawda, prof. Wojciech Burszta, znakomity polski antropolog i kulturoznawca twierdzi, iż bez emocjonalnej i afektywno-symbolicznej narracji nie da się utrzymać społecznej równowagi, harmonii i nie zapobiegnie się dramatycznym starciom na tle różnic kulturowych mówiąc, iż: „żyjemy racjonalnym złudzeniem, że chłodna faktografia jest w stanie zastąpić żywe procesy, które mają miejsce w ludzkiej pamięci” (Przegląd nr 43/877/2016).
Zapomina  jednak, że brak zrównoważonej sytuacji na rynku pracy, kryzys ekonomiczny, realny spadek jakości życia itd. są zawsze ważką sytuacją promującą wszelkie postawy radykalne, ostracyzm i agresję wobec Innego, nienawiść do nie-swojego (konkurencja), a wtedy owe ozdobniki, ornamenty i mity muszą przybrać szaty quasi-faszyzmu. On na tym żeruje, tym się zawsze tuczy. I dlatego tak ważna jest edukacja rządzonych i rządzących . 

Tożsamość klanową, plemienną, wreszcie – narodową, zawsze zapewniają wyłącznie wrogowie.
Ci wspomniani Inni. W historii Zachodu i Europy mamy wielką liczbę dowodów jak ten argument i takie  ukierunkowanie percepcji społeczeństw (odsuwające ich zainteresowania od zasadniczych klasowo-ekonomicznych problemów i różnic) było wykorzystywane. I tak nadal jest to czynione w bieżącej polityce.

Dla sprawujących władzę klas rządzących, elit medialnych i sprzężonego z nimi kapitału (który nie posiada narodowych barw) skierowanie zainteresowań społeczeństw w stronę Innego, odsuwające jednocześnie uwagę od właściwych przyczyn klasowych niepowodzeń jest sukcesem krótkotrwałym  i pozornym. W dodatku to sukces dający pożywkę stale obecnemu w naszej  kulturze protofaszyzmowi – beneficjentowi owych socjotechnicznych zabiegów elit rządzących.

Obsesje spisku

Z jednej strony, ważne jest więc racjonalne poczucie tożsamości (co zapewnia powszechna i obowiązkowa edukacja na dobrym poziomie), a z drugiej – demistyfikacja historii i zachodzących współcześnie procesów.
Dlaczego demistyfikacja jest tak ważna przy omawianiu problemu protofaszyzmu? Każda forma faszyzmu czy fanatyzmu karmi się spiskami. Eco mówi nawet w tym kontekście o „obsesji spisku”.

Spiski są przedstawiane w tej optyce zarówno jako sprzysiężenia wrogów zlokalizowanych na zewnętrz - tu: państwa, terytorium danej wspólnoty czy gminy -  jak i wewnątrz: zawsze są to ci Inni, np. Żydzi, komuniści, geje, ruch gender, feministki, agenci Putina, bądź międzynarodowego kapitału.
W tym ostatnim przypadku najlepiej widać kruchość podstaw faszystowskiej argumentacji: zwolennicy kapitału są po prostu związani z nim interesami, a żaden model faszyzmu nie jest antysystemowy (dot. kapitalizmu jako formy sprawowania władzy przez właścicieli kapitału), antywolnorynkowy i antykapitałowy.

Czy w tym kontekście nie widzimy jak katolicki Kościół – ten feudalno-średniowieczny hegemon władający przez wieki Europą nie tylko formalnie, ale przed wszystkim duchowo, ideologicznie i cywilizacyjnie -  ze swoją psychozą walki z heretykami nie zakaził takim widzeniem rzeczywistości całej kultury Zachodu? Przecież to nie kto inny jak katoliccy religianci (a za nimi współcześnie niektórzy protestanccy oraz prawosławni ortodoksi) mówią stale o chrześcijaństwie jako absolutnym i jednoznacznym podglebiu tego, co stanowi kulturę Europy.

Czyli totalitaryzmy obecne w historii Zachodu – nazizm, stalinizm, faszyzm – muszą siłą rzeczy również być immanencją wersji nauk Mistrza z Nazaretu, przez stulecia wykładanej z Rzymu. Cały entourage  stworzony przez dekady totalnej władzy kościelnej i funkcjonujący przez wieki system dotyczący prześladowania heretyków, czarownic, odstępców i krytyków Kościoła, pomysłowość oraz metodyka tych udręk oraz rozmaitość napastliwości stworzyły przesłanki do całkiem świeckich, analogicznych w sposobie uzasadnienia, prześladowań Innego. Na początku – w koloniach eksploatowanych przez chrześcijańskich zdobywców (np. brytyjskie Indie, niemiecka Afryka Zach., czy belgijskie Kongo), potem - wewnątrz zachodniej kultury (faszyzm we Włoszech, Hiszpanii, Chorwacji, na Słowacji czy rządy niemieckich nazistów). 

Prosta retoryka

Protofaszyzm potrzebuje zawsze walki. I jest to walka dla życia, nie o życie. Życie wedle protofaszyzmu jest ciągłą walką, wykazywaniem różnorakich przewag (oczywiście w formie agresywnej, napastliwej, opresyjnej dla tych wszystkich, których uznamy za Innych).
Opresja  - nie tylko werbalna, ale rzeczywista - zaczyna się zazwyczaj od retoryki, napiętnowania, stygmatyzowania i wykluczenia. My – oni, prawdziwi reprezentanci narodu vs ci szkodzący, podejrzani, zakamuflowani i spiskujący.
Taka polaryzacja z jednej strony umacnia tożsamość, wzmacnia więzy wewnątrz wspólnoty, a z drugiej – jasno pokazuje wroga, obcego, piętnując go i naznaczając, co ułatwia prześladowania.

Trzeba też zaznaczyć, iż retoryka faszystowska jest zawsze prosta, komunikatywna, w sposób jednoznaczny opisująca zagadnienia, problemy, trudności. Tym samym eliminuje się wątpliwości, dylematy, refleksje krytyczne, jakie mogłyby się zalęgnąć w głowach wyznawców.

Ta dychotomia jest widoczna w wielu aspektach faszyzmu – olbrzymia słabość i gigantyczna siła (bieda nas, prześladowanych, kontra siła spisków, ale jednocześnie nasza twarda i wierna służba pokona to monstrum czyhające na nasz Eden). Ciągła indoktrynacja musi utrzymywać akolitów w rozterce, wtedy są w stanie walczyć, dążyć do wytyczonego celu, nie poddawać się. Ta niezdolność do obiektywizmu – typowe chciejstwo jak mawiał Melchior Wańkowicz - powoduje wieczne porażki i dodatkowe frustracje.

Z problemem walki i irracjonalizmu immanentnego protofaszyzmowi związana jest  też idea „złotego wieku”, do którego on dąży.
„Złoty wiek” już miał miejsce w odległej przeszłości (m.in. na tym schemacie zasadza się koncepcja biblijnego raju). Wtedy byliśmy czyści, prostoduszni, bogobojni, pokorni i układni. Nie było konfliktów, sprzeczności, sporów i swarów – tych klasowych przede wszystkim. Wnoszą je zawsze ci Inni, heretycy, sceptycy, odszczepieńcy, wątpiący, podważający wykład uznanych autorytetów kuglarze idei i podejrzani filozofowie.
Wszelkie doktryny odwołujące się do tak skonstruowanej rzeczywistości, do jakiejś formy owego „złotego wieku”, w jakimś sensie są kompatybilne z protofaszyzmem.

Radosław S. Czarnecki


*I część eseju autora zamieściliśmy w nr 1/17 SN - Protofaszyzm a kultura Zachodu