banner

                                                                                                                                      Patriotyzm destrukcyjny (2)

Dziś debata publiczna wygląda tak, że demagodzy mówią tłumowi co ma myśleć. Gdy ludzie odbijają echem ich frazy, oni śmiało ogłaszają, iż wyrażają tylko powszechne nastroje.
Tony Judt

Czarnecki do zajawkiPowróćmy na moment ponownie do przywoływanego już w I części tekstu* Powstania Warszawskiego, traktowanego jako konieczność ofiary i nieuchronność poświęcenia, nie blokowaną żadną refleksją krytyczną czy zdystansowanym myśleniem. Powstania rozumianego jako fatum, los, przeznaczenie (jak w przypadku ofiary Jezusa, którego Bóg-Ojciec skazał na mękę celem odkupienia ludzkości), czyli determinizmu argumentowanego jakimiś mitycznymi celami i zdehumanizowanymi racjami. Niby wyższymi. Pojęciami, które ludzki umysł wytworzył w trakcie ewolucji i dziejów naszego gatunku.
Młodzież chciała walczyć, młodzieży nie dało się zatrzymać. Tyle, że przez lata ją się indoktrynowało, wkładając do głów fantazmaty o wyższości pojęć mistycznych i ezoterycznych nad realizmem, racjonalnością i mierzeniem sił na zamiary. A poza tym – to była armia podziemna, a w wojsku obowiązują rozkazy. Na wojnie – bezwzględne. Wiąże się z tym bezdyskusyjne podporządkowanie się poleceniom przełożonych. Oni wydają rozkazy i oni ponoszą pełną odpowiedzialność – także przed sądem wojennym – za ich efekty.

Karygodnym było to, że o losie Warszawy, jej skarbów historycznych, kulturalnych, materialnych, dorobku wielu pokoleń Polaków, o wielu doniosłych sprawach zdecydował samowolnie (jak w Powstaniu Styczniowym) stan uczuciowy bynajmniej nie najliczniejszej grupy jej mieszkańców. Znów kłania się przywoływany wcześniej fortepian, smoking i biblioteka po ojcu…

„Przez narcyzm rozumie się rezygnację z autentycznego zainteresowaniem światem zewnętrznym” – pisze Erich Fromm („O byciu człowiekiem”) zastrzegając, iż towarzyszy temu mocne przywiązanie „do siebie samego, do własnej grupy, klanu, religii, narodu rasy itd. wraz z wynikającymi z tego poważnymi zaburzeniami racjonalnego osądu. Uogólniając, potrzeba narcystycznej satysfakcji wynika z konieczności kompensowania sobie własnej materialnej i kulturowej biedy”. Myślę, iż dotyczyć to może zarówno jednostek jak i zbiorowości.
Jednowymiarowość, płaskość intelektualna, brak dystansu i refleksji krytycznej, racjonalnej, skupianie się jedynie na swoich krzywdach i cierpieniach (rzeczywistych czy wyimaginowanych) przy fetyszyzowaniu ich jako synonimu wyższych wartości i ofiary zawsze prowadzi na manowce.
Na swoisty narcyzm wszelkiej jednowymiarowości zwraca uwagę także Herbert Marcuse w „Człowieku jednowymiarowym”. Bo „społeczeństwo rozwinięte, jednowymiarowe, zmienia stosunek między tym co racjonalne i irracjonalne. Skontrastowana z fantastycznymi i chorobliwymi aspektami jego racjonalność, sfera irracjonalnego – staje się siedzibą rzeczywistej racjonalności”. Jeśli w oficjalnej narracji zarządza się wszelką komunikacją, czyniąc ją ważną lub unieważniając zgodnie z narcystyczno-społecznymi wymaganiami, wówczas wartości obce tym wymaganiom, mogą być tylko synonimem fikcji. Taka jednowymiarowość – obojętnie jakiej proweniencji – sprzyja wykuwaniu w zbiorowości patriotyzmu destrukcyjnego.

Idea narodu wybranego

Znajomość historii Europy, rozwoju jej kultury, a nade wszystko obeznanie z dziejami barbarzyństwa obecnego w jej ramach, pozwala skutecznie przewidywać, że okresy barbarzyństwa połączonego z celową dehumanizacją szerokich warstw i klas społecznych mogą być kontynuacją (w nowych szatach i przy określonej retoryce) europejskiej cywilizacji.
Zła tradycja, kultywująca ponad miarę krwawą ofiarę, usprawiedliwiająca ją ulotnymi celami wyższymi i następnie ją celebrująca (granicząc ze zbiorowym narcyzmem) wywodzi się poniekąd z religijnych meandrów sycących od wieków naszą nadwiślańską kulturę, obyczajowość, obrzędowość itd. z idei tzw. narodu wybranego.

W wielu wierzeniach religijnych w historii ludzkości ta idea była i jest obecna po dziś dzień (choć obecnie ukryta jest głęboko w podświadomości jako wstydliwy - bo niepoprawny politycznie - totem). Powszechnie kojarzy się ją z judaizmem. Przymierze z Bogiem, czyli „wybranie narodu" pozwala kapłanom Jahwe uzasadniać wszelkie zachowania Hebrajczyków, sakralizując je. Podobnie było wiele wieków później u Azteków. Oni też czuli się narodem wybranym, którego czynami kieruje bóg-fetysz Huitzilopochtli.

Chrześcijaństwo, mając korzenie judaistyczne, przejęło hebrajską tradycję „narodu wybranego". Teraz chrześcijanie, wyznawcy Jezusa Chrystusa - według reguł i działalności św. Pawła z Tarsu - bo to on w zasadzie dał podwaliny chrześcijaństwu w obecnym kształcie - stawali się „narodem wybranym” pośród barbarzyńców, heretyków i osobników o wątpliwym człowieczeństwie (nie wierzyli bowiem w naszego Boga), mającym krzewić jedynie prawdziwą wiarę religijną na całym świecie. Bo my jesteśmy teraz „narodem wybranym”, to nam Bóg, Pan nasz dał siłę i przewagę nad tymi Innymi, którzy są nam poddani. Możemy z nimi zrobić co chcemy, bo posiedliśmy jedyną prawdę.

Historia nie skończyła się na tym. Oto wiele ruchów społecznych, politycznych, kulturowych i narodowych wywodzących się z tradycji europejskiej, czyli poniekąd chrześcijańskiej, siłą rzeczy nawiązywało do tej wygodnej - bo usprawiedliwiającej wszelkie formy działalności publicznej - idei. Teraz wybierał kto inny, nie Bóg: dla jakobinów z Wielkiej Rewolucji Francuskiej była to idea Rozumu podniesiona (na krótko) do rangi bóstwa, z całym ceremoniałem i obrzędowością quasi-religijną. Dla radykalnych bolszewików, też uważających się za „naród wybrany" - Trockiego, Zinowiewa, poniekąd Lenina - mających nieść światu wolność - tym czymś, co ich nobilitowało, tłumaczyło ich czyny była idea marksizmu-leninizmu (cokolwiek to dziś oznacza), kult postępu i bezkrytyczne przekonanie o swoich racjach.
Wybrani stają się zakonem wśród reakcjonistów, swoistym kościołem i quasi-religijną sektą z własnymi obrzędami, ideologią, dogmatyką (historia XX wiecznych partii komunistycznych w Europie potwierdza te tezy - m.in. francuski religioznawca Emil Durkheim („Próba określenia zjawisk religijnych”) skonstruował teorię o religijnym charakterze praktyki politycznej wielu europejskich ruchów społecznych.

Klonowanie idei

W Polsce widać dziś wyraźnie, że Solidarność jako ruch społeczny o wyraźnym profilu, niesłychanie mocno okopując się w tradycji religijnej i narodowej, sięgając po wartości kojarzone jawnie z katolicyzmem jako esencją polskości - pomijając uniwersum - odwołując się do wszystkiego, co wiązało się z pontyfikatem Jana Pawła II (a nie z ideami Oświecenia i tradycji zachodnich demokracji), traktowała siebie też jako kolejną matrycę idei „narodu wybranego".
Tym było m.in. posłanie do narodów Wschodniej Europy. „Naród wybrany” spośród „tłumu komunistów" i ich „pachołków" musiał nieść tym Innym kaganek wolności i demokracji oraz kult gospodarki rynkowej.
Prof. Andrzej Romanowski – prominentna osobistość opozycji demokratycznej z lat PRL-u w Krakowie - uważa, że tu właśnie (w tym zachwycie swą doskonałością, polityczną gracją i poczuciem absolutnej genialności wyznawanych wartości) tkwią zalążki dzisiejszego triumfu ultraprawicy z PiS. (www.otwarta.org/andrzej-romanowski-z-pamiecia-katastrofa, dostęp 6.01.2012)

Z idei „narodu wybranego" Solidarności wyłonił się kolejny klon tej szkodliwej, niebezpiecznej dla porządku demokratycznego i państwa prawa, wolności obywatelskich i cywilizowanego społeczeństwa pomysł: Prawo i Sprawiedliwość stało się takim „narodem wybranym" z „narodu wybranego" (czyli świętymi do kwadratu, bo to oni teraz stanowią awangardę tego ruchu, będąc „czystymi” wśród mniej „czystych"). Jego zwolennicy, hołdując skrajnym namiętnościom, instrumentalnie grając uczuciami religijnymi, utożsamiając katolicyzm w obskuranckim, dewocyjnym i ludowym kształcie z jedyną formą religijności stają się typową sektą (doskonale opisaną w typologii Ernsta Troeltscha).

Partie polityczne, ruchy społeczne, organizacje etc., które nie zważając na porządek demokratyczny, reguły państwa prawa, zasady cywilizowanego parlamentaryzmu i europejskiej tradycji politycznej, budują wokół swego logo i programu struktury na kształt „narodu wybranego", stwarzają groźny precedens znany z czasów Republiki Weimarskiej czy Italii lat 20. XX wieku. Zwłaszcza, kiedy tym procesom towarzyszy gra na emocjach, podgrzewanie namiętności, stymulowanie fobii, szczucie przeciwko Innemu. To kolejne źródło patriotyzmu destrukcyjnego i jego umacniania się w społecznej świadomości.

Współczesne Polskie myślenie polityczne cierpiąc na symbolizm i mitotwórstwo, choroby, które obecnie znamionuje stadium ostrego zapalenia, o czym pisze Bronisław Łagowski („Symbole pożarły rzeczywistość”), będąc powrotem do tego co opisał dokładnie Aleksander Bocheński w „Dziejach głupoty w Polsce”. „Tłuszcza popularyzatorów, dziennikarzy, poetów, romansopisarzy podchwytuje tezy i szerzy je”. Dziś trzeba jeszcze dodać – kiepskich polityków i zależnych od nich publicystów. Po każdej natomiast klęsce, porażce, plajcie – które w efekcie tak panujących nastrojów i ducha są niemalże koniecznością – rozlega się chór pretensji, lamentów i łkań, wzajemnych oskarżeń, szukania winnych (najczęściej obcych agentów i oczywiście - Żydów). Znany polityk europejski, Dawid Lloyd George już przed prawie wiekiem dał diagnozę tej schizofrenii, opętania i irracjonalnego szaleństwa („Wspomnienia wojenne”). Bo „jeżeli z szacunku dla czczonych wspomnień lub drogich nam iluzji ukryjemy prawdę i przysłonimy defekty laurami gloryfikacji, nie nauczymy się niczego i następnym razem możemy już nie uniknąć całkowitej katastrofy”.

W poszukiwaniu bezpieczeństwa

Ale rodzi się pytanie, dlaczego ci demagodzy, populiści, „zaklinacze rzeczywistości”, nowocześni szamani, pospolici oszuści polityczni zdobywają serca i umysły mas? Czemu potok „narodów wybranych” – a z nimi kolejne przykłady destrukcji sfery publicznej, dyskursu czy egzystencji – zdobywa kolejne szańce współczesności? Czy aby nie jest tak, iż to „ludzie niepewni swojego losu poszukują zbiorowości, bo nie chcą być samotni wobec zagrożenia. Jeżeli odmawia im się tożsamości klasowej, będą poszukiwali innych wspólnot, np. narodowych czy religijnych. Bez optyki materialistyczno-klasowej nie mogą zlokalizować źródła swych udręk, bo leży ono w relacji między pracą a kapitałem. Szukają grup, które mogą obarczyć winą, np. imigrantów lub Żydów, jak w Niemczech z lat 30., gdzie gniew wywołany problemami materialnymi został przekierowany na tę grupę” (Jan Sowa, „Będzie brutalniej”, Gazeta Wyborcza, 16.08.16).
Wybranie narodowe jest tym antidotum, jakie daje się ludziom pozbawionym przez neoliberalizm, permanentny „wyścig szczurów”, bezpieczeństwa i stabilizacji.

Polscy demoliberałowie, zwolennicy i adherenci neoliberalizmu oraz dewizy, że to „niewidzialna ręka rynku” oraz merkantylne stosunki w stylu laissez-faire załatwią wszystko, „tolerowali prawicowe przebudzenie i nie zrobili nic z indoktrynacją młodzieży prowadzoną przez instytucje religijne i szkoły. Nasz patriotyzm jest przemocowy: dla ojczyzny trzeba albo umrzeć, albo zabić. Kto sieje wiatr, zbiera burzę” (J. Sowa, tamże).
Według Umberto Eco, patriotyzm we współczesnym świecie cyberprzestrzeni, wolnej wymiany idei, ludzi, kapitału, jest ostatnim schronieniem dla łajdaków. Pod jego sztandary garną się ludzie bez zasad moralnych, bękarty odwołujące się do czystości rasy, gdyż narodowa tożsamość pozostała jedynym bogactwem biedaków, wytrzebionych z nadziei na lepsze jutro i zdehumanizowanych. Jakże w swym wymiarze plastycznie koresponduje ta sentencja włoskiego intelektualisty z przytoczonymi wcześniej spostrzeżeniami polskiego socjologa Jana Sowy.

Tacy jesteśmy

Warto więc „narzekaczom”, „gęgaczom” i skonfundowanym tym, z czym mamy do czynienia dziś w Polsce, tym wszystkim przerażonym brutalnością, cynizmem, nihilizmem, grubiaństwem i impertynencją ludzi Prawa i Sprawiedliwości wskazać, że ta formacja „jest pierwszą od wielu dziesięcioleci władzą krew z krwi, kość z kości Polaków. Poprzednie nie pasowały do mentalności polskiego społeczeństwa, a tylko do mentalności i potrzeb niektórych grup. Bardzo duża część społeczeństwa myśli kategoriami takimi jak PiS, czyli kategoriami spisków, krzywd, upokorzeń, zawiści, nieufności do obcych, także tych nieokreślonych i niezidentyfikowanych, kategoriami rzekomego krzywdzącego Polaków układu. Częścią tego układu mają być nie tylko postkomuniści, ale także ci przedstawiciele PRL-owskiej opozycji, którzy przejęli władzę w 1989 roku” (J. Czapiński, „Pycha – ot, co ich zgubi”, Trybuna, 24.04.05).

Kolejnym komponentem zarówno tworzącym jak i stanowiącym esencję destrukcyjnego patriotyzmu są elementy histerii. Histeryk kieruje się afektami i nastrojem chwili, fałszywie spogląda na świat i siebie, myli pragnienia i marzenia z rzeczywistością i swoimi możliwościami (wishfull thinking). Życie jest dlań zabawą lub grą, polegającą na ciągłych manipulacjach otoczeniem, brak mu hierarchii wartości dostosowanej do realności otaczającego świata, jest patologicznym kłamcą, egocentrykiem, narcyzem, a jednocześnie ściga go poczucie krzywdy i spisków czyhających na niego zewsząd wokoło. Zapewne z tego powodu Antoni Kępiński, psychiatra, humanista, filozof, wysnuł wniosek (p. „Psychopatie”) o nucie heroiczno-samobójczej ze skrzywieniem histerycznym w zachowaniach dużej części Polaków.

Taki chory, zupełnie irracjonalny i postsarmacki rys mentalności i politycznego myślenia wedle zatęchłych i konfrontacyjnych koncepcji, rodzi się dziś w tzw. idei jagiellońskiej, leżącej u podstaw koncepcji Trójmorza czy Międzymorza. To przykład uprawiania polityki zgodnie z kanonami patriotyzmu irrealnego, karmiącego się mrzonkami o mocarstwowości czy imperialno-kolonialnej wielkości. W efekcie – destrukcyjnego i niebywale szkodliwego.

Ale takie koncepcje ciągle funkcjonują w nadwiślańskiej, napuszonej, egzaltowanej świadomości. Dlatego nadal (po 60 latach!) rację ma Witold Gombrowicz, który stwierdził, iż trzeba bronić Polaków przed Polską. Ton niechęci, szyderstwa, wzbudzanie poczucia wstydu i lęku, winny „sprawić, żeby Polak nie poddawał się biernie swojej polskości, ale żeby potraktował ją z góry. Cóż to znaczy – konkretnie mówiąc – Polska?”. I zaraz odpowiada: to ciągłe szamotanie się rozpaczliwe i chorobliwe, konwulsje istnienia i wieki niedorozwoju. I czyż Polak nie jest porażony do głębi trzewiów tym tworem niedoskonałym, zżartym jadami słabości i zawiści, zniekształconym i zgwałconym? Wart jest naród złożony z ludzi sfałszowanych i zredukowanych czegokolwiek? To zbiorowość ludzi nie umiejących sobie pozwolić na odrzucenie stygmatów owych konwulsji, blizn owego ciągłego szamotania się, krost chorobliwego niedorozwoju, gdyż boją się że ten naród im się rozpadnie (p. „Bronię Polaków przed Polską”, Wiadomości nr 4 (204), 27.01.52, Londyn).

W okresie międzywojennym Międzymorze było wizją Józefa Piłsudskiego, mającą odtworzyć Polskę sprzed rozbiorów, „od morza do morza” (z kresowym garbem rosnących w siłę nacjonalizmów ukraińskiego i litewskiego) czy emanacją myślenia w stylu ligi kolonialnej (liczyła w końcu lat 30-tych ponad 1 mln członków). Echem tych ambicji niech będzie wydana w 1942 r. (na emigracji) przez Konfederację Narodu mapa Imperium Słowiańskiego pod egidą Polski: „Czerwona plama rozlewa się na pół Europy: od Finlandii po Bałkany, od Szczecina po skolonizowaną Syberię” – tak kpili w korespondencjach z tych aberracji Tadeusz Borowski czy Magdalena Grochowska, śmiejąc się, że pomysłodawcy planowali „rozgromić osłabioną wojną Rosję, wchłonąć Białoruś i Ukrainę, uzyskać dostęp do Morza Czarnego”.

Planowano, jak podaje Edmund Lewandowski („Charakter narodowy Polaków i innych”), aby językiem urzędowym zadekretowanym odgórnie był język polski (przymusowa polonizacja). Podobne rojenia znaleźć można ponad 40 lat później w pisanych przez Czabańskiego, Maziarskiego, Targalskiego czy Waszkiewicza memuarach quasi-politycznych*. Więc ten rys patriotyzmu destruktywnego, budowanego na glebie upadłego imperium kolonialnego polskich sarmatów pod nazwą I RP jest jak widać niezwykle żywy i determinuje kolejne klony tej chorej, szkodliwej i niebezpiecznej polityki. Tak też kształtuje ciągle myślenie polityczne dużej części Polaków - reakcyjne, konserwatywno-tradycjonalistyczne.**
Podobnie sądzili ponad półtora wieku temu Giuseppe Garibaldi i Aleksander Hercen w wymienianej korespondencji w trakcie powstania styczniowego.

W rozważaniach nad patriotyzmem destrukcyjnym wymieniłem prawie wszystkie – a na pewno decydujące – elementy budujące i ugruntowujące tę niezwykle szkodliwą konstrukcję mentalną, jaka tkwi w świadomości Polek i Polaków od dekad (by nie rzec – od wieków). Trzeba jednak wziąć przykład z Immanuela Kanta, który pisząc o wolności człowieka, postawił niezwykle istotny w perspektywie rozważanych tu zagadnień dylemat: „Co mogę wiedzieć? Co powinienem czynić? Czego mogę się spodziewać?” (K. Bal, „Wprowadzenie do etyki Kanta”).
Bo wolność, bez jej uświadomienia i rozumienia wedle humanistycznych paradygmatów (co może zapewnić jedynie powszechna i na odpowiednim poziomie edukacja społeczeństwa oraz wyważona narracja w przestrzeni publicznej) jest dziejowym chomątem, terminem zawężającym pole widzenia. Więc aby podjąć skuteczną walkę z tymi stereotypami wpływającymi na mentalność polskiego społeczeństwa, nie pozwalającymi zrzucić sarmackich, kolonialnych i romantycznych fobii czy uprzedzeń, trzeba zmienić przede wszystkim narrację publiczną prowadzoną przez elity, a zwłaszcza edukację młodzieży. Więcej bibliotek, kreatywności, autokrytycyzmu, otwarcia na inne kultury i świat, racjonalizmu i realizmu. Mniej militariów, bombastycznych obchodów rocznicowych, podsycania fobii wobec sąsiadów, czołobitności dla bezsensownych klęsk oraz narcystyczno-manifestacyjnej (czyli bezrefleksyjnej) wiary religijnej.
Radosław S. Czarnecki

*- R. S. Czarnecki, „Polska polityka wschodnia” (Sprawy Nauki, nr 10/223/2017)

** „Kiedy za każdym razem myślę o reakcjonistach, przychodzi mi do głowy Polak. Bo wy jesteście reakcjonistami w wielkim stylu. Takimi, którzy chcą naprawdę wielkiego zerwania. Uosabiacie wszystko, co w reakcjonizmie najistotniejsze: katolicyzm, arystokratyzm, populizm”, A. Negri, „Kapitalizm jest już martwy”, [w]: Europa nr 40/2006, s. 3

Od Redakcji: pierwszą część eseju dr. R. S. Czarneckiego zamieściliśmy w numerze majowym Spraw Nauki - Nr 5/18 - Patriotyzm destrukcyjny.